niktciekawy
15.01.23, 22:27
Witam.
Nie wiem czemu po 10 latach przyszło mi dopiero teraz do głowy żeby pisać o swoim problemie online. Chyba musze w końcu wyrzucić z siebie to co leży mi na sercu w przestrzeń gdzie nikt mnie nie zna. Po prostu się wyżalić i tyle.
Tak, mam depresje od 10 lat.
Od 10 lat zdiagnozowaną to znaczy.
W wieku 13 lat została stwierdzona, ale objawy (myśli samobójcze, nienawiść do siebie, alienacja) zaczęły pojawiać się już w podstawówce.
Wiec praktycznie trwa ona już kilkanaście.
Jestem z dysfunkcyjnej rodziny. Dysfunkcyjnej to mało powiedziane. Rozbita kiedy miałam kilka lat.
Zero alkoholu w domu, ładne mieszkanie, spacery do kościoła - porządna rodzina, matka i jej nowym mężem.
Na pierwszy rzut oka.
A rzeczywistość jednak jest taka że jest to przemocowe środowisko bez jakiejkolwiek miłości, z przemocą fizyczną i psychiczną.
Dodać brak ojca. W latach późniejszych pojawia się i znika.
Matka jak się dowiedziałam po latach od ojca ex amfetaministka i ofiara przemocy seksualnej. Sama wychowywana bez ojca. Nie leczy się. Objawy często odstawienne, dużo spała, hektolitry kawy, izolacja społeczna i wachania nastroju, stany prześladowcze brak empatii i niestabilność emocjonalna. Dodać ogromny lęk przed mężczyznami.
Wychowywała mnie w duchu bogobojności. Niestety w bardzo przemocowy sposób wraz ze swoim partnerem. Mam zdiagnozowane złożone PTSD po przemocy domowej oraz późniejszej seksualnej do której później wrócę.
W wieku 14 lat pierwszy raz trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Stan ciężki katatoniczny brak jakichkolwiek działań prócz ataków płaczu, ba wycia na pół szpitala. W domu coraz gorzej.
Nie chce wracać do domu wole zostać w szpitalu. I tak na wracam do szpitali. W sumie byłam prawie rok na różnych pobytach. W trakcie ojciec sie pojawia potem znika.
Dodam ze ma zdiagnozowaną chorobę afektywna dwubiegunowa. W trakcie hospitalizacji pierwszej mam przyznanego kuratora rodzinnego. W wieku 15 lat trafiam do pogotowia opiekuńczego. Potem do domu dziecka. Tu kontakt z matka się urywa.
W domu dziecka odzyskuje troche szczęścia. Leki po latach odstawione.
Na krótko bo potem trafiam w szemrane środowisko. Sama nie biorę ale zadaje sie z heroinistami w imię uratowania ich. Jak wiadomo z niepowodzeniem. Obecnie nie żyje juz kilku moich znajomych.
W ostatnim roku liceum zostałam zgwałcona. Znowu powrót do leków.
Następuje przełom nie jestem w stanie już ufać przyjaciołom jak kiedyś.
Minęło już 5 lat a nadal nie radzę sobie z trauma po gwałcie.
Rany ciągle są rozdrapywane. Miejscami, twarzami. Każdy kontakt seksualny kończy sie atakiem paniki na ten moment.
Co do matki to nie mam z nią kontaktu ponad 7 lat. Widuje ja czasem na ulicy. Ignoruje mnie jakbym była duchem.
Każde takie spotkanie kończy się moim atakiem paniki i obwinianiem siebie że mnie słusznie porzuciła bo byłam złym dzieckiem.
Dodam że mam ADHD zdiagnozowane jako osoba dorosła. Matka twierdziła że jestem po prostu niegrzeczna.
Kontaktu z rodziną nie mam. Zostałam wymazana jako „błąd”.
Od roku mam znowu kontakt z ojcem. Umiera na raka. Ostatnia osoba z rodziny co się mną interesuje.
Jestem samotna. Nie mam partnera. Od znajomych się coraz bardziej odcinam. Piję często. Nie widzę sensu nawet w okaleczaniu się co robiłam kiedyś z bardzo dużą częstotliwością. Nie płacze. Kiedyś płakałam bardzo często, w domu rodzinnym codziennie.
Nie chce jeść. Mam nawroty bulimiczne. (Chorowałam na bulimię 3 lata).
Mam dopiero 23 lata a pojawiają mi się siwe włosy. Nie mogę patrzeć w lustro z powodu depersonalizacji.
Codziennie fantazjuje o śmierci. Myślałam że mam to już za sobą.
Boje się uczuć, boje się dotyku, nie wierze w jakakolwiek miłość w moją stronę jak i wypływającą ode mnie. Nie mam siły na nic.
Mam spore problemy z higieną osobistą. Wszystko mnie niesamowicie drażni i męczy.
Nie mam siły dbać o siebie. Praca mnie dobija i nakładanie fałszywych uśmiechów gdy jednocześnie mam flashbacki z przeszłości.
Jestem czarną owcą której się rodzina wyrzekła. Jestem ofiarą wielokrotnych gwałtów bo po pierwszym zdarzyły się kolejne przez mój brak rozumienia granic.
Policja nic nie zrobiła w związku z pierwszym. Kolejnych nie zgłaszałam.
Nie chce mi się żyć, po prostu nie mam siły.
Czuje że rzeczy co mi się przytrafiły są moja wina. Jakiekolwiek leki przestały działać po latach rożnej farmakoterapii. Przestałam chodzić do psychiatry bo każda wizyta, zmiana nowego bo poprzedni nie pomaga kończyła się fiaskiem i brakiem jakiejkolwiek poprawy. A wizyta u prywatnego to nie na mój portfel. Plus brak czasu bo praca.
Moje życie zmierza donikąd. Wszystko przestało mi pomagać. Zabijam w sobie emocje. Czuje coraz mniej. W wieku 20 kilku lat mam umysł zgrzybiałego starca. Nie jestem w stanie szczerze rozmawiać o niczym pozytywnym. Chce uciec ale nie mam dokąd. Jestem samotna i zgorzkniała do szpiku kości.
Z roku na rok coraz bardziej zamieniam się w gorzką kupę smutku która nie widzi nadziei dla siebie i dla świata.
Z roku na rok coraz więcej we mnie nienawiści do świata. Odsuwam od siebie ludzi. Zaniedbuje przyjaciół. Coraz gorzej mi się myśli, coraz więcej tragedii dziejących się na świecie mnie przeraża.
Pomimo tego że zawsze było źle, była we mnie zawsze nadzieja. Teraz został z niej tylko nędzny ochłap. Chęć walki o siebie została zamieniona na stwierdzenie „takie jest życie, taki jest świat”.
Nie ma we mnie miłości do siebie i kogokolwiek, nawet własnego umierającego ojca.
Czuje głównie nienawiść do siebie i ludzkości, wyrzuty sumienia i pogardę do samej siebie oraz przenikliwy smutek bez jakiejkolwiek nadziei na przyszłość.
Kończę ten wywód nie mam nic do dodania.
Jeśli ktokolwiek dotarł do końca - w co wątpię, to przepraszam za mój chaotyczny oraz nieskładny styl pisania.