malgosia781-1
07.04.08, 13:51
Witajcie Dziewczyny!
Jeśli macie podobne doświadczenia to proszę podzielcie się nimi ku
przestrodze potencjalnym pacjentkom Żelaznej. Wydaje mi się, byłam
jedną z wielu ofiar, które uległy reklamie Szpitala Św.
Zofii.Przyznam, że byłam zauroczona czystością i wyglądem tego
szpitala, a przede wszystkim "dobrą opinią" krążąca pocztą
pantoflową. Robiłam wszystko, żeby stać się pacjentką tego Szpitala,
a więc chodziłam do lekarza, który można powiedziec był "przepustką"
na Izbie Przyjęć i do szkoły rodzenia przy św. Zofii. Niestety nie
miałam swojej położnej i to to był błąd jak się później okazało.Do
szpitala trafiłam 6 dni po terminie porodu. Przyjęto mnie w ndz. po
południu po badaniu ktg. Poinformowano, że w tym samym dniu zrobią
mi test oksytocynowy i zobaczą jak reaguje organizm. A następnego
dnia czyli w pn zaczną wywoływać poród. Tak też zrobili. Okazało
się, że organizm dobrze znosi oksytocynę i spośród trzech Pań, które
leżały ze mną na patologii ciąży i były po terminie mam największe
szanse na urodzenie następnego dnia.W pn po śniadaniu podłączono
mnie do oksytocyny i rzez 6 godz. aplikowano ból. Skurcze macicy
były piękne, ból coraz większy, po 6 godz. po odłaczeniu od
oksytocyny wszystko zamarło. Organizm przestał reagować, dzidziuś
najwyraźniej nie chciał się ze mną zobaczyć. We wtorek odpoczywałam.
Oksytocynę aplikowano sąsiadkom. Przyszła środa, lekarze podjęli
decyzję, że już za długo blokuję łóżko na patologii (od ndz.
wieczorem) i postanowili na siłę wywołac poród. Wyglądało to w ten
sposób, że o godz. 9:30 podłączono mnie do oksytocyny i zwiększano
jednostki, już nie było przepisowych 6 jednostek tyklko tyle ile
jestem w stanie znieść. Tego samego dnia dowiedziałam się, że ok 13
pójdę do gab. zabiegowego i zostanę zbadana przez lekarza czy mam
wieksze rozwarcie. Rozwarcie od ndz. nie zwiększało się,cały czas
miałam 1,5 cm. Pomimo braku reakcji organizmu na oksytocynę i
minimalnych skurczach bez pytania przebito mi pęcherz płodowy i w
tej sytuacji miałam 20 min, aby zjawić się na bloku porodowym.
Koleżanki obok zdążyły mbnie spakować a ja zadzwoniłam po męża.
Chciałam żeby to był poród rodzinny w związku z tym wynajelismy salę
1-osobową. Przyszła pani pielęgniarka i przyniosła dokumenty do
podpisania. Po 20 min okazało, że akurat takiej sali nie ma , więc
muszę zaczac od sali 2-osobowej, potem w trakcie przeszliśmy do
opłaconej 1-osobowej. Kazano mi wejść do wanny i posiedzieć tam
godzinę. Dodam, że cały czas zwiększano jednostki oksytocyny.Kąpiel,
która miała być relaksem była koszmarem. Po 30 mąż wezwał położną
która oznajmiła, że musi mnie zbadać,czyli zrobić "masaż" na siłę
rozpychała szyjkę i oświadczyła z wieklą łaską, cytuję: że "mogę
zafundować sobie znieczulenie" Kazali mi wyjśc z wody i przejść na
łóżko, cały czas w sali 2-osobowej, po paru min. przyszedł lekarz
anestezjolog i dał mi znieczulenie. Poczułam wielką ulgę i brak
skurczów. Taki stan trwał godzinę potem przyspieszono akcję porodową
zwiększając dawkę oksytocyny i tak prze kolejną godz. kazali skakać
na piłce. Dostałam też kolejną dawkę znieczulenia, które tym razem
nie zadziałało a na trzecią musiałam czekac nie 1,5 godz tylko
blisko 2,5, bo anestezjolog był na cesarce, a już zrobiło się tak
późno że był tylko jeden lekarz na 3 odziały.Moj poród siłami natury
trwał blisko 13 godz. W połowie prosiłam o cesarkę, ale zostałam
pouczona, że to poważna operacja i absolutnie w moim przypadku nie
widzi wskazań. Ten sam lekarz zmienił zdanie po kilku następnych
godzinach, kiedy doszłam już do 10 cm rozwarcia i etapu parcia.
Traciłam przytomność, podawano mi tlen itp. Nagle znalazły się dwie
położne i dwóch lekarzy. Mój koszmar wydawało się dobiegał końcowi.
Podjęto decyzję cięcia. Przewieziono mnie na blok operacyjny a tu
kolejne cyrki. Kazali mi w bólu zrobić koci grzbiet. Do dnia
dzisiejszego nie rozumiem jak można tak traktować człowieka, kto ma
takie prawo, żeby w nieskończoność przedłużać cierpienie... Uważam,
że gdybym miała położną decyzja o cieciu zapałaby przynajmniej o
kilka godzin wcześniej. Nie musiałabym tyle cierpieć. Moj synek
przyszedł na świat o 22:15, mąż był ze mną do końca. Na bloku
operacyjnym usłyszałam jeszcze jedno "miłe" zdanie, kiedy wyjęto
dziecko z brzucha: "widać, ze matka nie jest zainteresowana
dzieckiem, może pan zobaczy syna?” Byłam tak wymęczona,myślałam że
schodzę z tego śwata, a tutaj jeszcze uwagi miłego personelu. Dodam,
że na każdej ulotce piszą "przyjemny personel", a szpital przyjazny
człowiekowi!!!!! O 22:30 przewieziono na odział intensywnej terapii,
pozbawiono wszelkich rzeczy osobistych, męża poinformowano, że
będzie mogł mnie odwiedzić następnego dnia po 15. Tuż po
przewiezieniu na oddział intensywnj terapii prosiłam siostry o
przyniesienie mi rzeczy i telefonu. Nikt tego nie zrobił,
poinformowały mnie za to,że mąż zabrał wszystko i nie chciał oddać.
Jak się póżniej okazało wszystko było w depozycie szpitala.
Wystarczył 1 tel., zeby to ustalić, ale po co dzwonić i pomagać
pacjentowi, niech cierpi. Następnego dnia wydawałoby się, że
wszystko będzie już lepiej. Niestety mijały kolejne godziny a
miejsca na położniczym nie było. Dziecka też nie mogli mi przywieźć
bo przecież noworodki zapracowane i tak czekałam ponad 12 godz ,
żeby zobaczyć maleństwo, żeby je nakarmić. Wszędzie piszą karmienie
do 2 godz po porodzie, dziecko przy matce itp... jak widać...
Około południa przywieźli kobietę po operacji, która traciła
przytomność. Tego już nie zdzierżyłam, zamiast wsłuchiwać się w
odgłosy maluszka słyszałam wycie obcej osdoby. Nie wytrzymałam
zaczęłam się awanturować, dostałam coś na uspokojenie i nagle
okazało się, że jest m-ce na ginekologii. Po 25 min przewieźli mnie,
miła siostra z ginekologii sama udostępniła mi swój prywatny tel.
Zadzwoniłam do męza, po paru min. zjawuiła się też moja mama,
przynieśli mi też w ciągu 10 min wszystkie moje rzeczy. Zupełnie
jakbym zjawiła się w innym miejscu.Wszystko zależy od ludzi... Być
może miałam wyjatkowego pecha. Chcę jednak wam o tym powiedzieć, nie
jest tak różowo jak się wydaje. Szpital jest przeładowany.To jest
masówka.
Moj poród przedłużal się w nieskończoność, ponieważ organizm
zupełnie nie był przygotowany do porodu, nie miałam własnych
skurczow, szyjka nie była dostatecznie rozpulchniona, dlatego
mechanicznie rękoma rozciągano mi ją, a mimo wszystko zadecydowano,
żeby zwolnić miejsce na patologii i im sie udało. Zwolnili, a potem
okazało się ze nie ma m-ca na położnictwie i ginekologii.
Ostatecznie wylądowałam na ginekologii, gdzie dostosowano kilka sal
dla mam. Obsługa też była fatalna, byłam po cięciu, kiedy włączyłam
dzwonek od razu na mnie napadli, że to w wyjątkowych sytuacjach.
Dziecko płakało a ja nie miałam siły, żeby je wyjąć i nakarmić. Po 4
dobach chcieli nas wypisać (tyle trzeba leżeć po cesarce), z
bilirubiną u dziecka 14,8 gdzie norma to 15.Po konsultacji z innym
lekarzem zostalam jeszcze 1 dobę, żeby obserwować żółtaczkę u
dziecka, czy się zwiększa czy maleje.Na szczęście następnejo dnia
spadła.
Cóż minęło już przeszło pół roku a ja nadal nie mogę pogodzić się z
tą sytuacją. Zastanawiam się nad statystyką porodów sztucznie
wywoływanych, które z nich kończą sie naturalnie? Spośród 4
dziewczyn, które podobnie jak ja leżały na patologii, u których
wywoływano poród przy pomocy oksytocyny i którym przebijano pęcherz,
naturalnie po 16 godz. urodziła 1. Jeśli znajdzie się osoba, która
zawodowo zajmuje się tematyką dziecięcą to sugeruję zająć się tym
tematem. Dlaczego na siłę wywołują poród, czy rzeczywiście kierują
się dobrem dziecka, czy raczej zwalniją miejsca w szpitalu w celach
zarobkowych?
Dzewczyny ... życzę wam więcej szczęścia lub zasobniejszego
portfela !