pinkabala
03.08.17, 12:49
Chodzi o moje drugie małżeństwo. Podczas rozpadu pierwszego korzystałam z tej samej księgi (Richard Wilhelm, Latawiec 1994) ale wtedy, jeszcze poniżej 30stki a przed erą internetu, nie miałam pojęcia jak ją czytać, jak rozumieć a nawet jak prawidłowo losować.
W tej chwili interpretuję intuicyjnie (oby nie życzeniowo, czego się obawiam), porównuję do 3 dostępnych w necie interpretacji (a każda uwypukla nieco inny aspekt, często są sprzeczne), oraz czytam to forum, które cenię najbardziej, a które ukazuje niuanse, jakie ciężko znaleźć gdzie indziej, w tym w mojej głowie)
Otóż, siedem lat temu spontanicznie i pospiesznie wyszłam za człowieka, jak się później okazało o niestabilnych poglądach i nastrojach, w wyniku jego wielkiej miłości i daru przekonywania.
Zmieniłam miejsce zamieszkania na bardzo oddalone (za granicą, bez języka), z czasem moje dotychczasowe szeroko pojęte życie umarło. Z kobiety pracującej stałam się siedzącą w domu tradycyjną żoną, czego mąż oczekiwał i znalazłam w tym upodobanie. Jednak oczekiwania się zmieniły.
Nie widziałam jego pdatności na wpływy, ze szczególnym naciskiem na rodzinę ale też innych, bardzo licznych „ważnych” ludzi. Szybko zaczęły się konflikty lojalnościowe, finansowe, moja zazdrość.
Do tego sytuacja miała się jeszcze pogorszyć, bo ojczym męża umierał, a dominująca matka, która jeszcze na szczęście skupiała się na swoim mężu a syna nadużywała „zaledwie” jako narzędzia pomocy, miała prędzej czy później owdowieć i było oczywiste, że będzie on musiał wziąć zastępstwo. Tak się stało i od tego czasu jesteśmy już prawie stale w poważnym kryzysie. On rozdarty, na conajmniej trzy części (ja, rodzina pochodzenia, aktywność towarzyska, dobroczynność), ja coraz bardziej sfrustrowana i roszczeniowa (siłą rzeczy stałam się od niego zależna). Zagrażające „radź sobie teraz sama” w obcym kraju, po latach całkowitej izolacji po prostu mnie przerażało. To uzależnienie zaczęło mu ciążyć. Był i tak przeładowany obowiązkami (w jego hierarchii ważniejszymi niż te wobec mnie) a ja coraz bardziej samotna, nerwowo i somatycznie chora. Co się polepszało (gdy ograniczał swoją „filantropię”), to pod wpływem któregoś z beneficjentów znów się pogarszało. Uzależnił od siebie wielu innych ludzi, niestety głównie takich, którzy wcale pomocy nie potrzebują a po prostu czerpią korzyści z jego dobroduszności i nieumiejętności rozróżniania) oni widzą, że grozi im niebezpieczeństwo odcięcia czyli ja, pilnująca, często siłowo, umiaru męża. Ostatnie miesiące spędziłam przekonując go do mojego punktu widzenia, który był na tyle nieprzyjemny, że on do dziś usiłuje go desperacko odzobaczyć. temu przypisywałabym nasz rozpad.
W rezultacie w ciągu kilku tygodni które spędziłam w sanatorium, zerwał ze mną kontakt a po powrocie odkryłam, że zniknął z meszkania. Na początku w ogóle nie chciał mnie informować o swoich zamiarach jedyne co był w stanie artykułować to emocjonalne, obwiniające i oceniające radykalne komunikaty. komunikował też chęć brutalnego rozwodu z adwokatami i „sprawiedliwością”.
Znam go, i wiem, że w stanach wzburzenia jest nieobliczalny i lubi się w tym zapamiętywać, walcząc pazurami o swój subiektywny pogląd, ale nigdy nie trwało to tak długo i nigdy dotąd się nie wyprowadził. Z kolei ja uparcie uważam, że to tylko problemy techniczne nie pozwalają cieszyć się nam sobą. Kiedy oboje jesteśmy w tu i teraz, jesteśmy dobraną parą. Problem w tym, że niezmiernie rzadko do tu i teraz jednocześnie trafiamy. Mąż przywalony zgryzotami siedzi już tylko albo w przeszłości (selekcjonując wspomnienia tak by pasowały do jego decyzji i zmniejszały odpowiedzialność za moje losy) albo ponuro spogląda w przyszłość, w której beze mnie będzie mu łatwiej. generalnie zamierza pozostawić mnie własnemu losowi, a ja nie chcąc pogarszać sytuacji i licząc, że wszystko się ułoży, nie bronię się i nie protestuję. mąż desperacko próbuje też odbudować iluzoryczny świat „wielu przyjaciół”, lecz nie wychodzi, bo jest już świadom układu brania i niedawania i winna jestem ja (z czym się zgadzam), bo jako jedyna chcę dawać a on przecież od nikogo nic nie chce. Po jutrze mamy termin u mediatora/terapeuty systemowego. Zgłosiłam naszą sprawę jako konsultację rozwodową, ale między wierszami bąkam, że najpierw chciałabym wyjaśnić źródło kryzysu a potem odejmować ostateczne decyzje. Mąż raz na spotkanie zgadza, raz nie. Nie mam pewności, czy w ogóle do niego dojdzie i czy nie będzie to wstyd i porażka.
choć wyrocznia mówi, że tylko z trzecim człowiekiem, mędrcem możliwe jest wyjście z sytuacji.
Pytam też o pracę. Tu z kolei dostaję albo niezrozumiałe jakby nie dtyczące tematu odpowiedzi, wszystko na nie (pytam o różne pomysły na zarobkowanie)., albo wyrocznia radzi się teraz skupić na rozwiązaniu palących spraw osobistych a potem decydować co dalej. Co niepokoi i zdumiewa, bo mąż nie oferuje wsparcia finansowego, przeciwnie, oczekuje samowystarczalności od już.
Rzuciłam monety z kilkoma zapytaniami.
i tak:
Co jest prawdziwym powodem jego rezerwy i chłodu,
29(2)8,
ponowny rzut (za radą księgi, czy moim jest dostojeństwo, wytrwałość i pewność 25(4)42.
Czego on ode mnie oczekuje i jak temu sprostać,
8(3)39(6)53.
więc znów rzut i tym razem 31(1)49(2)43(5)34
W pewnym momencie mąż poprosił o konsultację z wyrocznią co do jego losów w ciągu pół roku i wyszło
30(1)56(2)50(6)32.
Po mojej interpretacji bardzo się obraził, stwierdził, że nie mam prawa w to wierzyć i… znów wycofał się do jaskinii
Ostatnim pytaniem było
Jak postępować by wzbudzić w nim dawne uczucia miłości i sympatii (w co głęboko, może niesłusznie wierzę)
43(3)58
tym razem zsumowałam heksagramy. rezultat 37
Strasznie długi ten list, ale skoro na forum, jak wyczytałam ostatnio, niewiele się dzieje, może to kogoś ucieszy?
Bardzo dziękuję za pomoc
P