Dodaj do ulubionych

mój problem... pewnie nie jestem odosobniona

31.01.07, 12:23
witam!
postanowiłam się podzielić moim problemem.wie o nim mój mąż, ale nie traktuje tego poważnie i się ze mnie podśmiewa. a mnie wcale do śmiechu nie jest. chociaż teraz już jest lepiej bo staram sie z tym walczyc, ale jeszcze parę lat do tyłu płakałam co chwilę bo to było prawdziwą udręką. Otóż moi mili wydaje mi się (bo nie byłam u żadnego lekarza), że mam nerwicę natręctw. Widzieliście "Dzień świra"? To właśnie coś takiego.... Bylam na tym w kinie. wszyscy dookoła śmiali się do rozpuku, a ja w duszy płakałam. chociaż ten film uświadomił mi, że nie jestem jedyna na świecie. Teraz już jest duużo lepiej, ale opowiem wam co robiłam parę lat temu. Dosłownie jak scena z filmu: mieszałam herbatę siedem razy kręcąc łyżeczką, potem siedem razy stukałam tą łyżeczką w dno szklanki zanim ją wyjełam. kładąc sie wieczorem spać po kilka razy sprawdzałam, czy drzwi w domu są pozamykane, czy woda zakręcona i czy gaz wyłączony. wodę zakręcając dokrecałam bardzo mocno, bo musiałam przy tym policzyć do siedmiu (koszmar...), zamykając drzwi szarpałam trzy razy za klamkę. kładąc sie do łóżka moje kapcie leżały równiutko koło łóżka tworząc kąt prosty między łóżkiem a nimi - nigdy inaczej. na szafeczce nocnej układałam swoją biżuterię, za kazdym razem ściągałam z palców pierścionki w odpowiedniej kolejności i układałam je odpowienio na szafce, obok kładłam zegarek i łańcuszek - broń Boże nie mogły się stykać ze sobą. po kilka razy przed snem sprawdzalam, czy przypadkiem sie nie dotykają, patrzyłam na nie licząc do siedmiu. Moje życie było istnym koszmarem. dopiero jakieś cztery lata temu zaczęłam z tym walczyć. pomógł mi w tym mój mąż (wtedy chłopak). bałam sie mu powiedzieć, ale w koncu sie odważyłam. początkowo mnie wyśmiał, ale gdy zobaczył jak poważne to jest dla mnie zrozumiał, że to nie żarty. gdy wychodziliśmy razem odciągał mnie od drzwi, zebym nie mogla trzy razy pociągnąć za klamkę, cały czas czułam się fatalnie - myślałam, ze coś złego się przydarzy jezeli nie spełnię mojej regułki. celowo rozrzucałam kapcie po pokoju a potem przeżywałam męki bo nie mogłam zasnąć.
ale udało mi się - po części.... teraz jestem szczęśliwą żoną, mieszkam z mężem. jedyne co pozostało po tamtym koszmarze, to sprawdzanie drzwi, gazu i wody. Mam jeszcze jeden problem. nie potrafię dotknąć śmieci. Wrzucam papierek do kosza (w domu) i po sekundzie już go nie potrafię dotknąć. nie potrafie także dotknąć worka na śmieci, nie mówiąc już o wyniesieniu śmieci. problemem również jest mycie rąk. myję je ciągle. nawet jak dotknę podłogi przy ubieraniu butów to muszę iść umyć ręce.
ufff....
no to się wygadałam
co o tym sądzicie? tylko proszę nie mówcie, że jestem psycholem bo tego nie zniosę
pozdrawiam
Obserwuj wątek
    • inka56 Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 31.01.07, 12:31
      Mam identyczne problemy (między innymi). Pisałam obszernie o sobie w ubiegłym roku. Konieczne jest leczenie, próbowałam przechytrzyć chorobę, ale przegrałam. Nie zwlekaj.
      Pozdrawiam
      • punca24 Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 31.01.07, 12:35
        do psychiatry nie chcę iść, zwłaszcza teraz... staramy się z mężem o dzidziusia i przyjmowanie jakichkolwiek leków jest wykluczone. Będę dalej walczyć z tym tak jak do tej pory. Wczoraj tylko raz przed snem sprawdzałam drzwi... ufff. wydaje mi sie, że to ma związek z troską o ukochane osoby. wczoraj spałam sama -mąż wyjechał i nie czułam takiej potrzeby wstawania w nocy i sprawdzenia drzwi. gdy mąż jest w domu robię to częściej. Być może dlatego, ze boję sie o niego.... kocham go bezgranicznie i nie dopuszczam do siebie myśli, ze mogłoby sie mu coś złego przydarzyć....

        tak więc będę dalej z tym walczyć, chociaż wizja wyniesienia śmieci jest dla mnie przerażająca. nawet gdy dotknę drzwiczek do szafki, w której stoi wiaderko ze śmieciami - cuję sie brudna....
        nie wiem....
        dzięki za odpowiedź
      • mauritzi Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 31.01.07, 12:50
        Cześć inka56 i punca24, cierpię na ocd od 1994 r., zdiagnozowano go w 2000 r.,
        teraz mam 27 lat. O chorobie wiem już bardzo duzo, wydaje mi się nawet, że za
        dużo, ale cóż, mam nadzieję, że ta wiedza doprowadzi mnie do satysfakcjonujących
        rozwiązań. Nie będę się rozwlekał - to forum obserwuję gdzieś od 2 miesięcy i
        zdążyłem przeczytać wiele starych postów. Wiem, że moje zdanie jest tylko moje,
        ale z całą swoją odpowiedzialnością mogę podpisać się pod twierdzeniami doc'a81
        - jego posty są zgodne z aktualnym stanem wiedzy na temat choroby, wiedzy, która
        przecież wciąż się rozwija. Niestety stare podejście, psychoanalityczne (zwane
        dziś psychodynamicznym), nie tylko nie przynosi ulgi w cierpieniu, czyli jest
        nieskuteczne, ale odwleka ludzi od właściwych rozwiązań. W skrócie: choroba może
        mieć różne nasilenia w indywidualnych przypadkach, od bardzo silnego po znośne,
        ale jest poważna, żeby nie powiedzieć śmiertelnie poważna. Zmienia swoje
        oblicza, treści, bo i przyczyną nie są same obsesje i kompulsje i sfery, których
        dotyczą (aczkolwiek świadczą tylko, że w danym przypadku dla danej osoby te
        sfery są ważne), ale zaburzenie neurologiczne w mózgu. Stosunkowo najbardziej
        skutecznym sposobem walki jest leczenie skojarzone: CBT(t.
        poznawczo-behawioralna) z farmakoterapią. Mogę podzielić się swoimi
        doświadczeniami, włącznie z pobytem w Krakowie na ul. Kopernika 21a w terapii
        ocd. Najlepiej jednak i najrzetelniej materia tej choroby potraktowana jest
        przez naukowców, psychiatrów i terapeutów amerykańskich i angielskich, którzy
        często swoje życie zawdodowe poświęcili terapii OCD.
        Aktualnie jestem w kontakcie z terapeutą CBT w Krakowie.
    • agatricze Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 31.01.07, 23:32
      Witajcie.Jakieś dwa lub trzy miesiące temu wpisywałam się tu bardzo
      często.Miałam silny nawrót nerwicy natręctw.Teraz jest dużo, dużo lepiej
      chociaż cały czas czuję obecność tej cholernej choroby.Nadal sprawdzm gaz,
      żelazko .Mam te natrętne myśli tylko jakoś się na długo nie zatrzymują-są
      ulotne.Ale mam też inny poważny problem.Przez tą nerwicę rozpada się chyba moje
      małżeństwo.Jesteśmy po ślubie osiemnaście lat , mamy trójkę dzieci.Leczę się na
      nn od siedmiu lat ale nerwicę dostrzegłam u siebie dużo , dużo wcześniej.I
      wiecie co nigdy ta nerwica tak nas tz. mnie i mojego mężą nie rozdzieliła jak
      własnie teraz.Być może dlatego że nigdy wcześniej nie mówiłam mu treści moich
      natręctw.Przy ostatnim nawrocie nn opisałam właśnie wszystkie swoje natręctwa
      dokładnie.Mój mąż jest bardzo wścibski.Zawsze śledzi co piszę.Zaczął po pewnym
      czasie się zemnie wyśmiewać, mówić że jestem wariatką, że mam schizofrennię a
      nie nerwicę natręctw, że mój lekarz mnie okłamuje że to nn itd.Zrobiło się
      między nami prawdziwe piekło.Pojechał nawet do mojej psychiatry aby upewnić się
      czy dobrze posawiła diagnozę.Powiedział że boi się o własne życie bo przeczytał
      w moich postach że mam koszmarne myśli że wyrządzę komuś krzywdę.Nagadał
      jeszcze wiele innych głupstw nie związanych zupełnie z nn.Dla przykładu podam
      jeden :żona zachowuje się inaczej bo nie ścieli mi łóżka a kiedyś ścieliła ,
      wyrzuciła trzy kotlety bo się zepsuły i tego typu tam rzeczy opowiadał.Byłam
      przy tym i zdębiałam.Pomyślałam sobie Boże co on plecie .Jaki ma związek moja
      nerwica ze ścieleniem jemu łóżka?Powiedział mi że udowodni mi że jestem
      wriatką, że to nie nerwica tylko choroba psychiczna.Gdy od mojej lekarki
      usłyszał że mam nerwicę natręctw, tylko na chwilę przyjął to do wiadomości.Za
      kilka godin znów było to samo.Najgorsze jest to że mówi to w obecności
      dzieci.Dobrze że dzieci nie uważają mnie za wariatkę bo naprawdę bym się
      całkowicie pogrążyła.Mam z dziećmi bardzo dobry kontakt i w nich cała moja
      nadzieja.Przeżyłam z mężęm tyle lat a nie miałam pjęcia że dojdzie to tego że
      zechce na siłę zrobić zemnie wariatkę.Co on chce przez to osiąnąć?O co mu
      chodzi?Takze widzicie do czego może doprowadzić ta wstrętna nerwica.Pokonała
      mnie a teraz moje małżeństwo.Wiem jedno , niepozwolę się poprzez to że mam tą
      nerwicę gnoić i poniżać.To nie moja wina że ją mam.Bardzo cirpię przez tą
      nerwicę, bardzo ale nie mogę pozwolić aby osoba z którą żyłam tyle lat tak mnie
      upokarzała.Pozdrawiam wszystkich , trzymajcie się.
    • ha-neul Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 01.02.07, 08:40
      Witam!
      No cóż, nie powinno się diagnozować NN przez Internet, ale chyba nie ma
      wątpliwości, że to jest to. Z Twojego postu wynika, że masz problem głównie z
      kompulsjami, czyli natrętnymi rytuałami. Mogę Cię pocieszyć (z doświadczenia),
      że jest to uleczalne i dużo łatwiej się pozbyć kompulsji. Podobnie, jak Ty,
      miałam problem z myciem rąk. Zniszczyłam je sobie do tego stopnia, że były
      okropnie czerwone i bolące, a ja wciąż myłam. Jestem teraz w trakcie terapii,
      ale już od pół roku nie myłam rąk :) Oczywiście "nerwicowo" nie myłam...
      Sama stwierdziłaś, że wykonujesz wszystkie te czynności z obawy, że coś się
      stanie (też miałam ten problem). Moja psycholożka wytłumaczyła mi, że jest to
      tzw. myślenie magiczne - przypisywanie swoim działaniom magicznej mocy
      sprawczej. Będzie dobrze, gdy uświadomisz sobie to, że nie masz mocy boskiej :)
      Twoje działania nie zmienią świata (podobnie jak moje).
      W każdym razie, w grupie raźniej, witamy serdecznie :/
      Życzę powodzenia i wiary w wyzdrowienie, bo to pomaga, jak nie wiem. Mnie
      pomogło i wciąż pomaga. Uwierz, że Ci się uda. Masz mój przykład. Obecnie leczę
      się jeszcze z jakichś pozostałości i przede wszystkim obsesji, ale widzę
      ogromną poprawę. Mam więcej czasu na normalne życie, studiuję, rozwijam swoje
      zainteresowania, generalnie jestem zadowolona, chociaż są gorsze momenty :)
    • aga771004 Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 01.02.07, 22:29
      To prawda,że nie jesteś sama.Mój koszmar trwa już od kilku dobrych lat.Moja
      obsesja zaczęła się od lustra,stałam przed nim i dotykałam swojej twarzy
      sprawdzając jędrność skóry.Towarzyszyły mi przy tym różne natrętne myśli....gdy
      już nie radziłam sobie z tym to wbijałam paznokcie w swoje ciało...ból
      sprawiał,że rozładowywałam swoje napięcie.w tej chwili nie jest lepiej,biorę
      psychotropy(seronil)ale nadal stoję przed lustrem i oglądam całe swoje
      ciało.Potrafię tak stać przez kilka godzin i obracać się w prawo i w
      lewo.oczywiście jest to nienormalne ale nie potrafię sobie poradzić....jeszcze
      te natrętne myśli to jest dopiero męczarnia...........mam tylko nadzieję,że
      kiedyś znajdzie się na to jakiś złoty lek
    • justine4 Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 02.02.07, 03:23
      Witaj Punca,

      Ja tez mam Nerwice Natrectw, czesciowo podobna do Twojej.
      Chodzi o niedotykanie, nie smieci wparawdzie, ale innych rzeczy, czesto ladnych
      i nowych.Nie bede rozpisywac sie teraz dlaczego niektore rzeczy uznaje za
      niedotykalne ale tak jest i w codziennym zyciu to bardzo przeszkadza.
      Dochodzi do tego mycie rak, wlosow, calego ciala, pranie itp.
      Pisze to dlatego, zeby Ci jakos dodac otuchy.
      Nie jestes sama z takim problemem.
      O sprawdzaniu drzwi, kurkow itp slyszalam wiele, bo niedawno uczestniczylam w
      terapii grupowej.

    • bellio Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 02.02.07, 10:35
      punca24, ja też uważam, ze to nerwica natręctw, kilka twoich objawów pokrywa
      sie z moimi. powtórze to, co na tym forum pojawia sie w większości wątków - nie
      mecz sie z tym sama. jezeli nie chcesz iśc do psychiatry, to idz do dobrego
      psychologa, terapeuty. zwlaszcza, ze jak mowisz starasz sie o dziecko. bedziesz
      miala sporo czasu w domu na przemyslenia, a to jak wszyscy wiemym mocno sprzyja
      nn. no i przybedzie ci ktos, o kogo bedziesz sie troszczyc, a rzeczywiscie jest
      tak, ze natrectwa mocno biją w sprawy, na których najbardziej nam zalezy.
      dlatego zanim przyjdzie dziecko powinnas nauczyc sie radzic sobie z nn, zeby
      pożniej moc sie po prostu cieszyc maleństwem, bez zdbednych myslówek :)
    • punca24 Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 02.02.07, 17:36
      dziękuję wam bardzo

      dobrze jest wiedzieć, że nie jest się samym :)

      pozdrawiam was cieplutko
      • m.garstka Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 03.02.07, 13:26
        punca24 => mam ten sam problem,ale moją ,,ulubioną" liczbą jest 3 albo 9...
        kiedyś o tym napiszę szerzej (nawet,jak nie będziecie chcieli słuchać ;-) )...
        nie jesteś sama-uwierz mi,że jestem identycznym przypadkiem...
    • liszajka Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 05.02.07, 15:34
      Witam wszystkich
      a moim natrectwem oprócz kilku tu opisanych jest obsesyjnie szukanie pomocy w
      necie.Żyję tym,uzależniam sie od tego i dołuję,bo mało jest tak naprawdę
      prawdziwie pozytywnych postów.Na temat nerwicy,ZOK,depresji,w tym dwubiegunowej
      to juz w ogóle,schizofrenii,zaburzen lękowych,zaburzeń osobowości to moglabym
      juz ksiazkę pisac.Całą swą naukę w medyku poświęcałam zgłebianiu
      psychiki,wynajdywaniu przeróznych chorób,a podczas praktyk na oddziałach
      psychiatrycznych utożsamiałam sie z pacjentami.Po wnikliwych obserwacjach
      (wyłacznie swoich oczywiscie)doszlam do druzgocącej diagnozy,ze ja choruje
      na"wszystko".trywialne juz by bylo mowienie o tym,ze mialam mnostwo badan
      wykluczajacych choroby narzadow,wiec staneło na nerwicy+lęki+...wmowione sobie
      przeze mnie inne zaburzenia psychotyczne.Ale uderzające jest to,ze nie
      otrzymuje od terapetów pomocy,a naleze do 5grup terapeutycznych.Nie rozumiem
      dlaczego-skoro sama podaje co konkretnie mi jest-wiec terapeuta nie musi szukac
      i zatwierdza diagnoze, nic dalej sie nie dzieje.Znam przyczyny i mechanizm
      dzialania NN,ale nie jestem włączona w odpowiednią terapię.Jedna z terapeutek w
      Gdansku,oszacowała,ze moja psychoterapia bedzie trwała kilka lat,wiec ona nie
      bedzie brała odpowiedzialnosci za takie dlugie leczenie.Scieło mnie to z nóg-w
      koncu chyba po to są takie placówki.nie podjeła terapii indywidualne,na ktorej
      wiele głebokich problemów moglo ujrzec swiatło dzienne.Dowiedzialam sie,ze
      jestem DDA,skierowano mnie na2grupy,na ktorych dowiedzialam sie o samym
      uzaleznieniu,na drugiej zas grupie moglam oswajac sie z emocjami,ktorych nie
      mogla ujawniac bedac dzieckiem.ale konkretnych problemow nikt ze mna nie
      przerabial.Ciagle bylam odsylana na inny dzien,w danym dniu terapeutka nie
      miala dla mnie czasu,wiec jezdzac na darmo kipialam zloscia i podjelam leczenie
      w innym osrodku.teraz jestem na grupie,gdzie kompletnie nic sie nie robi,a
      tylko opowiada co sie stalo w ciagu7dni.ludzie rozmywaja sie w
      tematach,terapeuta odbiera tel przy nas,nie przerywa nikomu,wiec mozna zasnac
      przy takim potoku slow.tak bardzo mi zalezy,ze cos sie ruszylo,ze sama
      poswiecam na swa wypowiedz chwile-bo anuz starczy czasu na konkretny temat.i
      stoje w miejscu.i zauwazylam,ze moje natrectwa nasilaja sie wraz ze stresem.
      jak bylam mala najpierw wąchalam dlonie,mylam je bez przerwy i ogladalam kąty-
      wszystkie po kolei,zawsze od prawej strony,najpierw w poszukiwaniu
      pajakow,ktorych balam sie panicznie,a potem bo nie moglam juz tego
      kontrolowac.obserwacja katow zostala mi do dzis.zawsze musialam byc calkowicie
      przykryta kolderka,bo "cos"mnie "zje".dzis jestem dojrzała kobieta,a ten
      absurdalny lęk pozostał.Drzwi musza byc pozamykane,drzwiczki,szuflady,komody-
      wszystko szczelnie pozamykane,przez firany nie moze sie dostac snopek swiatla-
      bo zgine.myje sie zawsze w ten sam chronologiczny sposob.krem wcieram zawsze
      tak samo-ale czy to wciaz natrectwa?licze-zawsze i wszedzie,czasem czuje jak
      moje palce same chodza,tak jakbym nimi stukala po niewidzialnej klawiaturze,jak
      dojde do100,to potem od 100 do 1.kontroluje oddychanie,kazdy oddech,jak sie
      pomyle-dusze sie,wiec musze od nowa.spie zawsze w tej samej pozycji-w innej-
      umre.w kosciele dusze sie-ale nie wyjde,bo Bog mnie ukaze.wszystkim
      pomagam,oddaje,przyzwalam,nie chcialam uprawiac sexu ze starszym mezczyzna,ale
      musialam-bo Bog mnie ukaze.Bo daje mi to,co mi jest potrzebne,wiec ja wszystko
      przyjmuje,zeby nie narazic sie na jego gniew.nie pije wody- wogole,ze
      strachu,ze sie udusze.otwieram wszedzie okna-ze strachu,ze sie udusze.gdy biore
      na to wszystko lei-boje sie,ze sie udusze,umre...i sie dusze...i modle sie,by
      nie umrzec.a potem prosze Boga,o to,bym umarla,bo nie moge juz tak dluzej.a
      potem mam wyrzuty sumienia,ze choc on powolal mnie do zycia,ja chce tym zyciem
      rozporzadzac,wiec potem wszystko co sie dzieje przyjmuje...i tak
      dookola.najgorsze,gyd ide do sklepu-oczywiscie-dusze sie,rozbieram,ludzie na
      mnie patrza(ciekawe co sobie mysla),gdy cos kupuje trwa to4godz.poznym
      popoludniem wracam do domu,mama pyta co tak dlugo-a ja mowie,ze nie wiedzialam
      na co sie zdecydowac-i np.kupuje 2lplynu do kapieli o roznych zapachach.gdy juz
      je mam w domu,ide wymienic,bo chce inne.paranoja jakas.ciagle jestem
      niezadowolona ze swych zakupow.gdy jestem u kogos i bawie sie z dziecmi,a mam
      dobry z nimi kontakt,boje sie,ze ludzie sobie mysla,ze ja molestuje ich dzieci
      i czekam,az zwroca mi uwage i mam ochote przyznac sie do czegos,czego nie
      robie,ze strachu.gdy przychodzi jakas poczta,boje sie,ze to moze papiery do
      sądu.gdy moi bliscy zle sie czuja,boje sie ze to juz ich koniec,albo moj i Bog
      daje nam znaki.gdy ide ulica,boje sie ze ktos mnie napadnie,ze ktos na mnie
      najedzie.wiecznie boje sie ze zwariuje,ze umre,ze sie udusze,ze mnie zamkna w
      szpitalu psychiatrycznym,albo w wiezieniu.gdy z kims rozmawiam obrysowuje
      wzrokiem kontury oczu itp.danej osoby,nie koncentrujac sie na rozmowie.nie
      ogladam horrorow,psychologicznych filmow,ani zadnych sensacji polityczno-
      gospodarczych badz relacji tragicznych wydarzen-bo mnie to juz na pewno wtedy
      spotka.nie moge dotykac zwierzat-bo wlosy ich siersci wejda mi w usta..i co...?
      I sie udusze:))Smiac mi sie z tego chce.nie moge bezwiednie uprawiac sexu,bo
      Bog to widzi.Kiedys,gdy byl taki szal na BIG brother'a mialam obsesje,ze ktos
      mnie podglada,ale po zaakceptowaniu tego,ze moze komus to sprawia
      frajde,minelo.boje sie ostrych przedmiotow,ze kiedys sobie cos nimi albo komus
      zrobie.gdy zamykam oczy,mam te przedmioty przed oczyma i czuje taki dziwny
      bol,jakbym sie nimi ciela.gdy sie golę maszynka,mam ochote pociac sie-zobaczyc
      co by sie stalo.gdy uzywam miksera,mam ochote wlozyc palce do srodka,zeby
      zobaczyc co sie wowczas stanie.jak to opisuję i czytam to mnie to przeraza-
      gdyby ktos mi to powiedzial nie przeraziloby mnie to-przytulilabym i w imie
      tego,ze jestesmy tacy sami wypilibysmy drineczka.ale gdy czytam,to sie czuje
      jak osoba,u ktorej rozwija sie proces psychotyczny.wierze,ze zaakceptowanie
      natrectw bardzo pomaga,nie skupianie calego swego dnia.mi one
      towarzyszą,przeszkadzaja.ale jedno co powiem-mialam 0,5roczna przerwe.zero
      natrect.zero.cudowna,piekna,asertywna,bo chodzilam na terapie rozwoju
      osobistego.potem musialam przerwac terapie i wrocic do stresujacego trybu zycia
      i natrectwa powrocily,doszly nowe.wiec z tego wychodzi,ze chyba cale zycie
      musialabym chodzic na rozwoj osobisty,a moze po prostu swiadomosc tego,ze
      jednak istnieje cos co mi pomoze uskrzydla i czlowiek cieszy sie z zycia nie
      zwracajac uwai na natrectwa.wiara w Boga mi pomogla,ale teraz przeszkadza,bo
      czasem mam wrazenie,ze zakrawa o fanatyzm.Dzis walcze z zaburzeniami
      lękowymi,biore leki,co rusz je zmieniam,albo odstawiam,bo jak sie poczuje
      lepiej,to wychodze z zalozenia,ze poradze sobie sama.i takie bledne kolko.a co
      z moim zyciem,z rodzeniem dzieci,ze slubem,studiami,wlasna firma.nie chce mi
      sie i znow prosze Boga o smierc,potem przepraszam...itd...itd...
      • justine4 Re: mój problem... pewnie nie jestem odosobniona 06.02.07, 18:24
        Poruszylas tak wiele tematow, ze nie wiadomo od czego zaczac..
        Strasznie sie meczysz, ale chce Ci zadac pytanie, jak bys zyla, gdybys na jeden
        dzien stracila pamiec?
        Twoje leki, strach przed wieloma sparawami skads sie wzial a potem pozwolilas
        zeby Twoje mysli, Twoj mozg wlasciwie, zaczal dzialac w sposob nie kotrolowany.
        Liszajka,

        Sprobuj sobie wyobrazic, ze tracisz pamiec o tym, co powinnas.
        Kladziesz sie spac nie zaslaniajac zaslon, nie zamykajac szuflad, idziesz do
        sklepu, kupujesz wychodzisz, jesli w domu okaze sie ze to nie ten plyn, ze
        spokojem sobie wyjasniasz, ze nastepny bedzie mial inny zapach - w koncu to
        tylko plyn..
        Odnosnie seksu, robisz tylko to na co masz ochote, nie ma zadnych innych
        powodow, dla ktorych mialabys rozporzadzac swoim cialem wbrew woli, poczuciu
        obrzydzenia itp.. i tak zrob ze wszystkim.
        Pomysl, ze nie pamietasz, wiec nic Cie nie zmusza do niczego..I co wtedy??

Nie pamiętasz hasła

lub ?

 

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nakarm Pajacyka