beno1
27.08.05, 00:07
Po raz pierwszy wracałem z Masy bez uśmiechu na twarzy. Banacha, pół Żwirki i
Wigury i całe Woronicza zrobiłem na piechotę prowadząc rower. Tyłek mnie boli
od lawirowania rowerem jazdą 2-3 km na godzinę. Normalnie raz na kilka mas
zdarza mi się dotknąć kogoś oponą, tu potrąciłem kilka osób, widziałem też
jak inni obijali się o siebie w tłoku. To nie był przejazd tylko istny korek
rowerowy – być może takie są w Holandii, ale po co nam to? W dodatku masa
była paląca. W życiu nie sądziłem, że tylu mamy palaczy. W końcu wkurzony na
którymś z rzędu przestoju sam poprosiłem kogoś o peta. Normalnie ludzie stali
i palili, bo nie mieli co robić z nudów. Ileż można czekać? Miniona masa
kojarzy mi się z wiecznymi postojami i krótkimi podjazdami z normalną
prędkością, a najczęściej z jazdą z bezsensowną prędkością, gdzie trudno
utrzymać rower w pionie. Ostatnia część, na Puławskiej, to dopiero było
normalne poruszanie się rowerem.
Fajnie, że inni są nadal zachwyceni z Masy, ale trzeba coś zrobić z tą
nienormalną prędkością. Ja nawet nie kupiłem szprychówek po masie, choć były,
bo nie chciałem mieć pamiątki z takiej imprezy.
Beno