fortalesa
19.11.20, 12:11
Siedzimy z mężem i córkami na zdalnym. Jeść trzeba. Obiad trzeba ugotować. O ile w normalnym rytmie my jedliśmy jakiś lunch w pracy, córki w placówkach (młodsza przynajmniej) i wieczorem dziewczyny mogły jeść zupę/domowe pierogi czy obiad, traktowany jako obiadokolacja, o tyle teraz muszę robić coś codziennie. Mąż klasyczny, staropolski mięsożerca, tradycjonalista, nawet na kaszę gryczaną się krzywi...
Starsza je rosół i pomidorówkę, smażoną rybę i kotlet z piersi.
Młodsza zje prawie wszystko, ale coraz mniej, ma już odrzut na menu starszej. Rozszerzanie diety starszej idzie strasznie opornie - tak już jej chyba zostanie.
Ja szalu dostaje z codziennym wymyślaniem obiadu - więc mamy na zmianę wspomniane zupy (może być jeszcze ogórkowa i krupnik), spaghetti, naleśniki/placki ziemniaczane/pierogi - to z wiadomych względów staram się rzadko.