Gość: Alibaba
IP: 213.77.91.*
29.06.01, 11:40
Przed laty związałam się z mężczyzną, którego bardzo kochałam (i nadal kocham)
byłam świadoma, że ma trudny charakter, ale potrzebowałam bardzo dużo czasu,
żeby zrozumieć, że jest poważnie chory psychicznie. Zawsze tłumaczyłam jego
postępowanie, często obwiniałam siebie za wynikłe sytuacje. Przeszłam bardzo
dużo, cały czas nie dopuszczając do siebie mysli, że sytuacja w jakiej się
znajduję jest nienormalna. Wybaczałam mu wszystkie słowa, które wobec mnie
padały, to, że upokarzał mnie i w zaciszu czterech ścian i również poza nimi, a
także i to, że podniósł na mnie rękę, a nawet próbował zabić. Tak wsiąkłam w tą
patologię, że nie zawsze miałam jej świadomość, nadal snułam plany o wspólnej
przyszłości, myśląc, że może ... Nieudane święta, nieudane wakacje, nieudane
życie...
Ostatnio te jego stany nasiliły się, a ja cierpię, nie mogę się z tego wyrwać.
Gdy mi go brakuje, pytam się sama siebie: czego, tego całego koszmaru i
upokorzeń?! Nie umiem go jednak potępić,chciałabym mu pomóc,nadal mi na nim
zależy. On chyba jednak nie czuje konieczności zrobienia ze sobą czegokolwiek.
Wiem, że wymagać od niego, aby próbował przeanalizować swoją i naszą sytuację
to tak, jakby wymagać od niewidomego, aby np. był bardzo dobrym kierowcą - to
niemożliwe. Choć będzie mi bardzo ciężko (są jeszcze dzieci - moje), to dam
sobie radę (gorzej lub lepiej), ale co będzie z nim? Czy jest jakaś szansa?!!!