zoyka30
15.11.08, 17:47
11 listopada o 4.50 rano urodziłam moją małą pocieszkę... Byłam
nastawiona, że wszystko pojdzie szybko- w końcu to trzeci poród....
Nic bardziej mylnego-poród był ciężki, bóle tak okropne,że modliłam
się do wszystkich mozliwych Aniołów,Archaniołów, nawet mamę prosiłam
o pomoc.....
Zawsze miałam bóle krzyżowe, ale te przebiły wszystko,co dotychczas
przeżyłam- plecy bolały,jakby ktoś żywcem przecinał, brzuch i
wszystko w środku na dole paliło jakby żywym ogniem, prawie
mdlałam, potem nie dałam rady już płakać, tylko łzy same płynęły.
Poród miałam rankiem 10 listopada wywoływany ze względu na wielkość
dziecka (ważył 4350 ) ale nie ruszyło, kilka godzin później(ok
godz.13) zaczęło się - najpierw słabe nieregularne skurcze, ok17-18
już bolące i piekące, lekarze i pielęgniarki nie uznawali że coś się
dzieje- bo na ktg była linia ciągła- że to mój wymysł.... o 22
ledwie chodziłam z bólu. Po 2 rano przeniesiono mnie na trakt,co
dało mi niewielką ulgę - mąż był ze mną, masował mi plecy(ale nic
nie pomagało, nie dostałam też żadnego znieczulenia)- po 3 rano
zaczęły się skurcze co 3 min, potem co 2, a potem przez prawie godz.
co minutę.... To był koszmar....Na koniec wypychano ze mnie
dziecko,bo sie zaklinował( ma teraz złamany obojczyk). Po tym
wszystkim byłam tak otępiała,że nawet nie wiem kiedy mnie
przewieziono na salę.
Po porodzie dostałam jakiejś histerii-cały dzień płakałam.W końcu
wieczorem ostatkiem sił zadzwoniłam do znajomej bioenergot. czy może
mnie uspokoić,pomóc. Coś tam poustawiała i przeszło... Rano było
już ok,mogłam prawie normalnie funkcjonować....
Mały jest zdrowy,(oprócz złamanego obojczyka),śliczny (może tylko
dla mnie :),ma czarne włosy, bardzo sie cieszę,że to już poza mną,
więcej dzieci nie będę już miała... nie po tym co przeszłam...
Tak tylko się chciałam wyżalić, bo czasami ogarnia mnie rozpacz,jak
sobie przypomnę ile przeszłam, jak zniosłam ten ból....
Nie wiem,co o tym sądzic, dlaczego tak to wszystko ciężko
przebiegało- czyżby następne doświadczenie na drodze życia...?