herbacianasaszetka
14.01.22, 17:50
Hejhej! Nudziło mi się w pracy i zaczęłam płodzić moje osobiste "Chucherko". Dla siebie i własnej uciechy, ale jeśli komuś się również nudzi, zapraszam do lektury.
- ŁUCJAAAAA!
Wysoki, żeński głos przedarł się z głośnika w smartfonie prosto do ucha Łucji Pałys. Siedzący po drugiej stronie pokoju rudy dryblas rzucił siostrze rozbawione spojrzenie, podczas gdy ta gwałtownie odsunęła telefon od ucha na odległość ręki, mrugając załzawionymi oczami i czekając, aż minie dzwonienie w uszach.
- Kyrie eleison! – jęknęła, podczas gdy z telefonu dobiegało piskliwe i przeszywające powietrze jak strzały „Łucjo! Łucjo Pałys!”. Na oślep nacisnęła czerwoną słuchawkę i powoli zamknęła oczy. Co za błoga cisza... Jezu, jak dobrze...
- Siostra. – z ciemności wyjawił się nagle ciepły, spokojny głos brata – Żyjesz?
- Ledwo. Słyszę cię tylko lewym uchem.
Poczuła jego ciepłą, dużą dłoń na głowie. Odgarnął jej włosy za ucho i chwilę milczeli oboje, rozkoszując się ciszą i spokojem.
- Nic ci nie będzie. Nie odpadło, nie krwawi, znaczy – przeżyjesz. – poklepał ją po głowie, a ona otworzyła oczy i spojrzała na jego profil. Ciepłe, mądre oczy, takie same jak u niej, tylko w innym kolorze. Lubiła w nie patrzeć, miała wrażenie, że zagląda w głąb siebie. Usiadł obok położył głowę na oparciu kanapy, pomrukując cicho. Jak tata, gdy udawał, że śpi, by trochę odpocząć od mamy.
- Jacek nie jest przyzwyczajony do okazywania emocji. – powiedziała nagle, sama nie wiedząc, czemu.
- Dlatego jest z Tobą. – odrzekł krótko, dając jej tym samym znać, że temat mu pasuje.
- Owszem. Ale jak poradzi sobie z mamą?
Na to już nie umiał odpowiedzieć. Lubił narzeczonego siostry. Cichy, spokojny, jak typowy Japończyk. Generalnie równy gość. Cieszył się, że trafiła na faceta, którego mogła przedstawić rodzinie (choć przed jego ślubem z Dorotą zrobiła mu półroczny kurs łaciny i kazała wyryć na pamięć któregoś z tych gości uwielbianych przez dziadka). W efekcie nie musiała go ukrywać, jak on swoich kumpli. Ile razy Dziuba musiał wskakiwać do szafy, żeby babcia nie dowiedziała się, że nadal zadaje się z tym „wyrzutkiem społecznym”. Od początku go nie lubiła, ale potem nie poszedł na studia, wolał iść od razu do pracy. Dziś prędzej skłamałby, że jest gejem, niż przyznał do zadawania się z dawną paczką.
- W końcu będę musiała od niej odebrać. – powiedziała cicho bardziej do siebie niż do niego, przerywając mu rozmyślania.
- ...i powiedzieć o zaręczynach. – dorzucił. – Po jakiego dziada przyjmowałaś te oświadczyny?
- Nie przyjęłam, sama mu się oświadczyłam. Dokąd nie będę mężatką, nikt w tej rodzinie nie będzie mnie poważnie traktował... A Ty niby z jakiego powodu ożeniłeś się z Dorotą?! – rzuciła nagle, czując, że pieką ją policzki ze złości – Tak łatwo jest mnie oceniać, a ty co?! Hę?!
- A ja, wiedźmo przebrzydła, musiałem to zrobić, by nie została drugą Agatą.
Zapadła niezręczna cisza. No tak. Narzeczona to rodzina, rodziny się nie tyka, ale obcy nie mieli u nich w domu łatwo. Łucja lubiła Agatę, ale to, co zrobiła jej babcia z dziadkiem... Horror. Ciągły sarkazm, dogadywanie, udowadnianie na każdym kroku, że jest głupia, bo nie zna łaciny i nie cytuje z pamięci Owidiusza. W końcu go rzuciła (Józka, nie Owidiusza; Owidiuszem rzuciła o ścianę już trzeciego dnia), doprowadzona do ostateczności całkowitym brakiem wsparcia. Józef powiedział wszystkim, że to on zostawił ją, nie na odwrót. Nie umiał się przyznać, że nie był w stanie jej obronić przed własną rodziną. Potem wiele razy próbowała się z nim skontaktować, żeby odzyskać swoje płyty. Dzwoniła nawet do mieszkania dziadków, ale on jej unikał. Nie mógł jej po tym wszystkim spojrzeć w oczy. Z płytami odesłał Łucję. Tylko ona znała całą historię. Zwierzył jej się kiedyś po kilku piwach, ale od tej pory nie poruszali tego tematu.
- Słuchaj, siostra...
Milczała.
- A dlaczego Japończyk?
Podniosła głowę i spojrzała na niego nieprzytomnie. Nagła zmiana tematu zbiła ją z tropu.
- Że co? A... A czemu niby nie?
- Bo jestem rasistą, homofobem i nazistą. Odpowiedz.
Wbiła wzrok w ścianę i próbowała zebrać myśli. Chciała mu odpowiedzieć najbardziej szczerze, jak umiała. Jeśli komuś miała ufać, to tylko Józkowi.
- Pamiętasz kuzynkę Elkę?
- Nie.
- Ta z orzechowymi włosami.
- Bo dużo mi to mówi.
- Córka Sałaty. Masz ją w znajomych na fb.
- A. Ta. Co z nią?
- Mieszka w Japonii. – odpowiedziała – I, odkąd wyjechała, zniknęła. Brałam jeszcze pod uwagę Australię, też daleko, ale ojca kuzynki Laury i tam znaleźli. Na ten moment się sprawdza tylko Japonia. Ale, wracając - nikt jej nie siedzi na głowie, nie wrzeszczy nad uchem...
- Nie próbuje zabić słoikiem. – burknął. Jak ona go kochała... miał takie wesołe ogniki w oczach, nawet gdy wydawał się pozbawiony humoru. Tylko przy niej potrafił być sobą i nie udawał prymitywnego heterosmalca.
- I nie cytował Horacego!
Zaczęli się cicho śmiać, jakby musieli się ukrywać przed kimś, kto mógł ich usłyszeć. Przyzwyczajenie z dzieciństwa – w ich domu, przy najmniejszym szmerze, mama już wkładała głowę przez szczelinę w drzwiach i pytała, czego im tak wesoło, bo ona też chce się pośmiać. I nie dawała za wygraną, aż któreś z nich nie pękło.
Oboje, złączeni w tym wspomnieniu, podskoczyli jak oparzeni, gdy klamka nagle strzeliła, a drzwi do pokoju otworzyły się na oścież. Do pokoju wkroczyła piękna blondwłosa młoda kobieta z dużym ciążowym brzuchem i opiętej na nim niebieskiej sukience do kolan. W ręku trzymała przezroczystą reklamówkę.
- Józek! Twoja mama dała nam kompot. Nie wiem, z czego.
- Pewnie z cukinii – zasugerowała Łucja, patrząc przerażonymi oczami na słoik z jasnozieloną cieczą. Józef nie mógł stłumić chichotu. Dorota kontynuowała:
- Podobno zdrowy, bez cukru. A, i ciasto. Tylko ono mi się rozpadło już w drodze do auta.
- Wszak jest bez masła, bo cholesterol.
- I bez cukru, bo niszczy włókna kolagenowe!
- I drożdży.
- Musimy ustalić, jakie cechy musi spełnić potrawa, by nazwać ją ciastem.
- Musi nie być wyprodukowana przez naszą matkę.
- A... To wy to jecie. – Przerwała im dyskusję Dorota i zamaszystym krokiem opuściła pokój, zostawiając reklamówkę na stoliku do kawy.
Józek uśmiechnął się do siostry i mrugnął porozumiewawczo.
- Podrzucimy Miągwom?
- Weź też kompot.
- Nie, morderstwo to za dużo. Spuść to zielone coś w kiblu, zanim zacznie w tym słoiku tańczyć i pukać w wieczko, a ja idę po kluczyki.