ako17
04.09.22, 17:12
czwartek, 11 LUTEGO 1998
Peron na stacji Poznań Główny zapełniał barwny, wieloosobowy tłum, złożony z jednostek dwóch różnych płci, w różnym wieku, i o różnym stopniu pokrewieństwa.
Wszyscy oni zgromadzili się tu w jednym celu: odprowadzenia Gabrysi. Dzielna Gabriela, we flanelowej koszuli i z nierówno przystrzyżoną grzywką, wyjeżdżała na 3 dni do Warszawy. Miała za zadanie powitać na Okęciu (i przywieźć do Poznania) powracającą z Cypru Natalię, która przez rok pełniła funkcję pilota - rezydenta firmy Scan Holiday.
Nikt nie wiedział, dlaczego Gabriela potrzebuje spędzić w stolicy aż 3 dni, skoro wystarczyłby jeden, ale w gronie dyskretnych Borejków nie zadawało się trywialnych pytań.
Przybyli koncentrowali się wokół trzonu rodziny, który stanowili Ignacy i Melania Borejko, a także ich najstarsza córka, Gabriela Stryba, bohaterka dnia. Gabrieli towarzyszył jej zupełnie drugi mąż, Grzegorz, a także córeczki Róża i Laura, oraz Wunderkind Ignacy "Moty"l Grzegorz. Dziewczynki wiodły spór, dotyczący kierunku, z jakiego miałby przybyć pociąg, którego przeznaczeniem było uwiezienie mamy ku Warszawie.
Na prawo od trzonu ulokowała się Dr Ida Pałys z mężem Markiem (również drem), który, drzemiąc na dworcowej ławeczce, wyglądał jak bezdomny alkoholik, oraz synem Józefem, równie rudym jak ona sama. Nikt z rodziny jeszcze nie wiedział, że Ida jest w ciąży!
Złotowłosa, opływowa Patrycja Górska wraz z mężem Florianem, zwanym Baltoną stali po prawej stronie trzonu. Jako, że na razie nie doczekali się dzieci, wzięli ze sobą po koniu ze swojej hodowli. Patrycja była już w ciąży – ale, podobnie jak jej starsza siostra Ida, czekała z obwieszczeniem tej nowiny na przyjazd Natalii. Wiedziała bowiem, że Nutria jest trochę wycofana i nieśmiała, dlatego lepiej, aby impreza, która miała się odbyć (za 3 dni) na cześć powracającej z Warszawy Gaby oraz powracającej z Cypru Natalii, nie koncentrowała się przesadnie na tej ostatniej. W ten oto sposób, Nutria nie będzie musiała być w centrum zainteresowania. Po rocznej nieobecności w domu z pewnością by tego nie chciała!
W stosownym oddaleniu (dając świadectwo niezwykłej delikatności uczuć) stała przyjaciółka Mili Borejko – Lonia oraz Monika Pałys, matka Marka, a teściowa Idy, wyglądająca elegancko i stosownie do okazji. Zdecydowała, że ubierze się w perłowoszary kostiumik i białą jedwabną bluzkę. Na wierzch zarzuciła swoje karakuły i wreszcie skropiła się wodą Givenchy. Jej siwa czuprynka została przycięta z fantazją i znawstwem, tu - puszyście, tam – gładko, z cieniowaną bombką z tyłu głowy.
W pobliżu tej eleganckiej i światowej kobiety kręcili się stryj i ojciec i Grzegorza – Cyryl i Metody. Metody - ze swoją szeroką twarzą i srebrnym zarostem wyglądał jak Ernest Hemingway - wyraźnie usiłował zrobić na Monice wrażenie, poprzez czynienie uwag bratu:
- Cyrylu, musiałem doprawić ten twój mdły bigos. Dosypałem pieprzu i nieco curry i dolałem sosu sojowego. To nie może się składać tylko z kapusty i grzybów, mój chłopcze.
Naturalnie, wypowiedź Metodego była czystą prowokacją. Uwielbiał prowokacje. Był też niestrudzonym gadułą i łgarzem, a kiedy mu się udało wyprowadzić kogoś z równowagi - wybuchał basowym, uszczęśliwionym chichotem i miał pyszny humor przez resztę dnia, co naturalnie pogrążało jego ofiarę w trwałej irytacji, także na resztę dnia.
W pobliżu dziadka i Cyryjka ulokowali się Ela i Tomasz Kowalikowie, oraz dr Mamert Kowalik, ojciec Tomka, który zawsze pojawiał się na większych zgromadzeniach Borejków, w razie gdyby któryś zasłabł, spadł z drabiny czy przewrócił się, łamiąc rękę, na oblodzonych schodach. Towarzyszyła mu żona Tosia.
Ze zwykła sobie skromną godnością przyszedł także pożegnać Gabrielę profesor Czesław Dmuchawiec, jego wnuczka - Kreska, mąż Kreski Maciek, córeczka Kasia oraz (niejednojajowe) bliźniaczki: Maria i Magdalena. Podczas gdy Maria rozglądała się ciekawie naokoło burymi oczkami, wpatrywała się w gościa, oglądała sufit, coś tam gadała, zamiast jeść zupę, Magda pogodnie i z chrzęstem pogryzła chipsa.
Blisko rodziny Kreski znajdowała się Aurelia Jedwabińska i towarzyszący jej narzeczony Konrad, naburmuszony, że nikt nie zwraca uwagi na jego spontanicznie zorganizowany teatrzyk kukiełkowy. Nawet Aurelia nie wspierała go za bardzo, bo rozmyślała, że jeśli będzie miała córeczkę, to nazwie ją Gabrysia. Z Pobiedzisk przyjechała też babcia Aurelii, Marta wraz z mężem, Bronisławem Jankowiakiem. Pan Bronisław był kiedyś woźnym w liceum, do którego uczęszczała Gaba, w związku z tym od lat córki Gabrysi zapraszane były do Pobiedzisk na całe dwa miesiące wakacji, z którego to zaproszenia skwapliwie korzystały. Nieco z boku stał bez ruchu ojciec Aurelii: nieduża, krępa postać w prochowcu, z teczką w prawej ręce.
Na peronie zmieścił się także Bernard Żeromski wraz z dwójką jednojajowych bliźniaków: gadatliwym Piotrem i tajemniczym Pawłem. Stojąca obok męża Aniela Żeromska kończyła swą nabrzmiałą uczuciem deklamację erotyku Leśmiana. Na tę okazję ściągnięto również z zapadłej wsi na Polesiu ciotkę Bernarda, chłopkę, która skończyła tylko pięć klas szkoły podstawowej.
W komitecie pożegnalnym nie mogło zabraknąć Celestyny Hajduk (de domo Żak) wraz z mężem Jerzym oraz bliżej nieokreśloną liczbą dzieci, a także starszej siostry Cesi, Julii z mężem Toleczkiem, i córką Ulą Kołodziejanką, agresywną kokietką.
Wnukami zajmowali się aktywnie pp. Żak, czyli pani Irenka oraz jej mąż, zwany Żaczkiem.
Niedaleko stał także Robert Rojek - niewysoki, krępy mężczyzna przed czterdziestką, wraz z Bellą, miła, krągłą i energiczną córką. Przyszli także: chłopak Belli, Przeszczep Majchrzak i jego kumpel Mateusz. Na wypadek spotkania krasnala dzierżyli w dłoniach girlandy z wątroby.
Przyszedł również ojciec Krzysztof, dominikanin i dwie wyrośnięte dziewczynki pochodzenia romskiego, wraz ze swym pudełkiem pełnym drobnych banknotów.
Całości dopełniała liczna delegacja studentów Gabrysi oraz kilka zabłąkanych psów i kotów, którym Gabriela dawała schronienie.
Rychło okazało się, że nastąpiła pewna drobna komplikacja, bo pasażerowie, nienależący do krewnych czy znajomych Gabrysi i jej rodziny, też chcieli się dostać na peron, żeby we właściwym czasie wejść do pociągu i zająć miejsce. Niestety, absolutnie brakowało dla nich miejsca. Pozostawało im cierpliwie (lub nie, w zależności od temperamentu) czekać w podziemiach, aż odprowadzający Gabrysię tłum, wraz z końmi i inną zwierzyną, rozproszy się po emocjonalnym pożegnaniu.