cozapogoda12
19.12.22, 08:10
Życie mnie przez ostatnio kilka lat nieźle przeorało. Smierc mamy która była moja najlepsza przyjaciółka, rozpad małżeństwa, problemy z przyjaciółką (pisałam nawet na forum)...I tak oto z osoby, która zawsze miała wokół siebie ludzi, bo jestem ekstrawertyczna i lubię się dzielić swoim życiem, interesują mnie też sprawy przyjaciół - obecnie jestem w takiej życiowej sytuacji, gdzie w ciągu dnia nie mam jak zamienić z kim słowa. Gdy dzieci są u taty, ja pracuję online z domu, z moją przyjaciółką sytuacja jest taka że mamy kontakt i niby jest ok ale już nie ma takiego bieżącego, codziennego dzielenia się...Tak, są koleżanki, jalestem dość aktywna ogólnie więc jak potrzebuje gdzieś wyjść lub wyjechać to pewnie da się skrzyknąć ludzi. Ale mi chodzi o taki codzienny kontakt, taka osobę z którą mogę pogadać i o życiowych rozkminach i o pierdolach. Zawsze taka osoba była moja mama ale zmarła jakiś czas temu, tata zmarł już dawno (10 lat). Z mamą gadałam codziennie, o wszystkim. Była też przyjaciółka, z którą też byłam jak duchowa siostra, kontakt prawie codzienny...No i teraz łapie się na tym że po raz pierwszy w życiu czuję czym jest taka prawdziwa samotność. Coś się dzieje w moim życiu i nie mam z kim się podzielić. Przyjaciółce po tym wszystkim nie chcę się narzucać za bardzo, mamy już nie ma...A jestem osobą która ma potrzebę kontaktu, rozmowy, dzielenia się. Maz jest ex, partnera nie mam obecnie. Dzieci są u taty jakaś część miesiąca ale nawet jeśli są ze mną - to przecież im się nie będę zwierzać z tym co mi na sercu leży albo analizować randki...Wychowałam się w domu pełnym ludzi, zawsze miałam z kim pogadać, zwierzać się. Wchodzę dość głęboko w relacje i zawsze były te 2-3 bliskie osoby plus znajomi. Teraz mam poczucie, że naprawdę jestem sama. Nigdy się tak nie czułam...Owszem, raz na jakiś czas mogę się umówić z przyjaciółką i pogadać al.mi chodzi o te codzienność..
I zastanawiam się czy ktoś ma podobnie. Czy to tylko ja mam potrzebę tego żeby mieć jakiś kontakt codziennie, moc opowiedzieć jak coś się wydarzy, wysłać fotę jak coś się fajnego zobaczyło etc...Nie jestem osobą która się narzuca - ten codzienny kontakt w przeszłości był inicjowany przez obie strony. Ale gdy w październiku moja przyjaciółka postawiła granicę bo ma swoje problemy (myślę że depresja - widziałyśmy się teraz w weekend) - to nie mam już osoby, do której mogę spontanicznie zadzwonić jak np wracam z pracy i po prostu pogadać, opowiedzieć co u mnie i wysłuchać co u niej...
Czy może za dużo wymagam? Może większość dorosłych ludzi nie ma tej osoby w codzienności i realizuje takie potrzeby z partnerem? Problem, że nie mam partnera obecnie ale nawet jakbym miała to przecież to coś innego. Mi chodzi o takie pogadanie z kobietą bliska sercu, czasem o pierdolach...
Po rozwodzie powtarzałam, że miłość damsko-meska jest zawodna ale przyjaźń jest właśnie prawdziwą miłością ..Teraz czuję że włożyłam też za dużo oczekiwań na przyjaźń. Tyle, że w takim razie co ma sens? Wczoraj ryczalam w aucie, bo nie jestem przyzwyczajona do tego, że nie mam z kim pogadać.
Czuję ogromny smutek, ogromną pustkę. Skoro na nikogo nie można liczyć to jaki jest sens tego wszystkiego? Nie wiem czy nie łapię przez to depresji...A może muszę odnaleźć sens spędzając dnie w ciszy sama? Tylko że to jest tak niezgodne z moja osobowością, z tym że naprawdę bardzo lubię ludzi i jestem ekstrawertyczna.
Jak jest u Was? Pytam raczej osoby nie mające partnerów czy mężów. Czy oprócz kontaktów i rozmów w pracy macie codzienny kontakt z innymi ludźmi?