Gość: A
IP: 89.242.241.*
23.01.07, 21:38
Witam.
Przepraszam z gory za brak polskiej czcionki, ale tam, skad pisze, instaluja
tylko zachodnie klawiatury.
Dosyc dlugo zastanawialem sie, czy przeprowadzac ten akt ekspiacji i gdzie
taka ekspiacje moglbym przeprowadzic.
Miejsce wybralem dosc przypadkowo, za co przepraszam, ale mam nadzieje ze
bedzie toopowiadanie przynajmniej
ciekawe, a moze nawet co poniektorzy wyniosa z niego jakas nauke. Coz,
czasami nawet najwiekszy kretyn moze nas czegos nauczyc, chocby mimochodem.
Na wstepie krotkie wyjasnienie: nie zdradzilem swojej zony. Zgodnie z tytulem
jestem kretynem, ale nie az takim.
Poznalismy sie na studiach, lat temu... chyba dziewiec... ale dokladnie nie
pamietam. Bylismy w jednej ''grupie'' znajomych'' kazde zaangazowane we
wlasne sprawy, zasadniczo zero zainteresowania soba. Potem
nastapilo ''krotkie spiecie'' ale wlasciwie, a przynajmniej z mojej strony,
jedynie na tle seksualnym. Niby mimochodem, zaczelo sie to ''cos'' rozwijac,
az w koncu bylismy, jak to sie nie ladnie mowi ''ze soba''.
Kiedy teraz sie nad tym zastanawiam, to powinienem po pierwszej nocy zachowac
sie jak ostatnia swinia i udac, ze nic sie nie wydarzylo. Obawiam sie, ze
wszystko to co nastapilo pozniej, wydarzylo sie, bo stchorzylem w
konfrontacji z jej oczekiwaniami, robiac wszystko by czula sie co najmniej
dobrze. Po prostu nie chcialem byc tym, ktory zlamie jej serce. Jak juz
wczesniej nadmienilem - jestem kretynem.
Pierwsze lata naszego zwiazku bylu cokolwiek burzliwe, jestesmy osobami o
zupelnie roznych temperamentach, podejsciu do zycia, zainteresowaniach, ect.
Z jednej strony to dobrze - zawsze bylo o czym pogadac, podyskutowac. Ale
wyobrazcie sobie, co sie dzialo podczas dyskusji, np. ''gdzie pojedziemy na
wakacje''. Rozstawalismy sie dwa razy, za drugim razem pojechalismy na te
cholerne wakacje oddzielnie. A kiedy spotkalismy sie po powrocie, zeby
dokonac tradycyjnej wymiany kluczy, oraz pierwszej partii rzeczy osobistych,
kiedy ja zobaczylem, porozmawialismy i oswiadczylem sie.
Tak, jestem kretynem.
Potem nastapil dlugi okres zwlekania ze slubem (to z mojej strony) i
naciskania na wziecie slubu (to zona). Potem nastapily dlugie i szare dni
malzenskiego zycia. Zwyczajnosc, normalnosc, przerywana od czasu do czasu
jakas zdrowa klotnia ''o pietruszke''. Dni lepsze, dni gorsze, okresy bardzo
dobre, okresy paskudne. Potem nadeszly dni starania sie o dziecko. I okazalo
sie, ze z tego akurat moga byc nici. Oboje okazalismy sie byc obarczeni
bledami, ktore co prawda osobno nie wykluczaja poczecia, ale zestawione do
kupy moga je bardzo utrudnic. W tym czasie bylo juz bardzo niesympatycznie.
Pamietajcie, prosze, ze przez trzy lata ''narzeczenstwa'' i cztery lata
malzenstwa, przez caly ten czas wiedzialem, ze nie kocham zony. Lubilem ja,
chcialem zeby bylo jej dobrze, chialem dla nas zbudowac spokojny dom i rownie
spokojna przyszlosc przed telewizorem z herbatka w reku. Ale zapamietajcie
sobie jedno, nic co zostalo zbudowane na klamstwie, nawet jezeli intencje nie
sa zle, nie bedzie oparte o trwaly fundament.
Jak to zwykle bywa, w historiach tego typu, pojawila sie kobieta. Mam pewne
obawy z opisaniem tego zdarzenia, nie chicalbym zebyscie odebrali to
jak ''rzewna opowiesc z polki w kiosku'', dla wyjasnienia - jak na faceta
potrafie wpadac w dosc ''rzewne'' nastroje.
Jezeli oczekujecie w tym momencie jakichs pieprznych opisow zdrady -
zawiedziecie sie, zreszta jak powiedzialem na samym poczatku nie zdradzilem
zony. W kazdym badz razie nie fizycznie. Jezeli myslicie, ze bedzie to ckliwy
opis jekiegos sekretnego romansu - tez sie zawiedziecie.
Znalem ja od dawna, nie za dobrze, pojawiala sie wsrod znajomych. Nie moge
podac zadnych szczegolow, ekspiacja ekspiacja ale chcialbym przynajmniej
tozsamosc osob postronnych zachowac dla siebie.
Fascynowala mnie od dawna: ladna, mlodsza, szalenie inteligenta. Mam ogromna
slabosc do inteligentnych kobiet.
Widywalismy sie od przypadku do przypadku, glownie na imprezach,
zamienialismy pare zdan, wypijalismy kilka drinkow.
Ot i wszystko. Ja zonaty chlop, ona miala faceta, zreszta bardzo
sympatycznego kolesia. Sytuacja calkowicie sterylna.
Na jednej z imprez, moze troszeczke za duzo wypilismy, ale tylko moze,
powiedzialem jej ze jest tak wspaniala babka, ze gdybym nie byl zonaty to z
miejsca bym sie w niej zakochal. Nie bylo w tym zadnej kokieterii, to po
prostu jest wspaniala babka. I pewnie sprawa rozeszlaby sie po kosciach,
gdyby nie zlapala mnie za reke, nie zaciagnela do pokoju i nie poprosila
zebym to jej jeszcze raz powtorzyl. Co dzialo sie dalej - nie jestem pewien,
sam sie dziwie,
ale nie pamietam momentu, w ktorym zaczelismy ze soba tanczyc. Potem dlugo
stalismy przytuleni do siebie, ona plakala, a ja czulem, jak od nowa zaczynam
zyc. Mam tylko nadzieje, ze chociaz w tej chwili, kiedy stalismy obok siebie,
kochala mnie tak jak ja kochalem ja... I wiedzialem, ze jezeli zaraz stamtad
nie wyjde - zrobie cos czego zdecydowanie nie powinienem zrobic. Wyszedlem,
ale zrobilem to wbrew sobie. Minal juz ponad rok, a mnie jest trudno opanowac
drzenie rak, kiedy o tym pisze.
Nastepnego dnia napisalem do niej maila. Przeprosilem, za szkody, ktore
moglem wywolac, powiedzialem, ze mimo wszystko nie zaluje ani chwili z
wczoraszej nocy i ze zrobie wszystko, zeby wiecej sie jej na oczy nie
pokazac. Odpisala, zebym sie nie przejmowal, ze nic powaznego sie nie
wydarzylo, ze to wszystko dlatego, ze jest straszna kokietka. Postanowilem,
jej unikac, probowalem wybic sobie z glowy rodzace sie... uczucie?...
fascynacje?...milosc?...zauroczenie? Cholera, jestem juz za stary, myslalem,
zeby sie zakochac w ciagu jednej nocy.
Przede wszystkim jednak, nie chcialem namieszac dziewczynie w jej zyciu, nie
chialem niszczyc jej zycia.
W domu za to, jak sie na pewno domyslacie, nie czulem sie dobrze. Ale,
obawiam sie, i tak mialem sie swietnie w poronaniu z moja zona. Tego, ze
zawsze czula ze cos jest nie tak - jestem pewien. Ale w tamtym okresie
zachowywalem sie fatalnie. W koncu powiedzialem, sobie - ''Jak sobie tego z
glowy nie wybijesz, powiesz, ze chcesz rozwodu.''
Dlaczego, tak myslalem, czy wierzylem ze po rozwodzie bede chcial walczyc o
tamta kobiete? Tak, chyba wlasnie tak myslalem. Jak juz wczesniej wspomnialem
jestem kretynem.
I tu nastapil nieoczekiwany zwrot akcji. Takie zwroty akcji nie zdarzaja sie
w ksiazkach, tylko zycie potrafi wykonac taki manewr.
Ciaza.
Ta wyczekiwana od kilku lat, nieosiagalna, juz wczesniej oplakana. Najwieksze
marzenie mojej zony, cel zycia, wybawienie. Zarty sie skonczyly, zrobilo sie
bardzo powaznie. Oczywiscie, wybilem sobie wszystko inne z glowy, oprocz
troski o nienarodzonego potomka. Powiedzialem - wyjezdzamy na zachod. Zona
nie byla pewna, ciezko nam sie dyskutowalo, ale nigdy nie powiedziala wprost -
nie. Porod sie udal.
Mamy cudowne malenstwo, swietnie rosnie, zdrowe, kochane. Wyjechalem po
poltora miesiaca przygotowywac miejsce w wybranym kraju. Do Polski wpadam od
czasu do czasu, kontakt przez telefon i internet na bierzaco.
Myslalem, ze zabieram rodzine z dala od problemow. Jak zwylke, kretyn nie
mial racji.
Podczas jednej z wizyt w kraju mielismy klotnie, jak za starych czasow. Moja
wina. Poszlo na calego, to znaczy zona stwierdzila, zebysmy sie rozstali. Nie
wyobrazam sobie zycia bez mojego dziecka, powiedzialem. Potem, mimo wszystko,
sie pogodzilismy, ale chlod pozostal. Zona idziecko maja niedlugo do mnie
doloaczyc. Co bedzie, jezeli znowu ''pojdziemy na calego'', w obcym kraju,
skazani na wlasne towarzystwo?
Do tego kilka dni temu, zupelnie przypadkiem u znajomego, zobaczylem kilka
zdjec z jego ostatniego pobytu w Polsce.
Ona tam byla. Wiecie kto. I nastapil niekontrolowany nawal uczuc. Mozna
uciekac tysiace kilometrow, ale zycie ze swoim chichotem i tak