marcq
07.03.06, 16:07
Motto:
Qui tacet, consentire videtur.
Niniejszy tekst Xiążęciu Luce dedykuję.
Na międzynarodowej konferencji w Waszyngtonie, poświęconej ograniczeniom
zbrojeń na morzu a zakończonej 6.02.1922 r., narodził się nowy typ okrętu
wojennego: ciężki krążownik, zwany też krążownikiem "waszyngtońskim".
Zgodnie z podpisanym traktatem - maksymalna wyporność krążowników miała
wynieść 10 000 ton, nie licząc zapasów paliwa i wody kotłowej, a maksymalny
kaliber ich dział - 8 cali. Większość specjalistów ocenia ten typ krytycznie,
jako produkt kompromisu polityków - troszczących się o swe polityczne cele,
a nie znających się na technicznej stronie materii sporu (nawiasem: skąd my
to znamy?) Krytyczne oceny wynikają głównie z niewłaściwych, zdaniem
krytyków, proporcji: wyporności okrętu do kalibru jego dział. Spróbuję
wykazać, że rzecz wcale nie jest taka jednoznaczna.
Charakterystyki ówczesnych wielkich okrętów, podobnie jak charakterystyki
czołgów, stanowiły kompromis pomiędzy tendencjami do maksymalizacji ich siły
ognia, opancerzenia i szybkości. Każda z tych cech mogła być rozwijana tylko
kosztem pozostałych, lub kosztem zwiększania masy obiektu. To ostatnie, w
przypadku krążowników "waszyngtońskich", nie było możliwe: limit masy był
ściśle określony.
Wcześniej budowane krążowniki, biorące udział w I wojnie światowej, miały
wyporność rzędu kilku tys. ton. Kaliber ich dział nie przekraczał 150-152 mm,
czyli 5,9-6''. Traktatowe "ograniczenie" ich wielkości i siły ognia było więc
mocno iluzoryczne. Zaważyły plany strategiczne sygnatariuszy, w większości
zainteresowanych budową dużych okrętów, które mogłyby przejąć część zadań
dawnych krążowników pancernych, w 1922 r. stanowiących już anachronizm.
Plany planami... Pierwsze konstrukcje ciężkich krążowników w niczym, poza
wielkością, nie nawiązywały do krążowników pancernych. Przeciwnie - ich
pancerz praktycznie nie istniał. To, co miało być wyważonym kompromisem
między pancerzem, siłą ognia i prędkością, niemal nie uwzględniało
konieczności biernej obrony okrętu. Forsowane były wyłącznie siła ognia
i prędkość, często nawet kosztem solidności konstrukcji kadłuba, w
czym "przodowali" Japończycy. Przodowali, pomimo tendencyjnego łamania
postanowień traktatu waszyngtońskiego i budowania okrętów o masie rzędu
12-13 tys. ton. Bywało, że ich okręty, świetnie uzbrojone (najczęściej w 10
dział 8''), osiągały na próbach ogromne szybkości, po czym... przez kilka
miesięcy były remontowane: cienkie i źle zespawane blachy poszycia nie
wytrzymywały nacisku wody i wibracji maszyn. Jednak produkcja "cherlawych
sprinterów" tam, gdzie byli potrzebni bokserzy, nie była wyłącznie chorobą
krążowników ciężkich. Tę samą przypadłość odnotowały np. również ówczesne
konstrukcje włoskich krążowników lekkich. Dopiero półtorakrotny wzrost ich
wyporności - z 5,3 tys. t do 7,6-8,6 tys. t - dał okręty mające rzeczywistą
wartość bojową.
Jak więc widać, przyczyną złej opinii krążowników "waszyngtońskich" nie były
traktatowe limity, lecz głównie ówczesna fascynacja prędkością oraz
przeświadczenie, że wysoka prędkość i manewrowość okrętów nowego typu będzie
je chronić przed trafieniami skuteczniej, niż pancerz. Dopiero później
zrozumiano błąd i zaczęto pokrywać okręty pancerzem coraz grubszym, właśnie
głównie kosztem prędkości. Przyczyną takiego rozwiązania był fakt, że
szybkość okrętu nie rośnie wprost proporcjonalnie do mocy jego maszyn, lecz
proporcjonalnie do pierwiastka 3-go stopnia z tej mocy, a nawet jeszcze
wolniej. Oznacza to, że aby szybkość okrętu wzrosła dwukrotnie - moc jego
maszyn, a zatem i ich ciężar, musi wzrosnąć 8-10-krotnie. I odwrotnie -
stosunkowo duży spadek mocy maszyn skutkuje relatywnie małym spadkiem
prędkości. Maszyny stały się więc głównym "źródłem oszczędności ciężaru"
wykorzystywanym dla wzmocnienia pancerza. Dobrym przykładem takiej ewolucji
jest historia ciężkich krążowników francuskich - od "Duquesne" po "Algerie".
Nieco inaczej przebiegała ewolucja krążowników amerykańskich - od
typów "Pensacola" i "Northampton" do "New Orleans". Tam pierwotnie nie
wykorzystano 700-950 t z "waszyngtońskiego" limitu - pierwsze serie ciężkich
krążowników amerykańskich miały wyporność 9050-9300 t. Ale i tam rezerwa
wyporności "poszła" później głównie na wzmocnienie pancerza. Przy tej samej
mocy maszyn i wyporności zwiększonej do 10 000 t - szybkość okrętów typu "New
Orleans" spadła, w stosunku do poprzedników, zaledwie o ok. 0,5 w. I właśnie
te okręty: o mocnej konstrukcji, dobrze uzbrojone (9 dział 8'' oraz 8 - 5''
plot) i opancerzone, uważam za dowód, że - także przy "waszyngtońskich"
ograniczeniach - można było. Mankamentem okrętów amerykańskich tych serii
była mała szybkostrzelność dział artylerii głównej, ale to już nie miało
związku z ich ciężarem.
Oszczędność ciężaru zapewniał również postęp techniczny. Maszynownie okrętowe
produkowane w latach 30-tych i 40-tych ub.w. były, proporcjonalnie do ich
mocy, 2-3-krotnie lżejsze od tych z I wojny światowej. Kadłuby o bardziej
opływowych kształtach pozwoliły uzyskiwać większe prędkości bez wzrostu mocy
maszyn. Opanowanie do końca technologii spawania blach ze stali okrętowej
pozwoliło obniżyć ciężar kadłubów o kilka procent - w stosunku do kadłubów
nitowanych - bez obniżenia ich wytrzymałości. Przyczyna krytyki: zbyt duży,
zdaniem większości ekspertów, kaliber dział w stosunku do wyporności
okrętów, stawała się coraz mniej istotna.
Podstawowym błędem rozwiązań przyjętych przez konferencję waszyngtońską było
więc, de facto, forsowanie wyścigu zbrojeń, zamiast ich ograniczenia, oraz
faktyczny brak możliwości sankcji wobec państw naruszających postanowienia
traktatu. Jego sygnatariusze nie przewidzieli też, że o przebiegu przyszłej
wojny na morzu nie będą decydowały wielkie okręty artyleryjskie, lecz okręty
podwodne i lotniskowce. Ale, jak mawiał Kipling, to już zupełnie inna
historia.
Marcq