martyna2525
11.12.16, 14:48
Nie chce by ten wątek był traktowany jako użalanie się a raczej coś w rodzaju przemyśleń.
Nigdy nie skarżyłam się na samotność czy osamotnienie bo czegoś takiego było mało w moim dorosłym życiu. Mam wokół siebie znajomych przyjaciół i ciepłych dobrych ludzi ale no właśnie teraz uświadomiłam sobie, że pojawiła się choroba.
I w chorowaniu czuję się sama w tym wszystkim. Nie mam nikogo, kto mógłby czuwać nade mną wtedy kiedy pragnę polecieć z szóstego piętra.O mojej wie tylko jedna osoba, jest zbyt daleko by być obok.Część wie szczątkowo depresja i tyle.Przyjaciółka nie rozumie dlaczego nie jestem w stanie przyjść na spotkanie. Zrobi awanturę, że nie słucham , że nie może się ze mną dogadać.Bo jej uczucia i chęć wygadanie jest ważna. I zgadza się każdy dba o siebie tylko mnie wiele omija bo jestem za szybą i nie jestem w stanie się skupić. Wie tylko o depresji i niestety nie mam odwagi powiedzieć więcej.
Rodzice nie ogarną tego, spotkam się ze stygmatyzacją i przemocą słowną. Nie uchronią mnie przed mną samą w razie czego, boją się chorób psychicznych jak ognia.Przy nich spinam się by najmniej pokazać swoje szaleństwo. Uciekam do swoich czterech ścian. Bezpieczeństwo daje mi koc, herbata, podłoga przy kominku, ale już wiem by nie ufać sobie.
Po ostatnich moich "szaleństwach" gdzie momentami traciłam poczucie rzeczywistości, nie ufam sobie. W znanym sobie rytmie depresja /hipomania nie traciłam poczucia rzeczywistości, wiedziałam wszystko tylko nie miałam sił na ruch, albo miałam zbyt mało czasu by ogarnąć siebie.
Czytam o Waszych mężach i zastanawiam się jak to jest z zaostrzeniem choroby i wychwyceniem go?