niebora
23.07.03, 14:07
Czy mnie jeszcze pamietacie ? Zamieściłem kiedyś wątek "Najgorsze jest
osamotnienie w tym koszmarze. Bardzo dziękuję wam za wiele listów i wsparcie.
Dziś chciałem się pożegnać i prosić Was żebyście zapalili czasem świeczkę za
moją duszę.
Nie wiem dlaczego ale nagle wszystko stało się proste.
"Samobójstwo nie jest kwestią wyboru, następuje, gdy cierpienie przekracza
siły do walki z nim"
Nie jestem złym człowiekiem, szaleńcem, czy osobą niepełnowartościową. Jestem
wrażliwym, inteligentnym kaleką, którego niepełnosprawność jest o wiele
gorsza niż u ludzi niewidomych, bez nóg czy bez rąk. Mojej ułomności nie
widać, trudno ją zrozumieć i nie może ona liczyć choćby na współczucie. Mam
okaleczoną osobowość. Nie urodziłem się taki tylko tak mnie ukształtowano.
Nie chcę umrzeć ale moje cierpienie jest tak silne, że nie mogę sobie z nim
poradzić pomimo pięciu lat leczenia nerwicy i depresji. Jeżeli zacząłbym
wieszać sobie na ramionach ciężarki i tak w którymś momencie musiałbym
upaść, niezależnie od tego jak bardzo chciałbym stać dalej. To właśnie
dlatego tak irytowało mnie pocieszanie słowami "głowa do góry, weź się w
garść, sam stwarzasz sobie problemy, nie trać ducha" - oczywiście, że nie
traciłbym ducha, gdybym tylko mógł.
Są różne rodzaje cierpienia, które mogą prowadzić do samobójstwa. U każdego
człowieka ten sam problem znaczy co innego. To, co jest do zniesienia dla
innego, jest nie do zniesienia dla mnie. Punkt krytyczny, za którym
cierpienie staje się nie do zniesienia, zależy od siły do zwalczania go. W
tym też ludzie różnią się znacznie między sobą. Kiedy cierpienie przekroczyło
moje siły pojawiła się myśl o samobójstwie. Myślę, że samobójstwo nie jest
ani dobre, ani złe, nie jest wadą charakteru, jest moralnie neutralne. Jest
po prostu efektem stanu nierównowagi pomiędzy cierpieniem, a siłami obrony
przed nim.
„I odpuść mi moje winy jako i ja odpuszczam moim winowajcom.”
Moje samobójstwo nie jest reakcją nagłą, lecz procesem długotrwałego
gromadzenia się urazów, które doprowadziły do zmian osobowości. Jest
szczytową fazą rozwoju nerwicowego. Przyczyną były przeżycia frustracyjne,
konflikty, brak poczucia bezpieczeństwa i stresy. Poczucie jałowości mojego
istnienia wiąże się nie z tym, co dzieje się dziś, lecz z zaszczepionym w
domu rodzinnym modelem życia, pragnień, których nie da się zrealizować w
rzeczywistości. . Decydujący wpływ wywarły zaburzone stosunki rodzinne w
dzieciństwie, ponieważ to one określiły późniejszy rozwój mojej osobowości i
postawy wobec życia. To skutek nie zaspokojonej potrzeby bezpieczeństwa (
ujawniającej się w stanach lękowych), miłości, szacunku, samorealizacji. Brak
akceptacji, przemoc fizyczna i psychiczna ze strony ojca oraz milczące
przyzwolenie ze strony matki bardzo wcześnie zapoczątkowały nieodwracalny
proces okaleczania mojej osobowości. Tak było do końca – własna matka
pozbawiła mnie nie tylko poczucia bezpieczeństwa ale i poczucia własnej
wartości. Przy każdym kontakcie dawała mi odczuć, że jestem gorszy niż mój
brat i inni otaczający mnie ludzie. Nigdy nie znalazłem u niej oparcia, a
wyłącznie kłamstwa, słowa krytyki i agresję wobec moich problemów.
W tym sensie to, co zrobiłem jest również aktem społecznym, wynikającym ze
stanu rodziny, w której uczestniczyłem jako jednostka.
Zrobiłem wszystko co było w mojej mocy żeby znaleźć inne wyjście.
Leczyłem się , nawiązałem w internecie przyjaźnie z ludźmi o podobnych
problemach. Opowiedziałem im całe swoje życie i wyrzuciłem z siebie emocje
tłumione od dzieciństwa. Przeczytałem wiele książek o depresji i nerwicach.
Bardzo chciałem żyć, kochać i być kochanym. Teraz jest we mnie tylko ogromna
czarna dziura wypełniona bólem i poczuciem beznadziejności. Nic więcej nie
mogę zrobić. Zostałem sam z poczuciem odrzucenia i ogromnej krzywdy. Uważam,
że 40 lat, przez które byłem skazany na toksyczne związki z rodzicami, 40 lat
cierpienia mojej duszy, daje mi prawo do miłosierdzia Boga po tamtej stronie.
Pozdrawiam wszystkich. Piotr