alpepe
28.11.22, 11:09
Miałam koleżankę na studiach, nawet pomogłam jej napisać pracę magisterską. Pamiętam, że ona była nie do życia. Jakby z innego świata, wiecznie w roli najmłodszego dziecka w rodzinie. Nie wiem, czy spektrum, czy tylko nadmiar religii. W końcu poszła do zakonu zamkniętego i tam się chyba odnalazła. Ja cóż, ładnie nazywając, straciłam wiarę. Z powodów rodzinnych byłam proszona o kontakt z nią, którego przez jakieś 20 lata nie utrzymywałam, odmówiłam, bo nie pamiętałam, gdzie. I nie tak dawno ją znalazłam w internecie, zmarła rok temu, była osobą na stanowisku w hierarchii kościelnej. Pożegnałyśmy się dobrze, nie było żadnych niezałatwionych spraw i nie była to jakaś niezbędna mi do życia przyjaciółka, ale jakoś odczuwam stratę. Nie wiem, na co ona umarła, pewnie na covid i się nie dowiem, nie będę szukała kontaktu z rodziną. Ale taki zadziorek gdzieś tkwi u mnie w sercu, może dlatego, że jej życie wydaje mi się jakoś niedokończone, choć ona chyba była szczęśliwa ze swoim wyborem.