elmortee
28.06.05, 14:11
Witam,
Myslę, że to dobre miejsce na moje pytanie, zatem proszę o pomoc. Jestem 30
letnim facetem z 5cioletnim stażem małżeńskim. Niestety moje małżeństwo się
właśnie rozpada. Zona, którą nadal bardzo kocham, straciła do mnie serce,
twierdzi, że jej zobojętniałem i mnie już nie kocha. Czuję w ogromnej części
odpowiedziałność za to, niestety nie dałem jej tego czego oczekiwała. Nie
widzi we mnie faceta przy którym czuje się kobietą. Niestety tak naprawdę
nigdy nie pasowalismy do siebie, był to trudny związek od początku. Jedynym
spoiwem pozostał nasz synek, który jest dla mnie wszystkim. Ten stan rzeczy
utrzymuje się od trzech miesięcy - nadal razem mieszkamy, ale jakby osobno.
Traktuje mnie jak powietrze, zachowuje się teraz jakby była panienką bez
zobowiązań, późno wraca do domu bez istotnego powodu, chodzi na imprezy z
kolegami i koleżankami z pracy (nawet do 4 nad ranem), na każdą moją próbę
naprawienia relacji jest zupełnie obojętna,odmawia wspólnych wyjść razem,
jakiegokolwiek okazywania mojego uczucia. Wg mnie zaniedbuje w ten sposób
emocjonalnie dziecko. JA w pełni zrozumiałem swoje błędy i zaniedbania, które
staram się naprawić, ale przy takim murze zaczynam tracić nadzieję. JAk z tym
dalej żyć? Nie sądzę, aby żona kogoś znalazła, wygląda to raczej jak
zachowanie małego dziecka które poczuło swobodę.
Rozumiem, że trudno jest z dnia na dzień wybaczyć zawód komuś kogo się nawet
kochało, ale mamy dziecko i nawet dlatego chyba warto spróbować jeszcze raz.
A tej chęci nijak nie widać z jej strony. Czy tak ma wyglądać reszta naszego
życia gdzie jedna strona ma tylko obowiązki a druga prawa? Na dłuższą metę to
chyba jest nie do wytrzymania...Rozumiem, że żona ma do mnie uraz ale nie
jestem jakimś obcym facetem (chyba lepiej traktuje swoich kolegów pracy...)?
Czy powinienem postawić sprawę na ostrzu noża i zagrozić rozwodem (którego
nie chcę) czy też cierpliwie czekać na odmianę? JA też jestem człowiekiem i
mam swoją godność - nie wiem ile to wytrzymam.
Poradźcie.
elmortee