mawka_yas
26.02.23, 15:09
Hurra! Jak miło znowu tu stworzyć nowy watek. Tak wita się tu dawna Yasemin :)
Odświeżyłam sobie „Noelkę”, tom sagi, który uważam za jeden z najbardziej udanych i dlatego mam księgarniowy egzemplarz na półce. Tym razem przyglądałam się tej knidze pod kątem Laury. Jest to pierwsza książka w cyklu, w której ta postać się pojawia. Tymczasem moja recepcja była taka, że po raz pierwszy czytałam Jeżycjadę w kolejności dość przypadkowej i przeczytałam o niej po raz pierwszy w „Nutrii i Nerwusie”, gdzie zobaczyłam ją jako dziewuszkę sprytną, charakterną, wręcz przywódczynię całej szalonej wycieczki nad morze i sprężyną afery z Nerwusem. Pozazdrościłam jej osobowości, próbowałam ją naśladować, a potem twierdziłam, ze jestem do niej podobna (miałam 12 latek). Zgasiła mnie wtedy polonistka, twierdząc, że jest dokładnie na odwrót, że jestem bardziej podobna do Pyzy. Dziwne mi się to wydaje do tej pory, bo przecież taka grzeczna jak Pyza na pewno nie byłam, nawet w klasie 6. Ale patrząc z innej strony, zastanawiam się, co by było gdybym była zaczęła śledzić dzieje Laury od początku, czyli od „Noelki”. Czy już wtedy mogłabym zazdrościć jej sprytu oraz bycia bardziej dojrzałą od starszej o 3 lata siostry? Czy nie była wtedy bardziej podobna do mnie, która gdy byłam w jej wieku, byłam mało uspołeczniona, ale przede wszystkim bardzo psotna?
Moje przeczucia się sprawdziły. W „Noelce” jeszcze nie wiadomo, co z Tygrysa wyrośnie. Identyfikuje się z Tygrysem z Kubusia Puchatka – ja też tak robiłam. Czytanie cudzych listów nie jest jeszcze u 7-latki aż takim przestępstwem, aczkolwiek na pewno trzeba ją cierpliwie uczyć, że tak się nie robi, i to nie tak jak Gaba, machinalnie popierając wrażliwą moralnie Różę: „Nie wolno Tygrysku, nie wolno”, jednocześnie zastanawiając się, w co ubrać prowadzone właśnie na Roosevelta małe Rumunki, gdzie w tym kołchozie znaleźć dla nich ubrania, oraz myśląc o nadchodzącej wigilijnej wieczerzy tudzież wizycie Grzegorza – trzeba by było Tygrysowi poświecić uwagę, wytłumaczyć dlaczego, zamiast „nie wolno, bo tak”. Bo jak na razie do Laury to nie dociera, nie czuje jeszcze wagi tego postępku, nie widzi konsekwencji jakie z tego mogą wyniknąć, dlaczego uważa się to wręcz za nieuczciwe. Ja w takiej niewiedzy żyłam bardzo długo, dopiero chyba mając z 11 lat przez przypadek dowiedziałam się o tej zasadzie, kiedy w rozmowie ktoś mylnie zrozumiał moją opowieść o tym, jak koleżanki na koloniach wspólnie pisały list do rodziny, głośno i zupełnie jawnie zastanawiając się nad treścią. U mnie wynika to z czego innego, ale wierzę, że Laura 7-letnia tez nie była jeszcze specjalnie uspołeczniona. Dalej: ukrywanie umiejętności czytania – kiedyś uważałam to za jeszcze jeden przejaw sprytu, skoro nikt z dorosłych się nie zorientował. Teraz widzę to inaczej: 7-latce z umiejętnością czytania nie tak trudno tę umiejętność ukryć. Nie sadzę, by oprócz wiadomych listów Laurę interesowała wtedy jakaś literatura, „dorosłe” książki, filozofia czy jakaś klasyka, mogły być zbyt nudne, bo trudne i długie, a lektury proponowane przez szkole, typu „Karolcia” czy „Plastusiowy pamiętnik” - za dziecinne. Trudno byłoby znaleźć odpowiednia literaturę dla tak specyficznego dziecka. Poza tym Laura wygląda mi na zbyt niecierpliwą, by w tym wieku dużo czytać. Poza tym śmiem wątpić, czy na pewno czytała aż tak tak dobrze. Podejrzewam, że w liście wcale nie było „Ropuszko”, lecz... „Roszpunko”. Za ropuchę Ida by się obraziła, za to mamy w następnym tomie motyw podobny do roszpunkowego, gdzie narzeczony się wspina do wieży księżniczki, wprawdzie nie po włosach, ale wygląda to dość podobnie. Ktoś wspomniał, że to wspinanie się oknem do pokoiku Idy Marek musiał mieć wyćwiczone wcześniej, a skoro tak, to na bank porównywał narzeczoną do Roszpunki. Natomiast w udawaniu mniej inteligentnej Pyza też jest w „Noelce” niezła, ściemniając Gwiazdorkowi, że jeszcze nie uczyła się tabliczki mnożenia, a przecież jest już w klasie 4, za dwa tomy autorka zapewni, że ma bardzo dobre oceny. To wcale nie musi być babol pisarski, spryt Róży może być nie gorszy od Laury.
Teraz najgorszy w tym tomie wybryk Tygrysa: założenie sukni z welonem... No cóż, Tygrys to niegrzeczna dziewczynka, która robi to, co chce i nie boi się kar, bo nikt ich w tym domu nie stosuje, posuwa się więc tak daleko, jak tylko może. Nikt z dorosłych jej też tam nie uspołecznia ani, jak wspomniałam, nie tłumaczy, dlaczego tak się nie robi. To raczej Pyza próbuje ją wychować, ona jest tu wciąż tą starszą i dojrzalszą, inna sprawa, że Tygrys jej nie słucha, chociaż kto wie, może uwagi Pyzy zawsze ją trochę uwrażliwiają, jeśli nie na uczucia innych, to przynajmniej na konsekwencje psot. No i to w końcu z inicjatywy Pyzy Borejkowie przygarnęli biedne Rumunki; Laura też się w to angażuje, bo czuje że tak trzeba. No i nie jest jeszcze aż tak zła ani zepsuta, chce być dobra, o czym świadczy jej ewidentnie szczera wypowiedź: „Ja, babciu, ja ciebie kocham najbardziej!” Nie jest wyrachowaną manipulantką jak w „NiN” dałoby się ją jeszcze wychować. Może jeszcze nie zdążyła się wiele nasłuchać o tym, jakim to jest złym dzieckiem złego Pyziaka. Zgoda, wiele razy pisała autorka otwartym tekstem, że Pyziak porzucił Gabę tuż po urodzeniu Laury. Jednak nie jest oczywiste, kiedy tak naprawdę Gaba poczuła się naprawdę i na stałe porzucona. Bo o tym, że to porzucenie jest nieodwracalnym faktem, autorka stwierdza w „Brulionie”. Wcześniej Gaba mogła się jeszcze łudzić, że nagle wróci, tak jak w „Opium” – bo dlaczego nie? W końcu jednak mijają od tego czasu 3 lata, prawie 4, o Januszu ani widu, ani słychu, a w Tygrysku już przez pierwszy roczek życia mógł zgromadzić się spory kapitał pewności siebie i poczucia, że jest kochana. Dopiero po dłuższym czasie Borejkowie mogli stwierdzić, że skoro nie ma jeszcze dłużej niż po porzuceniu starszej córki, to już nie wróci i zaczynają spekulować, co wyrośnie z takiego potomka, o którym na razie z racji bardzo wczesnego wieku znacznie mniej można powiedzieć niż o Pyzie, która zdążyła się pokazać jako rozkoszny, bardzo grzeczny i nie sprawiający kłopotów berbeć. Tutaj już nie porównuję Laury do siebie – moja rodzina też niszczyła moja pewność siebie, od maleńkości i z zupełnie innych względów. Raczej myślę o tym, że w tym tomie Musierowicz stworzyła dziecko całkiem normalne – może trochę bardziej niegrzeczne od rówieśników, bardzo żywe i uparte – ale niekoniecznie zapowiadające się na złodziejkę składek ani twardą agentkę, której boi się nawet dorosła ciotka Natalia i z którą liczy się jeszcze starszy Filip. Zgoda, w „Pulpecji” Laura zachowuje się już gorzej (incydent z różą), ale te książkę Musierowicz napisała jakiś czas po „Noelce” i koncepcja mogła jej się zmienić.
Pisze MM w „Noelce”, że Laura raczej obserwuje życie niż faktycznie żyje, podczas gdy Różą rzuca się w nie jakby z głową. Ja widzę raczej, że Laura dużo działa, że szybciej robi niż myśli. Może i dużo obserwuje, ale na razie jeszcze niewiele wynika z jej obserwacji. Kiedy mówi, że ludzie się ciągle kłócą, a Gaba myśli, że to są jej obserwacje i przemyślenia – wcale nie musi tak być, mogła to usłyszeć w szkole, w kościele, od kogoś z ciotek lub dziadków – dzieci w tym wieku często powtarzają to co słyszą od dorosłych. A umiejętność biernej obserwacji u żywego, szczególnie nadpobudliwego dziecka – kto wie, czy Laura nie wpisuje się w definicję – jest bardzo trudna.
Tak, w „Pulpecji”, której akcja zaczyna się dzień po Noelce, autorka może Tygrysa przedstawić już inaczej, dodać kolejne sceny, które wraz ze scenami z „Noelki” mogą złożyć się w inną całość niż tu w mojej analizie, gdy skupiam się na tym jednym tomie, dawno już zapomniawszy szczegóły „Pulpecji” (nie lubię tamtego tomu, 2 razy bodaj na przestrzeni 10 lat wypożyczyłam z biblioteki i potem nie wracałam). Ale właśnie, gdyby skupić się na Laurze w tej jednej książce – to ciekawe, czy Wam wyszłyby podobne przemyślenia?