keszha
11.12.22, 20:15
Można jeździć do oporu, dlatego jest anonimowo. A zatem poznałam jego. Mocna chemia od początku, może nie piorun, ale okolice. Całokształt: wygląd, wykształcenie, intelekt, oczytanie, sposób bycia i charakter. 4 miesiące intensywnej znajomości, raz u niego raz u mnie. Oboje w połowie trzydziestki+ bez przeszłości i zaszłości. I nadszedł sądny dzień. Pierwsze oficjalne wyjście do moich przyjaciół. Fakt: za dużo wypiłam. Fakt 2: mam pyskatą przyjaciółkę. Skończyło się tak, że przyjaciółka nieco zbyt ostro żartowała sobie z niego (głównie w kontekście „taki super, a jeszcze niezagospodarowany, na pewno coś jest na rzeczy”), a ja go nie broniłam tylko dołożyłam swoje. Facet do końca miał stalowe nerwy, uśmiechał się, nie odgryzał, cały czas pełna kulturka. O 3:00 impreza się kończyła, zamówił taxi, odwiózł mnie do mieszkania, ale nie chciał wejść, pojechał dalej, do siebie. Przez tydzień cisza z jego strony. Sama się nie odzywałam, bo uznałam, że wielkie mi halo. No i w końcu się złamałam, zadzwoniłam trochę z pretensjami o co chodzi. Krótko powiedział mi, że nowym znajomościom daje tylko jedną szansę, a ja jej nie wykorzystałam, więc kontynuacja tej relacji nie ma sensu, dziękuje mi i życzy powodzenia. W pół słowa mnie rozłączył i zablokował: telefon oraz messenger. Jestem równocześnie wściekła i smutna. Wściekła, bo nie uważam, że zasłużyłam na coś takiego plus urażona duma, chyba oczywiste. Smutna, bo naprawdę fajny facet, ale zabrakło mu dystansu do siebie, a czuję, że był wielki potencjał. Od tego czasu minął miesiąc, a we mnie nadal głęboko to siedzi. Pocieszycie czy pojeździcie?