interstate95
04.06.22, 19:03
Odkąd urodziłam się dwóm Plemionom Snującym Historie i zaczęłam cokolwiek kojarzyć, całe życie pragnęłam trzech rzeczy: naszyjnika z pereł jednej babki oraz sznura korali i sukienki trumiennej drugiej babki
Wspomniana biżuteria to jakieś opary tego co rodzinom udało się zachować z okresu pożóg wojennych.
I z każdą wiąże się dość dramatyczna i piękna historia. Nad obiema rzeczami babki trzęsły się ogromnie, historie pojawienia się pereł i korali w rodzinie sprzedawano mi więcej niż raz w ramach bajek na dobranoc.
Gdyby mi ktoś proponował wymianę tych
paciorków na garście diamentów, to nie, bo świadomość ich posiadania była i jest dla mnie cenniejsza.
Lata minęły, w stosownym czasie zgarnęłam i sznur i korale zachłannie, z satysfakcją najstarszej wnuczki której
obiecano.
Wskutek czytania bardzo nieodpowiednich lektur, sznur pereł załatwiłam koncertowo jednym machnięciem. Niszcząc go częściowo i bezpowrotnie. Ledwie go we własne ręce dostałam ( i w ogóle: pierdol się, Colette, razem ze swoimi opowiadaniami z tomiku Gigi!)
Czym sobie, zresztą, dokumentnie spierniczyłam noc poślubną - mąż kocha i świetnie umie opowiadać tę historię, chociaż zapowiedziałam mu raz na zawsze, że jeżeli wyskoczy z tym przy mojej rodzinie nie przeżyje dnia następnego - i prawdę mawiał mój dziadek, że gówno chłopu nie zegarek, bo będzie go kłonicą nakręcał.
No ale. Co się stało, to się nie odstanie, grunt, że jubiler robił co mógł, chociaż niewątpliwie zyskał niezłą anegdotkę do opowiadania wśród kolegów. I mimo że sznur pereł bardziej przypomina teraz choker, założyć a nawet nosić go co i rusz to - jak zobowiązała mnie babka swego czasu - należy i da się. Aby się nie nadymać
Podobnie rzecz miała wyglądać z koralami. NOSIĆ! W przeciwnym razie obumrą.
No to nosiłam, tak? Zakładając do najbardziej zaskakujących w zestawieniu ubranek, ale jak się komu nie podoba do czego ja korale noszę może nie patrzeć, c'nie?
Cztery lata temu korale zniknęły. Nie ma. Zdjęłam i nie ma, szlag trafił.
Wczoraj w piwnicy wymieniano nam piec. Korale były za piecem. Obwiniam ówczesnego kota i ma on szczęście, że odszedł do Krainy Wiecznie Mlekiem Płynącej.
Korale po czterech latach pobytu za piecem wzięły i chyba zdechły. Zesłanie im zaszkodziło, zdaje się.
Barwę żywej, intensywnej czerwieni zmieniły na kolor ugotowanego na parze łososia.
W skutek kolejnych lektur wyraźnie pamiętam, że jeden z bohaterów książki maczał jakieś figurki z korala w nadtlenku wodoru, co miało oszukać na ich jakości, miały zyskać intensywniejszą barwę, a on miał się na tym nieuczciwie za to nieprawdopodobnie wzbogacić i wszystkich oszukać.
Faktycznie, po zgłębieniu internetów tu i ówdzie piszą, że warto spróbować zanurzyć w wodzie utlenionej.
Niby mam w domu Perhydrol i mogłabym spróbować rozcieńczyć go do 3 % roztworu, bo obleciałam okoliczne apteki dzisiaj i wody utlenionej dostać nie sposób.
Kusi. Oj, kusi. Aż mnie rączki świerzbią.
Ale po pierwsze jestem zad wołowy i jeżeli mogę coś spieprzyć to spieprzę to na pewno, a po drugie jak z tą wodą utlenioną będzie tak jak w historii z perłami, którą sprzedawała z taką pewnością siebie Colette i zniszczę korale, to mnie szlag na miejscu trafi.
Bawi u mnie matka ( jeszcze dwa tygodnie, uprasza się o modły; ale na końcu i tak będę wygrana, sukę znajdora zabiera, dlatego w ogóle bawi) i jak coś pójdzie nie tak - albo mnie przyłapie, do faktu zgubienia i odnalezienia się jeszcze nie przyznałam - lamentować zacznie.
Szczególnie, że korale na które miała oko w dzieciństwie - z tych samych powodów co ja - przypadły bardziej operatywnej córeczce, która zaklepała je sobie w dzieciństwie, hu hu hu.
Jeszcze się nikomu nie przyznałam do znaleziska. Znaczy. Wam się przyznałam, bo rozerwałoby mnie z radości w innym przypadku.
Mądrości zbiorowa. Jakby co, uchylę od odpowiedzialności, ajpromis.
MACZAĆ?
A jeżeli maczać, to jak krótko/długo?
Po internetach jakoś nie piszo.
MACZAŁA KTÓRAŚ?