rycerzowa
01.05.23, 17:46
Takie wzmożenie moralne na forum, że dołożę i ja kolejny odcinek.
Historia prawdziwa, niestety.
W wypadku ginie niespełna 30-letni chłopak, jedynak.
Miał dziewczynę, ale nie zdążył się ożenić.
Za to zdążył:
- odziedziczyć dom na przedmieściu dużego miasta, z dużym ogrodem,
- na progu dorosłości zostać ojcem.
Związek z matką dziecka rozpadł się jeszcze przed porodem, dziewczyna - starsza od niego - wyszła potem za mąż, ma dwoje młodszych, małżeńskich dzieci. Chłopak alimenty płacił, czasem widywał się z dzieckiem.
Sytuacja prawna jest jasna, żadnych dylematów - wszystko po chłopaku dziedziczy to dziecko.
Gdzie więc problem?
Otóż jeszcze w okresie niemowlęcym zdiagnozowano u dziecka rzadką, letalną chorobę genetyczną.
Ma ono kilka lat, nie chodzi, nie mówi, według lekarzy, może nie dni, ale miesiące dziecka są policzone.
Żyje dzięki postępowi medycyny i - co wszyscy podkreślają - dzięki troskliwej opiece matki.
Czyli - prędzej czy później (raczej prędzej) duży dom, dorobek pokoleń rodziny chłopaka, stanie się prawną własnością obcych dla nich ludzi, matka chłopaka, która planowała starość przy rodzinie syna, już musiała wyprowadzić się i poszukać innego mieszkania, dalsza rodzina, która od czasu do czasu zjeżdżała do siedliska rodzinnego, musi o nim zapomnieć.
Czyli dylemat moralny jest taki - jak się oni mają z tym psychicznie pogodzić?