vauban 12.06.06, 12:16 Specjalny, gościnny wątek dla emerytów, których już nie wpuszczają do knajp dla małolatów. Odpowiedz Link Obserwuj wątek Podgląd Opublikuj
vauban Re: Emerytowany emeryt 12.06.06, 12:18 Ma pytanie, bo nie nadąża za posTempem życia: co to, u licha, znaczy ROTFL ? Jak odpowiecie, to opowiem bajkę dla potłuczonych albo inną. KOTłownia ! Odpowiedz Link
yavorius Re: Emerytowany emeryt 12.06.06, 12:25 www.idg.pl/slownik/termin_info.asp?id=33667 Odpowiedz Link
vauban Re: Emerytowany emeryt 12.06.06, 13:35 THX, Yaworius, wiedziałem, że jesteś OK. Sądzę po kocie :) Teraz już wszystko (prawie) łozumiem. Obiecałem bajkę, oto ona (płód ostatniej godziny). Bajka dla potłuczonych Zapadał zmierzch. Krążące w oddali gawrony myślały już o spokojnym śnie pośród odpadków, zeszłorocznych liści i patykiem pisanych winach. Nie były to ich winy. W samym środku mrocznego lasu, na uroczyszczu, pośród wiekowych drzew, krzewów i zielska, walczyła z grawitacją i własną starością mała, częściowo spróchniała chatka, w której to chatce robiła właściwie to samo mała, częściowo spróchniała staruszka. Siedziała w bujanym fotelu, dziergając moherowy beret, na jej spróchniałych niemal całkowicie kolanach wylegiwał się beztrosko niewielki, zupełnie świeży, mruczący kotek. Kotek wyglądał wprost słodko. Miał lśniące, czarne futerko, z rodzaju tych, które przy dotknięciu sypią iskrami, bursztynowe oczy, białe nastroszone wąsiki, mruczał tak sugestywnie, iż miało się wrażenie, że posiada zainstalowany wewnątrz elektryczny motorek. W kominku wesoło trzaskały płomienie, szumiały kołysane wiatrem drzewa wokoło, jednym słowem, wszystko było takie, jakie powinno być w stereotypowej bajce, skonstruowanej z archetypów kulturowych. Coś tu jednak się nie zgadzało. Pewien element nie pasował do tego, ckliwego i kiczowatego, przyznać trzeba, obrazka. Tym elementem był, spoczywający obok fotela, ciemny, metalicznie błyszczący kształt, przypominający zbiornik na wodę, lecz zaopatrzony w nonsensownie sterczące stalowe skrzydełka na jednym z końców, kształt, który już na pierwszy rzut oka zdecydowanie nie budził zaufania, kształt wyraźnie nie pasujący do rustykalnego wnętrza wspomnianej częściowo spróchniałej chatki ! Staruszka, machinalnie głaszcząc kotka po grzbiecie, ciężko i z namysłem westchnęła. - Tak, tak, mój miły kiciusiu ! - zwróciła się skrzypiącym jak stare drzwi o północy, lecz przepełnionym tkliwością głosem do kotka. Kotek nie odpowiedział. Na wszelki wypadek, udawał, że śpi. - Nadchodzi chwila, gdy trzeba podjąć decyzje. Kiedy Zielony Kapturek wraz z Wilkiem przytaszczyli mi to znalezisko, pomyślałam sobie na początku: nie. Nie zrobię tego, z wielu powodów. Chociaż jestem częściowo spróchniała, to jednak... Takich rzeczy się nie robi. Nie wolno. Tak wszyscy mówią. Tak zapisano w księgach prawniczych. Ale dzisiaj... Chyba dobrze się stało, że to mamy... Kotek przeciągnął się, lecz w dalszym ciągu udawał, że ignoruje słowa staruszki. Niezrażona brakiem odzewu, staruszka kontynuowała monolog: - Gdyby nie to, co stało się ostatnio... Myślę, że nie zdecydowałabym się na to. Lecz teraz już dosyć tego ! Dotąd naigrywano się ze mnie... Starej wariatki... Mieszka pośrodku lasu, mówili, uprawia ziółka, trzyma kota, nic takiego, robi lecznicze nalewki... Ale teraz, to już przesada ! Posądzano mnie o czary... Dawniej. Głupcy i ignoranci. Uważali za czary to, że napar z mięty leczy chory żołądek ! Masz pojęcie, kocie ? Kot nadal dyplomatycznie nie zabierał głosu. - Ale teraz ! Przegięli, kurwa ich mać faszystowska ! Nowy burmistrz pobliskiego miasteczka mówi - i otumania tym co tępszych wyborców - że prowadzę nielegalną klinikę ginekologiczną ! I że specjalizuję się w aborcjach ! Większej bujdy nie słyszałam od 1411, kiedy rozgłaszano, że lada moment zdobędą Marienburg ! Wiesz co, kocie ? Ja im pokażę ! Kot przeciągnął się, mruknął w sposób sugerujący akceptację. Zachęcona tym staruszka, kontynuowała monolog - mimo tego, że była na wpół spróchniała: - Więc teraz wyjawię ci mój plan: to duże coś, tu, obok fotela, to bomba atomowa. Wedle tego, co pisze na etykietce - a odczytałam ją, mimo braku odpowiednich okularów, bowiem jeszcze w roku 1673 ukradł był mi je ten chuj leśniczy - ma ona moc jednej megatony. To aż zbyt dużo, jak na nasze potrzeby, ale wcale nie za dużo, aby wyrazić moją złość na tych niewdzięczników ! Przy pomocy kilku, prostych zresztą, zaklęć, teleportuję ją dokładnie do gabinetu burmistrza - a następnie, w ten sam sposób, zdetonuję. I co ty na to ? Kot miauknął, wyprostował grzbiet w typowym kocim łuku, a następnie zaczął ocierać się pyszczkiem o nieomal całkowicie spróchniałe dłonie staruszki. Staruszka pokiwała trzęsącą się głową. - Masz rację. Tak będzie właściwie. Z przeraźliwym skrzypieniem prastarych stawów, wstała z fotela. Podeszła do bomby, spokojnie spoczywającej na zadeptanym właściwie całkowicie dywanie. Wyciągnąwszy przed siebie kościste, poznaczone wątrobowymi plamami a przy tym drżące dłonie, półgłosem zaczęła mamrotać skomplikowane i wymagające skupienia zaklęcie. Była już prawie w połowie zaklęcia, gdy nocną ciszę zakłóciło energiczne bębnienie pięściami w drzwi na wpół spróchniałej chatki. Będąc również na wpół spróchniałymi, drzwi nie mogły stawiać przesadnie długiego oporu. Staruszka była tego świadoma. - Kto tam ?! Krzyknęła, mrucząc jednocześnie pod nosem słowa powszechnie uważane za obelżywe. Zupełnie nie pasowały one do sekwencji słów teoretycznie stanowiących zaklęcie. - Otwierać ! Inkwizycja ! Padły złowróżbne wyrazy spoza na wpół spróchniałych, lecz ciągle zachowujących swoją formę, drzwi. Kot już przed dobrą minutą wycofał się na z góry upatrzoną pozycję pod na wpół spróchniałą kanapą. - Nie spodziewałam się hiszpańskiej Inkwizycji... zmartwiałymi usty (!) wybąkała staruszka. Szybko uczyniła rękoma znak, którego nauczyła ją jej prababka, mówiąc: "gdy skończy się spirytus rektyfikowany - zacznie się denaturowany". Dotąd nie doceniała tej rady. A jednak... Znak podziałał ! Świecąca dotąd słabym, fosforycznym światłem skrzyneczka detonatora bomby rozbłysła czystą czerwienią. Mechaniczny głos oznajmił beznamiętnie: - " do detonacji pozostało pięć sekund... cztery... trzy... I tak nie zdążysz wprowadzić kodu dezaktywacji... jedna... zero... Dalszego ciągu, niestety, nie znamy... Odpowiedz Link
aard O! Jakie fajne 12.06.06, 14:58 A czytałeś obrazy Blq? Wyszukiwarka nie działa, więc nie mogę ich teraz namierzyć, ale chyba były na WNie. Nie twierdzę, że to lektura obowiązkowa, ale jakoś klim(a)tami mi się skojarzyła z nimi Twoja fajoska bajka o potłuczonych :) Dzierżżż! Odpowiedz Link
szprota ja się nie znam na wyfukiwarkach 12.06.06, 17:31 ale jak się wchodzi na WNa, to są na pierwszej stronie, jeśli ma się ustawione po 300 w rzędzie. forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=63&w=4279584&a=4387299 forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=63&w=4279584&a=4396849 forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=63&w=4279584&a=4396849 forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=63&w=4279584&a=4529471 forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=63&w=4279584&a=4722492 forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=63&w=4279584&a=4722514 forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=63&w=4279584&a=4882965 Odpowiedz Link
aard Dziękuję 12.06.06, 19:26 Nie chciało mi się jednakowóż szukać, NA KTÓREJ stronie też mogłyby być. Odpowiedz Link
szprota nie ma za co 12.06.06, 19:37 jak to dobrze, że mnie nie musi się chcieć, bo mam to w pamięci ;) Odpowiedz Link
aard to dobitnie pokazuje prawdę zdania, że 12.06.06, 19:53 "MZtka wszystko może, ale nic nie musi" (c) Keltoi Odpowiedz Link
szprota a jeszcze bardziej tę oto prawdę: 12.06.06, 20:05 aard napisał: "MZtka wszystko może, ale nic nie musi" (c) Keltoi Odpowiedz Link
vauban Re: Dla emerytów i rencistów 12.06.06, 21:18 Jak mnie jutro znow najdzie wena, to wrzucę jeszcze. Samemu mi zaczęło się podobać. Odpowiedz Link
vauban Re: Inna bajka 13.06.06, 23:55 Obiecałem, więc daję nowe bzdurki. Mam już pomysł na trzecią. Inna bajka Krasnoludek Hipolit otarł pot z czoła. Oddychał z trudem. "Dawno nie biegałem. Cholera, to wieczne siedzenie na naradach aktywu...", pomyślał. Zmęczony, zziajany, miał przecież ważną misję do spełnienia. Musiał dotrzeć z wiadomością do Oberkrasnoludka Adalberta. Musiał ! Potykając się o sosnowe szpilki i drobne, suche gałązki, Hipolit przedzierał się przez las. Za sobą pozostawił już niebezpieczną, otwartą przestrzeń łąki, pole, na którym pszenica przewyższała go już o głowę, przed nim rozciągał się jeszcze suchy, sosnowy bór. Dalej będzie gorzej, pomyślał cierpko, ci cholerni leśnicy niedawno wprowadzali liściasty podszyt tam, za leśną drogą oddziałową. Od razu wlazł mech i paprocie. Z drugiej strony, w gąszczu będzie bezpieczniej. "Te cholerne, historyczne czerwone czapeczki ! Jak nic mnie coś wypatrzy, bo to się nie zdarzało ? Jakiś grzybiarz, pół biedy, jeśli pijany, będzie myślał, że ma delirium..." Hipolit wzdrygnął się. Przypomniała mu się sprawa krasnoludka Genzeryka. Poszedł kraść jajka z kurnika, potknął czy pośliznął, w każdym razie wpadł do kadzi z zacierem u chłopa - bimbrownika. Ile wtedy było załatwiania, mamienia, a odzyskać ciało Genzeryka udało się dopiero wykradając je wraz z butelką - chłop postawił ją w kredensie, i już zapraszał sąsiadów na oglądanie dziwowiska... Na dotatek, robił się głodny. Krasnoludki, z racji małych rozmiarów, muszą jeść jak sikorki - tyle, ile ważą. Inaczej brakuje im kalorii, tym bardziej przy takim wysiłku, jak przebiegnięcie blisko pół kilometra. Nareszcie ! Oto droga - Hipolit rozejrzał się czujnie. Nikogo. Można iść, aby w te paprocie. Żeby tylko nie napotkać Dziada Borowego - normalnie, to pech, ale w takich okolicznościach - to już nie pech, to klęska ! Nie dostarczy wiadomości ! Lecz co to ? Hipolit uśmiechnął się szeroko. Oto z mchu i poszycia wyłaniał się przed nim miły oku widok - dorodny podgrzybek brunatny ! W sam raz na posiłek dla zgłodniałego krasnoludka ! Hipolit wgryzł się w smaczny grzybi miąższ. "Te parę minut... Nikogo nie zbawi. Muszę zjeść obiad !" - myślał. Skończywszy podgrzybka, oblizał się i raźniejszym krokiem zagłębił się w las. Omijał kępy mchu, szyszki, mrówki... Dokuczały mu jednak coraz silniejsze skurcze przepełnionego żołądka. "Co jest ? W życiu mi podgrzybek nie zaszkodził..." - myślał. Miał już prawie trzy lata, jak na krasnoludka wiek dojrzały. Skurcze nasilały się. Nie wytrzymał, ciężko usiadł pod sosnowym korzeniem. Oddychał z coraz większym trudem. Zwymiotował, ale nie przyniosło mu to ulgi. Miał mroczki przed oczyma. "Co się dzieje ?!" Hipolit czuł się coraz gorzej. Miał uczucie, że ręce mu drętwieją. Z nosa pociekła mu krew. Ostatki rozdygotanej świadomości podpowiadały mu, że to koniec. Ale wiadomość ! Co z wiadomością ? Jeśli jej nie dostarczy, zagrożona będzie cała krasnoludzkość ! Brzozowa kora ! Resztką sił zaczął niezgrabnie skrobać po płatku brzozowej kory ułamkiem sosnowej igły, maczanej w krwi wciąż płynącej mu z nosa: "Do wszystkich. Strajk krasnoludków w oborze PGR - Stare Babki. Odmawiają sikania do mleka. Prowodyr..." Niekontrolowane drgawki sprawiły, że igła wypadła mu z bezwładnej ręki... Hipolit stracił przytomność. Sójka Genowefa, która od dłuższej już chwili przyglądała się konającemu krasnalowi z gałęzi, podfrunęła teraz ku drgającemu jeszcze, drobnemu czerwonemu kształtowi. Uważnie przeczytała koślawe litery ostatniej wieści Hipolita. - Dobrze mu tak. Kapuś pierdolony, doigrał się - mruknęła pod dziobem. Sójka Genowefa, w przeciwieństwie do Hipolita, wiedziała aż zbyt dobrze, o co chodzi. Na dalekiej, zielonej Ukrainie, doszło do fatalnej eksplozji elektrowni atomowej. Podgrzybek wchłonął dostatecznie dużo radioaktywnego strontu, jodu i cezu, by stać się wysoce zabójczym dla drobnego i wrażliwego na radiację krasnoludka. Sójka wiedziała o tym z ptasiego Radia Zamorskiego. Wybierała się od dawna za morze, i starała się być poinformowana, czego należy się tam spodziewać. Krasnoludek, wierny swoim zasadom, radia tego nie słuchał, zresztą było ono przez samych krasnoludków dość skutecznie zagłuszane... Odpowiedz Link
szprota cholerna kocia muzyka 15.06.06, 14:13 jakkolwiek uwielbiam koty, przypodały dziś w nocy pod Huańskim oknem taki koncert, że zamiast spać, próbowałam się doliczyć, ile tego towarzystwa tam było. Teraz sobie myślę, że dwoje, rujcząca kotka i migdalący się do niej kocur, ale dawały czadu jakby ich było kilkanaście. piszę o tym nie dlatego, że popadłam w niepohamowany słowotok, tylko by usprawiedliwić swoje dzisiejsze zaniki w koncentracji i pomylenie dwóch wątków, tak wszak ważnych dla wszelkiej maści surrealistów, absurdalistów i pomniejszych popaprańców. Odpowiedz Link
vauban Re: cholerna kocia muzyka & na WSA rz? 15.06.06, 14:28 Może być. Mięta m wszystko jedno. Cieszęcina, że się podoba, gdzie - wszystkoza jedno. I tak stylu samowystarczalnego naśladowac rady nie ma. Odpowiedz Link
szprota Re: cholerna kocia muzyka & na WSA rz? 15.06.06, 14:38 vauban napisał: >Cieszęcina, że się podoba, gdzie - wszystkoza jedno. ratio żywnościowe :) Odpowiedz Link
aard Re: Dla emerytów i rencistów 13.06.06, 22:50 vauban napisał: > Samemu mi zaczęło się podobać. No nareszcie! :)) Odpowiedz Link
vauban Dla surrealistów z Łodzi 15.06.06, 18:33 Oto kolejna bajeczka, która mi się właściwie przyśniłła. Nowa bajka alternatywna (alternatywna, ponieważ jej fabuła dzieje się w rzeczywistości alternatywnej do rzeczywistości pierwszej bajki, która to z kolei dzieje sie w rzeczywistości alternatywnej.) - Nie pierdol mi takich głupot, kurwa mać, kawałku sparszywiałego szkiełka ! Tymi oto słowy zwróciła się (jak na jej temperament, jeszcze stosunkowo łagodnie) królewna Migdalia do swojego magicznego lusterka. - Jak to, robi problemy ? Co znowu ? Wszystko miało być już załatwione, ojciec się zgadzał, co znów wymyślił ?! Może mi to wytłumaczysz, lustereczko, emmm ? Magiczne lustro trzęsło się jak w febrze. Przetrzymało już wiele - kaprysy dorastającej królewny rosły wraz z nią. Zniosło już wiele napięć powierzchniowych, a nawet takich, które sięgały głębiej w strukturę magicznego szkła. Jednakowoż nie było z diamentu - i wiedziało dobrze, że magiczne zwierciadła dzielą się na te uprzejme i na te rozbite. Nie miało zamiaru dołączyć do tej drugiej kategorii, ale tym razem, sytuacja wydawała się być krytyczną. A przecież tyle już wytrzymało ! Jakże niełatwa była jego egzystencja ! Ileż hipokryzji wymagało odeń dotąd dyskretne ukrywanie własnej opinii na temat użytkującej je królewny ! Pół biedy, gdy zadawała właściwe nastolatkom pytanie : "lustereczko, powiedz przecie, kto najpiękniejszą jest na świecie ?". Drobne kłamstwo załatwiało sprawę. Gorzej było, gdy królewna dojrzewając, zaczęła zadawać pytania szczegółowsze: Czy ludzie rozmnażają się tak samo, jak krasnoludki ? Naprawdę musi odbywać się to w tak niewygodny i obrzydliwy sposób ? Czy ten przystojniak wiceksiążę Paparazzi to prawdziwy Włoch ? Dlaczego mój ojciec król tak bardzo czerwieni się, gdy obmywa mu ręce ta nowa pokojówka ? Wszystko to było jednakże zaledwie przedsionkiem lustrzanego piekła ! Prawdziwe kłopoty nastąpiły wtenczas, gdy królewna Migdalia zaczęła zdawać sobie sprawę z własnej odmienności... Była to, powiedzmy sobie uczciwie - odmienność niezwykła, by nie rzec wręcz - królewska... Otóż, skutkiem jakiejś dziwnej, wymendlowanej struktury genetyczno - dynastycznej, królewna obdarzona została dupą w poprzek. Pod warstwą sukien, na pierwszy rzut oka, jej część dolna nie różniła się zanadto od części dolnych dworek - stąd, gdy za młodu przychwyciła jedną z nich na oddawaniu moczu, mogła królewna bez żenady zakrzyknąć: Och, jej ! Ty też masz cipę ! - jednak w miarę upływu czasu i wzrastania tychże części królewny, problem zaczął - dosłownie - narastać. Brał sie on częściowo z upodobań kulinarnych królewny. Nie było dnia, aby królewski kuchmistrz, zziajany jak zgoniony chart, upiekłwszy naręcza (!) przepiórek oraz kotły (!) zajęcy w śmietanie (!), nie otrzymywał, płynącego z najwyższych stołków władzy polecenia: Fasolka po bretońsku !!! Podwójna ! I do tego hamburgery ! Z surówką z kapusty ! Subito, santo subito ! (Kucharz był Włochem. Praktykował w restauracji na Via dei Conciliazione w Watykanie. Kiepska rekomendacja). Taki sposób odżywiania nie mógł jednak przejść bez echa. Dosłownie. Jak wiadomo, spożywanie strączkowych, wywołuje gazy. Królewna Migdalia miała z nimi problem podwójny - oprócz psucia i tak niezbyt świeżego powietrza w pałacu, wywoływały one dodatkowy efekt akustyczny: dupa królewny kłapała !!! Kłapała przy sraniu, kłapała przy pierdzeniu, co najgorsze - kłapała również przy chodzeniu. Zastanówcie się, drodzy moi czytelnicy: czy warto zazdrościć królewnie jej pozycji społecznej przy takiej dolegliwości somatycznej ? Wracając jednak do dylematów magicznego lusterka: milczało dyskretnie przez czas długi, pomijało oczywiste złośliwości, opowiadane przez dworzan od wielu, wielu lat, nie odpowiedało królewnie na najbardziej zasadnicze z pytań, jakie kiedyś, zduszonym i wstydliwym tonem mu zadała - jakoś udało się wymigać, lecz teraz... W dniu jakże ważnym ! Dynastycznie mariażowym ! Scheiss ! (Lusterko wykonane było w Norymberdze, i po nawet wielu latach, zachowało miłość do rodzimego języka). Królewna starała się opanować. Odwróciła się od przepięknego, biedronmajerankowego biureczka na którym ustawione było magiczne lusterko. Usiłowała zebrać myśli. - Dobra. Idę teraz do ojca. Wygarnę mu, co o tym wszystkim myślę. Niech się tłumaczy. Teraz, kiedy nadarza się niewiarygodna wprost okazja, gdy z powodów genetyczno - dynastycznych, mam wreszcie szansę na poślubienie księcia Rudolfa, on mówi: nie ? Przecież ja kocham Rudolfa ponad życie ! Rudolf, najdroższy ! Nie można zaprzepaścić takiej wielkiej miłości, Rudolfie !! Ach ! Królewna, zarysowawszy marmurową posadzkę ostro zakończonym szpicem wysokiego obcasa, doprawdy, nieźle zapaliła z gumy, i nie minęły dwie minuty, gdy lekko zdyszana, stanęła przed drzwiami królewskich komnat prywatnych. Służba wzdłuż korytarza ustawiona, starannie udawała, iż nie słyszy charakterystycznych kłapnięć, towarzyszących ruchowi pośladków królewny. W tym samym czasie, magiczne lusterko królewny, rozsypało się w proch. Zawał krystalizacji... Niekiedy dotyka przedmiotów magicznych, zwłaszcza zbyt wrażliwych, pozostających na niezdrowej diecie lub w ciągłym stresie. Otwierać! Zażądała królewna od strzegących odrzwi halabardierów. Zawahali się, na ich twarzach pojawiły się znamiona rozterki. Jednak, słowo królewny było słowem upoważnionej - wszak na odrzwiach widniał napis, doskonale czytelny - "nieupoważnionym wstęp wzbroniony". A w tym wypadku, halabardziści postąpić mogli jedynie wedle regulaminu. Rzeźbione odrzwia rozchyliły się majestatycznie, jak należy przy okazji królewskich wizyt. Królewna Migdalia wstąpiła do prywatnej komnaty królewskiej, przepysznie ozdobionej rękoma anonimowych rzemieślników. I stanęła jak wryta. Jej oczom ukazał się obraz, jakiego nie spodziewała się nigdy zobaczyć: oto Jego Królewska Mość, ojciec wyżej pomienionej, zerwał się z klęczek (!) i, podwijając sute królewskie szaty, oblał się był szkarłatnym rumieńcem. Nerwowo manipulował przy rozporku. Na wspaniałym arcydziele sztuki dywanniczej, mającym przeszło 500 lat kobiercu, klęczał książę Rudolf, pantalony mający opuszczone do kostek - przyodzianych zresztą w śnieżnobiałe skarpetki frotte. Na jego obliczu malował się rumieniec o zaiste kardynalskim odcieniu. - Co to, kurwa, znaczy ? Z trudem wyrzekła królewna. Jako pierwszy opanował się Król. - Córko najdroższa... Spokojnie... - rzekł, próbując zachować opanowanie. - Co za, kurwa, spokojnie ??? Co to ma znaczyć ?! - Królewna powiodła nieco nieprzytomnym wzrokiem po komnacie. - Córuchno... jęknął Król - to dla Twojego dobra... - Jak to ? Coo ? - Królewna była już gotowa dać po pysku zarówno ojcu, jak i narzeczonemu. - Ja ci to wytłumaczę. Powolutku. - Rzekł Król, i wykonał przy tym dziwny ruch rękoma. - Otóż, córeczko, muszę wyznać Ci pewną moją fobię: nigdy nie mogłem pogodzić się z myślą, że jakiś obcy facet będzie Cię pierdolić. Zatem, zawarłem z Rudolfem pewną umowę... - Ojcze ! Nigdy nie podejrzewałabym Cię o takie ciągoty ! - wykrzyknęła królewna. - To nie ciągoty, córko. To twarda, polityczna rzeczywistość. Pomyśl, kim jest Rudolf. Jeśli ja go nie wypierdolę, to jak będę się czuł, zawierając dalekosiężne pakty handlowe ? Więc jak, zgoda ? A przy okazji, obiecał mi, że nigdy nie wspomni na forum międzynarodowym o Twojej dupie w poprzek... Trzeba przyznać, że ten ostatni argument przeważył polityczną szalę. Królewna darowała Rudolfowi oportunizm i konformizm. Żyli długo i, podobno, szczęśliwie... Odpowiedz Link
szprota rzyciowe 15.06.06, 19:30 na razie masz mój nieustający poklask i bez pressingu prośbę o jeszcze :) Odpowiedz Link
vauban Re: rzyciowe klimatyzatory 15.06.06, 23:53 Będę się starał, mój Dziekanie (Herbert). Pomalutku. RU daje wielką radość zaglądającemu. Zaglądający nie chce być jałowcem (Juniperus communnis L.), i też coś dać. Zatem zaowocować zainteresowany zarąbiście. Niebawem może odważyć się obnażyć (zaś potem, wybatożyć, gdyż należy). Do przeklejania: wola waszszsza. I'm z another planeta. Planeta Turoń. Nie moja mówić, co właściwa. Tarzan hungry. Tarzan eat now. Vauban sleeps. Kotłownia ! Odpowiedz Link
vauban Dotyczy. Czy Tycza ma się dobrze ? 17.06.06, 01:56 Zapoznawszy się dogłębnie z przepastnym wątkiem WSA, składam niniejszym uprzejmą prośbę do Szproty o przeniesienie oraz o skasowanie wątku "dla emerytów", ale już po przeniesieniu tam treści. Teoretycznie mógłbym wkleić je ponownie, tylko po co. Szkoda, że od początku nie natrafiłem na właściwe miejsce, nie zakładałbym osobnego wątku w Rezerwacie. Więcej szczegółów podam, jeśli pozwolicie mi się przed wami obnażyć. Z wyrazami. Odpowiedz Link
kotbert Re: Dotyczy. Czy Tycza ma się dobrze ? 17.06.06, 07:33 Czy pozwolicie mi pozwolić mu?? To jak? Odpowiedz Link
aard Cz Tycza mnie słyszy? 17.06.06, 12:12 vauban napisał: > Zapoznawszy się dogłębnie z przepastnym wątkiem WSA, Czy naprawdę dogłębnie z tak PRZEPASTNYM wątkiem można się zapoznać? No i że jeszcze zmącę wodę vaubanowej autosatysfakcji: a co z WueNem? ;) > składam niniejszym uprzejmą > prośbę do Szproty o przeniesienie To (niestety?) nie jest możliwe, żeby przenosić posty i doklejać je do wątku. Ale nie ma tego złego, bo > oraz o skasowanie wątku "dla emerytów", VETO!! Piękny wątek i tu przynależy. Jak Szprota usunie, to ja przywrócę :)) > Teoretycznie mógłbym wkleić je ponownie, Tak, to jedyna możliwość. > tylko po co. Właśnie :) > Szkoda, że od początku nie natrafiłem na właściwe miejsce, nie zakładałbym > osobnego wątku w Rezerwacie. Może szkoda, a może nie. Rezerwat wiele zyskał, a stary WS niewiele stracił - i tak jest właściwie tylko dla koneserów i powoli odchodzi na śmietnik historii surrealizmu... > Więcej szczegółów podam, jeśli pozwolicie mi się przed wami obnażyć. > Z wyrazami. Tu mam zdanie jeszcze bardziej sprecyzowane: z wyrazami pozwalamy! Dzierżżższablewdłoń! Odpowiedz Link
huann poczułem, bo jaś/ń /jesttekst 17.06.06, 13:48 aard napisał: > Rezerwat wiele zyskał, a stary WS niewiele stracił - i tak jest właściwie tylko dla koneserów i powoli odchodzi na śmietnik historii surrealizmu... Bracia Strach* mają Wielkie Oczywiście ;P *chodzi o łódzkie kontenery z odpadkami z napisem 'Bracia Strach' Oczywiście Wielkie są. Odpowiedz Link
szprota tak, tylko web spuszczony 17.06.06, 15:08 niejednemu w webie czarny koń na myśli, że po Huańsku zaklnę, nie kupiłam jajek, więc nie mam po czym się drapać, ale po rzetelnym i uczciwym namyśle Szprota says. a, chuj tam. Aard ma rację. Nic dolać nic Maginiak! Vaubanie, bałwanie przepyszny, pajacu wspaniały i bajkomizdrzu znakomity - pisząc, że na WSa z tym nie zamiarowałam pokazać ci drzwi i lansować się admińskimi zapędy. Po mojemu jest to wątek, który najodpowiedniej rereruje nie kreskuje twoim pysznościom. Co nie oznacza bynajmniej [a nie! syn dobosza!], że tu i teraz są one mniej mile widziane. Mnie osobiście napełnia niepohamowanym IHAHA fakt, że mamy cię tu, albowiem cały Rezerwat jest poRUwnywalnie odpowiednim miejscem co WS, a poklasku i publiczności, powiem tobie ja, daleko więcej. obnażenia rychłam królując nowym szatanom cesarza. PS Aardzie, z tym śmietnikiem historii się nie zgodzę. Ale do dyskusji zanęcę po zrealizowaniu imperatywu w kwestii pierniczków. Odpowiedz Link
aard Szprota napisays 17.06.06, 15:58 > PS Aardzie, z tym śmietnikiem historii się nie zgodzę. Ale do dyskusji zanęcę po zrealizowaniu imperatywu w kwestii pierniczków. Szproto, ja też się nie zgodzę. Ale do dyskusji prowoknę, bom taki przeko(r)nik bez pony na przebiegunach. Zadem: co będzei, jak się zaardchiwizuje, kuczemu (na cztery łapy) zmierza? Wszak jeśli nie śmietnik nawet, lamus jednakowóz to jest na pewno. PS. Znowu zamieniam i z e!! Odpowiedz Link
szprota Aard zameinai 17.06.06, 16:04 a ja złasowawszy pierniczka (polecam w biedronie za 5 zeta 500 gramów!) dodam tylko, że z pamiątkami to można różnie. ja te ważniejsze oprawiam w ramki, kładę pod nimi kwiaty, obkładam bieżnikiem z haftem richelieu i klnę na muchy, że pstrzą. a mogłam na śmietnik z tym i nie musieć przeprowadzać tylu zabiegów. tylko że wyrzucać to ja lubię głupie faktury, a nie pamiątki. Odpowiedz Link
vauban Żelazna racja ! 17.06.06, 14:24 Do konsumpcji jedynie w nagłych przypadkach. Sposób użycia: zalać, najlepiej wodą. Posłucham radAarda i nastroję radaard. Cicha woda Vaubana rwie. Odpowiedz Link
vauban Re: Żelazna racja ! 17.06.06, 14:42 Chromoniklowa. Uwaga ! Może wywoływać alergie ! Odpowiedz Link
vauban Pokaż mi 17.06.06, 14:53 swoje zdjęcia z aleorgii, a powiem Ci, kim jesteś. www.wroze_z_linii_papilarnych.com.pl Tamże do nabycia T-shirty z ogórkami. Hit lata ! I wiosny ! I macha skrzydełkami ! PS. kolejna bajka na warsztacie. Odpowiedz Link
huann co do fotek, to nieestety... 17.06.06, 15:58 to było wczasach, gdy świerzb pod gruszą Lampo-Błyskowitza (tego generała) jeździł po Korei. ale dziękuję za zapędy, zaza pusty i zazula Cooka! Odpowiedz Link
vauban Coś strasznego ! 17.06.06, 18:12 śFińska bajka ludowa. Czy pamiętacie, jak w "Wahadle Foucault'a" Umberto Eco, Jacopo Belbo eksperymentował z edytorem tekstu ? W pewnym momencie wpadł na szalenie inspirujący pomysł, który niniejszym rozwijam (a oto stosowny cytat): [Abu, zrób teraz tak: wystukuję to zdanie, daję Abu rozkaz zastąpienia każdego "a" przez "akka" i każdego "o" przez "ulla" i wychodzi z tego fragment prawie po fińsku. Akkabu, zrób: terakkaz takkak: wystukuję tulla zdakkanie, dakkaję Akkabu rullazkakkaz zakkastąpieniakka kakkażdegulla "akka" przez "akkaakka" i kakkażdegulla "ulla" przez "ulakka" i wychulladzi z tegulla frakkagment prakkawie pulla fińsku.] Zatem, Madames, Monsieurs, oto nowy, nie do końca przetłumaczony z fińskiego, tekst (częściowo zainspirowany przez fragment prozy Bo Carpelana). Gwiezdne ullakulla. Przy drulladze, prowakkadzącej przez lakkas, w głębullakim śniegu, w czakkas mrullaźnej nullacy, leżakkałulla zakkawinięte w fullacze futrulla dzieciątkulla. Był strakkaszny mróz, pullakkawietrze byłulla pełne lulladowych igiełek, nakkawet wilki leżakkały w legullawiskakkach, nie śmiejąc wyjść na łullawy. Dlakkaczegulla dzieckulla takkam leżałulla ? Bulla je zgubiullanulla ! Nakka niebie jakkarzyłakka się zullarzakka pullalarnakka, mróz sprakkawiakkał, że drzewakka trzakkaskakkały, pękakkając, akka dzieckulla leżakkałulla, pullarzucullane przy ulladludnej drulladze, i gawullarzyłulla dulla siebie samegulla. Drullagą jechakkały sakkanie. Pullawullaził nimi Stakkary Mężczyznakka, ullabullak niegulla siedziałakka Stakkara Kullabietakka. Ullakkabydwullaje widzieli już wiele wiullasen, niestety, nie dane im było doczekać się pullatullamka. Stakkarzy Ludzie wrakkacakkali dulla swullajegulla dullamu z takkargu, gdzie sprzedakkali wieprzki, i, zakkadowullaleni, myśleli ulla ciepłej izbie, gullarącej zupie i bezpiecznym schrullanieniu przed nullacą. Stakkara Kullabieta zakkauważyłakka ciemny ksztakkałt w zakkaspie wcześniej, niż Stakkary Mężczyznakka. - Zakkatrzymakkaj sakkanie ! - krzyknęłakka dulla mężakka. Gdy sakkanie zakkatrzymakkały się, wysiakkadła, i uważnie przyjrzakkałakka futrzanemu zakkawiniątku. - Akkależ tulla dzieckulla ! - pullawiedziakkałakka do Stakkarego Mężczyzny. - Zakkabierzmy je dulla siebie i będzie nakkasze ! - Dullabrze - ulladparł Stakkary Mężczyznakka - akkale jak je nakkazwiemy ? - Nakkazwiemy je Gwiezdne Ullakulla, bulla w jego ullaczach ulladbijają się gwiakkazdy - pullawiedziakkałakka Stakkara Kullabietakka. Jakkak pullawiedzieli, takkak zrullabili. Gwiezdne Ullakulla rósł zdrullawulla, zmieniając się z dzieckakka w przystullajnegulla młulladzieńcakka. Kullachakkał swullaich przybrakkanych rulladziców, a ullani kullachali jegulla. Mijakkały lakkatakka. W dniu, gdy Gwiezdne Ullakulla skullańczył ullasiemnakkaście lakkat, Stakkarakka Kullabietakka i Stakkary Mężczyznakka przyullazdullabili izbę świątecznym ullabrusem, wyjęli nakkajpiękniejsze nakkaczyniakka z kredensu, urullaczyście zakkasiedli nakka drewniakkanej, rzeźbiullanej łakkawie, pulla czym Stakkary Mężczyznakka pullawiedziakkał: - Mój przybrakkany synu ! Ullatulla ullasiągnąłeś wiek męski. Ullad tej chwili, ty sakkam decydujesz, culla jest słuszne, a culla nie. Wiedz, że makkamy z makkałżullanką pewne życzeniakka, które chcielibyśmy, akkabyś spełnił. Biullarąc Cię nakka wychullawakkanie, mieliśmy nakkadzieję, że pewnego dniakka spełnisz nakkasze nakkajskrytsze makkarzeniakka. - Takkak się stakkanie, mój przybrakkany ullajcze i mullajakka przybrana makkatkulla - ulladpakkarł Gwiezdne Ullakulla, pulla czym, przeprullasiwszy nakka chwilę, znikł był zakka drzwiami. Gdy pullajakkawił się pullanullawnie, w ręku trzymał ciężką siekierę, której Stakkary Mężczyznakka używakkał dulla rąbaniakka twakkardych kłód drzewakka. - Wakkasze nakkajskrytsze prakkagnieniakka zullastaną zakkarakkaz spełniullane - pullawiedziakkał, i dwullamakka zakkamakkachakkami rullaztrzakkaskakkał czakkaszki Staregulla Dullabregulla Makkałżeństwakka. Krew, mózgi i innakka makkateria ullarganicznakka rullazbryznęłakka się pulla ściakkanakkach akka nakkawet pulla pullawakkale chakkaty. Gwiezdne Ullakulla ulladłullażył, niepullatrzebną już, siekierę. - Zakkawsze chcieli umrzeć jednullacześnie, takkak, akkaby jednulla nie rullazpakkaczałulla pulla strakkacie drugiegulla... Cóż za miłullaść... Ullatakkarł łzę. - Nulla, akkale terakkaz, czakkas akkaby zakkacząć nullawe, wielkie życie... Dulla chulllalery z tą chakkatką nakka kullańcu świakkatakka... Tfu, Lakkapullanii - jednulla wychulladzi. Nakka mnie pullara ! Gwiezdne Ullakulla spakkakullawakkał w tullabullałek skrullamny dullabytek, i nie ullaglądakkając się zakka siebie, ruszył dziakkarskim krullakiem w kierunku Helsinek. Fińska język trudna język... Odpowiedz Link
huann Coś finalnego ! 18.06.06, 00:50 vauban napisał: > Fińska język trudna język... no, np. 'raz' i 'dwa' to 'yksi' i 'keksi' (prawie jak 'piksi' i 'diksi'), natomiast i jednakże gwoli swoiście pojmowanej sprawiedliwości przypomnieć muszę, że wyjątkowo zawiłe zdanie brzmiące po polskiemu: 'na niskich łąkach mgła ściele się gęsto' to po fińskiemu banalne 'ala vila maila halan vala'... Odpowiedz Link
aard No szczęście całe, że podałeś klucz 18.06.06, 22:18 bo bym przez pierwszy akapit nie przebrnął. A tak to i morał mogę wyciągnąć, a mianowicie: mementulla mullari. Odpowiedz Link
szprota a ja jestem zdolna do wszystkiego i równie leniwa 18.06.06, 22:30 przekleiłam bajkę do worda i użyłam polecenia "znajdź i zamień", dzięki czemu mogłam nacieszyć się treścią niemąconą formą. :D Odpowiedz Link
vauban W tej metodzie jest szaleństwo 18.06.06, 22:37 Proste, prawda ? Ale i tak zrobiłem coś ze trzy literówki, potem w gąszczu liter ich nie zauważyłem :) Odpowiedz Link
aard Zrobiłeś dwie 18.06.06, 22:42 jedną na początku we "powietrzu", a drugą pod koniec, nie pamiętam w czym. Odpowiedz Link
szprota Re: Zrobiłeś dwie 18.06.06, 22:52 w słowie "oboje" bo siekierować można trojgiem. Odpowiedz Link
huann Maksymy prawisz jak Gorki! 19.06.06, 11:13 a czy Maksym Gorki to absolutne przeciwieństwo depresji? :> Odpowiedz Link
huann Na! 19.06.06, 12:43 <a href="https://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=10322&w=11584342">Nuncjusza!</a> S! Tym! :))) Odpowiedz Link
vauban Re: Spam, spam, beloved SPAAAM !!! 22.06.06, 16:02 A dlaczego moje nie jest na górze ? Przeca nie śpię ? A ? Up ! -- Nie będę miał sygnaturki. I już. Odpowiedz Link
vauban Re: Etniczne klimaty 23.06.06, 23:53 Podanie eskimoskie. Innukij był wielkim łowcą fok. Pewnego razu, gdy czekał z harpunem w ręce nad brzegiem wykutej własnoręcznie przerębli, poczuł nagle, że ktoś poklepał go po ramieniu. Odwrócił się. Za nim stała bardzo duża foka. Jedną przednią płetwą odebrała mu harpun, uderzenie drugiej posłało Innukija do przerębli. Morał: gdy nie umiesz pływać, dobrze jest sprawdzić, czy ktoś za tobą nie stoi na brzegu. Legenda pigmejska. M'buRU i Zwa'hi byli braćmi. Pewnego dnia udali się na polowanie. Udało im się odnaleźć trop słonia, wytarzali się więc w jego odchodach i podążyli za nim. Gdy ślady słonia były już bardzo wyraźne, przyszykowali swoje zatrute oszczepy i podkradali się bez najmniejszego szelestu wskroś zarośli. Wtem M'buRU usłyszał jakiś dziwny dźwięk dochodzący zza pleców. Obejrzał się i zobaczył wielkiego słonia, który wytarzany w obozowej latrynie skradał się ku nim. Morał: nawet wdepnięcie w gówno nie przynosi szczęścia, jeśli za późno się odwrócisz. Klechda kaszubska. Józk pojechał na jarmark do Kartuz. Chciał kupić konia, długo wybierał spośród wielu, nareszcie znalazł takiego, jakiego chciał. Dobił targu, wypił z sprzedającym pokupne, zatabaczyli, i Józk sięgnął po trzos, by za konia zapłacić. Niestety, trzosa brakowało. Józk obejrzał się za siebie - i zdołał jeszcze ujrzeć znikającą w tłumie gorejącą czapkę na złodzieju. Morał: gdy kupujesz konia, patrz mu nie tylko w zęby, ale i dookoła siebie. Odpowiedz Link
szprota nie będę odkrywcza 23.06.06, 23:59 odkrywczy to jest Kopaliński w Bełchatowie. Vaubanie, jeszcze! Odpowiedz Link
huann Re: nie będę odkrywcza 24.06.06, 00:03 szprota napisała: > Vaubanie, jeszcze! może coś o takich np. Hucułach? ;] Odpowiedz Link
vauban Re: Spox, detox i etnox 24.06.06, 00:13 Spokojnie, jeszcze tyle etnosów do eksploatacji, że hej ! Opowieść huculska. Połoninami, jarami, polnymi dróżkami, jechał chłop na huculskim koniku. Zdążał ku wiosce rodzinnej, której nie widział już od długich, długich lat. Oto w oddali zarysował się widok jego stron rodzinnych. Znajoma kapliczka przydrożna, szare, sterane deszczami strzechy... Już, już za zakrętem ujrzeć miał swój rodzinny dom, w nim oczekujących go starych rodziców i ukochaną, do której wzdychał przez tyle dni i (zwłaszcza)nocy... Spojrzał raz jeszcze - i oczom nie uwierzył... - Kto tu, kurwa, postawił MacDonalda ?! Morał: uważnie czytaj korespondencję z rodziną - unikniesz nieporozumień. Odpowiedz Link
huann po obiedzie: KOŃ PRZEWALSKIEGO. on jest, istnieje. 24.06.06, 00:16 uradowane, dziękujące, pewnie się nieudanielinkujące <a href="https://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=10322&w=14376723&a=18171980>ICHACHA</a> po raz wtóry! :D Odpowiedz Link
vauban Klimatów etno cd 24.06.06, 02:00 Opowieść mongolska. U stóp gór Chatan Chairchan stała jurta zamożnego arata Barsa. Bars miał zwyczaj liczyć swoje stada wieczorami. Zapadał zmierzch, a on wciąż liczył. Nigdy nie mógł się doliczyć ostatnich wielbłądów i kóz. Bardzo się tym martwił. Wreszcie zadecydował: dosyć. Nie będę nigdy więcej liczyć! Postanawiam: zapomnę całą arytmetykę ! Po czym położył się spać. Gdy jego kobieta Erechte zbudziła go rano, wyszedł przed jurtę i obejrzał swe stada. Tak. Nie pamiętał już nawet tabliczki mnożenia. Od tego poranka miał stada liczniejsze niż kiedykolwiek. Od tego dnia Bars uspokoił się. Był szczęśliwy. Morał: żyj pełnią życia i nie zawracaj sobie głowy pierdołami. Opowieść tunezyjska. Straszliwy śródziemnomorski pirat Ali Hassan ibn Muhammad Hosrow ben Hassan bin Recycle, dla przyjaciół "Ali", dla niewiernych "Czarna Śmierć" albo, wzgardliwie, "Cycek", wskazał krzywym bułatem cel swym wiernym psom, kamratom w pirackim rzemiośle: - Oto statek Giaurów ! Nie minie pięć minut, a będzie nasz ! - Gdzie, o Allach ! - zakrzyknęli piraci. - Taaaaam ! - wskazał im raz jeszcze Ali. Niestety, nie dość, że bułat był krzywy z definicji, na dodatek jednooki sternik nie doleczył zeza. Straszliwy zgrzyt oznajmił wszystkim, iż statek najechał gwałtownie na zdradliwą rafę... Morał: w każdym przedsięwzięciu, najważniejszy jest czynnik ludzki. Opowieść rumuńska. Wstawał świt. Na palach dogorywali ostatni skazańcy. Strażnik Valgodescu otrząsał się z porannej wilgoci. Zaklął - dracului ! - znów trzeba będzie oliwić kolczugę. Nie lubił tego - oliwa lała się w lniane hajdawery. Zardzewiała, skrzypiała jednak nieznośnie. Oho ! - jakiś kształt na murze - blisko - czarna, powłóczysta opończa, na kształt nietoperzych skrzydeł łopotała złowieszczo - już przy blankach, przechyliła się... Rozległ się straszliwy odgłos, jakby wydarty przemocą z trzewi: Eueeyyychcheeeee !!! Valgodescu poprawił halabardę i zbliżył się. - Piórko, czy "Alka - Prim", Panie ? - Eueech... tfu... - odparł hrabia Dracula - dziękuję ci, wierny strażniku... Bue... - splunął. - Powiedz, czy handlarz winem wbity tam oto... tfu, żyw jeszcze ? - Nie hrabio, skapiał jeszcze wieczorem - odparł Valgodescu. - Miał szczęście... Widzisz, jak mnie załatwił ? I to ma być wino ? Jabol, i tyle ! Rzygam już od północy... Morał: in vino veritas. Veritatis splendor. Odpowiedz Link
aard Stare ale jare 26.06.06, 16:00 vauban napisał: > Opowieść mongolska. > > U stóp gór Chatan Chairchan stała jurta zamożnego arata Barsa. > Bars miał zwyczaj liczyć swoje stada wieczorami. Zapadał zmierzch, a on wciąż > liczył. Nigdy nie mógł się doliczyć ostatnich wielbłądów i kóz. Bardzo się tym > martwił. > Wreszcie zadecydował: dosyć. Nie będę nigdy więcej liczyć! > Postanawiam: zapomnę całą arytmetykę ! > Po czym położył się spać. Gdy jego kobieta Erechte zbudziła go rano, wyszedł > przed jurtę i obejrzał swe stada. Tak. Nie pamiętał już nawet tabliczki > mnożenia. Od tego poranka miał stada liczniejsze niż kiedykolwiek. Od tego dnia > Bars uspokoił się. Był szczęśliwy. > Morał: żyj pełnią życia i nie zawracaj sobie głowy pierdołami. A tymczasem tak naprawdę napisał: To będzie mówić Język mongolski ć. Przy współczynnikach góry uwieńczają (stawać na czele) konstanta. Stają się Stoją Zamożny Chatan Chairchan jurta arata Barsa. Zwyczaj musiał kosztować wieczory stadtów w wieczór zagrodzenia. Półmrok powalić, ale on to kosztował wciąż. Nigdy może być dodawany ostatnio wielbłądów i she-goats. To zmartwiło bardzo to. Wreszcie to określiło dosyć. Nigdy JA będzie kosztować większa ilość rozstrzygam JA być zapominać Arytmetyka cała! Potem położony śpią. Kiedy kobieta obudziła jego to wczesny Rano Erechte, to ma pozostawiany zanim jurtę i to zaobserwowało stadty. Tak więc. To nie pamiętało stół powiększenia nawet już. Miał liczne stadty od tego poranku niż kiedyś. To było było uspokajane od tych Zagrodzeń dnia. Tam było szczęśliwy. Morał to pełnię czegoś długotrwałość i to nie zawraca główny pierdołami. Odpowiedz Link
vauban etniczne klimaty 02.07.06, 15:09 Bajka czechosłowacka - Ajjj ! To neji zedni legrace... Jęknął Rumcajs, ryjąc nosem w ściółce Rzaholeckiego Lasu. Szyszki kłuły go w nos. Nabity żołędziami pistolet odrzucił dla bezpieczeństwa jeszcze podczas swego krótkiego lotu. - Krtek ! wykrzyknął, zobaczywszy, o co zawadził zawijastym zbójnickim ciżmem. - Nu, pogadi ! Ze zrujnowanego kretowiska wychynął kreci łebek. - Ach, jooo ! Westchnął Krtek. - Pozor ! Ja ci, kurwa, pokażę, czarny chuju... charknął przez zmierzwioną i omszoną brodę Rumcajs. Jak Szarik, z odbicia obu nóg, Rumcajs skoczył ! Obcasami rozdyźdał łebek Krteka ! Ciżmy śliznęły po krecich flaczkach - po Warszawsku w rosole, przemknęło Rumcajsowi przeze myśl - siadł ciężko na rozsypanej, miękkiej ziemi. - Cypiskowi futerko na czapkę... Nie nada się. Trudno - zadecydował Rumcajs, otrzepując hajdawery. - Hej, Hanecko, głodnym ! - wołał, powracając do zbójeckiego legowiska. - Może otworzę Ci puszkę ? - odparła Hanka. - Cipuszkę później, głodny jestem ! - rzekł Rumcajs, wycierając jednocześnie nos w chusteczkę, zrabowaną przedwczoraj Księciu Panu z Jiczina... -- Gott strafe Rumcajs Odpowiedz Link
szprota ja chciałam zauważyć 04.07.06, 13:47 że Vauban podtrzymał starą, ginącą tradycję wędrującej pomiędzy utopcami sygnaturki z Rumcajsem i bardzo mu się to chwali :D Odpowiedz Link
aard Szacunek dla Vaubana 04.07.06, 16:06 za wczytanie się w RU, tak ogólnie (sygnaturka wskazuje na jeden z aspektów). Mało komu się to udało :)))) Odpowiedz Link
szprota zwłaszcza, że (dodała niepotrzebnie) 04.07.06, 18:10 miał dużo więcej do wczytywania niż, dajmy na to, Kotbert czy Lolik. Odpowiedz Link
aard że już nie wspomnę 05.07.06, 10:39 że miał jeszcze dużo więcej więcej do wczytywania niż, dajmy na to, Szprotaard. Acha, miałem nie wspominać :p Odpowiedz Link
vauban Re: aletotrochępotrwałobomusiało:) 05.07.06, 12:45 Tak czy siusiak: -- Gott strafe RUmcajs Odpowiedz Link
vauban Re: Z morskich bezkresów IHAHA ! 19.07.06, 02:39 Spośród nieznanych przygód Guliwera, najbardziej lubię tą, mój drogi Piętaszku... Zagaił rozmowę Robin Son, zachłystując się wprost dymem ze swego doskonałego, kubańsko - radzieckiego cygara. - O, Panie i Autorytecie mój, jam robak, w prochu u stóp twych pełzający... Racz oświecić mój ciemny umysł, Panie mój ! Jedyny i Wielki ! - z czołobitnością odpowiedział Piętaszek, starając się jednocześnie nie rozlać drogocennego wina z drzewa Dżewe poza obrąb kielicha, wyrżniętego (!) w najczystszym krysztale górskim. Trunek mienił się w promieniach słonecznych jak żywa istota. - Dziękuję ci, mój wierny sługo. Lecz wracając do tematu... - Temat nie gołąb, nie ucieka - niezdarnie zażartował wierny Piętaszek. - Doprawdy, Piętaszku... Czy nie spoufalasz się ze mną zanadto ? - z przekąsem powiedział Robin. - Gdzieżbym śmiał, Wasza Miłość... - odparł Piętaszek - jeno myślałem o ptaszku, którego... - Doprawdy, Piętaszku, nie myśl. Proszę cię. Nie wychodzi ci to najlepiej. Pozostaw to zadanie mnie - twojemu Panu. Wiem wszystko o ptaszkach. Wszelkiego rodzaju. Twój prostacki umysł może objąć niewielką doprawdy cząstkę szlachetnej wiedzy ornitologicznej. Wiesz co nieco o ptakach - na potrzeby kuchni. Wiesz (albo zdaje ci się, że wiesz) to i owo o pieczeniu kur na ognisku. Wszelako nie upoważnia cię to do wydawania sądów a priori na temat gołębi, kur, drobiu... - Kiedy, Panie, ja nie o tym chciałem, naprwadę... - sumitował się Piętaszek. - Drób grzebiący... Galliformae... to jest, chciałem rzec, kurakowate... Jest to temat, jakim pragnąłbym zaprzątnąć mój analityczny umysł... Wyższa cywilizacja, Piętaszku, charakteryzuje się szczególnym podejściem filozoficznym, jeśli chodzi o drób... - Ale, Panie mój, czy nie kończy się on kurzym obozem zagłady ? Jak inaczej nazwać te ogromne, obrzydliwe fermy drobiowe, z których jednej właścicielem jest Pan Mój ? - rzekł Piętaszek, coraz zuchwalej popatrujący na Robina. - A masowa produkcja jaj ? Handel komórkami ? Telefonia komórkowa ? Mocium Panie, czyż nie są to objawy globalizacji, jakim ulegamy nieświadomie nawet tu, na tej teoretycznie bezludnej wyspie ? - Eee. Nudzisz mnie, Piętaszku - odparł Robin (nawet nie wiedział, że właśnie w tym momencie Królowa nadała Mu - pośmiertnie, gdyż uważany był od dawna za zaginionego bez wieści - tytuł lordowski, zatem należałoby sprostować całą linijkę: Eee. Nudzisz mnie, Piętaszku - odparł Sir Robin etc.) - Spieeee... uchchch... alaj... Ziewnięcie rozdarło mu od niedawna arystokratycznie zarysowaną szczękę. - Jak Pan każe - odrzekł Piętaszek. Ocean huczał i huczał. Cią g w dal szym od cinku. -- dziki Lenin jest Pszczyński Odpowiedz Link
vauban Re: Otchłanie Pacyfiku 20.07.06, 01:29 Huk oceanu monotonią swą sprawiał, że Sir Robin Son, niezależnie od ilości trunków, niezmordowanie serwowanych przez zacnego Piętaszka, zastanawiał się niekiedy nad kwestiami ciągłości i nieciągłości egzystencji. Ciągłość raziła monotonią - wciąż te same palmy, szumiące do wtóru fal, wciąż ten sam widok na koralową plażę, wciąż przepocone pachy Piętaszka. Nieciągłość, jakkolwiek rzadka, związana była zwykle z irytującymi zjawiskami przyrodniczymi - tajfun, na przykład. Prócz konieczności stawiania na nowo chatki z bambusa, tajfun stawiał Sir Robina w krępującej dla niego konieczności pofolgowania instynktowi samozachowawczemu. Musiał wtenczas wstać z hamaka, przebyć najeżony trudnościami odcinek drogi z plaży do najbliższej jaskini, i pozostawać tam, w chłodzie i wilgoci aż do czasu rozpogodzenia. Sir Robin nienawidził tego z całego serca. Prostoduszny Piętaszek nie pojmował zmian nastroju swego Mistrza i Pana. - Dlaczego, Panie mój, wybuchasz tak wielką złością z tak błahego i poniekąd niezależnego od naszej woli zjawiska, jakim jest zła pogoda ? - pytał Sir Robina. - Czyż mamy na to jakikolwiek wpływ ? Wszak jest to zwyczajne zjawisko meteorologiczne. Powieje, popada i przestaje, a przy okazji oczyszcza nam latrynę. Osobiście, zdecydowanie wolę zdać się na siły przyrody, niż czyścić ją ręcznie, względnie kopać co pół roku nową, za przeproszeniem Jaśnie Pana, dziurę na kupy... - Kochany mój, najmilszy Piętaszku, mordo ty moja ! - odrzekł Sir Robin. - W swej prostoduszności, widzisz tylko wymiar praktyczny, wręcz wąsko utylitarny. Tajfun, to podniosłe misterium natury, ma dla ciebie wymiar spuszczenia wody w toalecie. Więcej wyobraźni, kwiatuszku. Rozpętane żywioły i ich majestat... Nalej mi jeszcze, dziękuję, stary. No, po prostu, to działa na mnie tak, że nie wiem co. Nolmarnie, jakby mi klóriki po brzuchu się ganiały. Nalej jeszcze. Nie rozlewaj, głupku ! Czy ty wiesz, ile dali by na Allegro za ten rocznik, hep ! Czy mówiłem, że ten hamak trzeba by wymienić na lepszy ? W jaskini za daleko do barku. Hep ! Czy ten transatlantyk hep ! nie mógł rozbić się trochę bliżej jaskini, co ? Hep ! Aż mi cię żal, jak widzę jak hep ! Ganiasz po każdą butelkę aż na rafę, nie mógłbyś przynieść więcej od razu, hep ! I mnie przestraszyć, bo czkawki dostałem hep ! - Panie mój, spiżarnia transatlantyka świeci pustkami. Przyniosłem stamtąd już właściwie wszystko... - odrzekł Piętaszek, starając się przybrać przepraszający wyraz twarzy. - Serio ? - zaniepokoił się Sir Robin - kurwa, chujowo... Skąd weźmiemy żarcie i picie ? Ale źle ! - Bez obaw, mój Panie. Pan kazał się przestraszyć, zatem zrelacjonowałem to, co zdarzy się za jakieś trzydzieści lat, o ile szlag nie trafi pokładowych lodówek - na razie działają... - O. No to nieźle. I czkawka minęła. Piętaszku, kocham cię ! Co ja bym bez ciebie zrobił ! Daj pyska, mój robaczku ! - Dam, Panie, dam i więcej... Zapadał zmierzch. Zachodzące słońce rzucało ostatnie promienie, sprawiając, że koralowa plaża mieniła się przepysznymi odcieniami różu, czerwieni i pomarańczu. Palmy kołysały się w łagodnych podmuchach orzeźwiającej bryzy. Fale szumiały, przypominając o wiecznej stałości i zmienności natury. W powietrzu unosił się zapach egzotycznego kwiecia i miłości. CDN -- jest dziki Pszczyński Lenin. Odpowiedz Link
huann Tymczasem, do Netzschego Nieświadomego Piętaszka 25.07.06, 23:08 i jego Pana Sirrobina Sona zbliżali się nieubłaganie nasi Szwedzi... Odpowiedz Link
vauban Re: Szumuszu szuszu, pszszchachch... 27.07.06, 04:12 Mówiły miękko fale, i przyciągnęłam go w dół ku sobie tak że mógł uczuć moje piersi pachnące tak a serce mu biło jak szalone i tak powiedziałam tak chcę Tak. - Sir Robinie ! Ach, Sir Robinie, zbudź się ! Majaczysz ! Słowa Piętaszka niechętnie docierały do Robin Sonowej świadomości. Po - przez strzępy snu, zamazane wspomnieniami młodzieńczych lektur, bezustannym szumem fal, na wpół zatartym wizerunkiem naprawdę_jaka_jesteś_nie_wie_nikt_dziewczęcia, tytanicznym wysiłkiem przeżarły rozliczne warstwy zamglenia Robinowego umysłu, jednak. Jego spontaniczna erekcja zanikała zwolna, podobnie jak postalkoholowa glątwa. - W czym rzecz, psie mój wierny ? - Sir Robin sklecił z trudem zgłoski. - Ach, Panie Mój, mam złe wieści... - powiedział Piętaszek. - W dawnych, dobrych czasach, przynoszących złe wieści uśmiercano, Piętaszku. Zakonotuj to sobie, bądź też, jeśli wolisz, wyrzuć sobie na margines... - Ale, w rzeczy samej, o co ci chodzi ? - Panie, dwie rzeczy zdarzyły się podczas twej ostatniej nieprzytomności: ślady stóp ludzkich na plaży i maszt okrętu na horyzoncie widzialny ! Czyżby ratunek nam zgoła nadciągał ? Alboli wyspa nasza nie jest bezludną ? Rady, Panie, szukam u Ciebie ! - Okręt. Kurwa, nie mam ochoty wsiadać na żadne pływające cholerstwo. Sam widziałeś, czym to się ostatnio skończyło. Poza tym, naruszają nasz 200 - milowy pas wód przybrzeżnych. Piętaszku, oto zadanie dla ciebie: opierdol ich - ktokolwiek by to nie był - każ im zapłacić cło, i resztę... Takie tam... Będziesz sam wiedział. I podaj mi Martini z lodem. - Oto Martini, Panie, loda niestety zrobić zmuszony będę nieco później. Mój Pan nie wyraził zdania wobec innego zjawiska, mianowicie śladów stóp na plaży. O ile wiem, Pan nie chodzi wcale - noszę Pana na plecach nawet do latryny - zaś ja używam tenisówek Made in China, jakich kontener znalazłem wyrzucony na brzeg, i Panu zalecam noszenie... W sumie, do latryny to mógłby się Pan własnonożnie pofatygować... - Piętaszku, nie zapominaj, iż żyjemy w eklektycznych czasach - ja gram rolę dziewiętnastowiecznego rozbitka, a ty mojego dziewiętnastoletniego sługi... Należy w takich sprawach zachowywać formę nawet pomimo wszystko. Zatem rzekłeś, iż obcy na wyspie naszej jakiś przebywa ? - O tak, Panie Mój Nieomylny... odrzekł Piętaszek. - Właśnie. Jeszcze martini, podwójne, nie, poczwórne... W końcu, należą mi się wakacje... Zgodnie z utartą fabułą, poinni być to ludożercy. - Jak to, i Pan Mój mówi to z takim spokojem ? - Oczywiście. Są niegroźni. Mnie nie tkną, bo o kim byłaby opowieść ? Ty też jesteś potrzebny. Nie zjjeeeeedzą cięęęę... uuuachch... - Sir Robin ziewnął jak hopipotam (Alternatywny hipopotam, wybitnie mięsożerny, występuje w tropikach i w rewii na lodzie - przypis autora). - Martini !!! Piętaszszku, lej ! W puchary... Zwierz Alpuhary... Dzierżż ! - Pan Mój, w obliczu takich zdarzeń, trzeźwość zachować powinien... - bezskutecznie marudził Piętaszek, dolewając jednocześnie trunek do kielicha Sir Robina. Służalcza natura brała w nim jednak górę. - Lej, chuju. Tak mawiał mój pradziadek do swojego chuja, gdy pojawiły się problemy z prostatą. Moszsze nie ? Mosz nowy worek, Piętaszku ? Czyżby świt wstawał ? Lej, bo ci wleję ! - Naści, Panie... rzekł Piętaszek, oglądając się jednocześnie trwożliwie przez lewe ramię. Coś mówiło mu, że nie pozostaną długo sami na tej, skądinąd bezludnej, wyspie... Odpowiedz Link
vauban Tropików smutek 10.08.06, 03:45 Siedząc na plaży, Piętaszek gryzł bezsilnie dłonie. Jak otrzeźwić wiecznie pijanego Sir Robin Sona, w obliczu nadciągających kłopotów ? Jak nie narazić się na demonstrację jego wielkopańskich zaiste manier ? No i jak wybrnąć z honorem z idiotyczno - homoseksualnej zależności, w którą popadli obaj - zarówno Piętaszek, jak i Sir Robin, znalazłwszy się na tej okropnej, bezludnej - a zatem pozbawionej możliwości wyboru partnera / partnerki, wyspie ? Piętaszek łamał sobie głowę i łamał... - Bez wodki nie razbieriosz ! - orzekł na koniec, i rozejrzał się uważnie po okolicy. Jego Pan spał. Dobrze ! - pomyślał sobie. Da radę ! Piętaszek nigdy nie był intelektualistą, co więcej, nie ukończył żadnej szkoły, miejscem jego edukacji były smrodliwe zakątki portowej Odessy. Kradło się - wiedział, jak. Wiedział też, po co. Dźgało się - wiedział, jak. Nóż był zawsze naostrzon. Pływało się - navigare necesse est, jak mawiał doń pewien stary, rozpustny marynarz. ...Ale, żeby w taki sposób... Na bezludną wyspę trafić ? Tego ja się, nieszczęsny, nie spodziewał ! - Ech, job jewo mat' ! - zaklął był w rodzimym języku. Pora zbudzić tego burżuja - Robin Sona ! Zapłaci mi on kiedyś za moje krzywdy, ot, zapłaci... Piętaszek powstał z pnia nadgniłej palmy, i nakierował swe kroki ku nieprzytomnemu z przepicia Sir Robinowi. ... Tymczasem, szwedzki okręt szykował się już do rzucenia kotwicy... Odpowiedz Link
vauban Re: Kurwa, chyba dostanę pierdolca 27.09.06, 13:45 Jeśli mi nie zainstalują internetu, teraz, natychmiast ! Idę robić awanturę tepsom ! Odpowiedz Link
szprota długo 03.10.06, 00:56 ale już? na stałe? hura? miej tepsę i patrz w tepsę? ja się dzisiaj integrowałam z ludźmi z pracy i kolegą Grzesiem i mieliśmy pogadankę o kotach rozrywanych przez psy, odgryzionych uściech sąsiadki rotwajlera, alkoholizmie w rodzinie i jak mandat za przekroczoną podwójną przenegocjować w mandat za zaśmiecanie na Litwie. Odpowiedz Link
vauban Re: no, uff 03.10.06, 01:31 Na stałe, ba ! Szybciej nawet nieco działa niż na Fałata (Fałat to był malarz. Ale akwarelowy - powered by Mr. Wiśniak & Gruby Pies). Tepsy, Tamtepsy i Tutepsy. Oraz Owepsy, Innepsy, Czyjeś_tam_psy i w ogólności kynologia. Śmiejący się rottweiler oraz wczorajszy sen o tym, jak zostałem Handym - bezzłotąrączką, brr... Ja tam od wczoraj jestem kompetentnym uczestnikiem dialogu nieustającego z mym teściem o wkrętach, gipsie, zrywaniu tapet, tarczach szlifierskich i milionach innych przyjemnych rzeczy, jednym słowem, remont na całego ;) Koty obserwują... Odpowiedz Link
szprota to zazdroszczę 03.10.06, 01:41 Fałatu, bo wspomnian również przez ciotkę Lilę, co to Lewis Carrol byłby zachwycony, a jej ciasteczka miały swoje lata, a i tak były smaczniejsze od polewek ostatnich. re-mąt usqtecznili zaś rodzice ostatnio przy nomen omen wybitnym współudziale kafelków, co były bez fugi, więc Bach. Odpowiedz Link
vauban Re: ano mruczą 03.10.06, 01:46 nieprzychylnie na Czarną, ale jeszczem nie kosztował. Z recenzyj wynika, że co za szybko, to niezdrowo :P W słynnym meteorową przygodą Ustępie jutro może być kafli Mozart :/ Odpowiedz Link
szprota requiem dla sru? 03.10.06, 01:50 niechaj se mruczą, to żaby nie da się połknąć, a nie polewki wypić, a recenzyje zaciekłe, bo coście nie chcieli, tomacie. pomidor! Odpowiedz Link
vauban Re: rex tremensae 03.10.06, 01:53 Pożryjemy, zobaczymy (czy Strawiński Dziadka... do Orzechów !!?) Odpowiedz Link
szprota zimny hoff a mann z nieba 03.10.06, 02:02 A Piotruś był straszny. Strawiński bił dziadkiem kniazia Igora, nie był bowiem świętym ani tureckim, i przebył wpław czajcze jezioro bez DNA. Odpowiedz Link
vauban Re: Łaaa ! Będzie ! 03.10.06, 02:07 A w Toruniu są Łabądzie: forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=737&w=41489600&wv.x=2&a=49504235 I nic nie da się zrobić (prócz zdjęcia: uśmiech pliiiz !) Odpowiedz Link
szprota łabądzik, owszem, strasznemu Piotrusiowi pływał 03.10.06, 02:14 może to zresztą był Pawełek? [łabądź nie wyszedł. czarny znaczy taki. w tym aparacie.] Odpowiedz Link
huann lepiłem wczoraj łabądki z parafiny 07.10.06, 11:14 i w ogóle straszny byłem jesteśmy łabędzie. Odpowiedz Link
vauban Re: Klimaty etno nowe 13.11.06, 23:00 Bajęda bretońska. Jacques obrabiał swe pole od lat. Obrabiał je jego pradziad, dziad i ojciec. Jacques nie chciał być gorszy. Zatem pracowicie, od rana do nocy orał swoje trzy hektary. Dziwił się nieco, że nic na nich nie chce wyrosnąć. Złośliwy sąsiad, Jean - Martin powiadał wprawdzie, że oprócz orki dobrze byłoby czasem na tym polu coś kiedyś również zasiać, ale Jacques był ponad takie docinki. Orał więc wytrwale. Pewnego dnia, gdy słońce w swym biegu osiągnęło zenit, a posłuszne woły ciągnęły radło, Jacques poczuł, że coś zawadziło o pług. Zatrzymał zaprzęg, i przyjrzał się uważnie przeszkodzie. Spod grud żyznej ziemi przebijał blask złota. Jacques odgarnął humus, podniósł znalezisko do oczu. Była to złota korona królów francuskich. Jeszcze tego samego wieczoru, na Ile - de - Cite, z polecenia królewskiego wzniesiono i podpalono stos, na którym skwierczał był zawistny sąsiad Jean - Martin, oskarżony dla wygody panującego o czary. morał: władza deprawuje, władza absolutna deprawuje absolutnie. Odpowiedz Link
vauban Re: Sir Robin i jego smutny koniec 21.12.06, 22:56 - Piętaszku ! Piętaszkuuu ! Głos Robin Sona odbijał się bezsilnie od palmowych kłodzin *. Odpowiadał mu jedynie monotonny szum fal i wiatr we włosach. - Jeeny. Na nikogo już nie można liczyć - stęknął Robin, i usiadł ciężko na piasku. Odechciało mu się wszystkiego. - Wszystko huj. Mam dosyć - stwierdził, i, rzuciwszy jeszcze okiem w stronę szwedzkiego statku, rzucającego bezczelnie kotwicę w koralowym atolu, splunął pogardliwie do przejrzystej morskiej wody. Wiatr wiał. Robin Son siedział nieruchomo na plaży. Ramiona drgały mu w spazmatycznym odruchu wzgardy, lecz nie był w stanie wykonać kroku naprzód. - Piętaszkuuu ! - zawołał, bez nadziei na odzew. - Jestem, o Panie ! - doszedł go głos wiernego sługi, dochodzący z oddali i z charakterystycznym przydechem, znać wołający w biegu i zdyszany. - Tu jesteś, krosto... No, dobra. Słuchaj ! Natychmiast przynieś mi mój rewolwer na złotej tacy ! - Tej ze statku, co tam ?... Upewnił się Piętaszek. -Tak. Mamy może jakąś inną ? Chcę sobie stylowo palnąć w łeb, mój drogi. I ma się to odbyć naprawdę porządnie, więc leć po tacę... No, i sprzęt... - Panie ! Pan mówi poważnie ? - zaniepokoił się Piętaszek. - Tak. I, kurwa, pospiesz się, bo nie będę czekał pół dnia. Ten statek... Moje wakacje - wszystko przesrane. Oby to... Piętaszek, trzeba oddać mu sprawiedliwość, bardzo długo szukał i tacy, i rewolweru. Przynosząc je, miał minę zbitego przez kochającego pana psa systemu basset. - Panie mój, oto jest to, o co prosiłeś... Zwracam jednak uwagę, iż do rewolweru nie mamy naboi ! - Tak ci się tylko zdaje, otóż mamy. Jeden nabój, w sam raz dla mnie... Chowałem go w skarpetce, abyś podstępnie nie wydarł mi go... Teraz się przyda. Robin Son, z determinacją wypisaną na obliczu, załadował nabój do bębna rewolweru. Spojrzał smutnie na Piętaszka, przyłożył broń do skroni i pociągnął za spust. Huknęło. - O, rety ! - wzdrygnął się Piętaszek. Otarł z twarzy bryzgi krwi i mózgu. - No, to mam, wolne, nareszcie. Warto było poczekać - stwierdził. Szwedzki statek majestatycznie opuszczał szalupy. Ciało Sir Robina drżało w ostatnich skurczach na piasku plaży. Zapadał zmierzch. Odpowiedz Link
vauban Re: Zapomniałem o * 21.12.06, 23:01 Otóż, palmy nie mają jakoby pni - mają KŁODZINY, uchacha ! Odpowiedz Link
vauban Spoglądałem dzisiaj w lustro, no i 22.12.06, 02:45 pomyślało mi się: stary jestem ! Mam siwe skronie ! Kurwa mać, jeszcze trochę (2 lata), i czterdziestka na karku, od życia w podarku. Dzierżż, ale psiakrew, niedobrze. Odpowiedz Link
szprota e, też mam kłaczki siwizny 22.12.06, 02:53 za kilka dni wyświetli mi się w wizytówce, że mam 30 lat. póki co myślę o tym wieku w wyłącznie kategorii powziętego niegdyś postanowienia, że gdy dotrwam trzydziestki, ostrzygę się i ufarbuję na blond. Odpowiedz Link
szprota uau, jak mówi Bodzio 22.12.06, 03:01 nie będzie, nie zrobię tego, szkoda mi włosów ;] Odpowiedz Link
szprota Re: a coś ty, kot ogrodnicka? 22.12.06, 03:07 to ja dla rozruszania jeszcze zrzut z koleżanki Oli: Szprota 2:58:32 KŁYKCIE! STRASZLIWE KŁYKCIE! Breblebrox 2:58:57 Eklektyczny kontrabas? Szprota 2:59:15 nie, cytrynowy fortepian! Breblebrox 3:00:10 Rozszabrowałaś moje delikatne fale eteru... Szprota 3:00:22 ale tylko między krze Breblebrox 3:01:08 Widzę że jesteś wytrawnym koneserem sera! Szprota 3:01:20 bo ke sera, sera. Breblebrox 3:02:00 Tylko nie próbuj wzbudzić mojego współczucia, to twoja wina! Breblebrox 3:02:32 Czy ktoś zamawiał taksówkę? Szprota 3:02:35 nie wpędzaj mnie w poczucie wina, powinnam go unikać Szprota 3:02:44 pielęgniarka trochę. Breblebrox 3:03:35 Zżera mnie niebotyczna kijanka Breblebrox 3:03:47 To samo co weekend Breblebrox 3:04:13 KIJANKA< KIJANKA!!! Rozumiesz? Szprota 3:04:16 cóż, każdy ma jakąś żabę do połknięcia. jakie to szczęście, ze biedronka jest tak blisko. Odpowiedz Link
vauban Re: kruca fuks, jest pewien problem 22.12.06, 03:13 z kotami: były dwa, kuweta była w sam raz. Na trzy, jest za mała. Wydatki ! Ciągle i zawsze wydatki ! Odpowiedz Link
vauban Re: ode spałem 22.12.06, 15:21 ale problem kociej kuwety (za małej) niewątpliwie pozostał nierozwiązany:/ Odpowiedz Link
szprota moje mają dwie 22.12.06, 15:23 i chyba faktycznie każde chadza oddzielnie, bo Kotę widzę zawsze w tej mniejszej, granatowej ;] schnę po supportowaniu taty w wyprawach namierzających prezenty. Odpowiedz Link
vauban Re: i taki będzie, jeszcze parę 22.12.06, 15:25 dni, albowiem dopiero po tzw. świętach będzie możliwość zakupu urządzenia większego kalibru. Z klapką i krytego :P Odpowiedz Link
vauban Re: kiedyś, w Olsztynie były 22.12.06, 15:27 dwie kuwety, ale jedna przepadła w trakcie przeprowadzki, nikt nie ma pojęcia, gdzie. Niemiło ! Odpowiedz Link
vauban Re: W nawiązaniu do bajek toruńskich 01.02.07, 23:08 popełniłem taki tekst: ... jeszcze kilka nakłuć igły, i oto będę. Jestem. Ręce szwaczki są chude, czerwone, obracają mnie na wszystkie strony, badają: żadnych dziur, sieczka się nie sypie, oczka trzymają się na miejscu, dobrze jest. Pewnie, że dobrze. Leżę w pudełku, zaczynam swoją ziemską tułaczkę, rozmyślam. Kim jestem ? Oto lustro (to nazywa się:lustro. Skąd to wiem ?). Widzę siebie w kartonowym pudle, niebieski plusz, czarne oczy, niebieska kokarda pod szyją. No, mogło być gorzej. Mogłem być jak ten różowy dinozaur w sąsiednim pudełku: brzydki, z grzebieniem z filcu i kretyńskim wyrazem pyska. Ja przynajmniej inteligentnie spoglądam, oczy z guzików lśnią, uśmiech niewymuszony. Co dalej ? Oho, zabierają mnie gdzieś. Hej, hej, słyszeliście kiedyś o morskiej chorobie ? Nie rzucajcie tak tym pudłem ! To nieważne, że się nie stłukę, trochę godności, cholera, myślicie sobie, że pluszowym misiem można tak sobie pomiatać ? Ach ! Z rozmachem wciśnięto mnie na półkę. Dopychają z boku różowego dinozaura. No, tragedia po prostu, mam się z nim tu razem męczyć ? Ta pierdoła nie umie nawet do trzech policzyć, w sam raz na zabawkę dla niemowlaka, bo starsze dziecko odrzuci go ze wstrętem. O losie, losie... Zabrali dinozaura, na szczęście. Jakaś paniusia na obcasie: "Mój synuś będzie zachwycony". Biedne dziecko, mieć matkę z takim gustem to prosta droga do nieszczęścia. Wykolei się, jak dwa i dwa jest cztery. Po takich traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa, wódka będzie dlań jedyną alternatywą. Albo narkotyki. Ciekawe, jak ja trafię. Jestem nie byle kto, więc mam nadzieję, że nie byle gdzie. Czas płynie, latają muchy, kurz osiada - a ja tkwię na półce. Nudno jest... Pogadałbym z kimś, nawet z dinozaurem. O, zdjęli mnie z półki. Ręce, oczy. Macają, oglądają. "To ile on kosztuje ?" Sprzedawczyni mówi coś, czego nie dosłyszę, śmiech i przekomarzania. Szelest papieru, to zapakowują mnie i znowu morska choroba, niosą, niosą... Nareszcie, ciepło i jakieś zapachy, odwijają mnie z papieru, sadzają na czymś miękkim. O, łoże z baldachimem. Właściwy miś na właściwym miejscu, nie ma co ! Czasami warto poczekać, aby zostać naprawdę docenionym. Nieźle, wcale nieźle. Jestem głaskany, przytulany, jest mi dobrze. Kobieta, która mnie kupiła, jest - jak się dowiaduję - księżną. To mi pochlebia. Spać w objęciach księżniczki - tak dobrze nie ma nawet jej małżonek, książę Jaromir. Nic zresztą dziwnego, ode mnie nie zajeżdża piwem i rybami, zawsze jestem miły w dotyku i ogolony, w przeciwieństwie do księcia. Nie chrapię też w nocy, nie peroruję gromko o polityce, jestem po prostu pluszowym misiaczkiem. I dobrze nam z tym, nam, bo jesteśmy parą - księżna i ja. Znamy się dobrze, znamy swoje sekrety. Dni płyną nam, jak w bajce. Co to ? Czyje kroki tak dudnią w korytarzu pałacowym ? Bach - bach, bach - bach... Wpadł, wściekły, rozgląda się. Ja ? O co chodzi ? Ja tu tylko leżę... Niedobrze, miecz w ręku - za co ? Uderzył - boli, cholera, nie mam się gdzie schować, uderzył znowu - sypią mi się trociny z rozerwanego brzucha, to już chyba koniec... Mamo, Mamo, Szwaczko ! Kontekst jest tu: forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=71&w=46668609 Odpowiedz Link
tlss O smoku nadgryzaczu 08.02.07, 00:51 Za górami za lasami, za siedmioma dymiącymi dymarkami, za jedną górą żył sobie smok co pasjami lubiał nadgryzac księżniczki. I w zależności od humoru nadgryzał je w całości lub też pozostawiał bez rączki, lub nóżki. Z tego to powodu w kręgach dworskich zwano smoka smokiem ortopedą lub po prostu nadgryzaczem. To swoiste hobby połączone było ze swoistym gustem kulinarnym (smok bowiem lubił sobie przed konsumpcją doprawic księżniczkę a to pieprzem a to solą a to posmarowac musztardą saperską), gdyż jak twierdził lepiej mu wchodzą. Pomimy tutaj także tak nieistotne szczegóły jak 4 wyprawy walne z Brombergii, Bławatii i Torunii pod jednym sztandarem lub kilkoma w celu ubicia smoka. Wszystkie one bowiem zakończyły się odwrotem na z góry upatrzone pozycje a i w żadnych kronikach o nich nie przeczytacie ze względu na zalecenia dynastyczne idące z góry. Powrócmy więc do smoka któremu nie wystarczało menu złożone z napotkanych owieczek czy też krówek i który to uważał że niedziela bez księżniczki w menu jest niedzielą straconą. Sami rozumiecie że tego typu gusty kulinarne smoka w ciągu paru lat doprowadziły do swoistej przewagi popytu nad podażą. Nie pomagało też smokowi to że rodzicie przebierali księżniczki w zbroje i wysyłali do obozów wojennych celem zmylenia smoka. Smok rzeczywiście wielokrotnie został zmylony co jednak nie zapobiegło licznym mezaliansom oraz tragediom dynastycznym. Chcąc dogodzic swoim gustom kulinarnym smok nadgryzacz musiał zapuszczac się coraz dalej i dalej. Aż w końcu dopadł jedną księżniczkę znad morza lodowatego. Lot w obie strony trwał około 6 dni sami więc rozumiecie że zaraz po lądowaniu smok przystapił do doprawiania przyprawami zemdlałej księżniczki. Co jednak próbował księżniczkę nadgryźc czy też połknąc to ją zwracał albowiem była okrutna w smaku. I nie pomagało tu smarowanie musztardą saprepską, pieprzenie, solenie czy o zgrozo korzystanie z przypraw Kamisu. Smok zwracał i zwracał i połknąc ani nadryźc nie mógł bo księżniczka okrutnie niedobra była w smaku. W końcu całą ją obślinił i doprzyprawiał a z tego żalu że jej zjesc ani nadgryżc nie mógł padł i już nie wstał. A z tej bajki drogie dzieci a zwłaszcza dziewczynki morał taki że częste mycie skraca życie z czym się po przeczytaniu tej bajki pewnie chętnie zgodzicie. Tak więc nie blokujcie łazienki rano przez godzinę bo was smok połknie i tyle. Odpowiedz Link
vauban Re: Szwedzi i Piętaszek 28.02.07, 17:56 Gdy rzutem oka w mig obejrzon, wybrzeża skraj natężonym wzrokiem pomierzony, kot w skok, ot, kot, w skoku swym nad wyraz wyrażony, elo. Kot z Vik, skok, skik, śmig, kot na plaży, słońce, słońce się zamarzy. Kołysze się szalupa, morze wokoło chlup chlupa, szumuszu szuszu, pszchachch, dobrze kotu, że aż strach. Palma, Malma, Matka Alma, co z Vik nie jest, lecz nadąża, bo zaraz kolejna ciąża, jeszcze nie zginęła, póki sztabę zgięła. Prawdziwa Matka Wikingów... Kot w skok, jakiż byłby zen* zwiadowca, gdyby nie zginęła owca, nie zginęła i nie zginie, pozdychały za to świnie. Sven Svensson z Vik, on porządek zrobi w mig, oto zbliża się Piętszek, zaprawdę gotów do pracy i do obrony. ...Piętaszek zastanawiał się już od paru kwadransów, co zrobić w nowej, a niewygodnej dlań sytuacji. - z jednej strony, mogą mnie oskarżyć o zabójstwo, jestem jedynym świadkiem. Na cholerę przywiało tu tych Szwedów ! Źle mi było z Robin Sonem ? Nie ! Były, rzecz jasna, pewne niedogodności - ale, w sumie... No, chyba, że załapię się na szwedzki statek jako kucharz. Trochę doświadczenia już mam. - z drugiej strony, ewidentnie widać, iż sir Robin palnął sobie w skroń własnoręcznie - może jakoś to wytłumaczę jego mizantropią. Na widok obcych, mógł był biedak popaść w depresję - a w ładowniach tankowca nie znalazłem prozaku... - jak by nie było, zawsze jakoś było, jeszcze nigdy tak nie było, aby jakoś tam nie było - dodał sobie otuchy Piętaszek, i śmielej wystąpił w stronę szwedzkiego kapitana, który w ślad za kotem z Vik, odważny do szaleństwa, stawiał właśnie stopę na plaży Bezludnej Wyspy. Odpowiedz Link
vauban Re: klasyczny spam 03.03.07, 01:46 Czyli wklejanie powtórzonych tekstów. forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=71&w=46668609 no, ale, może w końcu ktoś przeczyta. Rzecz się dzieje w świecie zwierzątek. - Jest rzeczą oczywistą dla każdego, kto tylko ma choć trzy szare komórki, że to właśnie bobry stanowią szczyt ewolucji i są lepsze od wiewiórek ! - zapalczywie krzyknął bóbr Bobek w kierunku rudej wiewiórki Joanny. - Akurat - prychnęła wiewiórka Joanna, zajęta w tejże chwili ogryzaniem bukowego orzeszka - bobry szczytem ewolucji, paradne. Niby dlaczego, płaskoogonowy gryzoniu ? - To zupełnie proste ! - bóbr nastroszył futerko - nasze, bobrze żeremia, są szczytem technologii i budownictwa wodno - lądowego. Naszymi kanałami możemy chwalić się przed całą Europą, ba ! Przed całym światem ! Nawet ludzie nie zbudowali niczego, co choć trochę byłoby lepsze od bobrzej konstrukcji. Ich tamy i kanały są po prostu żałosne i prymitywne. Bóbr, to brzmi dumnie. Tryumf woli, maestria, całkowite panowanie nad materią, wyzwolony w bobrzych łapkach geniusz, tryumf natury ! Nasze bobrze osiedla to arcydzieła architektoniczne. Klimatyzacja, ekologiczność, wyrafinowane systemy bezpieczeństwa... Gdzie wam do nas, wiewiórom... Mieszkacie na drzewach, i na drzewach skończycie. Niech się wiewiórom nie marzy dominacja nad dumnym światem bobra ! - Phi - zlekceważyła bobrze wywody wiewiórka - takie sobie gadanie, dobre na zwierzęcy sejmik, tam wielu wygaduje podobne brednie. Co z tego, że zbudowałeś sobie żeremie ? Ja mam wygodną dziuplę, i wystarczy. Spiżarni mam dość, wszystkie wypchane orzeszkami, mimo, że dopiero marzec i nie zapowiada się na razie wiosna. A ty masz zamarzniętą kałużę, ogryzione patyki i pełno głodnych bobrząt w żeremiu... Ja mam sucho, a ty mokro - i nie zmienisz tego, łuskowata gadzino z wrogiej Żeremii ! - Aha ! To dlatego mi przygadujesz, że mieszkam w Żeremii !? - Bobek zirytował się już nie na żarty - a tobie w tej zapyziałej Topolii to lepiej ? U mnie rezyduje zwierzęcy Wojewoda, u ciebie zaledwie Sejmik, ukradziony zresztą... - Kto niby ukradł Sejmik ? Sam się zainstalował, i jeszcze orzechy mi wykradają, na diety niby... A kto usiłował podrosjanić Zwierzęcą Akademię Nauk i przenieść ją do żeremiowiska, na te ohydne bagno ? Może nie bobry ? Wiewiórka Joanna była już wyraźnie zdenerwowana. Orzeszek wypadł jej z łapek, ale nie zauważyła tego, kontynuując słowną napaść na bobra. - Bobry zawsze się rządziły, jak tylko chciały ! Kopać kanał - to od razu wam wolno, a na zwykłą dziuplę trzeba było czekać, aż umrze poprzedni lokator dzięcioł ! Pod ochronę was wzięli, to teraz kopiecie, kopiecie, a ludzie narzekają, że im łąki podtopiliście. Futrzaki ! Żeby tak jak w średniowieczu było, kiedy książę Jaromir w post was zwykł był jadać, a to z racji łuskowatego ogona - e, temu facetowi wszystko się zresztą z rybą kojarzyło - wiewiórkom dobrze wtedy było... - Ekhem, a księżnej futro z wiewiórczych ogonów ? - bóbr Bobek nie ukrywał złośliwości w głosie. - To były błędy i wypaczenia, to się nie powtórzy. I twoje szczęście, a kołnierz alchemika książęcego to był może z królika ? Co ? - No nie, z bobra. Cholerny świat. W gruncie rzeczy, to ludzie zawsze psuli nam szyki. Wiewiórkom też nie było zawsze łatwo... - Właśnie, gryzonie powinny trzymać się razem, a nie wyzłośliwiać się w bezsensownych sporach - zasugerowała Joanna. - Tak jest ! No, co złego, to nie ja - podaj łapkę, ssaku... - Niech będzie - zgodziła się wiewiórka. ... Majestatycznie, z warkotem, w dolinę rzeczki zjeżdżał potężny buldożer. Za nim widać było kolumnę ciężarówek, betoniarek, tłum ludzi. - Będziemy budować tutaj nową drogę, będzie lepiej ! - powiedział jeden z robotników. Inni obrzucili go niechętnym spojrzeniem. - Żeby tylko w terminie płacili, psiekrwie... mruknął któryś. Szczęknęły łopaty. Odpowiedz Link
vauban Re: podbijam, bowiem 08.03.07, 23:53 Właśnie minęła pierwsza rocznica mojego zalogowania się na forum. I dawno, i niedawno... Dużo się wydarzyło przez ten rok. Pewne jest to, że się wiele nauczyłem. No, i spotkałem wspaniałych ludzi :D Odpowiedz Link
huann wow! Vaubanorok! :D 09.03.07, 00:13 a ludzie spotkali Was ;P vauban napisał: > Pewne jest to, że się wiele nauczyłem. No, i spotkałem wspaniałych ludzi :D Odpowiedz Link
huann Vaubanie! 09.03.07, 17:25 znowu jakaś draka! forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=63&w=58753563&a=58753672 :D Odpowiedz Link
vauban Re: Huannie ! 09.03.07, 18:13 Wiem, i reaguję, ale nie wiem, czy słusznie - sam zobacz... fotoforum.gazeta.pl/72,2,745,58751515.html Odpowiedz Link
huann Re: Huannie ! 09.03.07, 18:34 ładna mapka! coś jak ta mapa świataka z wątku 'dupa jasiu na podlasiu', czy coś ;) Odpowiedz Link
vauban Re: a ciekawe jest, 09.03.07, 18:45 że Łódź ma bezpośrednie połączenie z Bydgoszczą, ale nie z Warszawą. Tak powstaje nowe centrum Europy środkowej, uchacha... Odpowiedz Link
szprota z dwojga złego lepiej w tą stronę... 09.03.07, 19:02 serio, wolę jechać do Byczy niż Wawy. Odpowiedz Link