Dodaj do ulubionych

Żyjemy obok siebie.... :(

12.11.13, 09:35
Witam wszystkich. Podczytuję Was czasem, do tej pory nie miałam powodów by pisać (w zeszłym tygodniu założyłam wątek na forum "Oszczędzamy"), ale czuję, że nie wytrzymuję i muszę się komuś wygadać. Według mnie - powinnam chyba podjąć jakąś terapię. Chodzi o mnie i o mojego partnera. Mieszkamy razem 3 lata, planujemy ślub, ale jest pewne ALE. Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu żyjemy obok siebie. Nasz cel to tylko praca. Zaliczyć "dzień" i paść ze zmęczenia. Nie mogę powiedzieć, że jestem zmęczona pracą samą w sobie - prowadzę małą działalność gospodarczą (więcej nt problemu w moim wątku na forum Oszczędzamy). Robię to, co lubię. Problem leży w ciągłej niepewności. Moja działalność polega na uczeniu, douczaniu języków obcych (angielski i niemiecki). Taka działalność najbardziej mi odpowiada, gdyż zarobię w ten sposób więcej, niż zarobiłabym w firmie w moim mieście, przy tym jestem w domu, mam na oku córkę (lat 10), odrabiam z nią lekcje, wyprowadzam psa, ugotuję obiad i dopilnuję wszystkiego. To ja piorę, gotuję, prasuję, opiekuję się dzieckiem, psem, płacę rachunki (mieszkanie z kredytem są moje). Problem polega na tym, że partner w niektóre sprawy nie angażuje się wcale, lub angażuje się w bardzo małym stopniu. Nie wiem jak to ująć konkretnie, bo on nie pali, nie pije, nie wychodzi nigdzie z kolegami, nie ma tu swoich znajomych, przyprowadził się do mnie z innego województwa. To ja czuję "że trzeba więcej zarobić", to ja trzymam rękę na pulsie, to ja za wszystko płacę, partner zarabia tzw "najniższą" i chyba mu z tym dobrze. Aha, ta najniższa przelewana jest na moje konto i ja tym dysponuję. Mam wrażenie że "dwoję się i troję" by było dobrze. Jego pensja starcza na ratę kredytu + czynsz. Resztę opłat, jedzenie, sprawy dziecka, psa, samochodu (jest nasz wspólny) ja mam na głowie. Rozmawiamy dużo i często, nie wybuchają kłótnie, on się po prostu zamyka w sobie i słyszę "nie masz to idź i zarób, bo ja już więcej nie mogę". Aplikacje składa wszędzie, ale odzew znikomy, jeśli jest, to albo praca w innym mieście, gdzie pensja może i wyższa, ale po odliczeniu dojazdu wyszłoby na to samo. Zaczyna się dziać źle między nami, bo ja czuję się jak robot do zarabiania pieniędzy, nie jak kobieta. O sobie mogę powiedzieć tyle, że mam 34 lata, jedno dziecko..... (partner chciałby drugie ale skutecznie sprowadzam go do parteru argumentem że kto nas utrzyma), czuję się bardzo nieatrakcyjna - przed poznaniem partnera mogłam wziąć sobie 500 zł i wydać w centrum handlowym tylko na siebie, kupić buty, torebkę i płaszcz na zimę. Teraz mogę o tym pomarzyć. Zrobiłam się wredna, wybuchowa, sfrustrowana...nie wyglądam na kogoś, kto prowadzi dg, uczy 2 języków i zarabia dość sporo jak na kobietę. Wyglądam jak 7 nieszczęść. Jak rozmawiamy nt zakupów to on mówi "no oczywiście, kup sobie". Taaaaa, mam sobie kupić i potem martwić się bo nie ma??? Chodzi mi o to, że on nie myśli o tym żeby coś zrobić dodatkowo. Jestem wiecznie zalatana, nerwowa i nie mam dla siebie absolutnie ani czasu, ani pieniędzy. Nie mam czasu na zainteresowania. Ostatnio mi powiedział, żebym zrobiła coś ze sobą, żebym była bardziej kobieca. Ja stwierdziłam "daj mi na to". Czuję się jak robot do wszystkiego i zaczynam żałować tego związku. Nie że facet jest zły. Nie wyzywa, nie poniża, nie pije, w domu przy sprzątaniu pomaga, dobrze się dogaduje z moją córką. Tylko ja mam dosyć tego, że mam na karku absolutnie wszystko. Kiedyś, gdy z córką mieszkałyśmy jeszcze w mieszkaniu mojej mamy, a ja dorabiałam na boku poza firmą gdzie się dało, to wiedziałam, że te pieniądze będą moje, absolutnie moje (na ciuchy, kosmetyki, fryzjera). Teraz wszystko idzie "w domu" i dla mnie osobiście nie zostaje nic, albo kombinuję "z lumpa". Nie mogę się też od dłuższego czasu przekonać do uprawiania seksu. Do tego muszę się sama czuć atrakcyjna i kobieca. Chciałabym żeby partner mi powiedział coś miłego, na samym początku związku było cudownie w sprawach łóżkowych....potrafił sprawić że czułam się NAJ, jak ktoś absolutnie wyjątkowy, ale też muszę przyznać że dbałam o siebie o wiele więcej bo też i miałam dla siebie więcej kasy. Nie wiem jak sobie z tym poradzić i zakończyć to błędne koło. Zwariuję niedługo albo zacznę szukać potwierdzenia własnej atrakcyjności w Internecie. Czuję się bardzo niepewna siebie i jak przysłowiowa ścierka do podłogi. Do tego doszły problemy z włosami- wypadają na potęgę, mimo książkowych wyników badań lekarskich. Włosy obcięłam, i czuję się jeszcze gorzej - zawsze miałam piękne, długie i czarne. Teraz została tylko część. Coraz częściej płaczę, z byle powodu. Czuję, że muszę tak się zapracowywać, bo inaczej nie będzie co jeść, bo z jego pensji zapłacę czynsz z kredytem i ...co dalej??? Błędne koło.
Obserwuj wątek
    • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 09:44
      Chciałam jeszcze dopowiedzieć, że chciałabym mieć w partnerze wsparcie, a go nie mam. Żeby to on zaopiekował się mną, żeby to on poprowadził mnie za rączkę, gdy coś nie wyjdzie. Mam czasem ochotę rzucić dg i pójść na etat "za najniższą" i powiedzieć "taką pracę mam to mam, teraz ty kombinuj". Nie mam w nim żadnego wsparcia. To facet poprawny po prostu, ale, gdy jest kasa, to jest cudownie, nie ma kasy zarzuty są stawiane tylko mi "dlaczego nie ma? dlaczego sobie nie kupisz, przecież zarabiasz?" On nie potrafi zrozumieć, że chciałabym żeby on pomyślał, co zrobić by było więcej i żeby mi sprawić jakąś przyjemność...... Czuję się gorzej niż przed związkiem. Zawsze myślałam, że związku tworzy się po to by było łatwiej. Pomyliłam się.
      • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 09:52
        I przypomniały mi się wczorajsze jego słowa: "słuchaj opony muszą być w samochodzie wymienione jak najszybciej, myślę że jutro lub pojutrze, umów nas do mechanika". Ja pomyślałam "a kasa na to? czy ty wiesz czy ja mam czy nie?"......a w ogóle, skąd pomysł, że wszystkie pieniądze, które zarobię, muszą być przeznaczane na dom/samochód? Ja z tych pieniędzy "dla siebie" nie zostawiam nic, odzież, buty i wszystko inne powoli zaczyna się kończyć, pracuję taką samą ilość godzin jak na etacie, ale wszystko wkładam w tzw "braki" spowodowane kiepską pensją męską. :(
    • tully.makker Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:02
      Przede wszystkim - pilnuj zeby kredyt na TWOJE mieszkanie byl sprlacany wylacznie z twoich srodkow i bys mogla to w razie potrzeby udowodnic w sadzie. Bo za chwile okaze sie, zeby pan domaga sie udzialow w twoim mieszkaniu, bo on splacal razem z toba kredyt.
      • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:21
        Mówiąc szczerze - nie myślałam o tym. Poza tym JAK to zrobić, skoro jego zakład pracy przelewa pieniądze na moje konto? Taki układ był wygodny, ponieważ partner stwierdził, że nie ma głowy do pieniędzy i znając go już całkiem dobrze wiem, że rzeczywiście by tak było, on sprawy kasy traktuje bardzo lekką ręką - dostałby wypłatę i od razu wydał połowę i miałby "gest" kupując mi na przykład jakąś biżuterię, a potem "się zobaczy" :(
        • tully.makker Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:28
          A nie mozesz zalozyc osobnego konta, na ktore bede splywaly tylko twoje dochody w ilosci odpowiedniej do pokrycia raty kredytu, i z tego konta splacac?

          Uwierz mi, to naprawde wazne. Wlasnie jestem po rozmowie z prawnikiem w tej sprawie, na szczescie zawsze pilnowalam rozdzialu.
          • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:39
            Założę takie konto, w sumie i tak myślałam nad założeniem firmowego. Ale nie o to tu chodzi. Ja nie chcę podziałów, rozstania. Facet jest potulny, nieagresywny, nie jest wredny, z dzieckiem się dogaduje bardzo dobrze, ma poczucie humoru, mała go lubi. Dba o pracę, którą wykonuje, nawet to mnie czasami denerwuje "nad czym ty się tak *rasz, przecież to TYLKO praca za najniższą" na co on: "a jak nawet i to stracę?"..... Facet żyje w moim mieście już sporo czasu, aplikacje składa, na rozmowy jeździ. Nie wiem, w czym jest problem.... Facet po studiach (niestety babski kierunek, słabo rokujący, wydaje mi się że on jest wygodny i z takim nastawieniem właśnie na studia poszedł, żeby się za wiele nie wysilać i do końca żywota za biurkiem siedzieć), biegły angielski.... wiem, że są lepsi, lepiej wykształceni, ale leniem nie jest, bo temu co robi, oddaje się namiętnie, dba o to stanowisko, przeżywa to, co dzieje się w pracy. I znowu JA usiłuję mu pomóc. Tylko dlaczego to ON nie pomaga mi?
            • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:42
              Czyli co?
              Szukasz rady jak zmienić faceta? Nie ma takiej. Nie da się zmienić drugiego człowieka.
              Zmienić możesz tylko siebie.
        • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:36
          Zbierz się w końcu na odwagę, zamiast się nerwowo wykańczać, spisz wszystkie wpływy i wydatki i podsuń mu pod nos.
          Rozgranicz finanse na Twoje i jego.
          Wypisz ile każdy z Was ma się dokładać do wspólnego "worka", ile zostawiacie sobie na własne wydatki.
          Wtedy będziesz wiedziała ile musisz zarobić na swoje mieszkanie, córkę czy inne potrzeby, a ile ma zarobić partner by pokryć koszty własnego utrzymania.
          Odkładaj sobie co miesiąc jaką kwotę na "siebie", tylko i wyłacznie.
          Jesteś sfrustrowana, bo nie masz żadnej gratyfikacji w związku z pracą oraz żyjesz w układzie, który Ci nie odpowiada. Czas to zmienić. Jeśli Ty nie pomyslisz o sobie, nie zadbasz o siebie, nie uszanujesz siebie, nikt tego za Ciebie nie zrobi.
          Gratuluję tez odpowiedzialności i nie fundowania sobie dzidziusia:)
          • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:37
            W zakładzie podaje się po prostu inny numer konta.
            To żaden problem.
            • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:41
              I jeszcze jedno. Dla niego bardzo wygodne jest to, że Ty zajmujesz się wszystkim. On tylko idzie do pracy, i przelewa pensję, a Ty się martw, czy starczy do pierwszego, płać rachunki, kombinuj.
              Dlatego warto całkowicie zmienić ten układ finansowy. To nauczy go odpowiedzialności. Jeśli nie, będziesz wiedziała na czym stoisz.
              Jesteś odpowiedzialna za siebie i swoje dziecko, a nie za dorosłego faceta.
              • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:49
                Może inaczej zatem - JAK nauczyć go odpowiedzialności nie robiąc przy tym wielkich przewrotów, wrzasku i kłótni?? Jak mu powiem że dużo kasy wydajemy na jedzenie to potrafi 2-3 dni nie jeść - strajkuje po prostu i robi z siebie ofiarę "dla mnie nie gotuj obiadu". To nie jest wyjście, bo on wie, że ja dla siebie i córki i tak obiad zrobię, a jak jadę do klienta i zostawiam przygotowany obiad, to on i tak zje, i jeszcze powie "ale ty robisz, ja o to nie prosiłem" :( Czuję się jak kretynka wtedy, cwane podejście, nie?
                • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:38
                  Nie musisz ulegać takim zachowaniom, one są dziecinne. Udawaj, że tego nie widzisz i nie bierz do siebie.
            • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 10:45
              Tak, to wiem.... jak pisałam wyżej, i tak muszę założyć konto firmowe, z czym zwlekam jakoś.... Ale mi chodzi o uchwycenie tego sedna problemu. Nie chcę rozstania. Nie ma kłótni, żyjemy spokojnie, dziecko ma normalność, pełną rodzinę (tatuś mieszka w innym mieście i pojawia się raz na 2-3 miesiące, alimenty płaci regularnie), jak wspomniałam wcześniej, ja nie dążę do podziałów i rozstania, tylko do tego, by mój partner osiągnął jakiś poziom świadomości finansowej - że coś kosztuje tyle i tyle i coś zależy od niego. Żeby wziął się w garść. Pisałaś o odpowiedzialności i dzidziusiu - tak, masz rację to ja panuję nad tym. To ja chodzę do lekarza i pilnuję antykoncepcji, również za nią płacę. Partner tylko wie, że biorę pigułki. Nie wie, co, ile, za ile. Nic go nie interesuje. Szczerze mówiąc, zazdroszczę kobietom, które mogą świadomie zdecydować się na dziecko, poleżeć, poczytać, pojeść, zadbać o siebie i ktoś się o nie troszczy. Ja chyba umrę w biegu ....:(
      • zuzanna56 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 19.11.13, 15:08
        tully.makker napisała:

        > Przede wszystkim - pilnuj zeby kredyt na TWOJE mieszkanie byl sprlacany wylaczn
        > ie z twoich srodkow i bys mogla to w razie potrzeby udowodnic w sadzie. Bo za c
        > hwile okaze sie, zeby pan domaga sie udzialow w twoim mieszkaniu, bo on splacal
        > razem z toba kredyt.


        Tak miała moja koleżanka i została z niczym, do tego jest cięzko chora
    • blond_suflerka Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:03
      Nie chcesz rozstania i nie chcesz kłotni. Czyli dobrze. Odpowiedzialnie próbujesz działać zamiast uciekać przy niepowodzeniach;)
      Na początek-spisz sobie na kartce czego potrzebujesz w związku i co teraz najbardziej Ci przeszkadza. Ustal to najpierw sama ze sobą.
      Jednocześnie -od dzis-zapisujcie wszystkie wydatki. Na co, kiedy, jaka kwota i róbcie tak przez miesiąc. Potem sobie usiądźcie i zobaczcie ile wydajacie na co, na czym można zaoszczędzić(dobrze jest tez zapisywać czy są jakieś rzeczy, które się marnują, ktore wyrzucacie, itd).
      Popros partnera o to samo-niech napisze czego potrzebuje w związku i co mu teraz najbardziej przeszkadza. Potem sobie usiądźcie i sprawdzcie czy macie podobną wizje związku a jeśli nie to czy jest możliwy kompromis.

      Na razie to masz partnera, który przyjął bardzo wygodną pozycję a Ty nie wiadomo dlaczego godzisz się na coś co Ci nie odpowiada. Pewnie nie wiesz ale dbanie o siebie w związku to inwestycja nie tylko w siebie ale i w związek. Więc jeśli cierpisz w milczeniu to przestajesz być szczęśliwa, taką też nieszczęsliwą 'dostaje Cię' partner w związku, i tutaj albo zaczyna uciekać albo atakować albo się wkurza a to jest dla związku destrukcyjne. Zadbajcie więc o to, żeby każdemu w Waszym związku było dobrze.

      Natomiast to co piszesz, że partner robi z siebie ofiarę, że nie potrafi w sposob dorosły rozmawiać o pieniądzach, ze się obraza, że jest roszczeniowy to są niepokojące sygnały i być moze to ktoś kto nie podda się tej próbie naprawy relacji o jakiej napisałam wyżej bo być może to taka niedojrzałość do przerobienia na terapii a nie w warunkach domowych. To też musisz wziąć pod uwagę.

      Kwestia priorytetow w związku jest ważna, żeby wiedzieć gdzie mozna odpuścic. Znam kobiety które utrzymują facetów ale za to oni ogarniają dom, dzieci, organizują jakieś rozrywki. I wtedy taka kobieta może sobie zrobić pewną 'kalkulacje'-co dla niej w związku jest ważne, z czego na pewno nei zrezygnuje a gdzie moze się nagiąć. I jeśli jej wychodzi, ze ona woli zarobić ale za to mieć wsparcie w facecie na innych polach, to ok. Natomiast to nagięcie to musi być prawdziwa Twoja decyzja, nie cierpienie w milczeniu.

      Mówisz, ze w związku powinno być łatwiej niż osobno. No ale to zależy w związku z kim. Nie ma takiej opcji, ze związek zawsze ułatwia. Ułatwia wtedy jak ludzie dogadają się na tyle, że jest im obojgu dobrze.
      • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:18
        Dzięki Blond Suflerka :) spisywanie już przerabiałam kilka razy. Podobno dobrze i oszczędnie gotuję, aczkolwiek nie przesadzam z tym, bo wszyscy troje lubimy zjeść w miarę dobrze. Chodzi mi tylko o to, żeby w partnerze jakoś "obudzić" to co ja sama mam od dawna tzn strach przed biedą. Zawsze lubię mieć pewną kwotę odłożoną w ramach "poduszki finansowej" a on tego nie rozumie. "No przecież kupuj sobie" - mówi. Owszem, mogłabym teraz wyjść na miasto i za ciuszki zapłacić kartą np za kwotę 1tys czy 2. Ale nie o to chodzi, że sama wydaję to co sama zarobię. On nie czuje takiej potrzeby, niestety. Nie czuje potrzeby wydawania i potrzeby dorabiania, nie czuje stresu, nerwów, presji. Mówi, że jest minimalistą. Dostał ładną, zadbaną, atrakcyjną kobietę, która w zasadzie miała wszystko więc po co się dla niej starać. Tak to rozumiem z perspektywy czasu. Poza tym, po co związek skoro nie ma wspólnych celów? Dodam, że mieszkanie i to co w mieszkaniu jest moje. Samochód jest wspólny, tzn kupiony za czasów związku już. Blond Suflerka: ja bym właśnie chciała trochę wyluzować, zająć się bardziej domem, dzieckiem, mam 34 lata i 16 lat pracy w ciągłości, urlopu nie miałam chyba ze 3 lata bo ciągle było "coś". Kredyt również musiałam wziąć ja, bo gdy zamieszkał w moim mieście, nie miał umowy o pracę. Tzn zaczął pracę, ale na początek bez umowy. Ja mam po prostu dosyć bycia filarem wszystkiego i wszystkich.
        • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:36
          Nie będę tu pisać okrągłych zdań:)

          Nie chcesz nic zmieniać, ale chcesz zmiany. No tak się nie da:)
          Zacznij po prostu działać.

          Twoj partner nie zmieni się pod wpływem presji czy Twojego marudzenia. Może się zmienić, podkreślam, może, pod wpływem działania.
          Postaw wyraźne granice i określ swoją odpowiedzialność. On będzie się buntował, na pewno, ze strachu przed zmianą, przed wyjściem ze swojej strefy komfortu, ale przyzwyczai się. Spróbuj rozdzielności przez 2-3 miesiące, jesli obawiasz się na dłużej.

          Masz dwa wyjścia: nic nie robić i czuć się tak, jak się czujesz teraz. Albo działać i zobaczyć co będzie dalej.
        • blond_suflerka Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:39
          A co wyniknęło z tego spisywania, które przerabiałaś kilka razy? Co nie zagrało w tym sposobie?
          No niestety-ewidentnie widać, że wzięłaś na siebie za dużo i teraz to zajmie trochę pracy, żeby to odkręcić. Ze związkami jest tak, że granice ustala się właściwie od początku i na bieżąco. Ty najpierw wzięłaś na siebie, potem już czułaś, że Ci to przeszkadza ale w sumie dalej trwasz w tej roli. To nie dziwne, ze zaczynasz mieć problemy ze zdrowiem i samopoczuciem.
          Teraz po prostu musisz zrobić z tym porządek raz a dobrze;)
          Zamiast kwitnąć w związku to Ty wpadasz w depresję. Sama piszesz-kiepsko wyglądasz i kiepsko się czujesz. Zdecydowanie nie na tym polega związek no ale to oczywistość;)

          Nie ma chyba sensu budzić w nikim strachu przed biedą bo posiadanie takich lęków nikomu nie służy. Tutaj raczej należałoby po prostu podzielić się z nim odpowiedzialnością za finanse. Czyli nie, że on przelewa kase a Ty się martwisz. Tylko wspólnie zliczacie pieniądze i razem! ustalacie na co idzie kasa. Co jest konieczne, co trzeba zapłacić, co mozna odlozyć(jeśli to jest Twoja silna potrzeba to zadbaj o siebie i odkładaj nawet mała kwotę) i co można kupić dla siebie-Ty dla siebie i on dla siebie.
          Jego stosunek do pieniądzy jest niepokojący i najpewniej widać to było już wcześniej, tak? Popełniłas błąd jaki popełnia wielu ludzi sądząc, że jakoś to będzie.
          A teraz masz faceta, który mieszka u Ciebie, sprzęty Twoje, kredyt na Ciebie, on ma niską pensję i do tego podejrzewasz, że gdybyś dała mu kasę to wydałby w tydzień na głupoty.

          Masz tutaj dwie opcje. Rozmawiać i podzielić się tą odpowiedzialnością. Albo zaakceptować i docenić jakieś inne zalety tego faceta.
          Najłatwiej jest napisać-rozstań się i pewnie wiele takich rad dostaniesz. A będzie to wynikać z tego, że jednak większość osób chce mieć partnera odpowiedzialnego i dorosłego. A przecież to co opisujesz to bardziej zachowanie dziecka. To dziecko wydałoby(i to też nie kazde, są bardzo mądre i odpowiedzialne dzieci) pól pensji rodzica na głupoty.

          Ciekawe też, że w zaletach faceta wymieniłaś potulność. Ja bym nigdy tego za zaleta nie odczytała. Co to właściwie znaczy? Potulny? Robi co mu każesz, na wszystko się zgadza, wszystko mu jedno? Masz sprzeczne pragnienia-jak chcesz miec odpowiedzialnego, dorosłego faceta to on nigdy nie będzie potulny. On będzie rozmawiał, chodził na kompromisy, szanował siebie i Twoje potrzeby ale nie będzie potulny.

          I tu jest piłka po Twojej stronie. W związkach jest tak, że ludzie dobierają się po pewnych swoich deficytach czy schematach. Zazdroscisz innym kobietom,, że mogą lezec a ich faceci sa odpowiedzialni? Tylko z jakiegoś powodu wybrałaś własnie takiego faceta i właśnie tak godzisz się funkcjonowac z nim w związku trzeci rok. Tu jest też Twoja rola w podtrzymywaniu swojej sutuacji. Widzisz to? I rozumiesz? Najprawdoponiej te inne kobiety od początku nie pozwoliłyby na pewne rzeczy albo w ogóle się z takim facetem nie wiązaly. Być moze tu jest praca dla ciebie do wykonania-przedefniowac swoją rolę w związku, nauczyć się brać a nie tylko dawać. Może masz zakodowane, że na milosc trzeb zasluzyc? Ze dopiero jak się tak bardzo postarasz to ktoś z tobą bedzie? Że nie zasługujesz na troskę i opiekę?

        • nammkha Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:39
          Kiedy kończy Ci się kredyt? Wtedy będzie łatwiej. Do tego czasu trzeba zmienić to co można. Uwierz, że na prawdę możesz małymi kroczkami osiągnąć ten cel.

          Po pierwsze, zwolnij. Tzn. Powiedz partnerowi, że jak tak dalej pójdzie to nie wyrobisz i może się to skończyć tragicznie dla waszego związku. Powinien zrozumieć. Potem zaplanuj urlop. Tak jak najbardziej byś chciała. Z nimi albo sama jak wolisz. W każdym miesiącu odłóż sobie jakąś kwotę tylko na twoje wydatki - kosmetyki, ciuchy cokolwiek. To nie musi być duża suma. dosłownie taka jak na jaką cię stać, ale musi być żelazna. Świat się wali, opony od samochodu pękają, ale ty musisz mieć te parę złotych na siebie.

          Kiedy wykonasz ten mały krok, kiedy troszkę odpoczniesz na urlopie powinien poprawić ci się humor. Wtedy trzeba porozmawiać z facetem. Nie teraz kiedy masz największe pretensje, kiedy czujesz się źle, bo to do niczego nie doprowadzi. Jak będziesz miała nieco lepszy nastrój, zobaczysz wszystko jaśniej.

          Twoje postępowanie wpłynie na pewno na twojego partnera. Jeśli dodatkowo przekażesz mu część obowiązków w domu, i zaangażujesz go w rozporządzanie finansami powinno się jeszcze bardziej poprawić twoje samopoczucie. wiadomo na początku może być trochę ciężko, ale stopniowo przyzwyczaicie się do nowego układu.

          Nie nastawiaj się na to co on powinien zmienić tylko nastaw się na zmieniania samej siebie:) A jego zmiana pójdzie za tobą.
        • rurek00 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:40
          wg mnie to niczego w nim nie obudzisz, ani niczego nie zmienisz. Będzie już zawsze taki, jaki jest teraz. I albo go zaakceptujesz z jego wadami i zaletami, albo się rozstańcie. Brutalne, ale prawdziwe.
        • ssnn Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:41
          Ile kosztuje utrzymanie partnera? Czy dużo więcej niż jego zarobki? A może wcale nie więcej? Zakładam, że kredyt i utrzymanie mieszkania to nie są koszty jego utrzymania, tylko media zwiększone można uznać, bo mieszkanie rozumiem i tak byś spłacała?
          Czy to ta ewentualna różnica jest powodem Twojego poczucia,
          że nie możesz wydać kasy na siebie?

          Czy to on się zmienił, czy to Ty chcesz go teraz wychować? Z jakim facetem się związałaś pod tym względem?

          Jak bardzo zbiegł się Wasz związek z Twoją zmianą sposobu zarabiania?

          Co bardziej Cię nakręca - obciążenie kredytem, zmiana źródła dochodów, powiązanie lęku przed biedą ze zwiększeniem liczebności stada?

          Co jest skutkiem, a co przyczyną? Coś z powyższej listy to przyczyna, a Twoje oczekiwania wobec partnera to skutek, czy odwrotnie?
        • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:51
          Jeszcze jedno.
          Wiem, że trudno to przyjąć (mnie samej było ciężko:)), ale Twój partner nie jest Tobą, co oznacza, że się różni. Myśli zupełnie inaczej niż Ty.
          Czyli ma zupełnie inne wymagania, oczekiwania i potrzeby niż Twoje.
          Nie ma wizji głodu przed oczami, nie lubi się szarpać, odkładać, widocznie woli zyć skromnie i chwilą obecną.
          Tego nie zmienisz.
          Nie dostosujesz go do swoich oczekiwań.
          Jedyne co możesz zrobić to dokładnie okreslic odpowiedzialność finansową w związku.
          Jeśli brakuje Ci "dopieszczenia" zadbaj o siebie. Po prostu. Sama.
          Wbrew pozorom, to wcale nie jest takie straszne samemu dbać o siebie:) We wszystkich aspektach, nie chodzi mi tylko o ciuch czy fryzjera.

          do poczytania (nie sugeruj się tytułem:)
          www.structum.pl/czytelnia/Wstretne-kobiety-Jak-nie-pozwolic-im-sie-dluzej-ranic-bez-znizania-sie-do-ich-poziomu.pdf
        • pogodoodporna Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:53
          Doskonale Cie rozumiem. Tez zabezpieczenie finansowe rodziny spedza mi sen z powiek. Ciagle czuje niepokoj, czy bede w stanie pomoc dzieciom na studiach, czy ich usamodzielnienie nie zachwieje moja sytuacja finansowa itd. W sumie moglabym sie nie przejmowac, bo doroslosc to odpowiedzialnosc za siebie, ale wiesz- bardzo chcialabym im pomoc i martwilabym sie gdyby nie bylo mnie na to stac. Dlatego rozumiem Twoja troske o byt rodziny.
          Czytajac jednak Twoje slowa nie moglam oprzec sie wrazeniu, ze to jednak pieniadze sa na pierwszym miejscu w Waszym zwiazku, sa takim celem nadrzednym, to one determinuja Wasze zycie, ze bez nich po prostu nie mozesz byc szczesliwa. Nie zrozum mnie zle, ja Cie wcale nie krytykuje, ale takie same cechy widze u siebie i walcze z tym, bo jednak priorytetem powinien byc moj zwiazek, nasze uczucie, to, ze jestesmy razem, jestesmy zdrowi, mozemy spedzac razem czas i cieszyc sie soba.
          Podejrzewam, ze Twoj partner rzeczywiscie Cie nie rozumie, uwaza, ze skoro nie cierpicie glodu, na wszystko wystarcza, to tak jest ok i nie nalezy nic zmieniac. W jego pojeciu nic zlego sie nie dzieje, bo on nie potrzebuje pomnazania majatku, nie musi miec okraglej sumki na koncie, zeby poczuc sie szczesliwym. Znamienne jest to, ze nie lubi ani gromadzic, ani nadmiernie wydawac. To typowe zachowanie u rasowych minimalistow :-)
          Jakie widze wyjscie ? Podejscia do pieniedzy u partnera raczej nie zmienisz. Ale mozesz pokazac mu swoja slabosc, nie ukrywac sie z nia. Mysle, ze jesli Cie kocha, to nie bedzie obojetny, jesli mu powiesz, ze jestes zmeczona, zaparacowana i zrozumie, ze czasem musisz sobie odpuscic. Koniecznie powinnas robic cos dla siebie, koniecznie. Wciagaj go w sprawy domowe, porozmawiaj o antykoncepcji, to przeciez tez jego sprawa, jesli robi uniki, to zwyczajnie zlec mu jakas prace bez zbednego komentarza, bez pretenssji i negatywnych emocji. I o ile to mozliwe, to nigdy nie powtarzaj sobie, ze cos MUSISZ. Moze tu wlasnie lezy problem, ze nie umiesz zwolnic obrotow, wyluzowac sie, wciaz myslisz o ciazacej na Tobie odpowiedzialnosci za byt rodziny ?
          Zwiazek zawarlas dobrowolnie, tem mezczyna ma przeciez duzo zalet, sama to przyznajesz. Nie daje Ci tylko oaprcia finansowego, sama ocen, czy to najwazniejsza rzecz jaka moze nam dac drugi czlowiek. Ja mysle, ze sa inne, wazniejsze rzeczy w zwiazku. Pytanie tylko, czy te inne rekompensuja Tobie niedosyt finansowy ? Na to niestety musisz odpowiedziec sobie sama.
          Zycze Ci pozytywnego rozwiazania Twoich problemow.

          • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 12:01
            W tym poście jest masa przekłamań, sprytnie wplecionych. Nie daj się im zwieść.
            Przede wszystkim:
            1. Nie wystarcza na wszystko.
            2. Ty masz dziecko, Twój facet nie. To Ty musisz myśleć o jego zabezpieczeniu.
            3. To nie minimalista, bo żeruje na Tobie.
            Nie mam czasu dalej prostować, sama się zastanów. Bo już i tak bardzo mrużysz oczy, żeby prawda Cię nie oślepiła.
            • pogodoodporna Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 12:15
              > 1. Nie wystarcza na wszystko.

              Oczywiscie, ze wystarczy, tylko, ze autorka watku chcialaby wiecej. Nie nam to oceniac. Wiele osob ma taka wizje zwiazku, ze jesli pracuja dwie osoby, to powinny koniecznie majatek pomnazac, a w przypadku autorki watku, w chwili wejscia w zwiazek, nic nie zmienilo sie na lepsze w kwestiach finansowych. I o to, wedlug mnie, ma pretensje do partnera.

              > 2. Ty masz dziecko, Twój facet nie. To Ty musisz myśleć o jego zabezpieczeniu.

              To w sumie jasne i zrozumiale, ze musi dbac o dziecko, ktore jest jej. Poza tym, jako pomoc, dostaje alimenty od bylego meza.

              > 3. To nie minimalista, bo żeruje na Tobie.

              Zerowalby gdyby go utrzymywala, a on pracuje z tego co wiem i doklada sie do wspolnej kasy. W jakim procencie? To juz wie sama autorka watku. Wspominala cos , ze z tych pieniedzy pokrywa rate kredytu i czynsz. Nie wiemy czy to duzo czy malo. Ja jednak mam wrazenie, ze ile by nie bylo, to byloby dobrze, zeby bylo wiecej ;-)


              • triss_merigold6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 13:55
                Alimenty nie są pomocą, jałmużną czy wyrazem dobrej woli. To tak na marginesie.
    • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:27
      Ciekawe jak byłby potraktowany facet gdyby założył taki wątek. Tzn. żona zarabia minimalną, przelewa na jego konto, szuka pracy ale nie może znaleźć a on czuje się niespełniony bo nie może wydać 500zł ot tak na siebie.
      Coś mi mówi że tully jednak nie pospieszyłaby z poradą "opłacaj kredyt ze swojej wypłaty żeby ona nie miała praw do mieszkania".

      Pade bardzo sensownie radzi. Określ swoje priorytety i wyznacz drogi do ich realizacji, rzeczy drugorzędne tymczasowo odpuść. Trochę mam wrażenie że masz z tym problem tzn. wymieniasz zalety faceta i na pierwszym miejscu piszesz że jest potulny i niekonfliktowy a w innym miejscu piszesz że marzysz o facecie który poprowadziłby Cie za rękę. Jesteś pewna że wiesz czego oczekujesz?

      Niezbyt fajne jest też czepianie się że mało zarabia; jeśli autentycznie wysyła te cv i jeździ na rozmowy to prawdopodobnie z czasem lepszą robotę znajdzie. Twoje niespełnione oczekiwania dotyczą zachowania partnera czy jego dochodu?

      muszę przyznać że dbałam o siebie o wiele więcej bo też i miałam dla siebie w
      > ięcej kasy.


      Tego też nie za bardzo rozumiem. Jak byłaś singielką zarabiałaś kwotę x, obecnie zarabiasz kwotę x plus 1500 (pensja faceta) minus jakieś koszty jego utrzymania i wychodzi mniej? Na jakiej zasadzie?

      • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:40
        Kobieto, szukasz sedna problemów. Ja Ci napiszę co jest sednem - ten facet nie jest dla Ciebie i jest do nieczego.
        Nie wiem, co działo się w Twoim zakończonym już małżenstwie, że jak mantrę, co kilka zdań powtarzasz, że w sumie jest dobrze, jest spokojnie, jest dobrze... A potem cała litania jak jest źle.
        Wg mnie wcale nie jest dobrze. Kupiłaś sobie fasadę pojęć "dom" i "rodzina" z facetem, któremu wcale nie zależy na Tobie i Twoim dziecku, tylko spokojnym życiu.
        Czy Ty więcej na niego wydajesz, niż on Ci daje pieniędzy?
        Blond Suflerka pięknie prawi zazwyczaj, dzisiaj też, ale mało wg mnie realistycznie.
        Nie pisz sobie żadnych kartek, co chcesz w TYM związku, ani nie daj Boże nie pisz na czym masz zaoszczędzić.
        Napisz sobie kartkę, jakie masz marzenia.
        Czemu jeszcze nie macie ślubu, skoro tak jest dobrze? Bo może to TY musisz na obrączki zarobić, i masę spraw związanych ze ślubem (weselem?).
        Chcesz mieć więcej dzieci, ale wiesz, że ten facet nie utrzyma dziecka, że jak będziesz w ciąży/połogu i przestaniesz udzielać lekcji to głód Was zje?
        Chcesz ładnie się ubrać, bo zawsze tak się ubierałaś, ale musisz kupić więcej jedzenia, bo przecież ten facet musisz coś zjeść?
        Chcesz odpowcząć, ale przy tym facecie nie masz jak?
        Chcesz jechać na wakacje, bo od trzech lat nie byłaś na wakacjach, ale przy tym facecie nie masz jak?
        Czemu on nie ma przyjaciół? Czemu on nie ma pracy?
        Sedno problemu - OSZUKUJESZ się. Z próżnego i Salomon nie naleje. Przez tego nfaceta i dziecko ma niższy standard życia?
        Nie bądź cicha i potulna, bo nic nie osiągniesz. Lepsza byłaby właśnie awantura z tym gościem, to byś szybciej się może ocknęła. A takimi rozmowami-karteczkami, to się udręczysz i nic to nie da.
        Powodzenia w przebudzeniu:)
        • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:45
          Pytanie, czemu on nie ma pracy za jaką faktycznie może się utrzymać? Dorabia sobie może, a Ty faktycznie go utrzymujesz.

          Ps. Przeczytaj sobioe jeszcze raz ten post "Karteczki juz kilka razy przerabiałam....". No widzisz, i możesz tak w nieskonczoność przerabiać. Przepraszam, za błędy, pisze w biegu, pa:)
          • blond_suflerka Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 11:51
            No ale skąd ja mogłam wiedzieć, że Autorka kilka razy przerabiała karteczki?:P
            Karteczka jest bardzo dobra Bo pozwala uporządkować pewne kwestie. Co jest do przyjęcia a co nie jest. Karteczka pozwala też spojrzeć realistycznie na swój związek. Jak na karteczce Ci wychodzi, że priorytetem nie do odpuszczenia jest odpowiedzialność(również finansowa) faceta a w Twoim związku tego nie ma to już już jasność, ze jesteś w tym związku ze strachu przed samotnością albo dlatego, ze odtwarzasz jakiś schemat z dzieciństwa a nie dlatego, ze kochasz tego faceta i że ten związek Cię dopełnia i uszczęśliwia.
            I już po problemie. Wtedy wiadomo-trzeba iśc na terapię, przepracowac co trzeba i poszukać faceta świadomie;)
            • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 12:01
              Blond, litości:)
              tego nie uświadomi sobie ktoś, kto o psychologii ma zerowe pojęcie
              nie siądzie nad karteczką i nie wyjdzie mu, że przerabia wzorce z domu i musi iść na terapię
              to jest trudne, uświadomić sobie co nie gra i dlaczego


              "Jeśli nie obarczasz winą, nie masz w sobie złości."
              • blond_suflerka Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 12:04
                pade napisała:

                > Blond, litości:)
                > tego nie uświadomi sobie ktoś, kto o psychologii ma zerowe pojęcie
                > nie siądzie nad karteczką i nie wyjdzie mu, że przerabia wzorce z domu i musi i
                > ść na terapię
                > to jest trudne, uświadomić sobie co nie gra i dlaczego

                No ale dziewczyna przyszła na forum, to tutaj się właśnie dowiaduje o tym o czym może nie wie. Więc właśnie się dowiedziala, że może być tak, ze coś tak odtwarza i już od niej zależy czy przyjmie tę możliwość, posłucha rad, zacznie czytać a może nawet pójdzie do terapeuty czy odrzuci bo nie będzie gotowa na tę prawdę. Jej wybór. No ale to o czym pisać na takim forum jak nie o psychologicznych mechanizmach?;)
            • blond_suflerka Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 12:02
              A jeszcze jedna ciekawa kwestia. A może ten strach Autorki przed biedą to coś do przepracowania? Racjonalne i odpowiedzialne podejście do finansów to jedno ale takie lęki przed biedą to może coś zakodowane w dzieciństwie i zupełnie niepotrzebne. I akurat może też dobrze nauczyć się od partnera trochę luzu w tej kwestii. On od Ciebie a Ty od niego.
              • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 13:25
                Może jednak jest do przepracowania a może nie, może to po prostu wygoda. Ojciec zmarł, gdy miałam 15 lat. Jako, że byłam późnym dzieckiem rodziców, mama miała 42 lata, ojciec 45, gdy się urodziłam, zawsze miałam w życiu dobrze. Jedyne co miałam robić, to dobrze się uczyć. Gdy tata zmarł, mama była już na emeryturze, pracowałam i dorabiałam gdzie się dało, by jej pomóc, sprzątałam klatki schodowe, chodziłam prasować i sprzątać do dzielnic willowych itp. Po maturze poszłam do pracy i na studia zaoczne. Mając 19 lat zaczęłam pracować w szkole jako nauczyciel. Skończyłam jedne studia, potem drugie. Tak, ciągle mam w pamięci lata biedy, gdy korepetycjami zarobiłam sobie na stanik za 5 zł mając 16 lat, bo mamy nie było stać po prostu. Tata zmarł nagle, na zawał, nie chorując przedtem.
      • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 12:47
        T1ffany: przed wejściem w ten związek nie mieszkałam w tym mieszkaniu, tylko mieszkałyśmy we 3 wraz z moją mamą, poza tym jeszcze dg mam od roku, przed poznaniem mojego partnera i przez pierwszy rok tej znajomości pracowałam jako kierownik oddziału pewnej firmy w moim mieście. Moja mama po kilku miesiącach stwierdziła że mojego partnera nie znosi (między innymi z tego powodu, że przyjechał z jedną torbą z ciuchami i już został), więc wzięłam kredyt na mieszkanie, w momencie gdy brałam kredyt pracowałam tylko ja na umowę o pracę, i miałam sporo oszczędności na koncie z czasów sprzed związku.
        • mantis_after_dinner a Ty dopiero po 3 latach odkrylas 12.11.13, 13:04
          ze on jest minimalista? ;)

          "Moja mama po kilku miesiącach stwierdziła że mojego partnera nie znosi (między innymi z tego powodu, że przyjechał z jedną torbą z ciuchami i już został)"
          • ad.a6 Re: a Ty dopiero po 3 latach odkrylas 12.11.13, 13:13
            Nie...nie odkrywałam niczego po 3 latach. Mieszkał razem z rodzicami w dużym domu, 3 kondygnacje, przeszło 300m2, i z tego co wiem, nie zamierzał tam zostawać, brat ksiądz, matka ortodoksyjnie katolicka. Wiem, że od zawsze chciał stamtąd uciec. Facet po studiach, wcześniej pracował w swoim mieście, rzucił to bo planował zamieszkać ze mną. I mój kierownik obiecał dać mu pracę. Niestety obietnicy nie spełnił. Myślałam "facet po studiach, głupi nie jest, jakoś damy radę". Błąkał się po firmach, tu miesiąc tam trzy. Nie wiem, co w nim jest takiego, że szuka pracy w jakichś dziwnych dla mnie branżach: kredyty, pożyczki, finanse, ubezpieczenia. To rynek gdzie roi się od bajkopisarzy :), czyli różnej maści kłamców.
            • sebalda Re: a Ty dopiero po 3 latach odkrylas 12.11.13, 13:39
              Przepraszam, ale nie mam czasu czytać wszystkiego, napiszę, jak ja to rozumiem, bo chyba nie rozumiem. Facet oddaje całą pensję, to pokrywa ratę i czynsz, a Ty masz pretensję, że przez niego obniżył Ci się standard życiowy??? Myślisz, że on zjada za więcej niż wnosi??? On Cię kosztuje więcej niż ten kredyt i czynsz? Opłaca dwie najważniejsze rzeczy, a Ty masz pretensje, że to jeszcze mało? On ma jeszcze finansować resztę? On rzucił swoje dotychczasowe życie, pracę, wszystko dla Ciebie, w Twoim mieście ciężko z pracą, a Ty o wszystko, także o to, że Ci się nie chce dbać o siebie, obwiniasz jego??? Ja tego nie ogarniam, chyba naprawdę czegoś nie zrozumiałam. Proszę o sprostowanie.
              • triss_merigold6 Re: a Ty dopiero po 3 latach odkrylas 12.11.13, 13:44
                Czego nie rozumiesz? Jak mieszkała z córką i z własną matką pod jednym dachem, to miała w sumie niższe koszty utrzymania, bo bez raty kredytu. Dlatego obniżył jej się standard.
                • sebalda Re: a Ty dopiero po 3 latach odkrylas 12.11.13, 14:08
                  triss_merigold6 napisała:

                  > Czego nie rozumiesz? Jak mieszkała z córką i z własną matką pod jednym dachem,
                  > to miała w sumie niższe koszty utrzymania, bo bez raty kredytu. Dlatego obniżył
                  > jej się standard.

                  No ale to on płaci ten kredyt i on opłaca czynsz, czyli nadal ona nie ponosi kosztów swojego własnego kredytu! Czyli nadal ona nie ma wyższych kosztów utrzymania, tyle co on zje, ale matce chyba też się jakoś dokładała. On jej oddaje całą pensję, nie wiem, z czego kupuje sobie na przykład golarkę lub wodę po goleniu? Chyba sobie nie kupuje:P
                  Cały zarzut jest o to, że on nie może sobie (jeszcze) znaleźć lepszej pracy, ale może takie są realia tego miasta, tutaj ciągle patrzymy przez pryzmat zaradnych, doświadczonych mieszkanek Warszawy. No kurcze, nie zawsze się udaje, facet i tak wiele poświęcił, nie wygląda na to, że on leży w domu i nic nie robi, dostał pracę, jakoś ją utrzymuje, oddaje całą pensję, tyle że ta jest w tej chwili niska, składa aplikacje, ale teraz takie czasy, że pracodawcy nie biją sie o pracowników, czemu on jest niby taki najgorszy? Co oprócz lepszych pieniędzy (i córki) autorka wnosi do tego związku poza wiecznymi pretensjami i obarczaniem winą faceta? Jakby ze mnie ktoś tak nieustannie był tak niezadowolony i okazywał mi to na każdym kroku, to w końcu też przestałoby mi się chcieć:P
              • ad.a6 Re: a Ty dopiero po 3 latach odkrylas 12.11.13, 13:49
                Przecież piszę, że wyprowadziłam się od mamy ze względu na niego. Mało tego, wszystko do mieszkania kupiłam ze swoich oszczędności. Gdybyśmy się nie poznali nie podjęłabym tak szybko decyzji o kredycie. Mieszkałam z córką u mamy, mieszkanie 75m2, 3 pokoje, mały czynsz, ogrzewanie gazowe. Wtedy, bez działalności gospodarczej, byłam w stanie wykonać sama wszystkie opłaty, zjeść, i jeszcze odłożyć sporą sumkę.
        • hatsu33 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 13:32
          Z jednej strony to Twoje życie i masz prawo do swoich decyzji i bycia z takim partnerem jakiego sobie wybierzesz, a pieniądze - rzecz względna. Z drugiej strony - jesteś też odpowiedzialna za swoja córkę..
          Jedno jest pewne - Twój partner się nie zmieni - musisz to przyjąć do wiadomości. Albo to zaakceptujesz (co na razie nie ma miejsca) albo będziecie się coraz bardziej oddalać i kłócić albo zakończysz ten związek. Nie patrz, "co ludzie powiedzą". Pomyśl, czy taki układ Ci odpowiada - bo w kwestiach, które opisujesz inaczej nie będzie. Typ minimalista.
          Z tego, co opisujesz - to Ty inwestujesz w ten związek. A co zainwestował partner? I nie chodzi mi tylko o pieniądze. Jak on dba o związek?
          • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 13:35
            Co masz na myśli mówiąc o dbaniu o związek? :)
            • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 13:40
              Pytanie, czemu on nie ma pracy za jaką faktycznie może się utrzymać? Dorabia sobie może, a Ty faktycznie go utrzymujesz.


              Pracę ma, na etat, tyle, że za najniższą, i to jeszcze na umowę na zastępstwo, co wyszło dopiero na jaw, gdy ją przeczytałam. Powiedział, że zataił to ze strachu że znowu będę go nazywać nieudacznikiem.
              • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 14:27
                Powiedział, że zataił to ze strachu że znowu będę go nazywać nieudacznikiem.

                ...9 ...10
                Knock out!
                Chyba jednak to nie Ty jesteś w tym związku ofiarą. Takie teksty to jest podła przemoc w czystej formie.
                Facet dość konkretnie przemeblował swoje życie pod Ciebie. Przeprowadził się do nowego środowiska, pożegnał kumpli, znajomych, znalazł tu robotę. Oddaje pensje, jakoś się stara a Ty przelewasz na niego żal za to, że po wyprowadzce od mamy Ci się standard życia obniżył (?).

                Wg mnie on ma takie samo prawo czuć się rozczarowany Twoją postawą jak Ty nim. Chyba lepiej będzie dla Ciebie, niego oraz córki jak się rozstaniecie, bo jeżeli po 3 latach to wygląda w ten sposób to Wasz związek jest zaczynem czegoś co rokuje bardzo źle.
                • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 14:43
                  > Chyba lepiej będzie dla Ciebie, niego oraz córki jak się rozstaniecie, bo jeżel
                  > i po 3 latach to wygląda w ten sposób to Wasz związek jest zaczynem czegoś co r
                  > okuje bardzo źle.

                  Może jak autorka będzie musiała sama zapłacić ratę SWOJEGO kredytu i zapłacić czynsz za SWOJE mieszkanie, zorientuje się, że partner, który rzucil swoje dotychczasowe życie dla niej, nie jest takim darmozjadem i nieudacznikiem, jakiego ona usilnie próbuje z niego robić.
                  • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 14:48
                    Cały czas chyba nie rozumiecie jednego. Tego, że gdyby nie on, nie musiałabym w ogóle podejmować tematu kredytu. Gdyby nie to, że mama pewnego dnia rzuciła tekstem: "nie chcę go tu widzieć, normalny facet nie przeprowadza się do kogoś z gołą d*pą" i musieliśmy się wyprowadzić, a on nie miał umowy o pracę a zdolność kredytową miałam tylko ja. Gdyby przedtem coś wniósł do tamtego mieszkania, nie byłoby problemu. Poza tym, co to za różnica za którą kasę spłacam kredyt, za którą kupuję jedzenie, kosmetyki damskie czy męskie, buty, ciuchy czy cokolwiek. I jeszcze jedno: on z lumpka nie korzysta, bo mu wstyd. ja muszę.

                    Aha, z karteczek wyszło, że mamy dochodu 3:1. Czyli ciekawe kto kogo utrzymuje.
                    • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 14:55
                      Czyli kupiłaś sobie mieszkanie "dla niego", gdyby nie ten obrzydliwy nieudacznik to mieszkałabyś szczęśliwa z mamusią po kres swoich dni?

                      Chyba obie z matką macie wartościowanie ludzi przeliczalne bardzo mocno na złotówki. Chyba zbyt mocno by stworzyć związek z kimś kto takimi kategoriami nie myśli. Szkoda czasu, szkoda życia, Twojego i faceta.
                      • triss_merigold6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 15:03
                        Kupiła mieszkanie żeby móc z panem mieszkać niezależnie od sympatii i antypatii matki.
                        • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 15:10
                          Tak się jakoś dziwnie składa, że te mamusie ortodoksyjne katoliczki często wychowują synów na maminsynków albo/i na nieudaczników, a potem wchodzi taki człowiek w zycie goły i wesoły, bez żadnych umiejętnosci i bez chęci do ciężkiej pracy i wzięcia życia w swoje ręce, i nazywa siebie minimalistą....paradne...minimalista nie powinien zakładac rodziny tylko byc singlem i klepac biedę samodzielnie, bez obciążania nią osób trzecich z którymi się związał...niech spróbuje ten minimalista przeżyc na wynajmowanym za swoją najniższą krajową...ciekawe czy ta sztuka mu się uda...a jak nie do z powrotem pod skrzydła ortodoksyjnej mamusi... brrr ;(((
                          • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 15:27
                            Nie, nadal nie rozumiem. Przecież on opłaca ten kredyt i czynsz. Nie jest darmozjadem.
                            Czy oni od razu musieli decydować się na kupno mieszkania, skoro on taki nieudacznik? Mieszkanie jest na nią, jak on się jej znudzi (co właściwie już się stało), to jego inwestycja w to mieszkanie pójdzie się gonić, a jeszcze on zostanie wyzwany od pasożyta.
                            Nadal nie rozumiem, o ile pogorszyła się jej sytuacja materialna. Nie ponosi żadnych kosztów WŁASNEGO mieszkania, wcześniej dokładała się mamusi do utrzymania, zatem nic się nie zmieniło, bo teraz mamusi się dokładać nie musi, tyle że facet musi coś jeść, ale czy to generuje większe koszty niż dokładanie się do mamusi?
                            Jakby ktoś spłacał moje mieszkanie, jakoś nie byłabym na niego obrażona, że muszę go karmić. Ona gdzieś pisała, że w jej mieście z pracą nie jest tak łatwo. Ale nie, on MUSI NATYCHMIAST zarabiać tyle, żeby jej standard znacznie sie podniósł. Bo że się nie pogorszył przez niego, już wykazałam. No i zostanie jej mieszkanie. A jeśli ona wolała do końca dni swoich mieszkać z mamusią, to po cholerę zawracała głowę facetowi??? To wyłącznie jego wina, że ona musiała brać kredyt? Który on nota bene jej sponsoruje? Większośc par musi zacisnąć pasa, gdy spłaca kredyt, nie ona jedna musi oszczędzać. A mieszkanie będzie jej.
                        • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 16:30
                          > Kupiła mieszkanie żeby móc z panem mieszkać niezależnie od sympatii i antypatii
                          > matki.


                          Ok, ale uczynienie z decyzji o kredycie przewiny faceta jest absurdem.

                          Matka wątkodajki skreśliła faceta za to że przyjechał tylko z torbą ubrań. Gdyby przyjechał z torbą pieniędzy to byłby ukochanym zięciem? Takie klimaty jakoś nieszczególnie zdrowo wyglądają. Oczywiście miała prawo nie chcieć go pod swoim dachem, ale uzasadnienie jakoś tak podjeżdża drobnomieszczańtwem.

                          @zuzi
                          znów nadinterpretujesz i nakładasz pewną kalkę. Być może facet jest nieporadny, ale nie wygląda na mamisynka. Pani go chciała bo był dobry seks i nagle nie chce, bo za mało cyferek na konto przynosi? Słabe to.

                          @nammkha
                          w sumie też mam takie wrażenie. Do tego w 90% przypadków pada hasło "uświadom sobie dziewczyno że ten podły gad to przemocowiec" or something w ten deseń.

                          ALE... rzucanie do partnera tekstów w stylu "ty nieudaczniku" czy spory o to z czyich pieniędzy jest jedzenie w lodówce to jest faza terminalna. Pan pewnie jest do rehabilitacji po ortodoksyjnie katolickim domu, dla pani najważniejsze są jej lęki przed biedą (które będą takie same przy wspólnym budżecie 4k jak i 8k, nie oszukujmy się, to nie jest kwestia kwoty tylko podejścia do życia). Tu potrzebny jest facet z podobnym podejściem do pieniędzy, każdy z lżejszym będzie wcześniej czy później skreślony.
                          Ergo: po co męczyć siebie i jego? Życie jest krótkie.
                          • adorra0 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 16:45
                            Dla mnie absurdem jest obwinianie faceta za to, że jest inny niż Autorka sobie WYOBRAŻAŁA.
                            • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 17:47
                              Niczego sobie nie wyobrażałam tylko mi naobiecywał, wiesz, przed zamieszkaniem razem był okres spotykania się w weekend a w czasie tygodnia skype/gg. I padły różne pytania. I odpowiedzi też. Z tego co widzę to były wypowiedzi nie do końca prawdziwe. Co do zamieszkania z mamą: miał być okres "poczekamy- zobaczymy". Można komuś pomagać, karmić ubierać, żywić, wspierać i wszystko inne, ALE przez pewien okres czasu, potem oczekuje się od dorosłego człowieka, że sam zacznie rozwijać skrzydła, a tu ZONK.
                          • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 17:25
                            ale ja nie napisałam, że to maminsynek jest, napisałam tak ogólnie o matkach...,
                            dla mnie ten człowiek jest niedojrzały, znalazł sobie 2 mamusię w osobie autorki wątku i sobie żyje nie przejmując się za bardzo rzeczywistoscią, autorka powinna sama spłacac swój kredyt a pana rozliczac z kosztów utrzymania, adekwatnie do jego udziału, pan powinien miec swoje konto, autorka swoje i zastanowic się, czy z czlowiekiem mającym takie podejscie do życia chce dalej zyc...czy jej to odpowiada.. czy będzie w stanie byc z nim szczęsliwa,... a mama autorki wątku nie jest za ciekawa a właściwie jej podejscie
                            • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 17:29
                              tiffany napisała:
                              "Pan pewnie jest do rehabilitacji po ortodoksyjnie katolickim domu, dla pani najważniejsze są jej lęki przed biedą (które będą takie same przy wspólnym budżecie 4k jak i 8k, nie oszukujmy się, to nie jest kwestia kwoty tylko podejścia do życia). Tu potrzebny jest facet z podobnym podejściem do pieniędzy, każdy z lżejszym będzie wcześniej czy później skreślony.
                              Ergo: po co męczyć siebie i jego? Życie jest krótkie."

                              A z tym się zgadzam w pełni. Ciężko jest życ z takim typem mężczyzny, całe życie ma się odpowiedzialnosc za wszystko na własnym grzbiecie, nie jest to sytuacja do pozazdroszczenia.
                              • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 18:10
                                > A z tym się zgadzam w pełni. Ciężko jest życ z takim typem mężczyzny, całe życi
                                > e ma się odpowiedzialnosc za wszystko na własnym grzbiecie, nie jest to sytuacj
                                > a do pozazdroszczenia.


                                Trochę ortodoksyjnie podchodzisz :) Ja uważam że tacy ludzie są do rewitalizacji, tak faceci jak i kobiety. Facet przejawia pozytywne zachowania, jeżeli rzucił wszystko i zmienił swoje życie dla rozwódki z dzieckiem to znaczy że mu zależy (zależało?). Jeśli nie przeznacza kasy na żadne własne rozrywki tylko 100% ładuje na konto pani to też pozytywny symptom. Tylko tu trzeba trochę czasu, wspólnej pracy i zaufania a mam wrażenie że tego wszystkiego brakuje. Tym gorzej to widzę, jeśli podejście do kasy wątkodajka odziedziczyła po matce.

                                Mam wrażenie że dla takiego faceta najlepsza byłaby młoda laska z którą mogliby razem dorosnąć, sparzyć się parę razy, nauczyć odpowiedzialności i dotrzeć w podobnym tempie. Rozwódka z dzieckiem ma inne oczekiwania i tu raczej miodowo nie będzie.

                            • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 17:33
                              ten facet jest niedojrzały i niezaradny, to taki typ, którego autorka będzie musiała ciągnąc przez życie na własnym grzbiecie, próbowac go motywowac, żeby cokolwiek zrobił, a on się będzie przed wszelkim wysiłkiem, aktywnością i rozwojem zawodowym zapierał obiema rękoma i nogami, współczuję ;( kompletnie nierozwojowy typ, z takim depresja ciągła jest zapewniona w pakiecie ;)
                              • adorra0 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 19:13
                                Każdy kto nie awansuje dwa razy do roku jest niedojrzały i niezaradny?
                                • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 00:03
                                  Nie adorra. Ten pan podjął pracę na zastępstwo, bo go autorka do tego zmusiła swoim gderaniem, gdyby nie to, pewnie dalej by bezskutecznie szukał pracy. Od 3 lat pracuje za najnizszą krajową, szuka innej pracy, ale mu nie wychodzi, i nie widac, żeby go ta sytuacja stresowała. Typowy luzak drops, żyjący wygodnie z "mamusią", która ZAWSZE zapewni mu miękkie lądowanie i finansową poduszkę bezpieczeństwa, bo ona się do tego poczuwa, co on oczywiscie skwapliwie wykorzystuje...Na takiego pana to tylko terapia wstrząsowa i odcięcie od wodopoju, niech się poi i finansuje wszystkie swoje potrzeby sam, w tym wymianę opon. Typ nierokujący, może po 15 latach pracy uda mu sie podwoic obecną srednią krajową i to będzie wszystko na co go stac. A jaki ten człowiek ma problem? moim zdaniem cierpi na brak ambicji i jest zwyczajnie leniem, lubi wygodnie zyc u boku "mamusi" lękającej się biedy. On się biedy nie lęka, bo wie, że przy takie kobiecie, bieda mu nie straszna...
                                  • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 00:05
                                    mialo byc: podwoic obecną najniższą krajową, zamist średnią krajową
                                  • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 00:50
                                    Ten pan podjął pracę na zastępstwo, bo go autorka do tego zmusiła s
                                    > woim gderaniem,


                                    Demonizujesz i pitolisz na podstawie własnych lęków. Dlaczego akurat 15 lat? Może od razu 80? A może gość jest pedofilem i wykorzystuje wątkodajkę aby zgwałcić ukradkiem jej córkę? Absurd? Tak samo jak niektóre teorie.
                                    Twarde fakty są takie że facet mało zarabia po 3 latach związku. Do jakich górnolotnych twierdzeń to jest podstawa?
                                    • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:14
                                      Po całokształcie opisanej sytuacji jest podstawa do tego, żeby napisac, że facet nie rokuje i życie z nim to będzie jedna wielka męka pańska i to dłuuuugo...i wyciąganie chłopaka z róznych kiepskich sytuacji zyciowych.
                                      • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:15
                                        a autorka już nie ma sił, a co będzie za kolejne 3 lata, będzie wrakiem samej siebie
                                        • adorra0 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:25
                                          No dobrze zuzi, facet to samo zuo, ale dlaczego watkodawczyni nie wstawi mu walizek za drzwi? Tak jak napisała poniżej sebalda - nie szanuje partnera, krytykuje go niemal za wszystko, za chwile sie okaże, ze nawet oddycha nie tak jak ona by chciała, więc po co się męczyć? Wyżej napisałam, ze Autorka nie związala się z konkretnym facetem tylko ze swoim WYOBRAŻENIEM na jego temat i obwinia jego za ten stan rzeczy. Przd zamieszkaniem razem widziała to co chciała widzieć, a pole widzenia skutecznie zawęziła jej trzykondygnacyjna willa. To w oparciu o nią "zbudowała " sobie wizerunek partnera.
                                          • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 14:43
                                            Skoro autorka związała się z DDA to może to swiadczyc o tym, że sama też pochodzi z co najmniej dysfunkcyjnego domu... Ten facet nie przystaje do zachowania statystycznego faceta, jest inny, mało aktywny, mało zaradny, generalnie z problemami rodzinnymi. Nie daje autorce wsparcia, jest współuzalezniony od swojej rodziny pochodzenia. A autorka pewnie powiela jakiś dysfunkcyjny rodzinny schemat w ten sposób, chce go na siłę zmienic, zrobic z niego kogoś innego, aby ten związek w końcu okazał się taki, jaki sobie wymarzyła. W ten sposób, zajmując się facetem wszechstronnie zanidbuje siebie, swoje potrzeby i dziecka, zamiast sobie kupic niezbędne rzeczy i polepszyc codziennosc dziecku, Ona obkupuje faceta we wszystko, samej się zaniedbując...tego pana trzeba postawic przed faktem dokonanym, jestes DDA, niezbędna jest Ci terapia, czy chcesz na nią się wybrac i pracowac nad swoimi problemami czy nie, weź swoje sprawy fin. w swoje ręce, ja nie mogę zaniedbywac siebie i dziecka, aby Ciebie utrzymywac i wyposażac we wszystko czego nie posiadasz...te sprawy powinienes załatwic we własnym zakresie, gdy pan nie będzie miał ciepłych butów na zimę czy ciepłej kurtki, może wówczas zmotywuje się sam do tego aby w jakiś sposób dorobic np. udzielaniem korepetycji lub sprzątaniem po domach. Ale autorka musi się obudzic i otrząsnac i przestac robic za jego przybraną "mamusię"..
                • molly_wither Re: Żyjemy obok siebie.... :( 19.11.13, 20:05
                  He he.Sugerujesz,ze to autorka powinna dostosowac sie do nieudacznika? Im wiecej czytam takich wpisow tym bardzie trzymam strone autorki watku,choc pierwszym postem,ktorym skomentowala byl ten o tytule "pustka".
                  Ja jestem bardzo ciekawa, co bys napisala mądralo gdybys sama miala takiego partnera?

                  t1ffany napisała:

                  > Powiedział, że zataił to ze strachu że znowu będę go nazywać n
                  > ieudacznikiem.

                  >
                  > ...9 ...10
                  > Knock out!
                  > Chyba jednak to nie Ty jesteś w tym związku ofiarą. Takie teksty to jest podła
                  > przemoc w czystej formie.
                  > Facet dość konkretnie przemeblował swoje życie pod Ciebie. Przeprowadził się do
                  > nowego środowiska, pożegnał kumpli, znajomych, znalazł tu robotę. Oddaje pensj
                  > e, jakoś się stara a Ty przelewasz na niego żal za to, że po wyprowadzce od mam
                  > y Ci się standard życia obniżył (?).
                  >
                  > Wg mnie on ma takie samo prawo czuć się rozczarowany Twoją postawą jak Ty nim.
                  > Chyba lepiej będzie dla Ciebie, niego oraz córki jak się rozstaniecie, bo jeżel
                  > i po 3 latach to wygląda w ten sposób to Wasz związek jest zaczynem czegoś co r
                  > okuje bardzo źle.
                  • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 19.11.13, 20:30
                    He he.Sugerujesz,ze to autorka powinna dostosowac sie do nieudacznika? (...) Ja jestem bardzo ciekawa, co bys napisala mądralo gdybys sama miala takiego par
                    > tnera?


                    To do mnie było?
                    Albo starałabym się mu pomóc albo się z nim rozstała. Ludzi nie wolno lżyć, tak samo jak nie wolno ich bić. Bez "he he".

                    Molly, Ty siadasz do tego forum po kielichu?
            • hatsu33 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 13:42
              Przykład: Czy dba o Ciebie? Czy jest to "jedyny człowiek, który potrafi Cię rozbawić"? Czy jesteś dla niego najważniejsza i czujesz to? Czy potrafi, choć od czasu do czasu, zrobić coś wyjątkowego dla ciebie? Czy zajmuje się domem? Czy zrobi zakupy i ugotuje;)? Czy macie te same cele życiowe - choćby np.: zobaczyć Wenecję..? Czy - oprócz kwestii, które opisujesz - jesteś szczęśliwa w tym związku?
              • zuzi.1 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 14:19
                Autorko zadaj sobie jedno podstawowe pytanie, czy przez kolejne 15 lat chcesz tak zyc? Jesli nie, to daj sobie rok na zmiany, wdroż w życie te porady które uzyskałaś w tym wątku a jeśli po roku dalej Wasza sytuacja będzie wyglądała identycznie, wówczas zmień tego faceta na b. zaradnego i się nie frustruj. Szkoda życia. Facet wygląda mi na niedojrzałego a rodzina z jakiej pochodzi: mamusia ortodoksyjna katoliczka a brat ksiądz wskazuje na to, że z tą rodziną nie wszystko jest w porządku... Na razie walczysz z wiatrakami i tracisz sily, młodosc, radosc i urodę, mam wrażenie że popadłaś nawet w depresję. Sorry ale zycie masz tylko jedno i powtórki z niego nie będzie, szkoda się tak męczyc, a wiadomo, że sama Waszej sytuacji diametralnie nie poprawisz, aby było lepiej muszą chcec dwie strony związku a nie tylko jedna...
    • nammkha Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 15:57
      Hahaha, mam wrażenie, że nieważne o czym autor wątka napisze, wy macie jedną radę - nie zmieni się - trzeba się rozwieść, albo idź na terapię.
      Ludzie, którzy tu piszą potrzebują wsparcia, a co otrzymują? Drążenie przez was tematu w stronę tego, kto jest bardziej winny, jak bardzo zła jest to sytuacja, jak bardzo nic się nie da z tym zrobić bo przypadek jest beznadziejny i pozostaje tylko terapia, bo na pewno nic nie zrozumieją itp.
      Już któryś raz czytam wątek i nie wierzę w to co czytam. Nie każdy na tym świecie potrzebuje terapii, nie każdy zaraz musi się rozwodzić bo coś trudnego się dzieje.
      Kobieta jest w związku z facetem, z którym jest jej dobrze we wszystkich kwestiach oprócz finansowych, a ktoś tu pisze, że nie ma się co męczyć, że trzeba się rozstać.
      Ludzie - to jest na prawdę mały problem w związku. Autorka wątku tyra to fakt, ale oboje mają pracę, ona jest po prostu przepracowana. Wystarczyłoby, żeby odpoczęła i miłość zakwitnie na nowo. Więc opamiętajcie się trochę z tymi ocenami że nie ma szans.
      Swoją drogą jeśli facet zarabia najniższą krajową czyli jakieś 1200 zł a autorka 3 razy tyle czyli razem ok. 4800. Tragedii nie ma. Ale autorka jest niezadowolona i ma prawo. Dlatego jak już pisałam wyżej należałoby porządnie odpocząć a potem zapytać się siebie czy jestem z tym facetem mimo jego niskich zarobków czy wybieram kasę. Odpocznij sobie autorko to ci się polepszy.
      • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 16:15
        Podsumowując: czasy są trudne, z pracą nie jest lekko, można żyć z mamusią w jej mieszkaniu i nadal mieć pieniądze na swoje małe przyjemności (kto o nich nie marzy) albo spróbować żyć samodzielnie, inwestować w mieszkanie, które w przyszłości będzie własnością, inwestycją, będzie dla córki, ale w związku z tym zacisnąć pasa, umieć sobie odmówić tych przyjemności na jakiś czas, z myślą o lepszym jutrze. I zawszeć to lepiej wszystko robić we dwójkę, z kimś, kto dla Ciebie rzucił swoje wygodne życie, kto ma dobrą relację z Twoją córką, kto pomaga, dla kogo byłaś tą NAJ. I jak tak czytam, to myślę, że nadal byś nią była, gdybyś nie określała swojego faceta nieudacznikiem, nie naciskała dniem i nocą, nie wyżywała się na nim za to, że może przeceniłaś Wasze siły. Czasami powiedziałabyś mu dziękuję, że jesteś, że moja córka ma kogoś bliskiego, choć nam teraz ciężko, to może z czasem coś się poprawi. Przecież wielu facetów na jego miejscu nie oddawałoby całej pensji na nieswoje w końcu mieszkanie. Doceń to, przestań go wyłącznie krytykować, bo nikt nie jest w stanie tego stale znosić. Spróbuj do niego podejść pozytywnie, a może to go bardziej zmobilizuje niż wieczne pretensje. Po sobie, po swoich dzieciach widzę jak działają komunikaty pozytywne, a jak negatywne (od mojego męża). Pochwała uskrzydla, krytyka podcina skrzydła.
        Wolałabyś wrócić do mamy?
        • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 16:30
          Twój partner nie tylko rzucił pracę, wyjechał ze swojego miasta, zostawił przyjaciół. On zapewne zerwał z rodziną, stąd pewnie ta jedna walizka. Dla jego matki, jako katoliczki, nie było na pewno łatwe to, że syn wiąże się z kobietą z dzieckiem, żyje bez ślubu. Dlatego pewnie nic nie wziął z domu, wyszedł z niego, jak stał. Czy kiedykolwiek doceniłaś, że on dla Ciebie i Twojego dziecka jednak sporo poświęcił? Powiedziałaś mu o tym, że to dla Ciebie ważne? A Twoja mama pomyślała o tym? Oceniła go wyłącznie na podstawie stanu posiadania? Liczyła na bogatego zięcia?
    • 71tosia Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 16:42
      Oczywiscie mozesz zrobic eksperyment i poprosic by parner przez jakis czas przejal odpowiedzialnosc za fiananse, placil rachunki, kontrolowal wydatki, dochody etc tylko czy starczy ci na to odpornosci newrowej i ciepliwosci? Moze to by czegos nauczylo druga strone?
      ps przyczyna wypadanie wlosow jest pewnie silny stres?
      • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 16:48
        > Oczywiscie mozesz zrobic eksperyment i poprosic by parner przez jakis czas prz
        > ejal odpowiedzialnosc za fiananse, placil rachunki, kontrolowal wydatki, dochod
        > y etc tylko czy starczy ci na to odpornosci newrowej i ciepliwosci? Moze to by
        > czegos nauczylo druga strone?
        > ps przyczyna wypadanie wlosow jest pewnie silny stres?


        Pomysł świetny, ale skończy się wrzodami ze stresu niezależnie od wyniku eksperymentu.
        • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 18:06
          Kobieto, słuchaj mnie i uciekaj:) Paris nie kłamie:)

          Jeszcze kilka moich przemyśleń. Zanim wszystkie piękne czarne włosy Ci wypadną.

          To co rzuca się w Twoich tekstach, to:
          1. Boisz się konfrontacji z facetem. Wybierasz pozory spokoju. Nie wiem z jakich względów - w poprzednim związku było na tyle źle, że cieszysz się, że jest lepiej, masz niskie poczucie wartości, boisz się o stan psychiczny dziecka, etc. W normalnym związku nikt nie boi się konfrontacji. Jedni spokojnie gadają, inni krzyczą, ale związek pozuwa się do przodu. Ty się boisz.

          2. "Trzy dni nie jadł obiadu".... Buahahaa:) Ale to nie o nim czytaliśmy newsy, że umarł z głodu? To zdarzenie już świadczy, że z nim/z Wami jako parą nie do konca jest ok. A co potem? Ubłagałaś, żeby zjadł obiad? Sam z siebie łaskawia zjadł? Ale nie wpadł, że można kupić coś i zrobić obiad, albo iść gdzieś i coś zjeść, a nawet Ciebie zaprosić? Aaaa, zapomniałam, nie miał kasy:)

          3. "Mama go nie lubiła, bo przyjechał z jedną walizką i został". Jak to ktoś, kiedyś tu napisał, że bodajże Freud powiedział, że wszystko widać od początku. I pewnie Twoja matka to już zobaczyła. I pewnie nie o kasę chodzi. O całokształt. Ludzie z różnych powodów zostaja z jedną walizką, ale umieją się dorobić, jak im zależy. Pewnie gdybyś była bogatsza, to mogłabyś ten związek ciągnąć i b yłabyś w lepszym stanie - za własną kasę opłacałabyś wakacje, kredyt, czynsz, jego stroje, Twoje stroje, kosmetyczki, fryzury, bajery dla córki. Ale może dobrze, że nie masz wiecej kasy, to wcześniej możesz przejrzeć na oczy.

          4. Twoje teksty są jak wprawka, jak case study dla studentów psychologii. Powtarzasz, że nie wiesz o co chodzi, że jest dobrze, etc. Ta ślepota jest znamienna. Może szerzej by cos napisała Ci np. Sorivina, albo Pani Agnieszka. To co mi rzuca się w oczy, to jedna znamienna sprawa. Ty pracowałaś, równolegle DG z nauka języków. I piszesz, że facet zna BIEGLE ANGIELSKI. Ale jakos on nie dorabia sobie w tej DG? No nic, po co, to Twoja DG:)

          Obudź się! Powodzenia jeszcze raz:)
          • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 18:11
            A jak by nie było, to już z półtora wieku temu Dostojewski pisał, że dobrze mieć przed ślubem "mały kapitalik już":)
            • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 21:03
              Jeszcze jedno sobie przypomniaam. Napisałaś, że facet powiedział, żebyś coś ze sobą zrobiła i była bardziej kobieca. Nigdy czegos takiego nie usłyszałam, bo to pewnie taka rzecz, że mój mąż dobrze wie, że nigdy bym tego nie zapomniała, a on jest wygodny;)

              Wklejam Ci link z wywiadem z psychoterapeutą, który "rozkodowuje" podobny komunikat "gdy Cię poznałem, ważyłaś 30 kg mniej". Nie przypuszczałam, że kiedyś tu na forum będę bronić ofiar przemocy, ale taki dzien nastał:) Ostatnio ciekawi mnie temat agresji słownej, chciałabym z moich wypowiedzi w domu sie jej pozbyć i takie odkrycie poczyniłam. Polecam wszystkim czujacym się źle i niekochanym w swoich związkach.
              Ps. Twój komunikat o nieudaczniku tez pewnie uderza w meskosc i jego kanon.
              • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 21:06
                skuteczna-psychoterapia.pl/a_dlaczego-ofiary-przemocy-nie-odchodza.php
              • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 12.11.13, 23:26
                Nie przypuszczałam, że kiedyś tu
                > na forum będę bronić ofiar przemocy, ale taki dzien nastał:)

                Szczęka opadła mi do kolan. Paris, uważasz, że nie należy bronić ofiar przemocy??? To by była ujma na Twoim honorze? Twoja przekora zaczyna być obsesyjna.
                Tyle razy tłumaczyłaś przemocowców, a ofiarom próbowałaś wmawiać co najmniej współudział w przemocy, a teraz otwarcie bronisz kobiety, która wpędziła Bogu ducha winnego faceta w kompleksy, bo przeliczyła się z własnym kredytem??? Zrobiła z chłopa nieudacznika, bo nie zdążył w krótkim czasie zrobić zawrotnej kariery w całkiem dla siebie obcym środowisku??? Bo ona nieustannie zarzuca go pretensjami, więc i on się w końcu raz odciął, to już z niego przemocowiec??? Gdzie jest jeszcze ta jego przemoc? Że rzucił całe swoje dotychczasowe życie dla kobiety z dzieckiem i nawiązał z nim dobry kontakt? Że oddaje całą swoją pensję? Że opłaca JEJ kredyt na JEJ mieszkanie? Że nie ma niczego swojego, za to ma się bardziej i bardziej starać, bo ona tak sobie życzy? Że nie ma na to ochoty, bo ona wywiera na niego nacisk i go tylko krytykuje? Ja nie ogarniam, gdzie jest jego przemoc? Może jest niezaradny, może niesamodzielny, może mało przebojowy, ale agresywny? W czym to się konkretnie przejawia?
                Coraz bardziej zmieniam zdanie na Twój temat, Paris, nie łapię tych Twoich klimatów:P
                • 71tosia Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 00:17
                  tez nie rozumiem skad ta przemoc.
                  Jedni probuja maksymalizowac zyski bo maja duze potrzeby inni minimalizowac potrzeby bo maja male dochody, pani preferuje pierwszy model pan drugi. I chyba trudno to bedzie zmienic.
                  • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 08:48
                    To chyba muszę podać więcej szczegółów i kilka rzeczy sprostować, dla tych co to ze mnie robią cwaniarę i materialistkę. Poznaliśmy się wiosną, zamieszkaliśmy w listopadzie. Dość wcześnie podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu, tylko stwierdziliśmy że troszkę jeszcze poczekamy, bo jego poprzednia praca, i musi kilka rzeczy pozałatwiać zanim się do mnie przeprowadzi. I teraz sedno sprawy. Podczas naszych wieczornych rozmów zostawiał wszystko, bo musi przywieźć ojca z pracy, okazało się, że jest tak pijany, że sam nie dotrze. Sytuacja powtarzała się kilka razy. W końcu wkurzyłam się, a on przyparty do muru przyznał że ojciec jest alkoholikiem i on jako dobry syn ratuje go w każdej sytuacji. Zawozi i przywozi z pracy, płaci za niego długi w sklepach bo wstyd przed matką katoliczką, która z kolei udaje, że problemu nie ma. Stwierdziłam że wóz albo przewóz. Albo mieszka ze mną i odcina się od chorego domu gdzie robi za przysłowiowego jelenia, kup, zanieś, przynieś, kup opał, napal w piecach. I wszystko po to by nie narażać rodziny na wstyd bo przecież drugi brat jest księdzem i rodzinka wzorowa. Zagroziłam zakończeniem znajomości. Odciął się (przynajmniej tak mi się wydawało) i przyjechał do mnie. Wcześniej ustaliliśmy, że razem odkładamy pewną kwotę, którą przeznaczymy na zakup brakujących mebli, jakiś mały remoncik. Zgodził się bardzo chętnie, powiedział, że na ten cel ma pewną kwotę przygotowaną. Kolejne kłamstwo, jak się później okazało. Przyjechał z "całym swoim majątkiem" w jednym plecaku. Okazało się, że żadnych oszczędności nie ma. Ciuchów na zimę również nie. Pytam, co z kwotą, którą podobno miał odłożoną, stwierdził, że kolejny raz musiał ratować ojca, który któryś raz pod wpływem alkoholu wsiadł za kierownicę i trzeba było wpłacić kaucję by nie poszedł za kratki, i znowu "a mama by sobie nie poradziła sama", itp itd. Z wściekłością, ale jakoś to przełknęłam, bo powiedział, że będzie jeszcze jego wypłata z poprzedniej firmy. I nie doczekałam się tej wypłaty. Stwierdził że mu ją ukradli gdy szedł po mnie do pracy (szło się przez park, tylko dziwne, bo mi się tam nigdy nic nie stało, on również brak siniaków, zadrapań). Do tej pory nie wiem co z nią zrobił, prosiłam, błagałam by powiedział prawdę "przyznaj się, wysłałeś matce?, powiedz, że tak, tylko proszę nie kłam". Zima przyszła, trzeba było kupić mu całą wyprawkę ciuchową. Z tamtej pracy się zwolnił poniekąd dla mnie, więc musiałam kupić buty, płaszcz, i wszystkie ciepłe rzeczy. Powiem tylko, że ta sytuacja ciągnęła się przez kilka miesięcy, normalną pracę podjął dopiero w maju. Materialistką jestem, nie? :(
                    • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 08:59
                      I nie chodzi mi o stan teraźniejszy, tylko o to, że nie znoszę kłamstwa, a do tej pory ponoszę konsekwencje tej decyzji o zamieszkaniu, mówiono mi "poczekaj trochę, jedź też tam do nich, poznaj rodzinę". On dzisiejszą sytuację odbiera jako stabilizację, bo jest gdzie mieszkać, jest co jeść, jest co ubrać, tylko nie rozumie, że większość rzeczy dostał ode mnie, zanim jeszcze podjął pracę, poza tym prawie wszystko musiałam do tego mieszkania kupić za własne pieniądze (on nie dołożył się na wstępie niczym, bo przecież do tej pory pomagał mamusi, która by sobie nie poradziła). Ale ja muszę sobie poradzić, tak? Mój komentarz: "to niech wyrzuci z domu pijaka"!
                      Ja się pozbyłam - bo mój były mąż okazał się alkoholikiem i rozstaliśmy się gdy dziecko miało 2 tygodnie, przyczyną było kilkukrotne podniesienie na mnie ręki podczas ciąży i brak zmiany po przyjściu córki na świat. Nie miał ochoty ani zamiaru podjąć leczenia.
                      • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 09:04
                        Żeby tego wszystkiego było mało, to słysząc jego wszystkie opowiadania na temat rodziny uważałam go za bardzo uczynnego, dobrego i szlachetnego - dba o tamtą rodzinę, będzie dbał potem o swoją. Ale tak nie jest. Dlaczego nie może być w drugą stronę (mama ratuj, bo teraz my nie dajemy sobie rady, tata ratuj, bo do tej pory cię wspierałem)? Nie jestem z żelaza i do diabła, nie muszę sobie w każdej sytuacji dawać rady, facet też jest od czegoś.
                        • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 09:25
                          W ogóle to jakaś dziwna rodzina jest, nie wiem o co tam chodzi. Matka nauczycielka mianowana, 2 fakultety, ojciec elektromechanik bez pracy, wszystko przepijający, do tego matka nie przyznająca się do tego, ale byłam tam raz i widziałam że to prawda. Matka z kredytem hipotecznym na dom, z czasów, kiedy jeszcze ojciec pracował, kiedy było dobrze, a gdy z ojcem przestało być dobrze, coraz częściej pił i tracił pracę jedną za drugą, mój W. wziął sprawy w swoje ręce i ten kredyt spłacał. Czuję się oszukana. Uważam, że jeśli dorosły facet postanawia zamieszkać z kobietą, to powinien albo wnieść do tego pieniądze, albo coś ze sobą przywieźć z tamtego domu, coś co do niego należało. Nawet ostatnio jak mieliśmy problemy z komputerem, powiedziałam "jedź po swój, ja w tym czasie odłożę na coś lepszego". On na to "dobrze wiesz że nie zabiorę matce kompa, mam ją zostawić bez kompa, z ojcem pijakiem i z kredytem hipotecznym na karku?", i tego typu teksty. Czyli widać, że on się nie stara dla mnie tylko stara się być TAM dobrym synem. Z tego powodu przelew wypłaty na moje konto, bo boję się że mamuśka jęknie i cała kasa pójdzie tam. A tatuś?- tatuś hula z kolegami dalej.
                          • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 10:37
                            uhm, bohater DDA...
                            Autorko, to, co napisałaś zmienia postać rzeczy. Twój partner powinien iść na terapię dla DDA.
                            Inaczej oboje się zamęczycie. Ty jego - presją, on Ciebie - brakiem inicjatywy.
                            Poczytaj w necie o DDA, o współuzależnieniu, wiele Ci sie wyjaśni.
                            • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 10:41
                              I jeszcze jedno.
                              Dla Ciebie do przerobienia: dlaczego na partnerów wybierasz osoby uzależnione bądź współuzaleznione? Jaką Twoją potrzebę mieli zaspokoić? Co Cię do nich przyciągnęło?
                              Szczerze sobie odpowiedz, bez samooszukiwania. Będziesz miała jasność co do Twoich oczekiwań. Potem przyjdzie kwestia rozważenia, czy są one realistyczne.
                              Fakt, że wcześnie straciłaś ojca i wzięłaś odpowiedzialność za rodzinę też nie pozostaje bez wpływu.
                              Masz sporo do przerobienia.
                              Ja bym proponowała terapię dla Was obojga. Dla partnera DDA, dla Ciebie psychodynamiczną.
                        • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 09:28
                          Nie mam czasu tłumaczyć swoich wypowiedzi Sebaldzie, bierze je opacznie, podobnie jak nagina, że facet opłaca kredyt i mieszkanie - to jego pensja tylko na to stracza. Opłacałby, gdyby to było ponad jego utrzymanie.

                          Twój watek bardzo mnie przykuł, nie umiem sobie jeszcze uświadomić czemu. Wczoraj wieczorem nawet przeczytałam go mężowi, żeby powiedział, co myśli. Najpierw mnie spytał, czy dobrze znasz dom chłopaka, ale wczoraj nie było tylu info. Powiedział, że jako facet widzi to tak, że on uciekł "od jednej mamusi do drugiej".

                          Ja jako dziecko z rodziny alkoholika dodam od siebie, że być może masa działań, które podejmował w młodości zwyczajnie go juz zmeczyła. ja tak w pewnym momencie się poczułam. I stąd człowiek chce, żeby teraz inni już wszystko za niego zrobili. Ja osobiście z tego wychodzę, ale zawsze w dorosłości byłam na swoim utrzymaniu, stąd może nie ma u mnie tego aspektu finansowego żerowania. No współczuję Ci, jak współczuję czasem swojemu mężowi. Choć ma coraz łatwiej, bo zajęłam się terapią, teraz ją zaczynam kontynuować (dzięki przywołaniu do porządku przez Tully, bardzo jej jestem wdzięczna:)).
                          Jak coś mi przyjdzie do głowy, to napiszę.

                          Źle jednak, że kłamie. Długa droga przed takim człowiekiem pewno.
                          • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 09:39
                            Bardzo dziękuję, że nie skreślasz od razu, tylko wnikliwie czytasz, analizujesz i próbujesz pomóc (nie sama, widzę :), ale to tylko lepiej). Nie wiem, co nim kieruje, kierowało dawniej.... zauważyłam, że drobne kłamstewka przychodzą mu z łatwością i wtedy jest tak, że jak rzeczywiście się coś dzieje to też uważam to za kłamstwo i lekceważę. Całe jego dotychczasowe życie, jego tamten dom uważam za chory, powinien odciąć się i rozpocząć terapię. Nie odciąć się - zostawić co moje żeby tatuś mógł spieniężyć, ja bym wzięła wszystko, co moje, choćbym miała ogołocić pół domu. Chcesz to pij, ale pij za swoje, a mamuśka, męcz się, jak ci tak dobrze, jak ci bieda do garnka zajrzy, sama go rzucisz. On tego nie umie powiedzieć. Jak to zmienić? Co zrobić? Ja coraz bardziej czuję że tego nie udźwignę sama.
                            • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 09:48
                              Ja jednak potrafiłam się pozbyć z domu alkoholika, tzn ja wraz z córką od niego uciekłam, nawet nie burzył się specjalnie. Po 7 latach poznałam mojego W, ujął mnie właśnie tym, że nie pije, nie pali (ma wstręt do wszelkiego rodzaju używek), jest spokojny, cierpliwy, z poczuciem humoru, zadbany (2 razy dziennie pod prysznicem) - i to się obróciło przeciwko mnie, bo to ja mam niedopłaty za wodę w rocznym rozliczeniu. Czy ten chory dom będzie się cały czas za nami ciągnął? Czy nie można się skutecznie odciąć (mama, pomogę Ci dopiero, jak pozbędziesz się problemu, a teraz sorry, muszę wziąć co moje, bo tak głupio wejść do czyjegoś domu z gołą dupą) bez żadnych konsekwencji?
                            • rurek00 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 09:59
                              > Jak to zmienić? Co zrobić? Ja coraz bardziej czuję że tego nie udźwignę sama.

                              Nie zmienisz, i nie udźwigniesz. Masz za sobą związek z alkoholikiem, teraz zafundowałaś sobie związek z dzieckiem alkoholika. I w zasadzie ledwo gościa znając i nie znając jego rodziny, zdecydowałaś się z nim zamieszkać, na dodatek ładując się w kredyt. Zamiast desperacko szukać związków, powinnaś się raczej skupić na swoim rozwoju, żeby kolejnym razem wybrać lepiej. Zupełnie tego nie rozumiem, czemu się tak męczycie. Oczywiście nawzajem zaspokajacie swoje chore potrzeby i tak trwacie, tylko, że to bez sensu.
                            • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 10:51
                              kłamstewka też są typowe dla dda
                              a przede wszystkim totalny brak poczucia własnej wartości
                              on się czuje coś wart tylko gdy pomaga matce, ojcu, albo Tobie np. przy córce
                              nie wierzy w swoje umieętności, w swoją wartość, dlatego ma kłopoty z pracą
                              Ty go postrzegasz inaczej, ale to Twoje postrzeganie
                              on tego nie czuje, nie wierzy
                          • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 10:13
                            paris-texas-warsaw napisała:

                            > Nie mam czasu tłumaczyć swoich wypowiedzi Sebaldzie, bierze je opacznie, podobn
                            > ie jak nagina, że facet opłaca kredyt i mieszkanie - to jego pensja tylko na to
                            > stracza. Opłacałby, gdyby to było ponad jego utrzymanie.

                            No ja faktycznie nie rozumiem, co Ty piszesz. To opłaca kredyt i czynsz, czy nie opłaca? Autorka w pierwszym poście tak właśnie napisała, całą pensję przelewa na jej konto i ona tym spłaca kredyt i czynsz. Czy on zje za więcej?
                            Czyli tak: ona go wykopuje z życia. Traci jego pensję, sama opłaca kredyt i mieszkanie, będzie jej lżej? On zostaje sam. Ma swoją pensję dla siebie. Może sobie sam kupić ubranie co jakiś czas, a nie liczyć na jej łaskę. On teraz nie ma nic, kompletnie, skoro cała pensja idzie na jej konto, ja nie rozumiem, co ona jeszcze chce od niego, ma jej oddać krew?
                            I nadal nie rozumiem, gdzie jest jego przemoc. Mimo wszystko, chciałabym, Paris, żebyś brała odpowiedzialność, za to, co piszesz i jednak wyjaśniła, czym przejawia się przemoc tego faceta? Wiesz, jak on się czuje, gdy oddaje całą pensję, ona mu coś łaskawie kupi, ale potem ciągle wypomina? Facet ewidentnie ma przechlapane w rodzinnym domu, ewidentnie jest jakoś uwikłany, ale żeby zaraz przemocowiec??? Ja się dziwię, co go jeszcze przy niej trzyma, bo ciężko jest żyć w ciągłych pretensjach, że jest się do niczego:(
    • joanna772 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 10:58
      Gdybyście byli na przykład parą studentów bez obciążeń finansowych, to napisałbym ci, że można jeszcze coś zrobić - mój na przykład osobisty mąż był w czasach studenckich i w początkach kariery zawodowej takim lekkoduchem, ale w miarę upływu lat, zmian w naszym życiu, no i nie ukrywam mojej pewnej ingerencji, to się zmieniło. Nadal ma lekką rękę do pieniędzy, wiem, że tak zawsze będzie, ale potrafi się ogarnąć i przepuszcza jedynie nadwyżki. Mógłby je oszczędzać, ale nie ciosam mu kołków na głowie z tego powodu, wiem, że ta jego "rozrzutność" ma głębsze podłoże.
      Ale razi mnie u ciebie przeliczanie wszystkiego, ile się kąpie, ile zje itd. Sorry, ale to chore, to są podstawowe potrzeby, nie wiem ile tego kredytu płacisz, ale spróbuję przeliczyć. On zarabia najniższą krajową czyli jakieś 1200 niecałe, powiedzmy, że kredyt i czynsz to 1500, moim zdaniem sprawiedliwie jest dzielić się pół na pół, czyli wynika z tego, że zostaje mu jakieś 450 zł, czy wydajesz tyle na jego jedzenie i nadwyżkę za wodę? Ale policz sprawiedliwie, podziel przez osoby w gospodarstwie itd.
      Poza tym takim ciosaniem kołków nic nie osiągniesz, koleś zamknie się w sobie i tyle z tego będzie. Uświadom sobie, że on nie spełni wymagań, które mu stawiasz, to nie ten typ.
      • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 11:28
        Johana: mi chodzi o poczucie odpowiedzialności za rodzinę, poczucie, że zrobiłem już wszystko co było można, z domu zabrałem wszystkie SWOJE rzeczy. Czy tylko czynsz i kredyt się liczy? Trzeba jeść, ubrać się, korzystać z JAKIEGOŚ komputera, oglądać JAKIŚ telewizor, spać NA CZYMŚ i pod CZYMŚ? Dlaczego ja nie mogę korzystać z jego "kawalerskich" rzeczy, a on z moich - tak? I jeszcze raz powtarzam - nie chodzi mi o to że pieniędzy nie ma. Są - ale, ja mam jeszcze kilka par butów z dobrych czasów, ale jego muszę obkupić na kolejną zimę, bo przyjechał w jednych butach, i ja nic innego nie kupuję, tylko jemu i dziecku, sobie nic. Dziecko rozumiem, wyrasta, ale dorosły, dojrzały facet 32 lata, powinien mieć jakiś majątek z lat ubiegłych?
        • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 11:44
          dojrzały facet 32 lata, powinien mieć
          > jakiś majątek z lat ubiegłych?
          A jak on to tłumaczy? Dlaczego nie może pojechać po te rzeczy?
          Gdybyś mu nie zabrała całej pensji, to mógłby sobie sam kupować, ale tak?
          Najpierw wmanewrowałaś go w kredyt, potem urządziłaś mieszkanie, a teraz mu wszystko wypominasz? Jak można komuś zabrać pieniądze, a potem mieć pretensje, że on nic nie ma???
          Chłopak ma kolosalne problemy wyniesione z domu, nie można od niego wymagać tego, co od zwykłego, zaradnego faceta. Dziewczyny mają rację: wybierasz alkoholików lub współuzależnionych. Albo ponosisz konsekwencje takich wyborów, albo kończysz ten związek i idziesz na porządną terapię.
          Czy będzie Ci lżej (finansowo i logistycznie), jak go pogonisz? Wolisz sama to wszystko dźwigać, czy jednak dać mu szansę, ale nie ciągle go obarczając winą za słabą zaradność i za to, że niczego nie wziął z domu? Może uniósł się honorem, bo matka go wypędziła z domu, gdy się zorientowała, że straciła pomoc we współuzależnieniu od ojca alkoholika? Nie jesteśmy facetami, nie wiemy, jak to działa w takich sytuacjach. Dla Ciebie te wszystkie dobra materialne są naprawdę AŻ tak ważne? Czujesz coś jeszcze do niego? Może dziś Ty mu kupujesz buty, bo on znalazł się (dzięki Tobie, jakby nie patrzeć) w trudnej sytuacji, ale za jakiś czas on się jakoś pozbiera i to on będzie Ci kupował?
        • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 11:46
          Ja w ogóle nie rozumiem, jak można przez całe swoje kawalerskie życie nic nie odkładać, nie mając kosztownego hobby, drogich ciuchów, nic. Pytałam go o to setki razy. Odpowiedź jest tylko jedna: pomagałem rodzicom spłacić kredyt hipoteczny i ładowałem kasę w dom. OK, to w takim razie powinien zażądać kategorycznie (skoro ładował w ten dom tyle kasy i czasu), że ma prawo mieszkać w nim wraz ze swoją kobietą i ewentualnymi dziećmi? Albo skoro już tam nie mieszka, to rodzice nie powinni mu czegokolwiek oddać w ramach spłaty- rekompensaty? Jak to widzicie? (wyprzedzam kolejne zarzuty - on nie chce żadnego spadku ani długów, wiem że chce się zrzec, z tego co mówiła matka na domu siedzi już windykacja).
          • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 11:53
            Sebalda: kasa przelewana jest na moje konto z obawy o to, że mamusia zastęka że opału na zimę nie ma a synuś wyśle. No ciekawe - czy gdyby otrzymywał swoje wynagrodzenie na własne konto, i chciał wynająć jakieś mieszkanie, do tego wyżywić się i ubrać, jeździć autem, zapłacić tv kablową, internet, telefon, a do tego dobrze zjeść jak ma gdy jest ze mną, czy by dał radę. Z najniższą - z pewnością nie. Zwykła, umeblowana kawalerka u nas to koszt miesieczny ok 700-800 zł. Dołóż do tego całą resztę. Ja z dzieckiem z moimi dochodami poradzę sobie, skromnie, bo skromnie, mieszkanie będzie moje, ale nikt nie będzie mi mówił że mam byc bardziej kobieca. Bo niby za co mam być kobieca, skoro kupiłam facetowi wszystko od gaci począwszy i widzę że to nie ma końca? (jak mam jechać na rozmowę kwalifikacyjną skoro nie mam garnituru, butów do garnituru itp, itd......)
            • pogodoodporna Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:00
              ad.a6 napisał(a):

              > ale nikt nie będzie mi mówił że mam by
              > c bardziej kobieca. Bo niby za co mam być kobieca, skoro kupiłam facetowi wszys
              > tko od gaci począwszy i widzę że to nie ma końca?

              Przepraszam, ze sie wtrace, ale szpilki od Manolo Blahnika nie sprawia niestety, ze bedziesz bardziej kobieca. Zreszta zadne pieniadze tego nie sprawia.
          • molly_wither Re: Żyjemy obok siebie.... :( 14.11.13, 18:12
            Ano mozna. Moj maz mial 29 lat i nie mial nic,poza kilkoma ubraniami (zreszta nie najwyzszych marek).Ale nie patrzylam na to co ma, tylko kim jest. I tak bylo kilkanascie lat.Nie zarabial nigdy duzo,ale na zycie skromne starczalo.Zmienil sie o 180st.kiedy zaczal duzo lepiej zarabiac. Od kilku lat to nie ten sam czlowiek: materialista, liczygrosz i sknera. Chcesz tak? To poczekaj,az znajdzie lepiej platna prace. Wowczas bedziesz miala pieniadze,ale nic za darmo.Pojda za tym wymagania.
            ad.a6 napisał(a):

            > Ja w ogóle nie rozumiem, jak można przez całe swoje kawalerskie życie nic nie o
            > dkładać, nie mając kosztownego hobby, drogich ciuchów, nic. Pytałam go o to set
            > ki razy. Odpowiedź jest tylko jedna: pomagałem rodzicom spłacić kredyt hipotecz
            > ny i ładowałem kasę w dom. OK, to w takim razie powinien zażądać kategorycznie
            > (skoro ładował w ten dom tyle kasy i czasu), że ma prawo mieszkać w nim wraz ze
            > swoją kobietą i ewentualnymi dziećmi? Albo skoro już tam nie mieszka, to rodzi
            > ce nie powinni mu czegokolwiek oddać w ramach spłaty- rekompensaty? Jak to widz
            > icie? (wyprzedzam kolejne zarzuty - on nie chce żadnego spadku ani długów, wiem
            > że chce się zrzec, z tego co mówiła matka na domu siedzi już windykacja).
        • pogodoodporna Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 11:47
          Czytam ten watek i czytam, i czekam, az napiszesz cos oprocz slowa "pieniadze" i "majatek", ktore odmieniasz we wszystkich mozliwych przypadkach. Co z Waszymi marzeniami ? Rozmowami ? Spedzanym wspolnie czasem ? Kto usmiecha sie do kogo przy sniadaniu ? Kto troszczy sie o druga osobe jak jest chora? Kto zartuje z corka i odrabia z nia lekcje ? Jak wygladaja Wasze weekendy ? Czy w Twoim zyciu jest tylko waluta na tapecie ?
          Zwiazalas sie z nim, zeby dostarczal Ci kasy, czy z innych powodow ?
          • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 11:56
            Niestety czuję się mocno oszukana i to jest główny problem, który nie pozwala mi normalnie funkcjonować. MOże nie tyle brak kasy, jak już wspomniałam, co poczucie bycia oszukaną. Rozmowy były od zawsze i są, ale tylko wtedy się układają, gdy nie ma mowy o konkretach typu (a skąd na to weźmiesz). Wiesz, marzyć można, dzieciaki też o nowej zabawce marzą. Co z tego, gdy rzeczywistość sprowadza mnie na ziemię?
            • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 11:59
              Pogodoodporna: dlaczego Ty, i nie tylko Ty zresztą na tym forum, robisz ze mnie materialistkę, skoro, o ile czytasz wątek od początku, widzisz, że dla mnie problemem jest to, żeby faceta jakoś obudzić do działania?. Nie, on nie zabierze rzeczy z domu, nawet, jeśli są jego, bo przecież mamusi żal. A mnie nie jest mu żal? że już nerwowo nie wytrzymuję? Tak, byłabym bardziej kobieca, gdybym miała za co i PO CO. A poza tym może i nie jestem z własnej przekory, on może mieć żądania wobec mnie, a odwrotnie już być nie może?
              • adorra0 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:04
                Ale to Tobie jest źle i Ty tu piszesz , nie on
              • pogodoodporna Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:22
                ad.a6 napisał(a):

                > Pogodoodporna: dlaczego Ty, i nie tylko Ty zresztą na tym forum, robisz ze mnie
                > materialistkę, skoro, o ile czytasz wątek od początku, widzisz, że dla mnie pr
                > oblemem jest to, żeby faceta jakoś obudzić do działania?

                Dlaczego robimy z Ciebie materialistke ? No bo nia jestes :-D Ja tez nia jestem, ale walcze z tym, poniewaz wiem, ze z takim podejsciem do zycia nie zbuduje szczesliwego zwiazku. Nie bede umiala sie wyluzowac i cieszyc sie tym co tu i teraz, zamiast zadreczac sie tym co bedzie jutro.
                Miedzy wierszami Twoich postow wyczytalam, ze seks siada w Waszym zwiazku. To pierwszy objaw Twojej frustracji, potem bedzie juz tylko gorzej, bo facet stanie sie dla Ciebie obrzydliwy (o ile juz sie nie stal).
                Ludzie lacza sei ze soba, zeby bylo im latwiej. Dokladnie sobie wszystko przeliczylas i wyszlo, ze jest Ci gorzej. Twoja sprawa jakimi kryteriami sie kierowalas dochodzac do takich wnioskow - nie mnie to oceniac. Kazdy ma swoja hierarchie wartosci.
                • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:50
                  Ja z tym nie walczę, ale też i luksusów wielkich nie chcę. Chcę tzw normalności, mieszkania, przeciętnej klasy samochodu, od czasu do czasu zjeść na mieście, pójść gdzieś, kupić coś nowego do ubrania. Od zawsze to miałam i żyłam na pewnym pułapie. Poniżej tego pułapu już nie umiem. Każdy ma jakiś komfort życia, coś jest dla niego normą, poniżej tego już nie. Przeliczyłam sobie na podstawie jego opowieści - skoro wraz z rodzicami mają i utrzymują taki duży dom to po pierwsze: albo facet nieźle zarabia, albo ma łeb na karku, w jego opowieściach był taki jakiś optymizm, który mnie urzekł. Było kilka sygnałów ostrzegawczych, na które albo nie zwróciłam uwagi, albo potraktowałam zupełnie odwrotnie, jednym z nich był np przyjazd do mnie na stopa, w chwili awarii samochodu zimą. Zamiast pomyśleć sobie że dorosłego faceta nie stać na bilet PKP uznałam że to jest przejaw jego determinacji. I temat seksu: tak, było super, ale już nie jest. Dla mnie to objaw patologii radosne uprawianie seksu w obliczu problemów. Poza tym pamiętam, gdy przyznał mi rację, gdy mu o tym powiedziałam. Ja się potrafię wyluzować, wyłączyć, co za tym idzie uprawiać seks, gdy nie czuję żadnego napięcia, zagrożenia, gdy są zrealizowane wszystkie inne potrzeby. Tak już mam. POza tym seks z W, gdy do mnie przyjeżdżał w weekendy, był pewną odskocznią po całym tygodniu ciężkiej pracy, i nawet nie stanowiło problemu, że u mnie nocuje, kąpie się, że robię więcej zakupów, stawiam kolację, funduję bilet na koncert. Zaczęło mnie zastanawiać, że zawsze gdy coś razem kupowaliśmy, on nigdy nie miał karty, albo kasy, kiedyś powiedział że całą wypłatę oddał mamie bo ojciec przepił a ratę kredytu trzeba było zapłacić. Popłakał się wtedy, było mu głupio. Myślałam naiwnie, że odetnie się od tej rodzinki.
                  • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:00
                    Przeliczyłam sobie na podstawie je
                    > go opowieści


                    Nie, Ty nie jesteś materialistką. No skądże!
                    • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:21
                      Ada, ale Ty też masz problemy z realistyczna oceną. Kupiłaś mieszkanie na kredyt, a chcesz żyć dalej jak przedtem, bez problemów finansowych, chcesz tego samego standardu (ja też chcę, ale realia są, jakie są). Jak ma się kredyt, a przychody nie zwiększyły się znacznie, trzeba sie liczyć z okresem zaciśnięcia pasa. Poza tym, jak byś nie widziała, wokół jednak jest kryzys, cokolwiek by na ten temat nie mówił nasz premier. Pracuję w branży wydawałoby się stabilnej, a i moją firmę dopadły problemy, są liczne zwolnienia i cięcie kosztów. Mąż podobnie - branża rozwojowa i wydawałoby się zawsze potrzebna - a tu nagle przestała taką być, bo ludzie mało zarabiają i ich nie stać. I tak jest wszędzie. Jestem optymistką i liczę na to, że może moim dzieciom będzie lepiej, że kryzys kiedyś się skończy, ale teraz wiem, że marzenia o wyjściach do restauracji mogę sobie darować.
                      Każdy Twoj post to rozliczanie chłopa i zawód, jak to się przeliczyłaś. Choćbyś nie wiem jak zaprzeczała, jesteś materialistką i z tym facetem nie osiągniesz tego, o czym marzysz. Jedna woli ciepłego, oddanego, dobrego, inna operatywnego i bogatego. Nie należysz do tych pierwszych, więc daj sobie spokój.
                  • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:26
                    Przeczytałam sobie Twój wątek na forum oszczędzamy i mój wniosek jest taki: masz nierealne oczekiwania. Nie tylko co do partnera, ale do pracy, życia w ogóle.
                    Masz ogromny problem do przepracowania z kimś mądrym.
                    Nie tylko W. ma problem, Ty rownież.
                    • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:34
                      Możliwe. Mam problem. Bo w wieku 34 lat powinno się mieć już pewną stabilizację. Ale my oboje to dwóch takich, którzy z domu nic nie dostali. Tacy ludzie chyba zawsze mają gorzej na wstępie. W życiu po 40tce nie zdecydowałabym się na dziecko, wiedząc, że nic mu nie zapewnię, bo mogę po prostu nie zdążyć, jak moi rodzice.
            • adorra0 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:01
              No cóż.....pytaniem "a skąd na to weźmiesz?" zabijasz w zarodku wszystkie marzenia.
          • molly_wither Re: Żyjemy obok siebie.... :( 14.11.13, 18:14
            A mnie najbardziej zszokowalo sformulowanie "uprawianie seksu". Zawsze myslalam,ze ludzie sie kochaja, nie uprawiaja seks. Seks mozna uprawiac dla sportu.


            pogodoodporna napisał(a):

            > Czytam ten watek i czytam, i czekam, az napiszesz cos oprocz slowa "pieniadze"
            > i "majatek", ktore odmieniasz we wszystkich mozliwych przypadkach. Co z Waszymi
            > marzeniami ? Rozmowami ? Spedzanym wspolnie czasem ? Kto usmiecha sie do kogo
            > przy sniadaniu ? Kto troszczy sie o druga osobe jak jest chora? Kto zartuje z c
            > orka i odrabia z nia lekcje ? Jak wygladaja Wasze weekendy ? Czy w Twoim zyciu
            > jest tylko waluta na tapecie ?
            > Zwiazalas sie z nim, zeby dostarczal Ci kasy, czy z innych powodow ?
        • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 11:59
          Zaczęło padać, to wracam do domu:) Przemyślałam kilka spraw.
          Pewnie przykuł mnie Twój wątek, bo gdzieś między wierszami nawet znajdę dziecko alkoholika. Nie wiem, jak działa taka odpowiedzialność za rodziców, jak u Twojego partnera, bo z innego układu rodzinnego się wywodzę. Miałam dość duże oparcie w dziadkach, stąd raczej byłam w opozycji do wnerwiajacych mnie rodziców i nigdy nie byłam ich "ratownikiem". Ale o pieniądzach w domu alkoholika mogłabym napisac esej. Masz rację, że chłopak powinien zabrać "co jego". Ale pewnie nie umie:( Pamiętam jak postanowiłam sobie, że wyjdę za mąż jak będę całkowicie na swoim utrzymaniu, jak będę też mogła za swoje pieniądze kupić sobie wszystko do ślubu i wyprawić wesele. I gdy mój ślub się zbliżał, mój ojciec wtedy już nie żyjący z mamą, nie pijący, dał mi i mojemu narzeczonemu wtedy pieniądze, które odkładał na moją "nową drogę życia". To było dla mnie niesamowite, takie zdarzenia dają siłę, pokazują, że człowiek coś dla kogoś jest warty. Nie chodzi o sam aspekt finansowy.
          Myślę, że masz rację więc, że np. powinien wziąć ten komputer. Nie wiem, czemu nie zabral kurtki, butów, etc. Ale to sa czasem bardzo zakręcone sytuacje. On chyba jest ostro jeszcze w ten układ uwikłany. Wiem tylko, że takie domu rozwałkowują psychikę w te i nazad, ale każdy ma swój krzyż. Chociaż dla partnera to baaardzo trudne, bo sama widzisz, że jesteś jego odreagowaniem i opiekunem, a sił masz coraz mniej i coraz gorzej się czujesz. Ja bym uciekała, ale nie wiem, jakie mimo wszytsko uczucie Was łączy. Wszak miłość wszystko przetrzyma:)

          Sebaldo,
          1. pisałam o małym aspekciku przemocy. Facet powiedział kobiecie coraz gorzej wygladającej i bez pieniędzy, żeby coś zrobiła i była bardziej kobieca. I dałam link o przemocy werbalnej polegającej właśnie na czepianiu się aspektu "kobiecości". Przeczytaj mój post jeszcze raz i artykuł z linku, zobacz, jakie to ciekawe. Nie pisałam, że facet jest przemocowcem (choć może i pasożytem wobec Autorki, ale nie nazwę tego przemoca ekonomiczną). Artykuł dotyczy dokładnie kwestii, o której pisze Autorka.
          2. Chłopak nie opłaca kredytu i mieszkania wg mnie, bo jego pensja mimo, że przelewana na konto Autorki, nie jest "funduszem celowym", a przekazaniem pieniędzy, żeby ona nimi zarządzała, żeby go z tego utrzymać i wszystko inne zapewnić. Czego brakuje, ona ma zapewnić - on mówi "idź i zarób, ja nie umiem". Nie sądzę, by jego pensja wystarczyła nawet na jego utrzymanie, jesli by wliczyć np. jego "część" czynszu. Ale jak gdzieś wczoraj pisałam, aspekt finansowy tylko wydobył pewne kwestie, co dzis lepiej widać.
          • pogodoodporna Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:08
            paris-texas-warsaw napisała:
            > 1. pisałam o małym aspekciku przemocy. Facet powiedział kobiecie coraz gorzej w
            > ygladającej i bez pieniędzy, żeby coś zrobiła i była bardziej kobieca. I dałam
            > link o przemocy werbalnej polegającej właśnie na czepianiu się aspektu "kobieco
            > ści". Przeczytaj mój post jeszcze raz i artykuł z linku, zobacz, jakie to cieka
            > we. Nie pisałam, że facet jest przemocowcem (choć może i pasożytem wobec Autork
            > i, ale nie nazwę tego przemoca ekonomiczną). Artykuł dotyczy dokładnie kwestii,
            > o której pisze Autorka.

            Przytoczony prze Ciebie artykul jest, wedlug mnie, nieadekwatny do sytuacji, poniewaz mowi nie tylko o czepianiu sie aspektu kobiecosci, ale rowniez o krytyce postawy "malo meskiej" (casus nieudacznika, ktory za malo zarabia ). Sama widzisz, ze w tym przypadku, to na dwoje babka wrozyla. Pani z panem sa 1:1 ;-)
            • paris-texas-warsaw Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:21
              Ale w moim poście w post scriptum to właśnie napisałam. Od nazwania faceta nieudacznikiem juz niedaleko do impotenta...
        • joanna772 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:01
          No powinien, powinien, dlatego piszę, że nie rokuje ten mężczyzna. Przez lata pod rodzicielskim dachem, z mamą dewotą, którą zapewne musi chronić przed całym złem tego świata, i tatą alkoholikiem, jakoś to było, ale teraz wizja odpowiedzialności za nową rodzinę go przerosła.
          Tylko tak naprawdę, czy twoje z nim pogadanki (zmieść pod tym pojęciem, co chcesz: kłótnie, zrzędzenie, krzyki i spokojne rozmowy) coś zmieniły w owym panu? Nic, prawda?
          A to, co napisałam o twoim przeliczaniu wszystkiego podtrzymuję, aczkolwiek staram się zrozumieć ten mechanizm, sama byłam na krawędzi takiego stanu, gdy mój mąż niedługo po studiach postanowił realizować swoją pasję i spróbować z niej żyć, więc rzucił pracę na jakiś czas, a ciężar utrzymania naszej dwójki spoczął prawie wyłącznie na mnie. Było ciężko, chociaż żyliśmy bez zobowiązań finansowych, ale do dziś pamiętam niemalże histerię, w jaką wpadłam, gdy dostaliśmy rozliczenie za wodę i była niedopłata na kilka stów, a my mieliśmy budżet napięty jak postronek. Tyle, że mój mąż wyciągnął z tego mądry wniosek, że musi wrócić do pracy, co też uczynił.
          • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:18
            Ja mam świadomość upływającego czasu i ogarnia mnie czarna rozpacz pod tytułem "nigdzie nie pojadę, nic nie zobaczę", bo ciągle jest coś. Co nadgonię i zaczyna być "fajnie" to pojawia się jakiś problem, ostatnio w samochodzie otworzył się worek z naprawami. No ale nie o to mi chodzi. Chodzi o jego poczucie odpowiedzialności. Dodatkowo to typowy facet do "pracy umysłowej" czyli innej pracy się boi, że nie podoła, to samo mam w domu, do głupiej wymiany syfonu w łazience mój W. wzywa ekipę i na tym się kończy jego rola. Myślałam że te 3 lata będą dla niego jakąś lekcją. Że zacznie się starać robić chociaż proste naprawy w domu. Tymczasem - odwrotnie - czuje że chwilę jest "lepiej" finansowo - to wzywa fachowca od tego czy tamtego, od każdej pierdoły, i w ten sposób skutecznie wyzbywam się każdej, nawet najdrobniejszej, uzbieranej kwoty.
            • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:20
              Mam sabotować? powiedzieć że np nie umiem gotować i od dziś jemy na mieście? To samo z prasowaniem, sprzątaniem, myciem okien?
              • sebalda Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:38
                Wiesz dlaczego powinnaś się z nim rozstać? Bo go nie szanujesz. A bez szacunku związek prędzej czy później staje się męczarnią. On jest dla Ciebie nikim. Nie ma pieniędzy, nie jest "złotą rączką", pomaga mamusi, ma swój honor (dla Ciebie bezsensowny), jest nieudacznikiem, musisz mu kupować ubrania, normalnie zero nie facet. Jego tekst na temat Twoje kobiecości jest jak nic wątłą próbą odgryzienia się. Pewnie raz w nim coś pękło. Wielka przemoc werbalna:P
                Córki tylko żal, bo jeśli nie zatrułaś jej jeszcze swoim materializmem i wartościowaniem ludzi na podstawie posiadanych zasobów i przedsiębiorczości, to pewnie się do faceta przywiązała.
                Niemniej dla dobra Was wszystkich powinnaś go uwolnić. Jak najprędzej.
                • joanna772 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:44
                  No z tym się zgodzę, nic ci się w nim nie podoba, masz wkodowany wzorzec mężczyzny - zaradny, dobrze zarabiający, złota rączka itd. - strasznie to stereotypowe. No i co z tego, że nie jest majsterkowiczem, nie każdy facet musi nim być, lepiej żeby wezwał fachowca, który zna się na rzeczy, niż ma sam dłubać i w końcu nie naprawić, zresztą podejrzewam, że to naraziłoby go na kolejną falę krytyki z twojej strony.
                • t1ffany Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 12:55
                  > Wiesz dlaczego powinnaś się z nim rozstać? Bo go nie szanujesz.

                  O to to. A córcia patrzy i chłonie fantastyczne wzorce.


                  Tak, byłabym bardziej kobieca, gdybym miała za co

                  Kobiecość też jest do przeliczenia na złotówki u Ciebie? Bomba.
                  Sebalda dobrze pisze: daj facetowi święty spokój, zostaw go. A potem poszukaj przyczyny dla której po alkoholiku wybrałaś DDA bo to tu leży pies pogrzebany.
                  • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:30
                    Bo dbanie o siebie kosztuje, przecież chyba każda z nas, kobiet, o tym wie. Jak można być kobiecą chodząc w wytartych jeansach i podkoszulku? Poza tym bardzo lubię (a raczej lubiłam) spontaniczne zakupy ciuchowe. Nie tylko "gdy się podrze". To coś złego w tym, że ukończyło się studia, pracuje i kupi to o czym się marzyło?
                    • adorra0 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:34
                      Wiesz co najpiękniejszy makijaż, wymarzone ciuchy i najmodniejszy fryz nie pomoże kiedy w środku siedzi jedza cała w pretensjach. Wybacz, ale tak to widzę.
                      • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:38
                        Wiesz, masz rację, nie mówię że nie, bo TERAZ rzeczywiście tak jest. Ale to chyba w obie strony działało, skoro ja widziałam coś w nim to on we mnie też.
                        • adorra0 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:41
                          I myśle, że on nadal widzi, tylko się broni przed kolejnym zranieniem.
                          • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:44
                            Może widzi, bo nadskakuje.... tylko ja nienawidzę patrzeć w lustro. Do tego te problemy z włosami i natarczywe bóle głowy :( nie wiem co to jest.
                            • ad.a6 Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 13:55
                              Ja lubię spontan w życiu. Pierwsze małżeństwo (trwało tylko rok na szczęście) to było szczeniackie zauroczenie i sporo lat jestem przyzwyczajona żyć w sensie zakupowym na luzie. Przykładowo, w galerii podobały mi się buty to kupowałam, nie miałam nikogo i nic na sumieniu. Nikt mi nie zaglądał do talerza ani na konto. Teraz partner też mówi "kup sobie", co mi po tym spontanie, skoro potem będę go żałować?
                              • pade Re: Żyjemy obok siebie.... :( 13.11.13, 14:03
                                na tym m.in. polega dorosłe życie, dojrzałość
                                wszystkiego nie da się mieć, zawsze jest coś za coś i (ode mnie) po coś
                              • lucerka Re: Żyjemy obok siebie.... :(