protozoa
12.07.09, 17:18
Wiem, wiem, wątek wałkowany na róznych forach, powracający w czasie wakacji.
Własnie kilka dni temu wrócilam z urlopu. Lot długi , zmiana strefy czasowej.
Samolot duzy, a na pokładzie może 1/5 pasażerów poniżej 4-5 roku zycia.
Awantury już przy stoisku odpraw, bo każdy z pasażerem w takim wieku musi być
odprawiony POZA KOLEJNOŚCIĄ I TO NATYCHMIAST.Osoby podrózujące bez dzieci (
nawet w podeszłym wieku) są zepchnięte na koniec kolejki.
Na pokładzie jeden wielki ryk. Nie tylko przy starcie i lądowaniu, ale w
czasie lotu. Biada pasażerom siedzącym z przodu, bo po półgodzinnym locie
maluchy zaczynają bardzo skutecznie walić w fotele.
Trudno wymagac, aby rodzice nie przewijali dzieci w czasie 8-9 godzinnego
lotu, ale nie muszą robić tego na oczach współpasażerów. W ubikacji SĄ PRZEWIJAKI.
U kilku małych pasażerów wystąpoła choroba lokomocyjna. Matki nie umiały sobie
poradzić z tą przypadłością i wszystko wokół było brudne i smierdzące.
W porcie docelowym trzeba poczekac chwile na walizki. Po 9 godzinach w
powietrzu dzieci dostają szału: biegają, potrącają, wchodzą pod wózki z bagażem.
Czy jest sens jeździć z tak małymi dziećmi? Podzielilam sie swoimi
spostrzeżeniami z miła i spokojna stewardesą, prywatnie mamż przedszkolaka.
Zgodziła się ze mną. Targanie dzieci na drugi koniec świata po to tylko, zeby
pochwalić sie przed znajomymi jakimi to Kasia czy Jas są wielkimi podróznikami
to idiotyzm. Snobizm w złym tego słowa znaczeniu.
Życie nie kończy się, najczęściej i dzięki Bogu, w dzieciństwie. Dziecko zdąży
jeszcze to i owo zobaczyć, świadomie i rozumnie, bez mordowania siebie i
otoczenia.
P.S. O tym jak reagowali rodzice gdy ktos osmielił sie zwrócić im uwagę nie
piszę, bo mogłoby to byc zbyt szokujące nawet dla klawiatury komputera.