Dodaj do ulubionych

Tygrys i Rura

12.07.22, 22:33
Laura była przygnębiona. Czuła się też oszukana. Kiedy myślała o Wielkiej Miłości, uważała, że Ten Ktoś się nią zaopiekuje, zajmie, zapewni jej wszelkie wygody – a przede wszystkim – będzie się liczył z jej potrzebami.
Tymczasem okazało się, że owszem, Adamm ją kocha (i szanuje!), że bez niej nie może oddychać, i że jemu wystarcza, że w ich maleńkim domku jest... ona.
I w zasadzie – nic więcej.
Jednak Laura potrzebowała czegoś jeszcze. Czegoś znacznie więcej i, co gorsza, nie mogła pojąć, że tego nie ma.
To już przecież idealistyczni, niepraktyczni Borejkowie mieli zapewnione podstawowe wygody!
Prawie całe swoje życie mieszkała w kamienicy na Roosevelta, spędzała też trochę czasu u ciotki Patrycji na bliżej nieokreślonej wsi, dokąd rodzina przenosiła się gremialnie na lato.
I tam była bieżąca woda, zimą ogrzewanie, a także prawdziwa kuchnia z piekarnikiem, stołem i krzesłami.
A ona?
Miała maleńki domek, postawiony opodal starej studni z żurawiem, pośrodku kilkuhektarowej plantacji roślin ozdobnych, otoczony polami młodych modrzewi, jałowców, cisów i jodeł. Wyglądał on jak chatka krasnoludków - może dlatego, że zbudowany z resztek po pawilonie różanym (był naprawdę malutki). Och, śliczny był, to prawda. Ale co z tego?
Brakowało w nim przestrzeni. Już im dwojgu, tylko z Adammem, było bardzo ciasno. A odkąd pojawił się Julek, w ogóle nie można się było ruszyć.
Gdy Adamm wracał z pracy i chciał wejść do kuchni, ona musiała wyjść z domku, bo w przedpokoju nie mogli się minąć. Dopiero gdy jej mąż zasiadł za malutkim stoliczkiem, wchodziła do domu i mogła szykować mu herbatę wprost na butli gazowej.
Nie miała miejsca na swoje stroje sceniczne i kosmetyki, zresztą szybko okazało się, że nie ma to żadnego znaczenia, bo w chłodnej wilgoci, która panowała u nich w obejściu, wszystkie suknie i buty szybciutko zbutwiały, a kosmetyki pozbijały się w wilgotne grudki.
Adamm był w sumie zadowolony, bo i tak uważał, że Laura nie musi się stroić ani malować.
Jemu oddychało się tak samo, bez względu na to, czy ona była uczesana, czy rozczochrana, z makijażem czy bez.
Chyba nawet oddychał pełniej, kiedy ona tego makijażu nie miała.

Wycięte tak pracowicie, laubzegą, szambo i kominek, popsuły się wkrótce po ślubie. Adamm miał to wszystko naprawić, ale naprawdę brakowało mu czasu. W ciągu roku szkolnego był taki zapracowany! Wstawał skoro świt, następnie przedzierał się przez zaspy lub błoto by dotrzeć do bram plantacji. Stamtąd miał już tylko 4.5 km do najbliższego przystanku PKS. Jeśli nie padało, był to naprawdę miły spacer! PKS nie zawsze przyjeżdżał, ale czasem udawało mu się złapać tzw. okazję – a to zaprzyjaźniony pijaczek na starej motorynce, a to sąsiad z furmanką. Najlepiej, gdy trafił na samochód odstawiający mleko do mleczarni – mleko ma najszybszy transport! Co prawda, mleczarnia była nie po drodze, ale za to mieściła się w Środzie Wielkopolskiej, z której Adam mógł dojechać do Poznania koleją żelazną. Przy okazji odwiedzał wtedy matkę ucznia. Czasem udało mu się też załapać na transport furgonetką Daglezji, więc nie narzekał. Po odbyciu obowiązkowych zajęć, Adamm pracował także w kółku polonistycznym. Była to jego życiowa pasja.
Następnie tą samą drogą wracał pod Kostrzyn, z tą tylko różnicą, że nie mógł liczyć na transport z Daglezji. Droga w jedną stronę zajmowała mu średnio ok. 2-3 godzin.
Młode małżeństwo zaczęło myśleć o jakimś praktycznym, lecz niedrogim środku transportu. Samochód nie wchodził w grę, odkąd wujek Florian udaremnił powstanie jedynej w okolicy stacji paliw. Pozostawał rower, ale Adam skłaniał się ku koncepcji hulajnogi. Może nawet elektrycznej?
Na razie na zakup brakowało pieniędzy, a Adamm wracał do domu późno.

Ponieważ i tak nie było ciepłej wody, a instalacja kanalizacyjna zapchała się już w noc poślubną, łazienka przestała pełnić swą funkcję. Praktyczny Adamm znalazł od razu rozwiązanie: w nieużywanym brodziku postawił niewielki, drewniany stołeczek, ozdobiony aniołkami (każdy z trąbką) i blat przytwierdzony jednym bokiem do ściany (można go było złożyć, jak deskę do prasowania) i tam sprawdzał prace domowe swoich uczniów.
Pokój, który miał być ich sypialnią, stał się pokojem Julka. Łóżeczko ze skrzynki po pomarańczach doskonale się tam mieściło. Adam zrobił nawet półeczkę! Mieściła się na niej pielucha na zmianę i Sudocrem. Więcej na razie nie trzeba, a kiedy Julek pójdzie do szkoły, Adammmm obiecał dorobić drugą półeczkę.
Trzecią planował zamontować z okazji pójścia syna na studia.

Laura i Adammm zajmowali wspólnie drugi pokój, był on jednak tak niewielki, że mieściło się w nim tylko łóżko. Szafy i regały ukryto w bielonych murach, ale gdy łóżko było rozłożone, nie było do nich dostępu.

A jeśli chodzi o jej karierę – no cóż. Śpiewać w domku nie mogła, bo wciąż chorowała na gardło. Domek był po prostu niedogrzany. Wiało z nieszczelnych okien, mimo że i one ozdobione były aniołkami (z trąbką każdy). Piec olejowy działał, ale instalacja elektryczna szwankowała i nie zawsze dało się go uruchomić.
Pod tym względem nabito ją po prostu w butelkę.

Wskutek przewlekłego nieżytu Laura straciła głos i kontrakt w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Jej kariera sceniczna była skończona, pieniędzy wciąż brakowało, a niegdysiejszy Tygrysek tkwił i marzł w maleńkim domku, oddzielonym od świata plantacją. Ta bariera, zwłaszcza zimą, skutecznie trzymała ją w domu. Spędzała czas w puchowym śpiworze, z Julkiem przytulonym do jej piersi.

Widocznie nie umiała żyć samą miłością... Adam umiał.
Było to źródłem jej ogromnego poczucia winy, które dodatkowo ją dołowało.
Gdy próbowała o tym wspomnieć na forum rodzinnym, dziadek powiedział, że z według niego „zadołować” można jedynie kartofle, reszta rodziny zaczęła chichotać, przekomarzać się i rzucać łacińskimi sentencjami.
Więc Laura została z tym sama. Brakowało jej motywacji, ruchu, a przede wszystkim – perspektyw.
Obserwuj wątek
    • ako17 Re: Tygrys i Rura 12.07.22, 22:53
      Adam był całkowicie zdezorientowany.
      On sam był absolutnie szczęśliwy w ich ślicznym domku, z piękną żoną i niewidocznym synem (niewidocznym, bo sam go praktycznie nie widywał).
      Ale Laura... ta łagodna sarna? Ciągle narzekała.
      A to za ciasno a to zimno, a to brak ciepłej wody.
      A przecież sam powycinał aniołki na okna, żeby mieszkało im się lepiej!
      Tak się starał!
      Dlaczego nie mogła tego docenić? Dlaczego domagała się wanny, wanienki, umywalki, kuchenki?
      Przecież nawet nie gotowała... nie oczekiwał tego od niej! Nie tego chciał od tej pięknej, artystycznej duszy.
      Wystarczyło tylko otworzyć mini-lodówke i pojemnik na pieczywo, wstawić na palnik od butli gazowej stary, dobry czajnik na herbatę i pstryk – śniadanie gotowe! A także każdy inny posiłek – ot, bułka pełnoziarnista, plaster białego sera, w sezonie rzodkiewka lub pomidor, a zimą konserwowy ogórek. Czego chcieć więcej?
      Wszystko bez problemu mieściło się w ich kuchni. Nie trzeba było żadnych piekarników, płyt grzewczych, zmywarek czy mikrofali.
      A wodę zawsze można zagrzać w garnuszku!
      Coś tam przebąkiwała, że mają do dyspozycji prezent ślubny - kitchen aida, ale nie było na niego miejsca – zresztą, nie było potrzeby go używać. W związku z tym przypadł był kolejnym w rodzinie nowożeńcom – Ignacemu i Agnieszce.
      Istniała szansa, że Ignasiowie przekażą go następnej młodej parze, a po zrobieniu pełnego koła kitchen aid wróci do nich gdy Julek będzie się żenił.
      Czyż to nie cudowna perspektywa?
      A poza tym przecież w każdą niedzielę, chodzą do jego rodziców na obiady. Zawsze gorące, zawsze urozmaicone: a to morszczuk panierowany, a to pyzy z kiszoną kapustą, a to rosół z domowym makaronem... raz nawet były pierogi! Z mięsem!

      Ciągle fochy, że wilgotno. W miastach ludzie zimą muszą specjalne urządzenia włączać, żeby nawilżyć powietrze, wysuszone przez centralne ogrzewanie! A oni to mają za darmo! I do tego – takie cudowne powietrze!
      A pralka? Ta dopiero żre! W domu jego rodziców jest pralka, naprawdę, to nie jest daleko – raz na tydzień się przejść z workiem i wrzucić ich rzeczy do pralki. Taki spacer to sama przyjemność! A ile zabawy potem przy rodzinnym segregowaniu koszulek, czy skarpet, szukaniu swoich majtek!
      Od razu wykąpać się można i w inny też sposób skorzystać z toalety. Przecież jego rodzice mają łazienkę z sedesem i wanną, wystarczyło uzgodnić plan korzystania. To jest do zrobienia, czemu ona ciągle stwarza problemy, zamiast cieszyć się taką miłą perspektywą? Ile łazienek potrzebuje naprawdę zżyta rodzina?

      No i że niby śpiewać nie może, bo ją gardło boli. No to niech nie śpiewa, przecież nie musi zarabiać.
      On, Adamm zrobi wszystko, żeby Laura nie musiała pracować! On zarobi na ich rodzinę, weźmie dodatkowe korepetycje i już będzie na cukier do herbaty. I na te pachnące mydełka, które ona tak lubi.
      Zakupy? On zrobi, wracając z pracy, zresztą można to załatwić przy okazji zakupów dla jego rodziców.
      Niech tylko napisze czego jej potrzeba – czy woli żeby kupić pomidora, czy paprykę.
      Może zawsze poprosić o jabłko, banana albo o truskawki – co tylko zechce!

      Narzeka, że trudno się synkiem opiekować w takich warunkach - a przecież takiego powietrza to nikt nie ma.

      Książki? Niech ona mu napisze co tylko chce, on jej wypożyczy z biblioteki. A latem, jak będzie ciepło, to razem pójdą do biblioteki gminnej, tam niedaleko jest sklepik, to kupi jej lody! A jeśli nie będzie chciała lodów, to może drożdżówkę? Z budyniem albo z rabarbarem? A może pączka? Tyle możliwości!
      Albo nie, pączki to przyniesie w Tłusty Czwartek, ileż to będzie radości, jak zjedzą przy swoim malutkim stoliczku po pączku z herbatą!
      No, teraz jest zima, to lody nie smakują tak bardzo, nawet mogą zaszkodzić na gardło, ale latem – oj, tak, latem pójdą do sklepiku!
      I już wszystko będzie dobrze.
      • bupu Re: Tygrys i Rura 12.07.22, 23:45
        Piękna, zaiste piękna jest to wizja!
      • ako17 Re: Tygrys i Rura 13.07.22, 15:35
        Wiosną na plantacji puściły śniegi, a Laura poczuła przypływ energii.
        Przy okazji odwiedzin u rodziny w Poznaniu zobaczyła reklamę studia pole dance, dosłownie kilkaset metrów od Rossevelta. Postanowiła spróbować tańca na rurze.

        Och, jakie to było ekscytujące! Trochę grzeszne, egzotyczne, tajemnicze. Czuła się całkiem jak "stary" Tygrysek...
        Z natury była szczupła i gibka, ale po ciąży jej ciało zrobiło się trochę ciastowate. Brakowało jej siły i sprężystości. Jednak szybko robiła postępy; miała startą skórę na przedramionach, odciski na rękach i siniaki na udach, ale była szczęśliwa! Zostawiała Julka u dziadków i przez godzinę szalała na rurce. W ten sposób zyskała też powód, aby odwiedzać regularnie rodzinę na Rossevelta, a że jeździła z synkiem, to nieoceniony pan Gruszka zdecydował się podwozić ją do Poznania furgonetką Daglezji. Zawsze też znalazł się ktoś, kto odwiózł ich później do domu. W końcu samochodów w tej rodzinie nie brakowało.
        Czasem udawało jej się wyrwać na zajęcia 2 razy w tygodniu, czasem tylko raz. Wciąż uczyła się nowych figur i to dawało jej ogromną radość.

        Ukrywała się przed rodziną: mówiła że idzie na „trening”, ale nie precyzowała rodzaju ćwiczeń. Czuła, że rodzina by tego nie pochwaliła, a jej mama... cóż. Jej mama mogłaby to przypłacić zdrowiem.
        Jej bliscy trochę wydziwiali, bo nikt z nich nigdy nie chodził na żaden fitness, dopytywali się co to za trening, czy aby nie zumba? Zumba była zdaniem jej rodziny czymś nieskromnym, niegodnym porządnej kobiety, a co dopiero rura, panie tego? Kojarzyła się z negliżem, erotyką i naciąganiem na niebotycznie drogie drinki.

        Co prawda, raz na jakiś czas, w jej rodzinie wymawiało się głośno słowo „sex” (celował w tym zwłaszcza dziadek), zupełnie nie a propos czegokolwiek, tylko tak po prostu żeby wszyscy wiedzieli, że to słowo przechodzi im przez usta. Jednak nikt, ale to nikt nie uwierzyłby, że pole dance, na który uczęszcza Laura, to nie klub nocny, tylko nauka tańca połączonego z akrobatyką. Zresztą, bardzo trudnego.

        Nie do wiary, jak szybko jej praca przyniosła efekty. Po 2 miesiącach wróciła jej kondycja, gibkość ruchów i, co najważniejsze, wiara w siebie!

        Ciekawe doznanie... Laura zawsze lubiła robić wrażenie na mężczyznach. Z tego czerpała swoje poczucie wartości. Tymczasem na zajęcia przychodziły wyłącznie panie. I to jej wcale nie przeszkadzało. Co więcej – miała nowe znajome, a z tym do tej pory bywało u niej różnie... Przed małżeństwem nie lubiła towarzystwa dziewczyn, wydawały się jej płytkie i zazdrosne o jej talent i urodę. Stanowiły dla niej wyłącznie tło, nie traktowała ich na równi z sobą. Jako dorosła nie miała szansy na prawdziwą przyjaźń z jakąkolwiek kobietą spoza rodziny – bo niby gdzie miała taką spotkać?

        Okazało się, że na pole dance przychodzą różne panie, większość po studiach: prawniczki, nauczycielki, lekarki, artystki i kobiety biznesu. Fajne, normalne kobiety, o szerokich horyzontach. Po treningu szły czasami na kawę czy pizzę i rozmawiały o ciekawych rzeczach: koncertach, festiwalach, wystawach, serialach, książkach, zabiegach kosmetycznych, ciuchach, wyjazdach na Dominikanę, do Włoch czy Hiszpanii.

        To było jak okno na inny świat. Laura, odkąd straciła głos, widywała jedynie swoją rodzinę. A to oznaczało rozmowy tylko o dzieciach i jedzeniu. Ewentualnie przerzucanie się łacińskimi cytatami. Nie spotykała kobiet, które tak po prostu pracują, zarabiają i korzystają z życia i rozmawiają o tym. Adamm nie miał z nią wspólnych tematów. Po prostu patrzył na nią z zachwytem i głęboko, naprawdę głęboko oddychał.

        Jej nowe znajome rozmawiały też o problemach w związkach. Nie obgadywały swoich mężów, nie wyśmiewały ich – po prostu mówiły w czym się nie zgadzają, o co się kłócą i jak osiągają porozumienie – to była dla niej ogromna nowość. Wyrastała w przekonaniu, ze jeśli się znajdzie swoją miłość, to automatycznie wszystko będzie dobrze. Że małżeństwo to cel ostateczny i koniec wszystkich problemów, a nie początek nowych wyzwań. Nie widziała ani u swojej babci, ani matki, ani ciotek, ani tym bardziej siostry, dyskusji, prób porozumienia, pójścia na kompromis z ich mężami. Po prostu się nie rozmawiało. Żadnych problemów w małżeństwie nie było. Problemem mogło być tylko porzucenie żony przez męża (ale o tym też się nie rozmawiało).
        Aż tu okazało się, że w związku mogą być nieporozumienia, i to nie oznacza, że nie ma w nim miłości. Że w małżeństwie należy rozmawiać, argumentować, nawet kłócić się na ważne tematy: budżetów domowych, wyjazdów, wychowania dzieci, udziału rodzin obojga stron w ich życiu codziennym. Słuchała o tym z niedowierzaniem, jak bajki o żelaznym wilku. Zupełnie inny świat niż w jej rodzinie!

        W głowie Laury zaczynał krystalizować się plan. Najpierw trzeba zrobić prawo jazdy.
    • ciotka.scholastyka Re: Tygrys i Rura 13.07.22, 11:16
      "Wycięte tak pracowicie, laubzegą, szambo i kominek, popsuły się wkrótce po ślubie"

      Medal dla tej pani. Medal z Liptona na sznurku!
      • mroczny_chomik_zaglady Re: Tygrys i Rura 13.07.22, 22:31
        ciotka.scholastyka napisała:

        > "Wycięte tak pracowicie, laubzegą, szambo i kominek, popsuły się wkrótce po ślu
        > bie"
        >
        > Medal dla tej pani. Medal z Liptona na sznurku!

        I jelitko, koniecznie jelitko :D Najlepiej jelito Inki :D No i oczywiście wincyj!!!!

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka