ewamalgorzata
10.04.08, 22:11
Wiec po kolei: dolecielismy Norwegianem komfortowo. Lądowanie trochę
przypominało lądowanie na lotniskowcu - przynajmniej moim zdaniem -
ale poza tym lot okej. Potem pooobijaliśmy się na lotnisku,
wypilismy pierwszą grecką frappkę - i już w autobus do Pireusu.
Podróż tamże to dla mnie coś w rodzaju sportu ekstremalnego. W sumie
jak za takie przeżycia te 3,20 E to nie tak drogo. Godzina na
roellcoasterze..czy jak to się pisze.. - wyszłaby dużo drożej,
adrenalina ta sama. Kierowca nie stawał nawet na czerwonym. Chyba
założył sie z kimś o rekord trasy.
Dla uspokojenia Piresu przywitał nas deszczem. Schowaliśmy
się pod daszkiem, pczekaliśmy poł godzinki, odebraliśmy bilety z
promocji zakupione wczesniej (10E za rejs na santorini..) - i
wleźliśmy na prom. Skąd nas wyrzucili

) Ale spoko, okazało się, że
wbrew rozkładowi jazdy, na Santorini płynie po prostu iny, nie ten,
co było na biletach. Poszliśmy więc na tenb drugi, zajęlilśmy
wygodne kanapy 9tak, warto się pojawić wcześniej).. i w komfortowych
warunkach, acz w chmurkach i deszczyku - dopłynęliśmy szczęsliwie na
wymartzone Santorini. Które - zachowało się pięknie i przywitało nas
słońcem

) Kierowca z zamówionego, taniego pensjonatu czekał na nas
w porcie - i tak dotarliśmy do Perissy. Senne, spokojne -
przynajmniej przed sezonem - miasteczko "po drugiej stronie" wyspy.
Mnie się baaardzo podoba, Bebiakowej mniej. Sebastianowi - nie
wiemy, poszedł własnie na kolację.. I własnie na kolacji w tawernie
poleceonej przez miłego autochtona, którego Sebastaina przepytał w
jednym sklepiku - upłynął nam dzień pierwszy czyli wczorajszy.
O dniu drugim - troszkę poźniej, teraz z winem idziemy na wieczorny
spacer po plaży...

-
Jest taki kraj na południu
gdzie wyspy toną w błękitach
gdzie Bóg zapomniał o grudniu