narciasz1
16.07.15, 09:23
Napisalem kiedys list do Walesy
Tresc listu:
Czesc Lechu!
W dniu urodzin, zycze Ci wszystkiego najlepszego - obys, nadal byl tym, kim jestes. - Chociaz, rozumie Cie... - nie ten wzrok i nie ta kondycja.
Pisze ten post dlatego, ze jestem Ci zobowiazany podziekowac za to, ze jestem tu, gdzie jestem.
Pracowalem jako kierowca w PEKAESe w Bloniu. Wracalem ze Szwecji, bedac juz w okolicach Walcza uslyszalem w radio wasza narade w Radomiu i... - uznalem, ze czas najwyzszy spierdalac z Polski. - Nie, nie nalezalem do "chlebnej" ani zadnej innej partii. Poprostu ton wypowiedzi dzialaczy, zmobilizowal mnie do dzialania.
27 listopada 87' pojechalem na wycieczke do Grecji. Zony z dzieciakmi zostala w domu, nie chcialem narazac ich na stres. Po 7 miesiacach plywania w metnych wodach wykonalem skok przez Atlantyk i osiadlem tam gdzie planowalem, czyli w Kanadzie. Wowczas tysiace bylo takich jak ja. Wiem co mowie, widzialem. Emigracja, to nie jest cos, co nadaje sie dla kazdego ale dzieki sprzyjajacym okolicznosciom bywa, ze sie udaje, czego jestem przykladem.
Pierwsze lata emigracji bywaja naprawde trudne. Nie jestem kameleonem. Naleze do tych, co dosc szybko sie aklimatyzuja w przeciwienstwie do mojej zony, ktora dopiero na pierwszej wizycie w trzecim tygodniu jej trwania w Polsce - po 8 latach zycia na emigracji, poczula, ze nie jest juz emigrantka a kanadyjski dach nad jej glowa jest tym WLASCIWYM dachem.
Tylu ich znalem (z uplywem czasu, tesknota zamienia sie w nostalgie), emigrantow zyjacych kazda noga w innym swiecie, takich, co jezdza do Oj!czyzny na wakacje. Sa to tacy, ktorzy tesknia strasznie za Polska i chca wracac, ale jak tylko pojada na ten miesiac wakacji (znam to z autopsji), to tesknia strasznie by wracac spowrotem do DOMU. Moj dom w "GTA" (Greater Toronto Area) jest moim domem. Czego chciec wiecej. Spedzone tu lata uwazam za najlepsze jakie mi sie przydarzyly, a jesli mialabym umrzec jutro uwazalabym nadal ze wyjazd z Polski byl najlepsza rzecza jaka mi sie w zyciu przydazyla. Oswajanie nowych terytoriow trwa czasem dluzej, czasem krocej. Dosc szybko oswoilem sie z miejcem ktore lubie, bez tego, zawsze trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie plotu. Znam i takich, ktorzy nie wracaja bo ich wiza dawno stracila waznosc, wiec wyjazd oznacza opuszczenie tego kraju na zawsze.
Siedza tu nadal nielegalni, obiecujac sobie, ze jeszcze tylko kilka tygodni, jeszcze kilka dolarow na koncie i juz koniec tej meki. Wreszcie wyjada, na zawsze.
Jedni i drudzy i trzeci - jakkolwiek ich sytuacje dziela lata swietlne, kiedy mysla dom, mysla o innym miejscu, innym kraju. Chocby siedzieli tu niewiarygodnie dlugo. Wracaja, czasem na stare lata dopiero. W niejednym przypadku wyjezdzaja ci co emigracje traktuja jako stacje przesiadkowa, epizod, szanse na ekonomiczne odkucie sie, nauczenie czegos, zobaczenie innego swiata. Ale i ci, pelni energii i ciekawosci zalamuja sie kiedy okazuje sie, ze bez wzgledu na bagaz umiejetnosci i doswiadczen w nowym kraju, trzeba zaczac wszystko od zera.
Wracaja zdolne, wyksztalcone dziewczyny zmeczone praca sprzataczki czy kelnerki, ktora okazala sie byc jedynym dostepnym sposobem zarabiania na zycie, i ci, co po wielu latach, nieraz wypelnionych sukcesami zawodowymi i osobistymi, nie potrafia odnalezc sie w kraju, ktory na zawsze pozostanie obcym. Czasem potrzeba im masy czasu by zrozumiec, ze Polska jest prawdopodobnie jedynym na ziemi krajem, gdzie obcych traktuje sie lepiej niz swoich i nawet dlugie lata przezyte tu, nie gwarantuja wpasowania sie w dlugi ciag ludzkich pokolen ktore ten kraj tworza. Ze nie wystarczy umiec odpowiedziec bezblednie na wszystkie pytania w tescie na obywatelstwo by przynalezec, byc czescia, byc u siebie. Sa tu w miejscu ktore wybrali z takich czy innych powodow, ale bez wzgledu na to skad pochodza i co tu przezyli, tesknia za zbieraniem grzybow w lubuskich lasah. Za domowym drim-sum i pora deszczowa na Tajwanie. Za gremialnym szalenstwem malomiasteczkowych Oktoberfest. Za dziadkiem w Pendzabie ktorego pewnie juz nie zdaza zobaczyc. Za pewnym magicznym miejscem w parku miejskim w Belfascie o ktorym nikt nie wie...
Paradoksalnie, to zwykle male rzeczy budza najwiecej tesknot. Ci co mowia ze chca wracac nie uzywaja wielkich slow.
- Mowia; "mama" ale, nie "Ojczyzna". Mowia; "przyjaciele", nie "Patriotyzm" (tu, nikt od nikogo Patriotyzmu nie wymaga). Mowia; "domowy krupnik", nie "tradycja". Tych wielkich rzeczy, ktore sa suma malych jakos w nich nie widac, dopoki, nie wyjada naprawde, nie stopia sie ze zrodlem swoich tesknot, nie powroca do tego, co choc moze nie wiedzieli o tym pozwala im czuc sie czescia czegos wiekszego, stabilnego, dajacego poczucie sily.
Znam tez innych, takich co zostali tu i najpewniej zostana juz na zawsze, ktorzy zyja ponad tesknota zadowoleni z losu przesadzonego drzewa. Najczesciej, zostaja ci ktorych trzymaja tu mieszane malzenstwa i dzieci urodzone tu. - Albo sukces w interesach, czy fakt nabycia swojego, pierwszego domu, takiego ich, prawdziwego. Ci predzej czy pozniej zaczynaja czuc sie u siebie, nawet wtedy, gdy po latach tu spedzonych nie umieja zaspiewac urodzonemu na tej ich nowej ziemi dziecku kolysanki po angielsku, nie rozumieja wszystkich angielskich dowcipow. Po czesci, dlatego zapewne, ze nowa, kochana amerykanska rodzina daje rownie mocne poczucie przynaleznosci jak tamta, zostawiona gdzies tam. Pewnie jest w tym takze cos z ciazenia rzeczy, ktore raz zgromadzone, wytwarzaja wlasne pole grawitacji ktore trzyma mocniej niz stare tesknoty.
Sa jednak i tacy, Ktorzy nie maja tu nic, nie dorobili sie niczego godnego. Nie zasiadaja w zarzadzie zadnej korporacji a mimo to zostali i zostana i nawet tesknia mniej niz inni lub zgola nie tesknia wcale. Czasami dlatego ze swiadomosc mizerii ekonomicznej kraju z ktorego przyjechali, jest wystarczajaco mocna by nie miec najmniejszej ochoty porzucac kraju masla orzechowego i taniej benzyny. Czasami dlatego, ze zbyt boja sie zaczynac wszystko od nowa, po raz kolejny, tym razem w kraju co powinien byc bliski stal sie obcy, bo nic nie stoi w miejscu. Ludzie i miejsca sie zmieniaja. Powstale od czasu ich wyjazdu i zapetlone przez lata nici miedzyludzkich zaleznosci tworza juz siec w ktorej nikt, kto nie uczestniczyl w jej budowie, nie zdola sie polapac. Czasami rowniez powrot, rowna sie przyznaniu do porazki a ambitna dusza woli raczej dac sie upokarzac obcym w obcym kraju, niz znosic ironie i docinki ziomali.
- Czasami... - oh, bywa tyle powodow zupelnie roznych, czasem madrych czasem nie. Jednak fakt pozostaje. Dlaczego?