micko2
01.02.07, 13:32
Rozdział I
Powody jakie miał Autor aby przedsięwziąć tę podróż, polecenia jakie dostał i
wyjazd, przybycie do Jillifree nad Gambią, dalsza podróż do Vintain. Trochę
wiadomości o Feloopach. Dalsza podróż w górę rzeki Jonkakonda, przybycie do
dr. Laidleya. Trochę informacji o Pisanii i faktorii brytyjskiej w tym
miejscu. Zajęcia Autora podczas pobytu w Pisanii, jego choroba i
rekonwalescencja, opis kraju, przygotowania do wyjazdu w interior.
Wkrótce po moim powrocie z Indii Wschodnich w 1793 roku, dowiedziawszy się,
że panowie i szlachta stowarzyszeni w celu dokonania odkryć we wnętrzu
Afryki zapragnęli zaangażować kogoś do zbadania tego kontynentu wzdłuż rzeki
Gambia, skorzystałem z okazji, że miałem zaszczyt znać Prezesa Royal Society
i zaproponowałem swoje usługi. Dowiedziałem się, że pan Houghton, kapitan
armii lądowej, były dowódca fortu na Gorée pożeglował już do Gambii wysłany
przez Towarzystwo, i że są powody aby przypuszczać, że padł ofiarą klimatu
lub zginął w jakiejś potyczce z tubylcami, ale wiadomości te, zamiast
odwieść tego od zamiaru, tym bardziej skłaniały mnie do zaoferowania swych
usług. Gorąco pragnąłem zbadać wytwory tego tak mało znanego kraju i z
pierwszej ręki zaznajomić się ze sposobem życia i charakterem tubylców.
Wiedziałem, że jestem w stanie znosić niewygody i mogłem polegać na mej
młodości, a moja wytrzymała konstytucja zabezpieczała mnie przed wpływem
klimatu. Proponowane przez Zarząd wynagrodzenie było wystarczająco duże i nie
stawiałem warunków dotyczących przyszłej nagrody. Gdybym miał zginąć podczas
podróży chciałem by moje nadzieje i oczekiwania zginęły wraz ze mną, a gdyby
udało mi się przybliżyć geografię Afryki moim rodakom i gdybym otworzył przed
ich ambicjami i pracowitością nowe źródła bogactwa i nowe kierunki handlu
wiedziałem, że jestem w rękach ludzi honoru, którzy nie omieszkają
wynagrodzić moich zakończonych sukcesem, korzystnych dla nich, usług. Zarząd
Towarzystwa po przeprowadzeniu takiego rozeznania jakie wydawało mu się
konieczne oświadczył, że jest zadowolony z moich kwalifikacji i przyjął mnie
na służbę, a następnie z całą szczodrością, która zawsze wyróżniała jego
działalność, udzielił mi wszelkiej pomocy, której mógł udzielić, i o którą
mogłem prosić nie uchybiając grzeczności.
Na początku padła sugestia, że powinienem towarzyszyć panu Jamesowi
Willysowi, który został właśnie mianowany konsulem w Senegambii i którego
życzliwość na tym stanowisku, jak myśleliśmy, mogłaby mi pomóc i ochraniać;
ale w końcu rząd uchylił tę nominację i straciłem dobrą okazję. Dzięki
życzliwości Zarządu Towarzystwa zaopatrzono mnie jednak we wszystko co
konieczne. Z poparciem Sekretarza Towarzystwa, zmarłego już W. P. Henry’ego
Beaufoy otrzymałem rekomendacje do dr. Johna Laidleya (mieszkającego od wielu
lat w faktorii angielskiej u brzegów Gambii) i wyposażony w list kredytowy
wystawiony na niego na 200 funtów zaokrętowałem się na brygu Endeavour –
niewielkim statku płynącym do Gambii po wosk pszczeli i kość