diabollo
15.09.10, 23:16
...pan prawak Michalski:
Naziole i Weimar
Cezary Michalski
Republika Weimarska (1919-1933) jest doskonałym modelem liberalnej demokracji w ogóle, ponieważ jest jej modelem skrajnym, w najjaskrawszy sposób eksponującym także wszystkie jej wady. Również naziole są najciekawszym modelem do badania przeciwników liberalnej demokracji w ogóle, ponieważ byli jej przeciwnikami najbardziej skutecznymi. Polski Weimar i polscy naziole są odmianą Weimaru i nazioli pierwotnych bardziej dupowatą, mniej wyrazistą, ale tamte wzory pozwalają mówić także o przebiegu aktualnej polskiej walki politycznej.
Zacznijmy od polskich nazioli. Podobnie jak naziole wzorcowi (choć w wersji rozrzedzonej i, jak już sobie analitycznie powiedzieliśmy, bardziej dupowatej) jednocześnie startują w wyborach demokratycznych i jednocześnie twierdzą, że demokracji – której używają – tak naprawdę nie ma. Hitler chętnie nazywał Weimar kondominium brytyjsko-francuskim, powtarzał, że Niemcy są przez demokrację zniewoleni, a jednocześnie startował w każdych wyborach, do których tylko był dopuszczany (jeśli akurat nie siedział w więzieniu za jakąś próbę puczu). Po czym, o ile w tych wyborach akurat nie wygrywał, a nie wygrywał właściwie prawie nigdy, natychmiast po „wieczorze wyborczym” ogłaszał polityków zwycięskich, tych, którzy go pokonali, tych, na których zagłosowała większość Niemców, politykami nieniemieckimi, niegodnymi Niemiec, uprawiającymi wobec obcych mocarstw „politykę na kolanach”, wybranymi przez nieporozumienie i na skutek manipulacji ze strony liberalnych mediów i obcych potęg, publicznie żądał, by „zniknęli z niemieckiego życia”… itp. itd. Także polska, bardziej dupowata odmiana Adolfa Hitlera, podobne rzeczy mówi zawsze, kiedy tylko w wyborach przegrywa, a przegrywa także prawie zawsze. Naziole pierwotni, kiedy ich pytano o ich faktyczny stosunek do Żydów, o realizm ich koncepcji polityki zagranicznej, o problemy w ich własnej partii, o Noc Długich Noży… zamiast wikłać się w ryzykowny dialog z pytającymi, wybierali konsekwentny monolog. Ich ówczesne odmiany Kemp i Błaszczaków odpowiadały, że to są tematy zastępcze, podczas gdy w rzeczywistości należy pytać o słabość weimarskiego państwa, o spolegliwość weimarskich elit politycznych wobec Francji i Wielkiej Brytanii… Ten ich nieustający monolog był nie do podważenia przez żadne ówczesne odmiany Monik Olejnik, Jacków Żakowskich czy Tomaszów Lisów. Nawet ówczesne odmiany „Szkła kontaktowego” (kabarety berlińskie były ponoć nawet nieco śmieszniejsze od „Szkła kontaktowego”, a Kurt Tucholsky jako satyryk nieco ciekawszy od późnego Jacka Fedorowicza) i tak, pomimo swej wysokiej jakości, rozśmieszały tylko przekonanych antynazioli, podczas gdy przekonanych nazioli rozwścieczały i mobilizowały do walki z systemem.
Ale także i Republika Weimerska wraz z jej liberalno-demokratycznymi elitami nie była przyjemna w oglądaniu. Trwała nieustająca kopanina partii i wewnątrz partii, przy której stosunki Schetyny z Palikotem to jakieś przedszkole. Afera hazardowa czy afera Rywina nie „poraziłyby” obywateli Republiki Weimarskiej, być może w ogóle by ich nie zauważyli w natłoku innych, bez porównania poważniejszych afer. Obywatela Republiki Weimarskiej nie zdziwiłoby także i to, że „służby fiskalne” są wypuszczane na Piskorskiego akurat wówczas, kiedy rzuca polityczne wyzwanie partii władzy, a na Palikota, nie wówczas, gdy dla Tuska paraliżował jego przeciwników politycznych, ale dopiero kiedy osobiście obraził Schetynę („krew i sperma na twarzy”

, a Tuska zaczął drażnić perspektywą założenia partii mogącej osłabić PO. Oczywiście przypadek Piskorskiego i Palikota to są zupełnie apolityczne zbiegi okoliczności dla Arłukowicza (który sam chciałby być Palikotem centrolewu, ale jest na to za miłym chłopcem) czy Rymanowskiego (cichutka zemsta ukrytych głęboko w sobie prawicowców), ale przeciętnie świadomy obywatel prawdziwej Republiki Weimarskiej nie byłby tak naiwny, a nawet takiej naiwności by nie udawał w obawie przed samoośmieszeniem. Prawdziwy Weimar miał też swoich prezydentów Karnowskich, wielu takich rządziło bogatymi miastami północy. Właściwie Weimar nie miał tylko Głódzia czy Michalika, bo Kościół katolicki w Niemczech nie był tam jedynym Kościołem i nie mógłby pozwolić sobie na takich arcypasterzy. Od czasów Lutra byli w Niemczech także protestanci, co wymuszało pewne standardy na wszystkich chrześcijanach (przynajmniej dopóki naziole po swoim zwycięstwie z większości niemieckich chrześcijan – wszystkich możliwych wyznań - nie uczynili potulnych, a czasami nawet entuzjastycznych oportunistów).
Największym jednak problemem Republiki Weimarskiej było to, że jej obywatele mieli ostatecznie do wyboru jedynie ją albo nazioli (mieli też komunistów, ale ci nie pasują mi do metafory, bo Napieralski komunistą nie jest, nawet dupowatym, tak jak nie są komunistami Kwaśniewski, Miller, Borowski, Rosati… nie mówiąc już o Jacku Majchrowskim, i żeby nie było wątpliwości, ja się wcale z tego powodu nie martwię).
A jako że obywatele Weimaru mieli do wyboru wyłącznie polityczne elity Weimaru albo antyweimarskich nazioli, polityczne elity Weimaru przekonane o swojej bezalternatywności stawały się coraz bardziej kiepskie. A mniejsze zło stawało się większym. Co ostatecznie oddało władzę w ręce nazioli. Podobnie jest dzisiaj. Instytucja sejmowej komisji śledczej została przez polski Weimar, za pomocą Mirosława Sekuły wspartego przez partię władzy łącznie z Jarosławem Gowinem, ośmieszona i zlikwidowana. Tomczykiewicz jako szef klubu parlamentarnego partii rządzącej to już poziom konia wprowadzonego przez Kaligulę do rzymskiego senatu. Tusk i Schetyna wprowadzili Tomczykiewicza na stanowisko szefa klubu parlamentarnego PO wyłącznie po to, by pokazać, że dla ich władzy nie ma żadnych ograniczeń. Tomczykiewicz nie umie mówić, i nie chodzi tu o jego śląską gwarę, ale o to, że on nie ma pojęcia, co mógłby powiedzieć, a przecież stanowisko szefa klubu parlamentarnego wymaga przede wszystkim umiejętności mówienia. TOK FM i RMF FM porobiły już sobie nawet satyryczne dżingle z jego niebywałych prób artykulacji. Ale i tak w niczym nie szkodzi to potędze Tuska i Schetyny, którzy Tomczykiewicza do sejmu wprowadzili i kazali mu rżeć. Przeciwnie, to ich potęgę, szacunek ludu dla nich, lęk ludu przed nimi… raczej jeszcze zwiększa. Skoro takie stanowisko mogli ofiarować Tomczykiewiczowi, to każdemu mogą ofiarować każde stanowisko i każdego z każdego stanowiska odwołać.
Zatem mamy nasz dupowaty Weimar i dupowatych nazioli. Z dwojga złego jestem gotów bronić dupowatego Weimaru przed dupowatymi naziolami, ale nie wiem, czy muszę. Nauczanie prawdziwych nazioli o tym, że Traktat Wersalski był klęską Niemiec i że Niemcom, aby się odrodziły, potrzebny jest krwawy mit założycielski, było groźniejsze niż bredzenie naszych dupowatych nazioli o tym, że upokarzającą klęską Polaków był Okrągły Stół, a katastrofa smoleńska stała się krwawym mitem założycielskim, na który Polacy czekali przez dwadzieścia lat. Traktat Wersalski kończący I wojnę światową był istotnie klęską Niemiec, klęską ogromną i bezprecedensową. A także karą, nie do końca zasłużoną, gdyż nie tylko Niemcy za wybuch pierwszej wojny światowej odpowiadają. Ich wina polegała na tym, że tę wojnę przegrali. Polscy, bardziej dupowaci naziole, w roli Traktatu Wersalskiego obsadzają Okrągły Stół, który może faktycznie nie był jakimś „cudem nad Wisłą”, ale na pewno oznaczał co najmniej poprawne wykorzystanie geopolitycznej koniunktury. W dodatku na krwawy mit założycielski wcale większość Polaków przez dwadzieścia lat nie czekała, czemu dała wyraz 4 lipca, nie oddając władzy tego mitu wyznawcom. Jak z tego wynika, prawdziwy Hitler miał w antywersalskiej polityce historycznej groźne polityczne narzędzie, podcza