maksss
03.07.06, 17:15
Mała opowieść: wracam w niedzielę po południu do Warszawy z Łodzi. Mijam
janki, ruch robi się większy, w moto własnie właczyła się rezerwa, a ja
obłądowany tobołami, więc nie gnam. Na światłach koleś z samochodu obok
odkręca okno i krzyczy: Coś ci sie leje! - i pokazuje na silnik. Fakt, spod
silnika mojego klekota leje się jakaś ciecz!
Szybko na pobocze, szukam nerwowo kluczy, odkręcam bok - i zagadka wyjaśniona
- wężykiem przelewowym leciał płyn chłodzący (jak przypuszczam,po ostatnim
przeglądzie ktoś go nieopatrznie dolał... ). Kiedy tak sobie klęczałem na
poboczu, z hukiem i grzmotem przemknęły koło mnie dwa chopery - jeźdzcy w
skórach, z pannami na plecach. Mi prze głowę przemknęła za to myśl o
motpocyklistach, którzy zawsze zatrzymają się, widząc innego na poboczu, który
byc może potrzebuje pomocy.
Moją wiarę w ludzi uratował człowiek na ścigaczu (wybacz, nie zapamietałem,
czym jechałeś) - czerwonym, na poznańskich blachach. Zatrzymał się, zapytał,
co jest grane, zaproponował pomoc.
Zacząłem wierzyć w ludzi.