rezurekcja
22.07.11, 21:12
A myslalam, ze sie powstrzymam i nie bede stawiac wirtualnego pomnika swojemu psu...
Moje niunio malutkie...
Nie wiem, ani gdzie sie urodzil, ani kiedy. Nie wiem o nim nic, jaki byl w dziecinstwie, gdzie wzrastal, kto sie nim zajmowal. Znaleziono go w Mszczonowie ze zlamaną łąpą.
Wolontariusze ze schroniska w Korabiewicach szukali w internecie domu dla niego. Pies w typie owczarka niemieckiego, duzy, z nogą w gipsie, nie moze zostac w domu tymczasowym, bo jest problem z kotami.
Przywieziono go do mnie z wyposazeniem, z miskami, karma, kocykiem, obroza i smycza. Tymczasowa opiekunka z placzem wyszla zostawiajac Alexa u mnie. Z placzem, bo sie do niego przywiazala przez miesiac wspolnego zamieszkiwania. (A Alex jeszcze przez kilka miesiecy przystawal na widok kobiet o jej posturze. Więc niech nie mowia, ze pies nie pamieta).
Alex rzucil sie do wyjscia razem z nią. Zaczelam szczękać garami w kuchni i pies porzucil zamiar wyjscia.
Zostalo mu to bodaj do konca życia- żarcie jest wazniejsze od spaceru.
Odkurzal trawniki - przyplacil to zatruciem pokarmowym. Kradl ze stolu i z talerza - kolezanka nawet nie zauwazyla, kiedy jej kotlecik znalazl sie w Alexowej gębie.
Wszystkozerny. No prawie, surowych warzyw nie jadl. Ale dał sie namowic nawet na cytryne. Specjalnie dla niego kupowalam jablka, bardzo je lubil, w przeciwienstwie do mnie.
Noga sie ladnie zrosla, wrocila do pelnej sprawnosci. A kiedy jeszcze byl w gipsie, zdarzalo sie , ze przy sikaniu stawal na dwoch łapach.
Ale po 5 latach w tej zlamanej lapie uaktywnil sie gronkowiec. W kosci. Na szczescie udalo sie go pokonac, choc dopiero w drugim podejsciu.
Po drodze jeszcze bylo cierpienie przy leczeniu zlamanej nogi - co 7-10 dni zmiana gipsu, ocena, czy nie ma odlezyn... rentgen. Do kazdego takiego zabiegu dostawal "glupiego jasia", bo sie mocno bronil. Zrobienie zastrzyku tez bylo na poczatku wielkim problemem. Potem znalezlismy sposob.
Byla kastracja, bo prostata za bardzo sie rozrosla. I potem swiety spokoj przy ciekących suczkach.
Zapalenie gruczolow okoloodbytowych. I koszmarna obstrukcja, ktora mu "zafundowalam" dzieki kosteczce. Lekarka recznie go "odtykala". Potem byly juz tylko kosteczki ze skory czy z czego tam.
Problemy z oczami, jaskra i zacma.
Artroza kolana i pare innych problemow wieku mocno dojrzalego.
Bylo tez szkolenie, jakos tak zaraz na poczatku, bo ciągnal niemozebnie. I indywidualne lekcje, i letnie dodatkowe zajecia , z nnymi psami. To byl stresujace, bo Alex zaraz bral sie do ustalania przywodztwa w stadzie. Odpuscil dopiero w ostatnich miesiacach zycia.
(Panowie szkoleniowcy mowili, ze musial byc juz kiedys szkolony.)
NIe aportowal, a jesli to niechetnie. Wolal waąchać, szukać, iśc przed siebie. Bałam sie spuscic ze smyczy, bo moglby albo poleciec za kotem, albo skoczyc na samochod, albo pobic sie z psem. WIec na smyczy chodzilismy po okolicy.
Ech, to byly czasy... jak ja poznalam okolice, te przejscia pomiedzy blokami, te poeworka, na ktore nigdy bym nie zawitala, bo nie mialam powodu... sciezki pomiedzy torami, drozki na dzialki.
Brak mi tych spacerow. Zapachu mokrej psiej siersci. Trącania mokrym nosem z haslem "podziel sie posilkiem" w migdalkowych oczach.
Musze sama zjadac cala kanapke, bo nikt sie upomni o ostatni kes. Garnki i talerzy tez nie ma kto "opracowac" przed zmywaniem wlasciwym.
Nie ma do kogo sie przytulic. Nie ma kogo bo brzusiu poglaskac.
Jego obecnosc pomogla mi przetrwac ostatni rok w Warszawie, kiedy z trudem wytrzymywalam sasiedztwo kulturalnych chamow.
Teraz tez mam takich.
Ale Alexa juz nie ma...
Przepraszam, jesli zrobilam cos nie tak lub nie w pore... przepraszam, ze krzyczalam na ciebie. I za zbyt energiczne ruchy przepraszam...
Dupsiczku moj malutki...