magdallenac
20.02.21, 12:52
Mam naprawdę fajnego męża, nie kłócimy się zbyt często, dobrze się dogadujemy, mamy takie same poglądy polityczne, zgadzamy się w sprawach fundamentalnych dla naszego związku, mamy wspólne cele na przyszłość, a po 15 latach wciąż iskrzy

. Jedna rzecz, jedyna kwestia, która jest kością niezgody w naszym związku odkąd się poznaliśmy- grzyby. Mój małżonek facet wykształcony, obyty, ogarnięty kulinarnie ma najgorszą grzybofobię na świecie- nie ma znaczenia czy to pieczarka, czy borowik, czy też muchomor wszystko to obrzydliwy, obmierzły fungus. Coś niejadalnego, coś groźnego, coś co może cię zabić. O ile jestem w stanie tolerować to, że nie jadą grzybów, on tą fobię rozciąga na całą rodzinę. Grzyby jadam tylko, kiedy wychodzę sama ze znajomymi, bo po prostu nie chce mi się słuchać jego ględzenia. Chyba z większą wyrozumiałością przyjąłby, że właśnie uraczyłam się działką heroiny, niż zjadłam risotto z prawdziwkiem

Jako, że los bywa złośliwy przy ostatniej wizycie w restauracji, kiedy zamówiłam właśnie jakieś danie z grzybami, dostałam takiego rozstroju żołądka, że musieliśmy jechać na pogotowie, oczywiście ja jestem święcie przekonana, że to wina tatara, mój mąż za to mało nie pękł z nadmiaru satysfakcji i „a nie mówiłem” słyszę do dziś. Grzybów już nawet nie przynoszę do domu, bo wywalił nową patelnię do śmietnika, tylko dlatego, że były na niej smażone pieczarki. Dodam, że jego ojciec i brat mają dokładnie taką samą fobię, dwie siostry jedzą grzyby

Wątek lajtowy, więc nie krzyżujcie mojego męża, on jest naprawdę świetnym facetem, za wyjątkiem tego odchyłu z grzybami! A jak tam Wasze związkowe kości niezgody?