g_hos_t 31.07.03, 19:41 Macie jakieś ciekawe wspomnienia z okresu kiedy uczyliście się żeglować ..., z obozów ..., egzaminów . ? Odpowiedz Link Obserwuj wątek Podgląd Opublikuj
voitek4 Re: wspomnienia... 02.08.03, 10:15 np: lewy kaszalot wybieraj, zamiast lewy foka szot wybieraj??? Odpowiedz Link
piotr_c Re: wspomnienia... 04.08.03, 13:11 Moje takie wspomnienie z pierwszego mojego obozu żeglarskiego. Miałem wtedy 16 lat, pływaliśmy już drugi tydzień więc wszyscy czuli się panami steru :) Miły upalny dzień , razem z drugą omegą i kabinówka bosmana z Wierzby ganialiśmy się po jeziorku oblewając się wodą. Humory były szampańskie i kiedy druga omega przeszła tuż przed nami, zaliczając pełną salwę burtową z 3 wiader ,nasz młody instruktor głosem admiralskim wydał mi komendę " Odciąć im ster!" Na co ja radośnie " Jest , odciąć im ster !" i wyłożyłęm ster na burtę celując we "wrogie" jarzmo. Anioł stróż nadgodziny odrobił, bo chybiłem ich o grubość lakieru :))) Dopiero wtedy dotarło do mnie jaką drakę mogłem zrobić :(. A żaglówkowe "bitwy morskie" to nadal jedna z moich ulubionych rozrywek na moich rejsach. Takie np dwa oriony , ze zdjętymi fokami ( abu miejsce dla polewaczy zrobić) kręcące się w ciasnych zwrotach na przestrzeni 7x7 m to jest naprawdę niezła szkoła manewrowa. I fajnie musi wyglądać z zewnątrz :) Odpowiedz Link
powolnyrumpel Re: wspomnienia... 05.08.03, 11:38 my się biliśmy zawsze o kółko. kładło się koło ratunkowe na kabinie - nie przywiązane i trzeba było abordażem je zgarnąć. oczywiście taką akcję poprzedzała śilna wodna kanonada z wiader pokładowych. no ale jak sternikowi noga wpadła miedzy dwie łódki i troszkę mu ja obtarło to stwierdziliśmy że to może jest zbyt niebezpieczne. a jeszcze bawiliśmy się na wytrzymanie - kto kogo wytrzyma - łódki na zbierznym i jazda . też się skończyło jak ani ja ani kolega nie chciał odpuścić i ostateczeni w ostatniej chwoli oboje zrobilkiśmy zwrot tylko ze w ta samą stronę i się walnelliśmy bokami. nie było to silne ani tragiczne ale stwierdziliśmy że wystarczy tej zabawy bo po co kusić licho Odpowiedz Link
piotr_c Re: wspomnienia... 05.08.03, 15:30 Uff ulżyło mi, myślałem, że tylko mnie takie pomysły do głowy przychodzą :)) Odpowiedz Link
roody102 Re: wspomnienia... 25.08.03, 01:38 Z "bitew morskich" to ja pamieam taka. Upal. Pogoda w sam raz - wieje zdecydowana trojka. Bez szkwalow, nie szarpie. Idealna na leniwe zeglowanie. Znajomi z jachtu mnie wolaja zeby podplynac. Czuje, co sie swieci, wiec rozkazuje wyjac wiadro i garnki, dyskretnie nabrac w nie wody i uszczelnic zejsciowke. Zaloga wykonuje polecenia, z tym, ze w momencie gdy jach znajomych sie zbliza, to oni uszczelniaja zejsciowke od srodka! Zostalem sam na mostku, ale nie moglem sie przeciez poddac. Wiec puscilem foka, talie noga przycisnalem i w decydujacym momencie puscilem rumpel, porwalem wiadro i sru... Niestety, plastikowe ucho sie wyczepilo i wiadro wpadlo do kokpitu znajomych. To byly Oriony, malutkie, wiec wychylilem sie od siebie po to wiadro i... dostalem sie do niewoli - kolega mnie zlapal z koszulke, ktorej zdjac nie bylo kiedy i wciagnal mnie do ich kokpitu, ale nie mial litosci - od razu mnie zepchnal do wody. Tymczasem moj Orion dzielnie, na pelnych zaglach odplynal jako statek widmo. Zaloga nie chciala przyjmowac rozkazow z wody. Wychylili sie tylko i zrobili mi beczelnie zdjecie. Uratowla mnie zaloga kolegi a potem oddali mnie zywego i zdrowego na jacht wlasciwy. Obylo sie bez batow ;-))) Odpowiedz Link
gacki Re: wspomnienia... 12.08.03, 17:35 g_hos_t napisał: > Macie jakieś ciekawe wspomnienia z okresu kiedy uczyliście się żeglować ..., > z obozów ..., egzaminów . ? Na pierwszym obozie instruktorzy wysyłali kursantów do bosmana po wiadro kilwateru. Dobrze, że na mnie nie trafiło. A kiedyś, gdy pływałem sobie gościnnie na łódce z kursantami, byłem świadkiem jak instruktor stwierdził, że mamy wodę w skrzynce mieczowej i kazał jednemu gostkowi wybierać ją. Chłopak różne narzędzia próbował stosować: sznurówkę, końcówkę szota, szmatkę. Za bystry to nie był :-) Odpowiedz Link
primavera_73 Re: wspomnienia... 13.08.03, 14:17 Ostatnia moda to wysyłanie kursantów do bosmana po "festkopy". Nikt ich, niestety, nie uprzedza, żeby włożyli patelnię w spodnie. Na jednym z obozów funkcjonował MERCEDES. Był to kibel w postaci czterech dziur w dechach (początek lat 80-tych) - czterodrzwiowy, czterocylindrowy, stąd nazwa. Fajnie było, jak na początku ktoś prosił o pożyczenie szmaty do mycia mercedesa. Cóż to były za czasy - omegi wszystkie były drewniane, łza się w oku kręci. Odpowiedz Link
zuzek44 Re: wspomnienia... 20.08.03, 14:48 No dobra, to się poprodukuję... Najpierw trochę wspomnień moich prywatnych. Z pierwszego stacjonarnego obozu żeglarskiego nad Zatoką Pucką. Kiedym już nieco zaczęła kumać, o co biega z rumplem i żaglem, puścili mnie samopas na optymiście. Miałam wtedy jakkieś 13 lat. Optymist ma dość proste mocowanie urządzenia sterowego. Mianowicie należy zahaczyć nim o 2 bolce znajdujące się na pawęży. Czasem, gdy są fale lub płytko, może ster wybić do góry i trzyma się wtedy na jednym haczyku, lub nie trzyma się w ogóle. Taka właśnie awaria mi się przytrafiła. Najpierw próbowałam zachować zimną krew i opanować sytuację. Niestety, bez rezultatu. Widząc przepływającą nieopodal DZ ze współkursantami, zaczęłam się w niebogłosy wydzierać:"Ratunku! Nie mam steru! Pomocy!" i tak w koło Macieju... Instruktorzy, świadomi głębokości akwenu i warunków atmosferycznych spokojnie odpłynęli dalej, a po mnie litościwie przyszedł bosman (piechotą, bo wody było do pasa) i wyciągnął na brzeg. Tym sposobem uniknięto katastrofy morskiej na wielka skalę. :) Na pierwszym "ruchomym" obozie płynęliśmy z instruktorem przez kanały mazurskie, we dwójkę, na starej drewnianej omedze z ciężkim masztem. Jak to w kanałach bywa, czasem trzeba kłaść maszt. Więc Krzysiek, instruktor, łopatologicznie mi wszystko wyłożył i posłał do odkręcania beczki sztagu. Przykazał przy tym, żebym zostawiła 1-2 obroty, to on się przygotuje i przytrzyma maszt. Sam tymczasem, odwrócony twarzą w stronę rufy, zajął się rozmową z następną łódką w holu. Ja jednak przeoczyłam krytyczny moment jednego obrotu i mimo szczerych chęci nie byłam w stanie utrzymać masztu w pionie. Krzyś tymczasem, nieświadom zagrożenia, spokojnie konwersował. Jednak przerażenie wymalowane na twarzach rozmówców (którzy widzieli co sie święci), musiało go zaalarmować, bo w ostatniej chwili odwrócił się i zdążył złapać masz, zanim ten uderzył go w głowę lub spowodował inny kataklizm na pokładzie... Dobra, tyle z moich prywatnych obozów. A teraz z obozów, na których zdarzyło mi sie pełnić bardziej odpowiedzialne funkcje niz kursant ew. wachtowy. Więc: Wisła 2000. Płynęliśmy w holu, ale kabinówce Amadeuszowi nas ciągnącej wysiadł silnik. DZ płynąca tuż za nią stanęła w poprzek do nurtu na kamieniach i w dodatku zbierało się na burzę, a przynajmniej na deszcz. Aby nieco opanować sytuację postanowiliśmy przymocować Amadeusza burtą do DZ od strony 'zanurtnej' tzn. tak, zeby go nurt nie wpychał jeszcze bardziej na DZ. Załoga Amadeusza zajęła się naprawą silnika i to ich pochłonęło bez reszty. Nagle z przerażeniem spostrzegliśmy, że Amadeusz znalazł się niebezpiecznie dalego od DZ i tzryma się tylko na jednej cumie. Wkurzony awarią silnika sternik Amadeusza zaczął krzyczeć:"Świetnie! Tego mi tylko brakowało! I jeszcze może oddacie mi cumę, co?" Na te słowa Ola, stawiająca pierwsze obozowe kroki, chcąc wypełnić każdą usłyszaną komendę, posłusznie odwiązała ostatnią nić połączenia DZ z Amadeuszem. Tym sposobem noc spędziliśmy w najbliższych krzakach, w które nas wepchnął nurt, klnąc nadgorliwość na czym świat stoi ;) Teraz trochę kambuzowych opowieści najmłodszego pokolenia naszych drużynowych żeglarzy. Na naszej DZ kambuz urządzony był w zabudowanym forpiku. Niewątpliwie rozwiązanie to czyniło DZ bardziej samodzielną, ale miejsca w środku było ledwie dla jednej osoby. Dzieciaki (12-13 lat) pochłonięte były gotowaniem obiadu i co chwila dochodziły do naszych uszu okrzyki rodem z pola walki. Wodę zazwyczaj gotowaliśmy w wielkim, 7 litrowym aluminiowym czajniku w kształcie uroczego imbryka do parzenia herbaty. Z charakterystycznym 'dzióbkiem'. Nagle, zapewne w najgorętszym momencie całego gotowania, słyszymy rozpaczliwy głos Hnatka:" O Boże! Woda mi kipi, wszystko zaleje!" Z błyskawiczną odsieczą pospieszyli mu współkucharze: "Hnatek, za lufę go! Za lufę go!" Chodziło oczywiście o ten nieszczęsny dzióbek... Kolejna kambuzowa historia również dotyczy tego czajnika, a raczej jego wielorakich zastosowań. Dzieci gotowały obiad. We wszystkich garnkach zamieszkał sos do makaronu, tyle, że makaron nie był jeszcze ugotowany. Zrozpaczona Diana przychodzi do kadrówki i marudzi, że nie ma gdzie ugotować klusek. Poleciłyśmy jej, by ruszyła głową (ale to takie bolesne...) i coś wykombinowała. Miałyśmy na myśli przełozenie sosu do plastikowych miseczek czy coś w tym rodzaju, ale efekt twórczej fantazji Diany przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. W porze obiadowej zakradłyśmy się do kambuza, żeby sprawdzić jak sprawy stoją i czy znów będziemy głodować. Szperamy, szperamy po garnkach, a makarou ani śladu. W końcu zdesperowane pytamy Dianę, gdzie są kluski. Diana, z rozbrajającym uśmiechem:"W czajniku." Na szczęscie dzieci nie mają w zwyczaju solić (to przecież takie niezdrowe!) czegokolwiek oprócz kisielu i budyniu, więc ugotowana później w czajniku herbata nadawała sie do spożycia. Ufff, Wam też idzie dymek z monitora? Bo moja klawiatura się zrobiła podejrzanie czerwona... Ale tak to jest, gdy zamiast żeglować, siedzi się w taaaaką pogodę w pracy. Ale od października odpocznę, bo studia zaczynam ;). Pozdrawiam, zuzka Odpowiedz Link
primavera_73 Re: wspomnienia... 23.08.03, 12:37 Taki czajnik z dzióbkiem teżmieliśmy - na trzecim roku studiów zrobiliśmy parodniowy wypad na Mazury. Był początek maja, zimno a morsy od Bełbota w wyposażeniu ogrzewania nie mają. W tym czajniku wieczorami robiliśmy grzańca na ognisku. Z tego rejsu pamiętam taką scenę - Venus idzie fordewindem pod most. Na dziobie chłopak rozkręca ściągacz na sztagu a widać, że gdyby most był o 30 cm wyżej, obyło by się bez kładzenia masztu. Ale kłaść maszt z żaglami i w fordewindzie? W kulminacyjnym momencie chłopak jedną ręką złapał się kosza dziobowego, drugą trzymał końcówkę sztagu i przechylił się wdzięcznie w stronę rufy. Za mostem pociągnął za sztag i dalej płyneli fordewindem. Miał chłopak parę w łapach. Z opowieści ojca znam natomiast historię manewru trzebieskiego - w Trzebieży facet zdawał egzamin na sternika morskiego. Idzie na betonowe nabrzeże pełnym kursem, wszyscy obserwują go z zapartym tchem, bo może zrobi sie jakiś cud. 20 metrów przed tym betonem pada komenda "cała wstecz". Jacht nie przeżył, nabrzeże stoi do dziś. Miał facet ułańską fantazję. Odpowiedz Link
rfx Re: wspomnienia... 22.08.03, 01:24 Kilka lat temu staliśmy w Giżycku w Almaturze. Rano mieliśmy oddać naszego Nasha w LOKu, a po drodze przez kanał jest most obrotwy, otwierany dosyć późno. Wykombinowałem, że wypłyniemy wczesnym ranem i przepchamy się pod spodem. Byłem sam ze swoją dziewczyną, więc już od świtu zżerał nas stres - uda się, czy nie uda? I jeszcze kłopot z grubaśnym masztem - jak we dwójkę go postawić? W ulewnym deszczu złożyliśmy maszt, przepagajowaliśmy i przeburłaczyliśmy kanał aż do krytycznego miejsca. Tam, pod mostem bardzo nisko, więc maszt z krzyżaka na ramię, a moja pani pagajujue. Idzie ciężko, wszystko mokre, maszt ciężki jak cholera, mało miejsca by wsadzić pagaj w wodę, wanty czepiają się wszystkiego... Ale jest! Przeszliśmy. Z radości ucałowaliśmy się, cali mokrzy od deszczu i potu, wymyślamy żeby pójść za ciosem i od razu postawić maszt (wiadomo, w wejściu do LOKu kamienie, wiatr pewnie dopychający, z położonym patykiem może być ciężko). Dookoła cisza, spokój, nikomu nie będziemy przeszkadzali. Więc znów walka - maszt wielki, ciężki, chwieje się na boki, kabina ugina się pod naszym ciężarem, wanty coś krótkie, szekla nie chce złapać - normalnie, jak to na Mazurach. W końcu poszło, klarujemy żagle, bom na miejsce, siadamy do pagai... Przed nami most kolejowy. rfx Odpowiedz Link
piotr_c Re: wspomnienia... 22.08.03, 16:23 Fajne historyjki, To teraz mój pierwszy, samodzielnie organizowany rejs ( 2 Oriony) Płyniemy jeziorem Ryńskim, mocno halsując. Mój kolega zaczytany w mapie za każdym razem przesiada sie z burty na burtę nie odrywając oczu od mapy. Za kolejnym zwrotem stało się ... dostał w czubek głowy bomem aż zadudniło. Ale nic , nawet sie nie skrzywił, nie mówiąc o oderwaniu sie od mapy :). Myslę sobie , ale twardziel ! Aż tu nagle podnosi oczy na mnie i pyta się : " Mrówki czy skorupki? " Zamarłem z wizją załoganta pozbawionego rozumu przez bom. ...... na szczęście uzupełnił " No minęliśmy wieś Mrówki czy Skorupki?" Kamień spadł mi z serca prosto na nogę :> Odpowiedz Link