kozaki_za_kolano
08.03.23, 23:02
Czy w narodzie ginie obyczaj urządzania dużych imprez okolicznościowych? Takich, na które zaprasza się bliską i dalszą rodzinę, zamawia salę albo samemu gotuje rosół i bije schabowe sztuk 50

Na których spotykają się różne gałęzie rodziny, często niewidujące się na co dzień. Na których można posłuchać, czy wujek Mietek nadal tak dobrze śpiewa, a ciocia Hela zanudza opowieściami o pielgrzymce.
Stawiam tezę, że ginie.
Kryzys, pandemia i jej efekty, czy po prostu zmiana obyczajów?
U kuzynki na wsi byłam lata temu na weselu, potem na chrzcinach i komuniach jej dzieci, na imprezach z okazji takiej czy innej (czterdziestka, okrągła rocznica ślubu). Pobawiłam się, potańczyłam, popiłam i pogadałam.
Sama też organizuję, choć wiem, że to upierdliwe. Ale ja to lubię. Dla mnie to okazja do podtrzymania więzów rodzinnych, dzięki temu znam swoją rodzinę, choć użytkowo to mi do niczego nie jest potrzebne.
U bliskiego mi brata nie bawię się na większych imprezach, bo on ani jego żona nie widzą potrzeby urządzania. Wyjazdów na większe rodzinne "iwenty" też odmawiają. Tzn.robią w domu na kilka osób i tyle. Rodzinę w szerszym rozumieniu spotykają na pogrzebach.
Jak rozmawiam na ten temat ze znajomymi, to jakby dużo mniej jest ludzi z tej pierwszej, tradycyjnej frakcji. Więcej wolnych indywidualistów, którym więzy krwi są całkiem obojętne. Nie znają rodziny i nie są jej ciekawi. Nie widzą w niej żadnej wartości. Lubią swoje życie i nie mają ochoty uszczknąć swego czasu na takie spotkania. Chodzą na wesela, ale do znajomych.
A teraz rzucam się ematkom na pożarcie