stephanie.plum
20.05.22, 13:15
posłuchajcie, mam problem.
mój synalek dotąd był jedynakiem, a teraz - czasowo - nie jest, bo ma przyszywanego brata, nazwijmy go Zachar.
obaj mają prawie 8 lat.
bez przerwy się tłuką, pełnia szczęścia.
czasem wyciągają rowery. pozwalałam pojechać gruntową drogą na przejażdżkę, ewentualnie 200 m. przez wieś, do sklepu.
mój zna okolicę jak własną kieszeń, w promieniu kilku kilometrów od domu.
i wczoraj młodzi panowie dwaj chwycili rowery i znikli. mąż poszedł na jogging, obiegł okolicę - nie ma ich. czekamy - nie ma. traf chciał, że przyjechała do mnie przyjaciółka, więc pytam, czy ich nie widziała.
owszem,
w sąsiedniej wsi. jechali w stronę rzeki.
za rzeką jest stajnia, znam właścicielkę, a ona zna nas. dzwonię, i słyszę:
"Tak, byli tu, opierdzieliłam ich i wysłałam do domu".
wrócili, cali i zdrowi.
zaczynam kazanie: że podoba mi się, iż są samodzielni i lubią rowery, ALE to, co zrobili, było niebezpieczne, i dlaczego. że nie wolno im jeździć bez opieki drogą asfaltową, że nie wolno "uciec", nie mówiąc, dokąd się wybierają, bo to, bo tamto, wyliczam niebezpieczeństwa.
kiwali głowami.
dziś pytam mojego, czy zapamiętał naszą rozmowę, i czy się zastosuje, a on, z rozbrajającą szczerością, że pamięta, ale słuchać się nie zamierza, bo ON WIE, że nic im się nie stanie...
nie pytam, jak złą jestem matką i nie proszę o wezwanie służb. mam tylko zagwozdkę. dać mu jeszcze jedną szansę na rozsądek, czy zamknąć rower na klucz?