rabbi.rozencwajg
18.12.20, 13:24
TOŻSAMOŚĆ
Brak ciągłości elit rzutuje na Polskę niczym cień dawnych wydarzeń, cień którego przezwyciężenie wymaga czasu i żmudnego, wieloaspektowego wysiłku.
Nakłada się na to zrywanie więzi międzypokoleniowych. Proces ten w społeczeństwach zachodnich jest już w zaawansowanym stadium rozwoju, w Polsce wraz z socjalizacją młodego pokolenia w nowych uwarunkowaniach nabiera rozpędu.
Lata temu. No może nie takie odległe, bo na pewno po upadku komuny. Kaplica Sykstyńska wypełniona, a powinno się wręcz powiedzieć – wypchana po brzegi ludźmi. Wśród nich wyróżniająca się grupa młodych ludzi. Ubrana identycznie, białe koszule, marynarki, krawaty w takich samych kolorach jak emblemat, który mieli na piersi.
Elitarna brytyjska szkoła, pomyślałem. Nie koniec zadziwienia. Znaczący gest przewodnika. Szykował się do zabrania głosu. Napatrzywszy się z zazdrością na ich szkolne mundurki, chciałem odejść, bo co mi tam kolejny wykład o Sykstynie po angielsku. Pełno tego było wokół. Ale… Słucham i nie wierzę. Zamurowało mnie. Opowieść o kaplicy szła po łacinie.
Coś tam zrozumiałem. Dalibóg, niewiele. Liczę ile lat upłynęło. Blisko czterdzieści od czasu, kiedy ukończyłem w liceum czteroletni kurs łaciny. Moje roczniki były ostatnimi.
Już po wyjściu na ulice Watykanu męczyła mnie myśl, że w całej współczesnej Polsce nie ma ani jednej szkoły, w której byłyby spełnione dwa warunki: nauczyciel mówiący płynną łaciną i uczniowie, którzy rozumieli, co on do nich mówił. Smutek, jak człowiek sobie uświadomił, że coś takiego mogło mieć miejsce w II Rzeczypospolitej, czyli przeszło osiemdziesiąt lat temu. Gdzieniegdzie może jeszcze po wojnie.
Zgoła niedawno. Czytam o nowym brytyjskim premierze Borisie Johnsonie. Jego ojciec powiedział: Boris sobie poradzi, bo skończył klasykę. Przypomniały mi się anonsy o pracy w USA. Najlepsi pracodawcy chcą najlepszych pracowników. Piszą: najchętniej widziani matematycy lub filologowie klasyczni. A najlepiej dwa w jednym.
Peerel stopniowo wypłukiwał z programu klasykę. A jeszcze za II Rzeczypospolitej nie było mowy, aby zdać maturę bez znajomości łaciny i greki. Przy znajomości obu języków obligatoryjny francuski był przyjemnością, a fakultatywny angielski wchodził ot tak mimochodem.
Dziś zawodowi specjaliści od gigantycznego oszustwa edukacyjnego w Polsce, klepią bez przerwy o młodych, dobrze wykształconych, z dużych miast. Prawda natomiast jest taka: owi młodzi, źle wykształceni na kiepskich uniwersytetach w dużych miastach są bez szans na nawiązanie intelektualnego dialogu z owymi Brytyjczykami.
Owi młodzi nie sprostaliby konfrontacji z maturą według przedwojennych reguł. Polegliby na mur. Mowa nie o współczesnych maturzystach, bo to żadna kategoria, ale o absolwentach szkół wyższych. Konia z rzędem każdemu, który by zdał tamtejszy egzamin dojrzałości.
Znowu smutny wniosek. Współcześnie wykształceni Polacy są upośledzeni brakiem takiej formacji. Nie są w stanie nawiązać równorzędnych relacji ze spotkanymi Brytyjczykami w Sykstynie. O polityce to może by sobie pogadali. Ale o reszcie? Co najmniej wątpliwe. Nie posiadają podobnego kodu kulturowego. Są w kompleksach. W stosunku do Międzywojnia nastąpił regres. Łza się w oku kręci na wspomnienie przedwojennych dyplomatów.
Zerwane więzi
Alain Finkielkraut, błyskotliwy analityk społeczeństw zachodnich zauważył, że postępuje w nich zjawisko zrywania więzi międzypokoleniowych, zwanych przez niego pionowymi. Nie ma chęci dziedziczenia tradycji ani jej przenoszenia w przyszłość. Świat przeszłości nie tyle umarł, ile został unicestwiony. Zesłany w niebyt stał się nicością, po której nie ma śladu. Bo gdyby nawet takie ślady były, to coraz mniej jest ludzi, którzy nadal posiadają umiejętność ich odczytania i zinterpretowania. Więzi pionowe zostały wyparte przez więzi poziome. Człowiek jest kształtowany wyłącznie pod ich wpływem, przez impulsy płynące ze współcześnie istniejącego świata.
Problem nienowy w europejskiej kulturze. Pojawił się w niej za sprawą Homera. Odyseusz w początkach swej dziesięcioletniej wędrówki zacumował u brzegów kraju Lotofagów, czyli ludzi jadających lotos. Miał on tę właściwość, że kto go skosztował, natychmiast o wszystkim zapominał. Żył codzienną złudą, bez przeszłości i przyszłości. Odyseusz odmówił spożywania owocu lotosu, a swoich ludzi, którzy się nim delektowali siłą sprowadził na statek i trzymał w kajdanach dopóki nie oprzytomnieli i nie wróciła im pamięć celu wędrówki, czyli powrotu do Itaki.
Lepszego obrazu, jak ten od Homera nie da się znaleźć, żeby zilustrować destrukcyjne działanie oddziaływań poziomych.
Jest w Odysei inny epizod. Mianowicie wizyta Odyseusza w Hadesie, po to aby wywołać ducha wróżbity Tejrezjasza i wziąć od niego rady na dalsze życie. Przy okazji spotkał się z własną matką Antikleją oraz z całą masą wyższych osobistości, m.in. z weteranami walk pod Troją z Achillesem na czele.
Przesłanie oczywiste z tej Homerowej opowieści: bez doświadczenia przodków nie ma życia tu i teraz. Odyseusz tą wizytą składa jednoznaczną deklarację: widzi siebie jako kolejnego w ciągu pokoleń, że swój świat odziedziczył i powinien go w podobnych ramach oddać w ręce następców. Homer jednoznacznie opowiedział się za wspieraniem tradycyjnej kultury greckiej. Jako kanon, dzięki Rzymowi, wszedł do kultury śródziemnomorskiej, a za sprawą chrześcijaństwa potwierdził swoją prawomocność w kulturze europejskiej.
Wracając do Finkielkrauta. Jego zdaniem anihilacja więzi pionowych jest na Zachodzie bardzo daleko zaawansowana. Proces ten objął zarówno elity, jak i lud.
I tu mamy niespodziankę. Polskie nieelitarne grupy społeczne – i to je różni od zachodnich – krzepko trzymają się tradycji, mieszczącej się u Odyseusza w Hadesie, a inaczej: trzymają się finkelkrautowskich więzi pionowych.
Obraz miły sercu, ale uproszczony. Wyłamują się, i to na skalę wcześniej niespotykaną, młodzi reprezentanci tej grupy. Spragnieni awansu społecznego pną się po drabinie edukacyjnej. Im wyższy szczebel pokonują, tym bardziej oddzielają się od tradycji macierzystej. Zaczynają preferować więzi poziome płynące z grup społecznych, do których aspirują, a które ich zdaniem są elitarne, co jest zwyczajną uzurpacją.
Taką aurę wokół siebie stworzyły polskie neoelity. One są nowe w dosłownym znaczeniu. Nie są kontynuacją przedwojennych, bo te zostały anihilowane przez Niemców i Sowietów. Podobny proces ominął Francuzów, których elity wyszły bez uszczerbku z II wojny światowej. Podobnie jak niemieckie. Im też się niewiele stało. Ostatecznie wybroniła je przed rozliczeniami za zaangażowanie się w politykę Hitlera adenauerowska gruba kreska.
Ciągłość elit zachodnich. Duma ojca Borisa Johnsona z jego formacji klasycznej. Homera ciągłość kodu kulturowego winna się zatem trzymać twardo, w nienagannym stanie i bez uszczerbku. Ale tak nie jest.
Elity zachodnie gwałtownie się podzieliły. Osią sporu jest dalsze trwanie kodu kulturowego opartego na wartościach cywilizacji śródziemnomorskiej. Przekazywać go kolejnym pokoleniom czy odwrotnie: totalnie go zniszczyć i zbudować na gołym korzeniu całkowicie nowy. Nigdzie nie praktykowany w dziejach, zrodzony – patrz Finkelkraut – poza przekazem pionowym w głowach ideologów nowego, wspaniałego świata.
Nie da się rzeczy owej zrozumieć bez odwołania się do francuskiego filozofa Rémi Brague’a i jego koncepcji adopcji odwróconej. Tak postąpiły barbarzyńskie ludy, które spowodowały upadek Cesarstwa Rzymskiego osiedlając się na jego terytorium. Po pewnym czasie, mimo że byli wrogimi przybyszami z zewnątrz w żaden sposób nie spokrewnionymi z Rzymianami, przyjęli dziedzictwo kulturowe i cywilizacyjne Rzymu za swoje. Tak postąpił Karol Wielki. Trzy i pół wieku po upadku Rzymu mianował się jego spadkobiercą. Przyjął na wzór rzymski tytuł cesarza i wspierał cały szereg zjawisk, które otrzymały nazwę renesansu karolińskiego. Krótko mówiąc wybierając Rzymian zamienił sobie przodków kulturowych dokonując adopcji odwróconej.