agaagaaga123
09.01.23, 21:08
Czyli wyszedł po zapałki i nie wrócił. Niekoniecznie mąż, ale facet, z którym się było od paru lat w stałym związku, wielka miłość, ukochany i najlepszy przyjaciel, głęboka więź duchowa i każda inna, pomieszkiwało się u siebie nawzajem, miało nawzajem swoje klucze, pracowało razem w temacie hobby połączonego z pracą i miało wpłaconą zaliczkę na wakacje za pół roku. Mieszkanie osobno z powodów logistycznych, ale w dystansie 15 minut z buta, odpowiadało obu stronom. Dzieci kobiety z poprzedniego związku (już spore) lubią gościa autentycznie i akceptują w 100%. Miał wpaść po południu i nie odezwał się od 10 miesięcy, nie odpowiada na maile, telefony, wezwania do oddania rzeczy i kluczy. Wiesz doskonale, że nic mu nie jest, bo gdyby zniknął w innych miejscach, to jego rodzice, rodzeństwo, koledzy z pracy szukali by go w pierwszej kolejności u ciebie i wszyscy mają do ciebie kontakt. Po dyskretnym wywiadzie okazuje się, że nawet nikomu z w.w. nie powiedział, że już "nie jesteście razem" ani nikomu nie przedstawił nikogo nowego.
Kiedyś miał epizody znikania ale to na trzy dni - tydzień, kiedy konflikt wewnętrzny nie pozwalał mu się odezwać i paraliżował, zawalał wtedy też pracę, uciekał z kontaktu, ale nie ze związku. Terapia pomogła, od lat się już nie pojawiały, zastąpione przez konstruktywniejsze formy komunikacji. I tu bach, bez uprzedzenia, książkowy ghost.
Znacie takie sytuacje? Macie jakiś pomysł, jak to przepracować w głowie, żeby komukolwiek znowu zaufać? Racjonalnie wszystko jest proste, ale...