ania1ooo
03.01.10, 22:55
Byłam ze swoim mężem 5 lat, zanim wzięliśmy ślub. Psuć się zaczęło już przed
ślubem, ale podobno to tylko moje zdanie. Obecnie już były mąż to facet, z
którego większość kobiet byłaby zadowolona. Miły, kulturalny, świetnie
zbudowany, zajmujący się domem, oddający całą kasę... Ale mi czegoś brakowało.
Nie rozumiałam jego pasji, wspólnych nie mieliśmy. Nasze rozmowy dotyczyły
wyłącznie codziennych spraw, to była wymiana informacji i tyle. No i jeszcze
seks, którego nie było.
Oddalaliśmy się coraz bardziej. Kilka razy wspomniałam o poradni, ale on
ucinał rozmowę.
I wtedy pojawił się ON. Poznaliśmy się w pracy. Był moim przełożonym, a władza
to świetny afrodyzjak. W dodatku miał opinię takiego, co to lubi dmuchać swoje
podwładne. Wiedziałam, że ma żonę i dwójkę malutkich dzieci. To mi nie
przeszkadzało, wręcz przeciwnie czyniło go bardziej atrakcyjnym. Myślałam, że
jest dzięki temu bezpieczny, nie będzie żadnych komplikacji pod tytułem
miłość, tylko czysty, przyjemny seks.
Zostałam solidnie ukarana za takie myślenie. Zakochaliśmy się w sobie z
wzajemnością błyskawicznie szybko, świat poza nami nie istniał, nic się nie
liczyło. Romans trwał rok. Co to był za niesamowity czas... Drogie hotele,
romantyczne kolacje, my zapatrzeni w siebie, spędzający całe dnie w łóżku,
kochający się albo rozmawiający do rana, problemy nie istniały.
Nie wiem jak to możliwe, że mój mąż tego nie widział. Ciągłe wyjazdy, powroty
z pracy o nieprzyzwoitych godzinach, telefony. Czasami żartował, że chyba go
zdradzam, ale w to nie wierzył.
Powiedziałam mu, że go zdradzam i odchodzę, gdy wracaliśmy z wakacji w Paryżu.
Romantycznie, prawda? Pamiętam swoje zaskoczenie, gdy mąż powiedział, ze w
takim razie rozwód. Myślałam, że będzie prosił, żebym została, ale nie. To
przyszło później.
Mój kochanek poinformował swoją żonę również w czasie urlopu.
Romans zaczął się w grudniu, małżonkowie o tym, że są zdradzani dowiedzieli
się w wakacje, a w styczniu mieszkaliśmy już razem.
Ale nie było żyli długo i szczęśliwie, bo ukochany wrócił do żony i dzieci już
na Walentynki. Życie mi się załamało. O pomoc poprosiłam męża, oczywiście
pomógł. Pozwolił mi wrócić do naszego mieszkania, chociaż miał już kogoś.
Nawet nie rozpakowałam swoich rzeczy, trzy miesiące spędziłam w łóżku, gapiąc
się w sufit lub oglądając filmy na kompie i jadąc na prochach.
Zdradziłam, odeszłam, nie licząc się z uczuciami męża. Teraz miałam okazję
skosztować jak to smakuje, gdy jest się zdradzoną, porzuconą bez słowa
wyjaśnienia, gdyż mój ukochany spakował walizki i wyprowadził się, gdy byłam w
pracy.
Po trzech miesiącach odrętwienie zaczęło mijać, a pojawił się wkurwienie, bo
po moim mieszkaniu kręciła się jakaś młoda dupa. Ale przecież mi się należało.
Postanowiłam jednak zrobić porządek skoro narozrabiałam. Poszłam na terapię,
skończyłam z psychotropami, wynajęłam ładne mieszkanko, znalazłam nową pracę,
założyłam konto na portalu randkowym... Wszystko szło w dobrym kierunku. Ale
jak ta głupia ćma, co tylko się lekko przypiekła i dalej lata wokół płomienia,
szukałam kontaktu z moim byłym kochankiem. Miałam nawet wymyślone argumenty,
które miały mnie przekonać, dlaczego powinnam utrzymywać z nim kontakt. Był na
tyle dobre, że jesteśmy teraz razem.
Ja jestem po rozwodzie, on zamierza.
Nie wiem co jest bardziej niszczące, zdradzanie niż bycie zdradzonym?
Ale nie chcę już nigdy kończyć w ten sposób związku.
Czy związek budowany na zdradzie i krzywdzie innych ma szansę? Nie wiem. Na
pewno trudno jest zaufać osobie, którą widziało się w akcji, gdy opowiada
przez telefon żonie kolejne wymówki, dlaczego tak późno musi dziś wrócić z
pracy albo znów jechać w delegację. Ja próbuję drugi raz. Teraz ze
zdecydowanie mniejszym lękiem. O ironio, bycie zdradzoną dało mi siłę, wiarę w
siebie i swoje możliwości. Teraz o wiele spokojniej przyjmuję to, co daje mi
życie, bo wiem, że mam na to wpływ. A może tylko lepiej siebie okłamuję;)