default
10.07.23, 16:50
Zbulwersowała mnie sytuacja mojej przyjaciółki - otóż kolega poprosił ją, żeby wzięła na jakiś czas (miesiąc, półtora) jego kota. Koledze owemu wymowiono umowę najmu mieszkania, a że jednocześnie popadł w kłopoty finansowe, to nie może sobie pozwolić na wynajęcie kolejnego, w takiej samej cenie nie znalazł, a na wyższą go nie stać. Ma punkt usługowy, niewielki lokal, gdzie na razie koczuje na zapleczu, ale kota tam nie ma jak trzymać. Ale niedługo się ogarnie, coś wynajmie i kota zabierze (tak powiedział).
Przyjaciółka się zgodziła, bo i kota żal, i wobec kolegi miała dług wdzięczności za pomoc przy remoncie.
Kot nawet nieźle zniósł przeprowadzkę i jako-tako się zadomowił. Przyjaciółka zgodziła się na zmiany w mieszkaniu - osiatkowanie okien, wstawienie drapaka (b. dużego - graci), zmianę umeblowania w łazience, żeby kuweta weszła. Potem okazało się, że musi także ewakuować poza zasięg kota swoje liczne, ukochane rośliny doniczkowe. Potem - że nie może kotu pozwolić wchodzić do sypialni, bo niemal zawsze kończy się to zaszczaniem łóżka. Zamykanie sypialni z kolei unieszczęśliwia psa (suczka staruszka), który tam lubi w ciągu dnia polegiwać. Wobec zamknięcia sypialni kot nalał psu do legowiska.... Słowem - kot niemal przewrócił jej spokojne życie do góry nogami. Poniekąd liczyła się z tym, ale zakładała też, że to sytuacja przejściowa, więc wytrzyma.
Tymczasem kolega dalej koczuje w warsztacie, perspektyw na rychły wynajem nie ma, nie ma też specjalnych wyrzutów, że jego kot sprawia komuś kłopot. Na skargi reaguje "radami" typu: "nie pozwalaj mu, nie patyczkuj się z nim". Łoży na żarcie i żwirek, ale już na koszty ciągłego prania czy za zniszczone rośliny nie. Nagabywany o znalezienie kotu innego miejsca, najlepiej już docelowego, odpowiada beztrosko, że nie ma żadnego pomysłu.
Przyjaciółka jest załamana, bo kota na stałe nie chce, a wszystko wskazuje na to że pan właściciel - mimo że deklaruje wielką miłość do zwierzaka - tak jakby już się go pozbył na dobre.
Co radzi emama w tej sytuacji?