GoĹÄ: endorfina
IP: 217.168.134.*
18.10.04, 19:17
Czy krytyka feministyczna nagminnie nadinterpretowuje - absurdalnie
przekształca znaczenie czytanych, często klasycznych tekstów?
Najistotniejsze dla naszych rozważań wydaje się być, znalezienie jakiegoś
sensownego kryterium interpretacyjnego, wspólnego dla różnych typów, czyli
próba ustalenia kiedy dana interpretacja jest dopuszczalna, a kiedy staje się
już nadinterpretacją.
Umberto Eco, na przykład, w artykule pt. "Nadinterpretowanie tekstów"
zastanawia się nad tym, czy istnieją jakieś kryteria pozwalające
jednoznacznie określić, kiedy interpretacja jest dobra - i dochodzi do
wniosku, iż nie ma reguł pozwalających określić, które z nich są najlepsze.
Stwierdza, że przeciwnie - istnieje jedynie reguła pozwalająca, w miarę
jednoznacznie orzec, które z nich są złe (zwane wymiennie
paralogicznymi).Jedym z kryteriów jest, tzw. zasada oszczędności - ale o tym
później.
W klasycznym sporze o interpretację pytano, czy jej celem jest dojście do
tego, o co chodziło autorowi, czy też znalezienie w tekście tego, co mówi on
niezależnie (także) od intencji autora. Czy słuszniej jest uznać za właściwą
jedynie pierwszą z alternatyw? Nie sądzę, by było to rozsądniejsze.
Ważniejsza od intencji autora, wydaje się być, to co nazywa się (nieco
abstrakcyjnie) "intencją tekstu" - ponieważ liczy się "goły" tekst, to co ma
się bezpośrednio przed oczyma - reszta, tj.: biografia pisarza (czy poety),
tło historyczne, uwarunkowania społeczne itp. - ma o wiele mniejsze znaczenie.
A intencja tekstu zwykle nie przejawia się na jego powierzchni - żeby do niej
dotrzeć, potrzeba pewnej wnikliwości, a także pewnego przygotowania. Inaczej
czyta się, np. "Małego księcia" dosłownie (jest wtedy, po prostu, kolejną
bajką) - inaczej, kiedy spojrzy się na tekst w sposób bardziej wyrafinowany,
metaforyczny - a na rzeczy przedstawione (postaci) jako na symbole. To czego
chciał autor jest najczęściej sprawą - co najmniej - drugorzędną; czymś co
nie powinno nas znaczniej zaprzątać. Jak pokazuje teoria literatury - teksty
żyją "własnym życiem" - a Eco pisze: "Tekst jest mechanizmem, który ma za
zadanie wytworzyć swego modelowego czytelnika. [...] czytelnik modelowy to
nie ten, który stawia <<jedyny właściwy>> domysł. Tekst może przewidywać
czytelnika modelowego, który ma prawo wypróbowywać nieskończoną liczbę
domysłów." To bardzo ważne słowa dla naszych rozważań. Oczywiście z
zastrzeżeniem, iż te intrepretacje są uprawnione wtedy, kiedy te domysły
łączą się z tekstem w sensowną, spójną całość. Z tym, że ta całość może być,
przez te domysły, nieraz znacznie zmodyfikowana, pogłębiona - tak, iż zdaje
się znaczyć z pozoru, zupełnie co innego, niż to, co mamy bezpośrednio dane.
Mogą więc one odbiegać od znaczenia literalnego tekstu - ale, jak podkreśla
Eco: "każda interpretacja pewnego fragmentu tekstu może być przyjęta, jeżeli
zyska potwierdzenie w innym fragmencie, i musi zostać odrzucona, jeżeli inny
fragment jej przeczy". W praktyce, oznacza to tyle, że jeśli stosunek (np.)
podobieństwa między rzeczami jest minimalny - to nie należy wyprowadzać z
niego maksymalnych konsekwencji. Innymi słowy - nie należy przeceniać wagi
poszlak; ale też błędem było by zaniechanie ich zbadania.
Jak, w związku z powyższym, należy zapatrywać się na krytykę feministyczną?
Jako na uprawioną, czy wprost przeciwnie? Moja robocza hipoteza brzmi, że
owszem - w większości wypadków jest ona uprawniona, przynajmniej w wykonaniu
najinteligentniejszych przedstawicieli tej szkoły - bo specyfika jej gry, nie
wyklucza stosowania się do interpretacyjnych (nawet tych surowszych) reguł.
(Podobnie, jak ma to miejsce, w przypadku najinteligentniejszych
przedstawicieli szkoły hermeneutycznej, dekonstrukcjonistycznej itp.)
Tyle na dzisiaj.