Dodaj do ulubionych

klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce

09.10.07, 17:35
Jeśli macie ochotę, to przeczytajcie, ale chyba wyjdzie mi długie.
Być może nieciekawe. Temat mi bliski, choć tylko teoretycznie - bo
choć w praktyce dotyczy mnie bardzo, to nie jestem decyzyjna, więc
właściwie piszę o tym tylko (tylko?) dlatego, że jestem ciekawa
Waszych opinii. No i może i mnie się się coś wyjaśni - czasem tak
jest (jak ostatnio w wątku o świeckim pogrzebie), że nie mam
sprecyzowanego zdania, a czyjeś słowa pokażą jakiś nowy aspekt
sprawy i nagle zdanie się kształtuje.

Swego czasu minister Goertych miał pomysł, żeby tworzyć oddzielne
szkoły dla uczniów sprawiających problemy wychowawcze.
Moja szkoła jest w rejonie bardzo specyficznym. Mnóstwo rodzin
rozbitych lub niezaistniałych (bo np. matka nie wie, kto jest ojcem
dziecka), do tego olbrzymie bezrobocie (osiedle powstało przy
kopalni, którą później zamknięto), a jeszcze do tego ośrodek
interwencyjny.
Są uczniowie tacy, z którymi naprawdę nie wiadomo, co zrobić. Mają
po 17 lat, więc szkolić ich obowiązkowo trzeba.
Nie są to uczniowie po prostu niesforni, czy niegrzeczni, żywi,
nieposłuszni itp. Tacy też są, ale to normalne.
Mam na myśli delikwentów, którzy potrafią:
- całą lekcję wrzeszczeć ten sam wyraz ("masturbacja") z
częstotliwością co minutę
- pluć na koleżanki i kolegów, zlepiać im włosy swoją wydzieliną z
nosa, obciąć włosy nożyczkami
- podpalić zapalniczką brodę katechety
- rzucić krzesłem w nauczycielkę
- przez 45 minut bez przerwy tupać obiema nogami i walić stołem
Nie do wymienienia. Czasem są to "dzieci" z wyrokami (kradzieże,
narkotyki), poprawczak przepełniony więc lądują w tym ośrodku, czyli
i u nas.
Człowiek taki naprawdę uniemożliwia normalne przeprowadzenie lekcji
(o ile nie stanowi zagrożenia).
Jedna z matek na wywiadówce powiedziała: "Dać tych lebrów wszystkich
do jednej klasy!".
Co myślicie o takim pomyśle?
Gdyby oni wszyscy byli razem, odizolowani, czy jest jakakolwiek
szansa na ich resocjalizację? Który nauczyciel nie bałby się wejść
do takiej klasy?
Z drugiej strony: dlaczego dostosowywać 29 osób, które chcą wynieść
jakieś korzyści z lekcji, które chcą się czuć w szkole dobrze, miło
i bezpiecznie - dla jednego takiego "lebra"?
Jak myślałabym, gdybym była matką takiego spokojnego żądnego wiedzy
ucznia?
Jak myślałabym, gdybym była matką takiego lebra?

Mam jednego dwóch takich w klasie. Jeden z ośrodka, jeden co prawda
mieszka z mamą, ale ma kuratora. I jestem świadkiem, że u jednego z
nich następuje jakaś przemiana na lepsze. Powolna, ale jednak. Czy
stałoby się tak, gdyby był wśród gorszych?
Oczywiście odwrotne sytuacje są nader częste.

Jak z tego wybrnąć? (gdybyśmy na cokolwiek mieli wpływ)
Obserwuj wątek
    • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 09.10.07, 21:14
      Myślę, że tu jest bardzo dużo aspektów.
      1. Uważam, że absolutnie każdemu uczniowi powinniśmy zapewnić
      szkołe, gdzie będzie bezpieczny, gdzie będzie mógł się uczyć i
      choćby z tego powodu należałoby jednak móc odizolować uczniów -
      lebrów od reszty uczniów
      2. praca nad takim lebrem to jest bardzo trudne dzieło i wymaga
      psychiki ze stali, często także siły fizycznej - żeby nie dać sobie
      podpalić brody itp
      3. jeśłi miałaby powstać taka klasa/szkoła to po pierwsze klasa nie
      powinna liczyć węcej jak 5-7 osób, ponieważ im mniejsza grupa tym
      latwiej nad nią zapanować.
      4. w takiej klasie powinny być wprowadzone dodatkowe zajęcia z
      psychologiem, pedagogiem, którzy pracowaliby na tym towarzystwem
      5. i na koniec mało optymistycznie - szansa na to, że te lebry staną
      się na powrót naormalnymi dzieciakami są raczej niewielkie
      Przy czym nie jestem specem od dzieci - mam dwoje własnych i nie
      jestem pedagogiem z wykształcenia, ulęgło mi się "na zdrowy chłopski
      rozum"
      Kasia
      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 09.10.07, 21:28
        twoj_aniol_stroz napisała:

        > Myślę, że tu jest bardzo dużo aspektów.
        > 1. Uważam, że absolutnie każdemu uczniowi powinniśmy zapewnić
        > szkołe, gdzie będzie bezpieczny, gdzie będzie mógł się uczyć i
        > choćby z tego powodu należałoby jednak móc odizolować uczniów -
        > lebrów od reszty uczniów
        No dobrze. Ale dlaczego w takim razie wszyscy tak nie myślą?
        Widocznie nie jest to najlepsze wyjście. Dlaczego połowa opinii
        publicznej oburzyła się na ten giertychowski pomysł? Dlaczego ciągle
        się o tym dyskutuje i jednak nie tworzy takich klas (przynajmniej
        masowo)?


        > 2. praca nad takim lebrem to jest bardzo trudne dzieło i wymaga
        > psychiki ze stali, często także siły fizycznej - żeby nie dać
        sobie
        > podpalić brody itp
        A wiesz, co, ja myślę, że wymaga innego przygotowania niż moje.
        Resocjalizacja by się przydała, a nie zwykła pedagogika na studiach
        przedmiotowych.


        > 3. jeśłi miałaby powstać taka klasa/szkoła to po pierwsze klasa
        nie
        > powinna liczyć węcej jak 5-7 osób, ponieważ im mniejsza grupa tym
        > latwiej nad nią zapanować.
        Ha! Już widzę, jak są na to pieniądze


        > 4. w takiej klasie powinny być wprowadzone dodatkowe zajęcia z
        > psychologiem, pedagogiem, którzy pracowaliby na tym towarzystwem
        Teoretycznie oni maja dodatkowe zajęcia. Także w tym ośrodku,w
        którym pomieszkują


        > 5. i na koniec mało optymistycznie - szansa na to, że te lebry
        staną
        > się na powrót naormalnymi dzieciakami są raczej niewielkie
        eeehsad
        • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 09.10.07, 21:39
          Co do opinii ludzi to ma wrażenie, że nie chodzi o pomysł a o
          autora. Czasem odnoszę wrażenie, że jeśli Giretych w czwartek
          powiedziałby, że dziś czwartek, to połowa ankietowanych
          zaprzeczyłaby gorąco wink I nie chodzi tu absolutnie o jakąś moją
          sympatię w jego kierunku, ale o patrzenie z boku na jego poczynania
          i odzew.
          Co do reszty to tak; no co? pomarzyć sobie nie można??? To w kwestii
          pieniędzy, dodatkowego kształcenia nauczycieli itp. smile))
          A w ogóle to przecie ostrzegałam, żem nie spec od wychowania
          młodzieży tylko tak sobie gdybam smile))
    • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 08:36
      No cóż... Moje dziecię ma dopiero 2 lata, więc problem mnie nie
      dotyczy bezpośrednio. I może dlatego jestem absolutnie przeciwna
      tworzeniu klas dla lebrów. Z tych wszystkich powodów, które
      wymieniła Mamałgosia. Takie klasy w polskich warunkach byłyby kuźnią
      przestępców. Wierzę głęboko, że wszystkie zdeprawowane dzieci są
      takie nie z własnej winy - ktoś je zaniedbał, nie pokazał właściwych
      wzorców, wpadli w "złe towarzystwo". Takimi dziećmi trzeba się
      zaopiekować, pokazać im jak funjconują "grzeczne dzieci", dać im
      szansę i uwierzyć, że oni się poprawią. W klasach dla lebrów
      zostałaby im przypięta łatka, uczyliby się nieludzkich zachowań
      jeden od drugiego, napędzaliby się do coraz gorszych wygłupów.
      Zresztą od dawna znany jest fakt, że żadne ośrodki odosobnienia, np.
      więzienia, nie pełnią funkcji resocjalizacyjnej. Mam wrażenie, że
      tworząc takie klasy ulepilibyśmy przestępców z krwi i kości.
      • marzek2 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 08:58
        Czytałam jakiś czas temu na innym forum wypowiedź ojca, którego córka chodzi do
        klasy z jednym "lebrem". Chłopak w gimnazjum, podejrzewany o ADHD oczywiście,
        czy to ma nie wiadomo, rodzina nie godzi się na badania, ale na pewno jest
        zaniedbany (i rozpuszczony) wychowawczo. I otóż pewnego dnia ojciec od innej z
        matek dowieduje się, że jego córka została tak popchnięta przez chłopaka, że się
        przewróciła, bolał ją brzuch a szkoła? Szkoła go NIE powiadomiła o tym!
        I gdy pomyślę o tym, że taka sytuacja mogłaby się zdarzyć któremuś z moich
        dzieci to moje chrześcijańskie zasady (i tłumaczenia o dobrym wpływie itp) biorą
        w łeb.

        Oczywiście wiem, z kim Jezus spędzał najwięcej czasu. Z grzesznikami. Ale czy ja
        mam prawo wymagać od 12 letniej dziewczynki dojrzałości Jezusa? I jeszcze sztuki
        samoobrony?

        Myślę (tak na gorąco) że kwestie wyzwisk, złego traktowania przez takie dzieci
        mogłabym jakoś z dziećmi przepracowywać. Ale gdy wkraczamy na poziom ewidentniej
        przemocy fizycznej wobec innych - wymiękam, po prostu nie mam pomysłu.

        Myślę, że takim dzieciom, młodzieży przede wszystkim potrzebny jest ktoś, kto w
        nich uwierzy, da szansę. Ktoś o specjalistycznym wykształceniu - po bo coś te
        studia resocjalizacyjne są, no nie?

        No bo jeśli takimi dziećmi zajmują się osoby "tylko" po pedagogice, to tak
        jakbyśmy lekarzowi na stażu kazali zrobić operację, którą robią lekarze po
        specjalizacji...
        • isma Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 10:00
          Nieee, to chyba nie ma wiele wspolnego z chrzescijanstwem wink)).
          I, oczywiscie, ze im starsze dzieci, tym gorzej, zwlaszcza, ze
          przemoc fizyczna to nie zawsze jest, chyba, ten najgorszy rodzaj
          przemocy.

          Ja na razie obserwuje na poziomie przedszkola. W grupie mojej corki
          jest taki pieciolatek, na oko lekko nadpobudliwy, imieniem Alan.
          Alan ma uroczy zwyczaj walenia M. z liscia w czolo (co i tak jest
          forma wyroznienia, poniewaz inne dzieci tlucze bezpardonowo, z
          popychaniem ich na meble, az te sie przewracaja, wlacznie).
          (ozywiscie, o wystepach Alana dowiaduje sie od M., nie od
          wychowawczyn - jak pytam, to potwierdzaja i rozkladaja rece)

          Trzy dni M. chodzila zasepiona. Wprawdzie, jako wazna postac meskiej
          bandy, mogla sie zawsze bodyguardami od Alana odgrodzic, ale jakos
          ja to gryzlo (zwlaszcza, ze jej dotychczas NIKT, z nami, he, he,
          wlacznie, nawet powierzchownie nie trzepnal). Dotychczasowa metoda,
          czyli forsowne tlumaczenie, nie odnosila skutku, bo Alan M.
          kneblowal wink)).

          Co sie okazalo. Alan sie nudzi, bo z Alanem nikt sie nie chce bawic,
          z powodow powyzej wskazanych.
          Ku memu bezbrzeznemu zdziwieniu po tygodniu stwierdzilam, ze Alan
          zostal zagoniony przez M. do zabawy w dom i z roli troskliwego ojca
          lalek wywiazuje sie znakomicie...
          (niemniej z liscia dalej ja traktuje - jesli ona probuje sie bawic z
          kims innym, a on nie ma zajecia. No i, fakt, przyznala mi sie, ze
          zafundowala mu pare szczypasow - "wiesz, jak on mnie bil i zatykal
          mi buzie, zebym nie krzyczala, to mial zajete rece, wiec udalo mi
          sie go uszczypnac" ;-O).

          Ja bym byla za wywazeniem surowosci i zachety. Nie za izolacja,bo to
          nic nie da.
          • isma Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 10:01
            Aha - wolalabym, zeby moje dziecko czulo sie w szkole bezpiecznie.
            Natomiast nie musi sie zawsze czuc milo. W zyciu bywa niemilo i
            trzeba sie nauczyc sobie z tym radzic.
          • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:19
            isma napisała:

            Ja bym byla za wywazeniem surowosci i zachety. Nie za izolacja,bo
            to
            > nic nie da.

            Komu nic nie da? Rozumiem, że temu delikwentowi. Bo pozostałym 29
            osobom (+ nauczyciel, ale czy ja wiem, cyz to osoba...) to jednak
            wiele da.

            Ismo, jakie masz pomysły na surowość?
            Jakie proponujesz narzędzia do egzekwowania zachowania
            umożliwiającego prowadzenie lekcji? Powiem szczerze, że ja pomysłów
            nie mamsad Upominanie nic nie daje. Chyba nie musze dodawać, że oceny
            niedostateczne, czy naganne sprawowanie to nie są sprawy, które by
            ich w jakiś sposób obchodziły.
    • tres_ka Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 09:30
      A ja się nad jednym zastanawiam: kto miałby pracować z takimi dziećmi/młodzieżą?
      Bo taki "zwykły" nauczyciel nie ma takiego przygotowania. Jest przygotowany do
      uczenia swojego przedmiotu.
      I druga rzecz: kto chciałby?
      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:30
        No, tego to ja nie wiem. Myślę, że koniecznie osoby lepiej
        przygotowane, ale jednak na poziomie gimnazjalnym jest potrzebny
        jakoś już sensownie wykształcony przedmiotowiec. Czyli moze po
        dwóch: nauczyciel + wychowawca na każdej lekcji?

        Dziękuję za listek klonowy, cudny
        • tres_ka Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 10:26
          to ja dziękuję bardzo za książki smile
    • mama_kasia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 09:35
      Słyszałam ostatnio o doświadczeniu jednej pani pedagog, której udało
      się zmontować klasę uczniów z problemami (ale to była wczesna
      podstawówka) - trudne rodziny, problemy z nauką. Klasa miała
      podajże 15 uczniów i całą ekipę ludzi do pracy (pedagog, psycholog).
      Były zajęcia warsztatowe dla rodziców. Pani mówiło, że przyniosło
      to rewelacyjne wyniki. Może to jest jakieś rozwiązanie?
      Może dzieci, choć na tle szkoły jednak wyizolowane w takiej
      klasie (łatka pewnie przypięta), to odpowiednio wzmocnione,
      dają sobie radę lepiej niż będąc tym najgorszym wśród dzieci
      "dobrych". Nie wiem...
      • mamalgosia warsztaty dla rodziców 10.10.07, 15:32
        Tak, pewnie to dobre. Ale tylko dla tych uczniów, którzy mają
        rodziców zainteresowanych swoimi dziećmi. U nas na 10 takich
        naprawdę, naprawdę trudnych uczniów przypada jeden (jeden, nie para)
        zainteresowany rodzicsad
        • mama_kasia Re: warsztaty dla rodziców 10.10.07, 15:45
          No więc tam sporo było rodziców, którzy nie przychodzili.
          Może jednak sukces był głównie dlatego, że to młodsze klasy.
          • mamalgosia Re: warsztaty dla rodziców 10.10.07, 15:48
            To też prawda. Taki np. 16latek przychodzący do gimnazjum (bo w
            takim wieku głównie oni są) jest już ukształtowany dość mocno,
            ciężko cokolwiek zmienić. Ma ugruntowane poglądy i wcale nie chce
            się zmieniać. Na małę dziecko ma się jednak większy wpływ
    • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 14:15
      Rano napisałam na szybko i zdążyłam opisać jedynie swoją opinię na
      ten temat. A zapomniałam dodać propozycje rozwiązań.
      Na pewno w szkołach, gdzie uczą się dzieci problemowe (np. w takiej,
      w jakiej pracuje Mamałgosia) powinni pracować specjalnie
      przeszkoleni nauczyciele, pedagodzy, psychologowie. Zorganizowanie
      takich szkoleń to nie jest duży koszt. Fajnie by było gdyby ci
      przeszkoleni nauczyciele, pedagodzi itd. porozmawiali z rodzicami
      uczniów "grzecznych", aby ci byli przygotowani na pojawienie się
      uczniów trudnych, aby mogli porozmawiać ze swoimi dziećmi na ten
      temat. No i oprócz szkoły powinno się zaangażować do pomocy opiekę
      społeczną, organizacje pozarządowe - tak, aby można było tym trudnym
      uczniom pomóc w nauce, zorganizować dla nich terapię, zająć ich czas
      wolny.
      Myślę, że takie dzieci potrzebują pochylenia się nad ich losem a nie
      wykluczenia.
      Jeśli chodzi o agresję - to nie wolno jej tolerować, ale poprzez
      izolację agresywnej jednostki nie rozwiążemy problemu. Agresywni
      osobnicy powinni być wysłani na specjalne zajęcia psychologiczne,
      gdzie razem ze specjalistą przepracowaliby problem.

      No, gdybym ja była ministrem oświaty to poszłabym w tym kierunku wink))
      • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 14:26
        No tak, tylko, że taki uczeń jest bardzo realnym zagrożeniem dla
        Twojego dziecka. To nie jest zagrożenie typu pociąganie za włosy,
        ale typu rozbita głowa, zlamana ręka itp. Oczywiście, że takie urazy
        mogą się zdarzyć w każdej szkole "normalnym" dzieciom też, ale
        prawdopodobieństwo, że uderzy lebr jest znacznie większe. Tu
        dochodzi strach dzieci, brak poczucia bezpieczeństwa - to u dzieci
        wywołuje somatyczne objawy w postaci bólu brzucha, głowy, odruchów
        wymiotnych itp. Narażałabyś swoje dziecko na coś takiego? A co jeśłi
        Twoje dziecko uderzone przez lebra upadłoby na ławkę i rozwaliło
        głowę? To nie jest wcale takie proste niestety. Mam córkę w szkole i
        naprawdę nie jest łatwo zostawić dziecko na pół dnia wiedząc, że ono
        nie jest bezpieczne, że wśród społeczności szkolnej są dzieci, które
        nie są przewidywalne, które są realnym zagrożeniem dla Twojego
        dziecka?
        Nawet superwyszkolona kadra nie jest w stanie upilnować takiego
        delikwenta, to jest niemożliwe, więc on jednak czasem będzie bez
        kontroli.
        • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 14:41
          Dużo pytań zadałaś smile
          Widzisz, Ty się boisz o własne dziecko bo z tymi trudnymi uczniami
          nic się nie robi, prawda? Nikt nie pracuje nad tym, aby oni powoli
          wracali do normalnego społeczeństwa. I dlatego wszyscy się boją. Ja
          nie zaproponowałam modelu "niech sobie żyją złoczyńcy jak inni
          ludzie, bądźmy dla nich mili a oni niech biją nasze dzieci". Ja
          zaproponowałam program walki z agresją bez izolowania agresorów, a
          to co innego.
          • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 14:54
            No dobrze, ale taki program ma jakiś początek, miejsce, kiedy lebr
            jeszcze nie jest poddawany oddziaływaniu, albo jest to sam początek
            i on jest po prostu groźny.
            Dobra, "krakowskim targiem" najpierw odizolować jednostkę faktycznie
            niebezpieczną, popracować na nią i przywrócić, jak już się stanie
            przewidywalna, ok? wink))
            • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:24
              smile
              No niestety, nie uda nam się potargować, bo moim zdaniem każda
              izolacja powoduje więcej złego niż dobrego. Myślę, że osoby bardzo
              agresywne powinno się poddać bardzo intensywnej opiece pedagogicznej
              i psychologicznej. Osoby, które widzą normalne relacje między ludźmi
              i mają pozytywny wzorzec będą miały większą motywację, żeby pozbyć
              się swoich agresywnych zachowań. I tu nie chodzi o to, że ja chcę na
              siłę narażać "grzeczne" dzieci na zachowania trudnych osobników. Ja
              po prostu nie widzę szansy na rehabilitację społeczną tych młodych
              ludzi bez możliwości egzystencji w normalnym świecie.

              Gdzie Ty byś umieściła tych młodzieńców na czas terapii?
              W "Giertychowych" zakładach? Zebrałoby się ich po 20 w klasach i
              roznieśliby całą szkołę. No i nic by się nie nauczyli, bo
              przebywaliby wśród takich samych jak oni. No i szczerze mówiąc nie
              wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek terapeuta, pedagog wszedł z
              własnej woli w takie środowisko i prowadził zajęcia... Tam to już
              tylko wojskowi mogliby uczyć, co chyba nie jest najlepszym pomysłem,
              bo żelazna dyscyplina nie podziała w takim przypadku.

              Ja wiem, że trudna młodzież stanowi zagrożenie. Wiem, że takie osoby
              mogą być nieobliczalne. Ja tylko głęboko wierzę, że ci młodzi ludzie
              robią złe rzeczy dlatego, że nikt ich nie nauczył robić dobrze. Że
              chcą na siebie zwrócić uwagę a inaczej nie potrafią - nie błyszczą
              intelektem, nie mają zainteresowań - nie mają czym zaimponować. Są
              spragnieni miłości, ale nie potrafią tego w sobie nazwać. Są
              sfrustrowani, bo nikt ich nie lubi, wszyscy się ich boją a oni nie
              potrafią się zmienić. Agresji uczymy się w społeczeńswie i możemy
              jej się oduczyć (choć prawdą jest, że niektóre choroby sprzyjają
              agresji - no ale te choroby trzebna zdiagnozować a z dziećmi z tzw.
              marginesu nikt po lekarzach nie lata).

              Ja rozumiem Twój strach o własne dziecko - naprawdę rozumiem.
              Wyobrażam sobie jakie to uczucie posyłać dziecko do szkoły, w któej
              może być niebezpiecznie. Ja tylko wierzę w to, że gdyby w Polsce
              istniał profesjonalny system profilaktyki agresji i walki z agresją -
              to nie byłoby takiej dyskusji na tym forum. Jest jak jest - i
              niestety jeśli nie zacznie się pracować z trudną młodzieżą to
              jedynym wyjściem będzie jej izolacja. Ale to problemu nie rozwiąże,
              bo Twoja córka będzie bezpieczna w szkole, ale przed szkołą, w
              parku, w sklepie już nie sad

              ___
              Bóg nigdy nie jest ,,poza", ani ,,przed", ani ,,nad" nami. Kiedy
              żyję, o ile umiem naprawdę, On słodzi kawę w porcelanowej filiżance.
              Ks. M. Puzewicz
              • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:38
                warszawianka51 napisała:

                Ale to problemu nie rozwiąże,
                > bo Twoja córka będzie bezpieczna w szkole, ale przed szkołą, w
                > parku, w sklepie już nie sad
                >
                Ale zawsze to już cośsmile w szkole jednak spędza 5-9 godzin
                > ___
                > Bóg nigdy nie jest ,,poza", ani ,,przed", ani ,,nad" nami. Kiedy
                > żyję, o ile umiem naprawdę, On słodzi kawę w porcelanowej
                filiżance.
                > Ks. M. Puzewicz
              • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:42
                > Ja wiem, że trudna młodzież stanowi zagrożenie. Wiem, że takie
                osoby
                > mogą być nieobliczalne. Ja tylko głęboko wierzę, że ci młodzi
                ludzie
                > robią złe rzeczy dlatego, że nikt ich nie nauczył robić dobrze. Że
                > chcą na siebie zwrócić uwagę a inaczej nie potrafią - nie błyszczą
                > intelektem, nie mają zainteresowań - nie mają czym zaimponować. Są
                > spragnieni miłości, ale nie potrafią tego w sobie nazwać. Są
                > sfrustrowani, bo nikt ich nie lubi, wszyscy się ich boją a oni nie
                > potrafią się zmienić. Agresji uczymy się w społeczeńswie i możemy
                > jej się oduczyć (choć prawdą jest, że niektóre choroby sprzyjają
                > agresji - no ale te choroby trzebna zdiagnozować a z dziećmi z
                tzw.
                > marginesu nikt po lekarzach nie lata).

                Masz absolutną rację, to są przyczyny, ale skutki dotyczą naszych
                dzieci. Zauważ, że wszędzie na świecie zwiększenie bezpieczeństwa na
                ulicach wiąże się bezpośrednio ze zwiększeniem zagrożenia
                niuniknioną karą, ze zwiększeniem liczby policjantów itp. W szkole
                podobnie, jeśłi uczeń czuje się bezkarny, bo jest bezkarny to on po
                prostu nie pójdzie na dodatkowe zajęcia, on będzie miał w nosie to
                co do niego się mówi. zeby terapia miała jakikolwiek skutek musi
                chcieć ten, który jest poddawany terapii, musi mieć motywację do
                zmiany, a te dzieciaki naprawdę nie chcą się zmieniać, im dobrze
                jest tak jak jest, a nie ma takiej terapii, która działa poza wolą
                tego, który jest jej poddawany.
                Kasia
                • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:59
                  nie ma takiej terapii, która działa poza wolą
                  > tego, który jest jej poddawany.

                  Co do tego specjaliści się spierają. A właściwie nie spierają się,
                  tylko są jeszcze tacy, którzy uważają, że jest właśnie tak, jak
                  napisałaś. smile Prawda jest jednak inna - terapia może być rozpoczęta
                  wbrew woli pacjenta i podczas jej trwania pacjent nabiera stopniowo
                  ochoty aby przez nią przejść - w ten sposób działa właśnie terapia,
                  którą przeprowadza się u mężczyzn skazanych za przemoc domową w
                  stanie Kalifornia smile Tam mężczyźni mają wybór - więzienie albo
                  terapia i wybierają terapię nie wierząc, że mają jakikolwiek problem
                  z agresją. Chodzą na zajęcia z początku pełni buntu ale z czasem
                  dociera do nich, że coś jest z nimi nie tak i w 90% przypadków
                  wychodzą z terapii wyleczeni.
                  No, ale ja wierzę, że nie trzeba od razu straszyć więzieniem smile No i
                  że początkowa postawa "mnie to nie dotyczy" jest typowa i nie jest
                  absolutnie przeciwskazaniem do podjęcia terapii.
                  • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 16:05
                    Tylko jak zmusić delikwenta do tego, żeby jednak poszedł na tę
                    terapię? a co jeśłi będzie wolał jednak więzienie niż terapię?
                    • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 16:08
                      Nasi zdecydowanie wolą poprawczak niż terapięsmile Bo do poprawczaka
                      może nie trafią (bo to nie wystarczy kraść, ale trzeba jeszcze dać
                      się złapać, a to się być moze nigdy nie stanie), a jak już trafią,
                      to się okazuje, że jest przepełniony i zostają gdzie są. Niektórzy
                      wracają do ans jak bumerangi
                      • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 16:14
                        Ja się w takim środowisku wychowywałam smile))) stąd doskonale wiem jak
                        to działa. To znaczy nie działa w ogóle smile
                        Kasia
                        • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 20:46
                          Napiszesz coś więcej?
                          • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 21:18
                            Mieszkałam od dziecka w blokach, w ktorych mieszkali ludzie z
                            wyburzeń. Jedna klatka, 100 rodzin w każdym bloku, ludzie, ktorzy
                            znali się już wcześniej, jakaś babcia chowająca wnuka - dziecko jej
                            córki i Araba (ani mamy, ani taty w pobliżu), przyrodni brat -
                            narkoman gotujący kompot ze słomy makowej (jak to potwornie
                            śmierdzi!!!), sąsiadka alkoholiczka, mąż też, co wieczór awantury,
                            wzywanie pogotowia dla psychicznie chorych, potem rozwod, sąsiadka
                            ma kolejnych kochanków, żona jednego z nich na moim piętrze przy
                            windzie podcięła sobie żyły (dzięki Bogu ją odratowali), w tym
                            mieszkaniu jeszcze dwójka małych dzieci, inni sąsiedzi niby dobre
                            małżeństwo, ale ona coraz częściej pijana, sąsiadka na ostatnim
                            piętrze - była więźniarka - chora psychicznie chodzi cały czas z
                            nożem w siatce (kiedyś młotkiem zniszczya domofon). Takich ludzi
                            było 3/4 mieszkańców tego bloku i pośród nich dzieci, którymi nikt
                            się nie interesował, ktore niejednokrotnie o 22 były jeszcze na
                            podwórku. Po jakimś czasie te dzieci dorosły i bilans moich
                            znajomych jest taki - 4 sztuki siedzą za handel narkotykami, 2 szt.
                            za paserstwo, 2 za włamania i rozboje, 3 osoby żyją w normalnym
                            związku małżeńskim (w tym ja smile), 4 osoby po rozwodach, 2 panny z
                            dzieckiem (tatuś niezidentyfikowany - bez badań genetycznych spore
                            trudności z określeniem najbardziej prawdopodobnego osobnika). Wiek
                            wszystkich zinteresowanych to 25 - 35 lat. I to co było
                            charakterystyczne w tym wszystkim: zero zainteresowania rodziców,
                            zero jakiejkolwiek pomocy z MOPS (poza przepijanym zasiłkiem),
                            policja średnio co dwa dni w bloku i zero jakichkolwiek zmian z tego
                            powodu.
                            To tyle w kwestii mojego dzieciństwa, którego nie wspominam jako
                            koszmaru, ale mimo wszystko inne to były czasy (mało narkotyków,
                            brak broni, jednak jakieś hamulce w tych moich znajomych były)
                            Kasia
                            • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 21:29
                              ojej...
                              Aż niemożliwe.

                              Ciekawe, co piszesz o tych hamulcach - że jednak były. Bo ja też tak
                              właśnie wspominam moje czasy szkolne. Że jeszcze jakieś hamulce
                              były. Ale może to czas zaciera wrażenie?
                              • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 08:12
                                Myślę, że jednak nie czas zaciera, ale czasy się zmieniają. Naprawdę
                                kiedy pomyślę sobie co było w moim dzieciństwie "mega - wybrykiem"
                                takiego wyrostka (w opinii rówieśników), a co jest teraz to patrząc
                                co z tamtego wyrosło, wolę nie wyobrażać sobie co wyrośnie z tych
                                dziesiejszych wyrostków.
                                Kasia
                                • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:17
                                  W szkole średniej byłąm na wycieczce i trzech moich kolegów piło
                                  alkohol. Po kryjomu, a gdy weszła wychowaczyni, schowali się do
                                  łóżek.

                                  Kilka lat temu byłam na wycieczce z moją klasą jako wychowawczyni.
                                  Kupili alkohol, pili i turlali butelki po podłodze. Weszłam i
                                  zapytałam, co to ma znaczyć, na co jeden z chłopców: "Jak to co?
                                  Wódka".
                                  I to chyba ta zasadnicza różnica. Jakby już nie trzeba się było
                                  wstydzić zła.

                                  Patrz: już jesteśmy w wieku, kiedy się wzdycha: "za moich czasów..."
                                  • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:21
                                    To jest właśnie ta różnica, niestety
                                    A co do wzdychań smile))))) jeszcze nie dodajemy "panie dzieju" smile)))
      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:33
        Warszawianko,
        a jak sprawiłabyś, żeby dany delikwent zechciał chodzić na te
        dodatkowe zajęcia?
        • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:50
          Mamalgosiu,
          obserwowałam ostatnio pracę z takimi, jak Ty to nazywasz,
          delikwentami. Nie wiem, czy pisać o całym systemie, jaki przyjmuje
          się w pracy z takimi rodzinami, bo może to być nudne dla reszty smile W
          każdym razie, zwykle pracuje się nie tylko z młodymi ale z całą
          rodziną, która zobowiązuje się do podjęcia pewnych działań. Jeśli
          opieka psychologiczna jest udzielona prawidłowo, to naprawdę nie ma
          kłopotu w tym, żeby rodzina współpracowała. Przecież oni widzą, że
          ich życie odbiega od ogólnie przyjętej normy, że sąsiedzi nie mówią
          im dzień dobry, że mają między sobą złe relacje, itd. Ci ludzie
          wcale nie chą żyć tak jak żyją - oni tylko nie potrafią wyjść z tego
          dołka.
          Tu nie chodzi o to, żeby zmusić te osoby do chodzenia na dodatkowe
          zajęcia. Oni potrzebują AUTENTYCZNEGO wsparcia i zrozumienia.
          Specjaliści do pracy z rodziną do niczego nie zmuszają, oni
          rozmawiają i proponują. I, uwierz mi, ludzie chcą podjąć próbę
          zmiany swojego życia. Tylko trzeba im podać rękę a nie ciągle
          oskarżać, piętnować, ganić, karać itd. Trzeba do nich podejść
          POzytywnie wink))
          • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 15:59
            Tak sobie myślę, że to teoria.
            Ja, jako zwykły nauczyciel nie jestem w stanie robić takich rzeczy.
            mam 45 minut,w których moim zadaniem jest powiedzmy nauczenie 30
            osób rysowania wzorów strukturalnych kwasów tlenowych (po jaką
            cholerę im to, to już inna sprawa. A może nie inna? Bo całe
            szkolnictwo jest chore?). No próbuję, ale nie jestem w stanie nic
            wytłumaczyć, bo np. jedna osoba cały czas chodzi po klasie i jednej
            osobie zabierze zeszyt i wyrzuci go przez okno, drugiej splunie na
            głowę, trzecią uszczypnie, czwartę popisze długopisem, piątej
            postawi doniczkę na piórniku itp. CAŁY CZAS, bez przerwy.
            Niektórych da się zainteresowac przedmiotem (na szczęście podobno to
            potrafię) ale czasem jest to NAPRAWDĘ niemożliwe.
            Pytanie: co robić?
            • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 16:02
              Aaaaa. No właśnie - sama nic nie zrobisz. Potrzeba wprowadzić mój
              system smile))
              A tak na serio - pedagog szkolny kontaktował się z pomocą społeczną,
              komisariatem policji? Jest pewien problem i są służby, które powinny
              interweniować.
              • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 16:07
                warszawianka51 napisała:

                >
                > A tak na serio - pedagog szkolny kontaktował się z pomocą
                społeczną,
                > komisariatem policji?
                smile)))) Przepraszam za ten śmiech, ale u nas policja bywa i 5 razy w
                tygodniu, a ścieżka do MOPSu nigdy nie zarastasmile))

                Idę robić obiad
    • mamalgosia nie tylko bezpieczeństwo 10.10.07, 15:40
      Jeszcze jedno. pomiędzy tym, że dobrze jest nie bać się, ze dostanie
      sie np. nożem w łeb; a tym, że w szkole wcale nie musi być miło -
      jest moim zdaniem jeszcze jedna rzecz: w szkole pobiera się wiedzę.
      Czy te 29 osób nie ma prawa właśnie do tego? Do otrzymywania tego,
      co nauczyciel chce im dać? A jest to uniemożliwiane
      • twoj_aniol_stroz Re: nie tylko bezpieczeństwo 10.10.07, 15:45
        Ja wiem Kasiu, że na to bezpieczeństwo to się akurat ja uwzięłam,
        ale ono mi się wydawało najlatwiejsze do uargumentowania. Nauka jest
        tak samo istotna, bo w końcu skoro uczeń musi chodzić do szkoły i
        spędza w niej co najmniej 5-6 godzin dziennie, to dobrze byłoby,
        żeby nie było to bezproduktywne smile
        Kasia
      • warszawianka51 Re: nie tylko bezpieczeństwo 10.10.07, 16:47
        Na jakich zasadach tacy uczniowie dostają promocję? No bo rozumiem,
        że nikomu nie chce się ich trzymać 2 lata w tej samej klasie...
        • mamalgosia Re: nie tylko bezpieczeństwo 10.10.07, 20:47
          warszawianka51 napisała:

          > Na jakich zasadach tacy uczniowie dostają promocję? No bo
          rozumiem,
          > że nikomu nie chce się ich trzymać 2 lata w tej samej klasie...
          Nikomu się nie chce, ale nie da się dac promocji. No więc siedzą. Do
          ukończenia 18 roku życia
    • pawlinka Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 17:50
      Obawiam się, że nic mądrego nie napiszę, bo moje obserwacje
      podpowiadają mi, że szkoła nie jest od wychowywania, po prostu nie
      da się. To znaczy, wychowuje przy okazji, ale naszym zadaniem,
      Mamalgosiu, jest przekazanie im tych wzorów chemicznych czy
      nauczenie, jak rozumieć wiersz, po prostu.
      W mojej szkole, b. dużej, policja się zadamawia powoli. Bardzo
      przystojny pan dzielnicowy, bardzosmile Jest kilka takich egzemplarzy,
      którzy rozwalają lekcje, ale są też problemy z tymi "z dobrych
      domów". Jeśl zaczniemy ich resocjalizować, na co nie mamy jako
      nauczyciele ani czasu, ani prawa, ani wykształcenia, przestaniemy
      uczyć.
      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 20:52
        Nasz dzielnicowy też przystojny, ale smarkaty.

        No więc ja też zdecydowanie jestem za tym, żeby szkoła jednak
        uczyła. Od wychowywania powinien być dom - ale to myślenie
        życzeniowe, jak domy niewydolne. Naprawdę sytuacja bez wyjścia.

        A co do dzieci z "dobrych domów", to na pewno również stwarzają
        kłopoty, choć myślę, że innego typu.

        BTW słyszałaś, że nauczycielom mają obniżyć pensję o 48 zł? No
        rozumiem brak podwyżek, ale obniżki...sad
    • samboraga Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 21:51
      > Są uczniowie tacy, z którymi naprawdę nie wiadomo, co zrobić. Mają
      > po 17 lat, więc szkolić ich obowiązkowo trzeba.

      Tu tkwi problem - czemu oni "muszą", skąd pomysł edukacji obowiązkowej po 15-16
      roku życiasad Dawniej na naprawę błędów, zaniedbaną edukację były szkoły dla
      dorosłych - dla chętnych!
      • kulinka3 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 22:52
        Dokładnie to samo przyszło mi do głowy. Obowiązkowa edukacja powoduje,iż system
        który jest niewydolny wychowawczo, musi tolerować jednostki
        nieprzystosowane.Gdyby tak nie było problem zostałby rozwiązany w jakimś
        stopniu.Dziś bardziej chroni się nieprzystosowane jednostki niż zdrową
        większość.Jestem okrutna wiem, ale moje koleżanki nauczycielki w państwowych
        szkołach, boją się czasem o swoje zdrowie w starciu z agresja podopiecznych.A to
        jest chore.
        • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 08:34
          W sumie nic szczególnego nie chcę tu napisać, tylko to, że się z
          Tobą zgadzam. A już sam ten fakt chyba warto odnotowaćsmile
          • kulinka3 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 08:50
            Gdyby nie drugie przykazanie wykrzyknęłabym: Jezusie Nazareński!
            Odnotowuję i zachowuję w sercu ów faktwink)) Miłego dnia Mamalgosiu... wśród
            lebrówsad((.
        • samboraga Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 09:42
          > nieprzystosowane.Gdyby tak nie było problem zostałby rozwiązany w jakimś
          > stopniu.Dziś bardziej chroni się nieprzystosowane jednostki niż zdrową
          > większość.Jestem okrutna wiem,

          Dlaczego to jest okrutne? Jeśli przez 15-16 lat wspomaganie wychowawcze nie daje
          rezultatu (bo załóżmy, że dziecko będzie wspomagane, rodzina też, będzie pedagog
          szkolny, reedukacja, zajęcia terapeutyczne itp.), a ponadto dziecko nie wykazuje
          chęci do nauki to po co je trzymać? Ja rozumiem ideę, chodzi o dostosowanie
          jednostek do społeczeństwa, eliminowanie bezrobocia ze względu na brak
          wykształcenia itp. ale może to nie musi się odbywać w szkole, może
          skuteczniejsze byłyby organizacje pozarządowe docierające do takich blokowisk
          czy rejonów? Organizujące pracę terapeutyczną tam?
          Bo te dwie sprawy można rozdzielić: dostosowanie wychowawcze i edukowanie.
      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 08:33
        Samborago,
        No ba! Zadaję to pytanie od kilku lat.
        Takie wciskanie dobra na siłę i to jeszcze za cudze pieniądze i ze
        szkodą dla innychsad
    • otryt Prawdziwa historia 10.10.07, 21:59
      To była bardzo dobra klasa, do której chodziła moja córka. Dzieci
      były chwalone, świetne wyniki, dobre zachowanie, nauczyciele sami
      mówili, że z przyjemnoscią tam pracują. W czwartej klasie szkoły
      podstawowej przyszło trzech agresywnych chłopców, którzy bili inne
      dzieci, wylewali colę na głowę, kopali, obrzucali wulgarnymi
      wyzwiskami, niszczyli odzież i przedmioty należące do dzieci,
      krzyczeli na lekcjach uniemożliwiając nauczanie. Nie było dnia
      spokoju ani normalnej nauki. Dzieci miały po 10 lat.

      Najgorzej było na języku polskim u wychowawczyni i na religii.
      Dzieciaki krzyczały i katechetka krzyczała przez całą lekcję. Po
      miesiącu najlepsza klasa w szkole uzyskała opinię najgorszej.
      Wprowadzono odpowiedzialność zbiorową na niektórych lekcjach. Wielu
      dobrych uczniów nie chciało chodzić do szkoły bojąc się agresji,
      niektórzy mieli problemy somatyczne. Wychowawczyni udawała, że
      niczego nie widzi. Chowanie głowy w piasek to główna strategia i
      pilnowanie, aby nic nie wydostało się dalej. Zakazała dzieciom mówić
      o tym, co dzieje się w szkole. Bo rzekomo przesadzają. Gdy sprawa w
      końcu doszła do dyrekcji również najważniejszym się stało, aby nie
      nagłaśniać. Uspokajali, że coś z tym zrobią. Nic nie robili, nawet
      pedagog szkolny się tym nie zajął. W końcu rodzice sami
      zainteresowali pedagoga. Bardzo spadł poziom nauczania, choć oceny
      były cały czas dobre. Widać z tego, że szkoła bała się sytuacji, ze
      ktoś mógłby się zainteresować nagłym obniżeniem się wyników
      nauczania. Do agresywnej trójki dołączyli dwaj inni chłopcy, którzy
      wcześniej nie stwarzali problemów. Była już agresywna piątka. Po
      półtora roku tej gehenny córka wróciła z płaczem do domu, mówiąc że
      więcej do szkoły nie pójdzie!!! Podczas, gdy była przy tablicy na
      języku polskim została nazwana pokraczną dziwką. Nauczycielka
      oczywiście nie usłyszała i nie zareagowała. Tak przelała się jakaś
      kropla. To był styczeń. Tydzień do ferii. Dzecko nie poszło już do
      szkoły. Poszło dopiero za miesiąc. Zaczęliśmy załatwiać inną szkołę.
      Nie chcieliśmy robić smrodu, ale pytanie dlaczego przenosimy dziecko
      w środku roku szkolnego musiało paść w nowej szkole. Powiedzieliśmy
      tylko jedno zdanie, że z powodu agresji. Ani słowa więcej.
      Dyrektorzy sąsiednich szkół znają się jak łyse konie, dlatego od
      razu był telefon: "co się tam u was dzieje, że dzieciaki od was
      uciekają?". Rada pedagogiczna miała być dopiero po feriach. Ona
      miała zadecydować, czy córkę przyjąć do nowej szkoły, czy nie?
      Wiemy, że były podejrzenia, że jesteśmy rodzicami roszczeniowymi, że
      dziecko jest przewrażliwione, albo mamy Bóg wie jakie wymagania. O
      to nas posądzano. Na szczęście w tej Radzie Pedagogicznej były trzy
      osoby, które nas dobrze znają i mówiły o całej naszej rodzinie
      bardzo dobrze. Dlatego dziecko jednak przyjęto. Trzeba było pójść do
      starej szkoły po jakieś dokumenty, arkusz ocen. Spotkaliśmy się tam
      ze słowami pełnymi wyrzutu: "Jak państwo mogli nam to zrobić?
      Przecież tyle zrobilismy dla starszych państwa dzieci." W klasie
      jednak działo się coraz gorzej, były kolejne pobicia, obdukcja,
      sprawa na policji. W czerwcu wychowawczyni zabrano klasę i wysłano
      na urlop zdrowotny. Wychowawczynią została nauczycielka biologii,
      która najlepiej sobie radziła. Dodatkowo na stałe był pedagog, jako
      drugi. Zrobiło się lepiej. Jednak dawna wychowawczyni wróciła z
      urlopu i dyrekcja chciała ją znowu uczynić wychowawcą. Tym razem
      postawili się rodzice i powiedzieli, ze wychowawczynią ma nadal być
      pani od biologii. Dyrekcja uległa. Polonistka trafiła do biblioteki.
      Tymczasem w nowej szkole córka trafiła do świetnej klasy. Najlepszej
      w województwie. Jednak półtoraroczne przeżycia ze starej szkoły
      zrobiły swoje. Były w niej jeszcze przez jakiś czas. Musieliśmy ją
      łagodzić, dowartościowywać, dopieszczać aby znów stała się pogodnym
      i wesołym dzieckiem, jak to było kiedyś.

      To mój suchy opis. Nie będę dawał komentarza.

      • anndelumester Re: Prawdziwa historia 11.10.07, 00:37
        Zupelnie nie rozumiem postawy rodziców, zupelnie.
        Jak mozna skazywac swoje dzieci nawet na tydzień przebywania w
        takich warunkach???????
        Ze strachu????
        Przed kim? Przed ogłupiałym (bo tak niestety wynika z tresci postu)
        gronem nauczycieli. Czy ze starchu przed 3 dzieciakami.
        Ja tego nie rozumiem i dlatego nie nadaję sie do kontaktow z
        placowkami publicznymi.
        I z takowymi nie zamierzam mieć do czynienia przynnajmniej przez
        podstawowkę, bo uwazam, ze szkoła (czy tez przedszkole) ma byc
        miejscem bezpiecznym, miłym, inspirującym, uczacym wzajemnego
        szacunku uczacych i nauczanych.
        • twoj_aniol_stroz Re: Prawdziwa historia 11.10.07, 08:17
          Jeśli mogę Cicoś podpowiedzieć, to z doświadczeń rodziców wynika, że
          najgorsze jest gimnazjum, więc jeśli to tylko możliwe na nim należy
          skupić uwagę i wybrać możliwie najlepsze smile
          Kasia
          • mamalgosia gimnazjum 11.10.07, 08:41
            Tak, z mojego doświadczenia też wynika, że gimnazjum najgorsze.

            No cóż, zaraz dzwonek, będę musiała iść od Was. Do lebrówsmile
            • anndelumester Re: gimnazjum 11.10.07, 12:01
              a ja słyszalam, ze są takie gimnazja, gdzie dzieciaki się uczą wink)
              • mamalgosia Re: gimnazjum 11.10.07, 14:19
                tak, tak, są. Znam nawet takiesmile
        • mamalgosia ann 11.10.07, 08:40
          no ale jaką masz propozycję?
          Naprawdę w szkolnictwie panuje taka straszna niemożność, że
          osobom "z zewnątrz" nawet do głowy to nie przychodzi
          • anndelumester Re: ann 11.10.07, 09:39
            W przeciwieństwie do "wszystkich' (w tym polityków) ja mam pomyśl
            tylko na swoje dziecko, i go realizuję. nie mam zapędów zmiany
            świata, natomiast konkretnie wiem, czego oczekuję od placówki, w
            której jest moje dziecko, a realizm pesymistyczny jakoś mi pozwala
            oceniać czy jest szansa na porozumienie z kadrą i rodzicami, czy
            raczej nie.
            Szukając przedszkola dla juniora, zwiedziłam kilka miejsc i efekt
            był przygnębiający. Skoro w wielu miejscach panie nie są w stanie
            opanować trzylatków i ich rodziców, bo rodzice -nie ma się co
            czarować, prezentują postawy mw. takie jakie pokazują się na forum
            przedszkola, emama czy wychowanie - czyli placówka ma przechować,
            dać jeść (tanio), czegoś tam nauczyć, powychowywać (właśnie w takiej
            kolejności), to ja dziękuję bardzo.
            Miejsce dla dziecka znalazłam, miejsce gdzie dziecko jest szanowane,
            panują pewne zasady, w ramach których dzieci mają dość dużą swobodę,
            jest realizowany program, grupa jest mała i nie rozwrzeszczana
            ponad miarę, a dzieci jak musza wyjść z przedszkola to płaczą. A
            kadra lubi to co robi, bardzo się stara, jest zaangażowana i nie
            spędza czasu przy biurku – bo w naszym przedszkolu biurek
            nauczycielskich nie ma. Niestety, takie rzeczy to tylko za dodatkową
            opłatą, ponieważ moje podatki realizowane są do hodowania tego o
            czym możemy sobie poczytać w gazetach albo pooglądać w tvn24.uncertain
            Przy wyborze szkoły już wiedziałam czym się kierować, bo tak jak
            napisałam wyżej, eksperymenty społeczne na moim dziecku mi nie
            pasują, to raz, dwa znam możliwości swojego dziecka i te pozytywne i
            te negatywne i wiem co chciałabym żeby było wzmacniane.
            Osobiście uważam , ze powodem braku szacunku do systemu edukacji
            jako takiej - jest niestety jego powszechność i bezpłatność.
            Niestety to co dla wszystkich jest de facto dla nikogo, a to co
            bezpłatne – zazwyczaj nie jest szanowane.
            Niestety w naszym kraju system, gdzie dziecko przyjmowane jest do
            szkoły na ściśle określonych zasadach i warunkach, a reguła - nie
            podoba się proszę dziecko zabrać i niech zostanie analfabetą, się
            nie przyjmie i nie będzie możliwy. Gdyby sprawnie działał u nas
            systemem kontroli i sensownego wspomagania rodzin dysfunkcyjnych –
            nie zajmiesz się dzieckiem, tracisz pule zasiłków, tracisz prawa
            rodzicielskie itd., plus obowiązek edukacji dzieci od 3 roku życia
            szkoła wyglądałaby inaczej. No ale oczekiwania większości bardzo
            socjalnego społeczeństwa w Polsce są takie a nie inne i zdaje sobie
            sprawę ze to się nie zmieni. Na dodatek w Polsce rodzina
            dysfunkcyjna czy niewydolna wychowawczo jest jak święta krowa
            nietykalna, a na to wszystko nakłada się specyficzny etos pracy, no
            i wszystko wygląda jak wygląda.
            Dlatego to ja się izoluję.
      • twoj_aniol_stroz Re: Prawdziwa historia 11.10.07, 08:29
        To mi przypomina trochę klasę pierwszą mojej córki (oczywiście
        wydanie baaardzo soft). Córka zawsze lubiła chodzić do szkoły w
        spódniczkach, spodnie były karą. Nagle, tak gdzieś koło marca
        zmiana, tylko spodnie i żadnej możliwości założenia spódnicy. Ok,
        jej decyzja, ale jakoś w środku czułam, że to wszystko ma drugie
        dno. No i rzeczywiście. Okazało się, że chłopcy wpadli na pomysł
        podwijania spódniczek dziewczynkom. No cóż, etap rozwojowy, ale
        uważam, że ewidentnie do skorygowania i dzialań wychowawczych.
        Niestety pani wychowawczyni jakoś nie widziała problemu. Wiele razy
        z nią rozmawiałam, a ona zawsze na to odpowiadała, że to przecież
        taki etap rozwoju. Tłumaczyłam, że owszem, ale nas - dorosłych
        obowiązuje konieczność informowania dzieci co jest dobre, a co złe i
        korygowania zachowań dzieci. Pani była innego zdania, więc
        zapytałam, czy jeśli 12 latek przyniesie do szkoły pismo
        pornograficzne (co w tym wieku też jest etapem rozwojowym) to nadal
        będzie uważała, że nic kompletnie nie da się z tym zrobić. Odparła,
        że ona nie będzie mieć tego problemu, bo jest nauczycielem nauczania
        początkowego (!!!) Na szczęście wraz z wakacjami pani odeszła ze
        szkoły, przyszła nowa wychowawczyni i w ciągu dwóch tygodni problem
        został zlikwidowany.
        Ale uogólniając, myślę, że tak właśnie wygląda początek problemów z
        lebrami. Jeśli w tej pierwszej klasie (i dalszych oczywiście) dzieci
        nie otrzymują bardzo wyraźnej informacji, że czegoś nie wolno
        (możliwie spójnej od nauczyciela i rodzica) to potem sprawdzają co
        więcej można, ciekawe co jeszcze ujdzie mi "na sucho", dokąd mogę
        się posunąć. No i powoli robi się z tego taka pędząca kula śnieżna,
        którą coraz trudniej zatrzymać.
        Kasia
        • otryt Pędząca kula śnieżna 12.10.07, 10:23
          twoj_aniol_stroz napisała:

          >Ale uogólniając, myślę, że tak właśnie wygląda początek problemów z
          >lebrami. Jeśli w tej pierwszej klasie (i dalszych oczywiście)
          >dzieci nie otrzymują bardzo wyraźnej informacji, że czegoś nie
          >wolno (możliwie spójnej od nauczyciela i rodzica) to potem
          >sprawdzają co więcej można, ciekawe co jeszcze ujdzie mi "na
          >sucho", dokąd mogę się posunąć. No i powoli robi się z tego taka
          >pędząca kula śnieżna, którą coraz trudniej zatrzymać.

          Świetna metafora ta pędząca kula śnieżna, Kasiu. Aby skorygować
          niewłaściwe zachowanie w przedszkolu wystarczy niewiele, zwykła
          uwaga skierowana w każdym momencie na dziecko i jakieś słowo
          korygujące. Potem trzeba coraz większych sił użyć, aby zatrzymać tę
          kulę. W pewnym momencie przestaje wystarczać zwykły nauczyciel
          szkolony do pracy z młodzieżą nie sprawiającą problemów.(to jest
          moim zdaniem przypadek Mamałgosi). Potrzebny jest pedagog specjalny,
          ochroniarz, policjant aż w skrajnym przypadku grupa
          antyterrorystyczna. Mam na myśli strzelaniny w szkołach
          amerykańskich.

          Ścierają się w tej dyskusji dwie skrajne postawy jedna
          reprezentowana przez Warszawiankę, ze nie należy izolować grup w
          jakiś sposób upośledzonych, że trzeba im pomagać dojść do
          normalności, każda metoda, aby to osiągnąć jest dobra, nie ważne są
          koszty takich działań, nawet niszczenie przy okazji zdrowej części
          młodzieży. Można i trzeba stosować eksperymenty społeczne
          wylansowane przez środowiska, którymi bardziej kieruje ideologia niż
          doświadczenie i praktyka oraz rzetelna nauka. Jestem pewien, że z
          tych pomysłów będą się wycofywać cichaczem za 20 lat, jako
          całkowicie skompromitowanych. Niestety ofiar tych eksperymentów nikt
          nie policzy. To są zresztą i tak sprawy trudno policzalne, bo na los
          każdego człowieka wpływa wiele czynników.

          Drugą skrajność reprezentuje Anndelumester. Każdy sam odpowiada za
          swój los, niech sam płaci za wszystko. Płacę i wymagam. A jak go nie
          stać, to sorry niech się stacza, co mnie to obchodzi? Nie zapłacę
          nawet za mydło i płyn do odwszania cudzych dzieci. Akurat na to
          każdą rodzinę stać, a jeśli nie, to znaczy, ze pieniądze wydają na
          wódkę. Tak myśli sporo ludzi. Szkoda, że nie widzą, ze i tak będą
          musieli zapłacić i to znacznie większe koszty za zniszczone przez
          lebrów mienie, za mury, zamki, alarmy, ochroniarzy, więzienia,
          policję, grupy antyterrorystyczne. Taką cenę się płaci za
          zatrzymanie wielkiej już kuli śnieżnej z naszych podatków. Czy nie
          lepiej jednak zapłacić za płyn na wszy, za podręczniki dla biednych
          dzieci, za kino lub teatr dla nich , za basen lub klub sportowy, za
          kółka zainteresowań, za dostęp do kultury, za bułkę na drugie
          śniadanie. Które koszty w skali społecznej są większe? Jestem
          przekonany, że te pierwsze. Jako przykład w skali globalnej podam
          supernowoczesne, elektroniczne zasieki na granicy amerykańsko-
          meksykańskiej. Izolujący bogactwo od biedy. Ta lebry i tak do nas
          dojdą, dopłyną przez ocean na skorupce od orzecha. Tak wielka jest
          ich determinacja. Izolacja to iluzja.

          Osobiście uważam, ze trzeba pomagać, ale trzeba to robić mądrze.
          Mając na względzie starą lekarską zasadę. Po pierwsze nie szkodzić.
          Trzeba wykorzystywać doświadczenia Kościoła i np. ludzi ze
          środowiska Marka Kotańskiego. Jest wielu praktyków. Bardzo ryzykowne
          są wszelkie ingerencje państwa w rodzinę. Myślę, że można to robić w
          ostateczności, gdy patologia jest ewidentna. Wiele problemów wynika
          z biedy i bezrobocia, sytuacja takich rodzin mocno uderza w dzieci.
          Podam pewien absurdalny przypadek. Z powodu bezrobocia rodziców
          rodzina nie miała środków do życia. Nie było tam patologii, tylko
          duże ubóstwo, dzieci żyły w trudnych warunkach, brakowało im wielu
          rzeczy. Rodzice jakoś próbowali znaleźć pracę, czasem coś dorywczo
          zarobili, ale byli w tym mało zaradni. S ad postanowił im zabrać
          dwójkę dzieci i przekazać do rodziny zastępczej. Rodzina zastępcza
          dostała za to 4000 złotych. Gdyby ta rodzina dostała choć połowę z
          tego, żyłaby na całkiem innym poziomie i problem by zniknął. Jest
          taka tendencja, aby pomijając rodziców, wtłaczać w głowy dzieci
          treści, których rodzice by sobie nie życzyli. To również ingerencja
          w rodzinę. Najlepiej w postaci nowego przedmiotu albo innych akcji
          propagandowych w szkole.

          Uważam wbrew niektórym głosom, że przedszkole i szkoła powinny
          wychowywać. W tym miejscu spędzają połowę życia. Czy się tego chce
          czy nie, w szkole zdarza się wiele różnych sytuacji, na które
          nauczyciele muszą od razu reagować i korygować niewłaściwe postawy,
          a nie udawać, ze nic nie widzieli. Taka ślepota może w końcu
          doprowadzić do tego, że takiemu nauczycielowi nałożą kosz na głowę.

          Pozdrawiam serdecznie.
          Dziękuję za miłe słowa do mnie skierowane.smile))



          • mader1 Re: Pędząca kula śnieżna 12.10.07, 11:01
            > Uważam wbrew niektórym głosom, że przedszkole i szkoła powinny
            > wychowywać. W tym miejscu spędzają połowę życia. Czy się tego chce
            > czy nie, w szkole zdarza się wiele różnych sytuacji, na które
            > nauczyciele muszą od razu reagować i korygować niewłaściwe
            postawy,
            > a nie udawać, ze nic nie widzieli.

            No właśnie. W młodszych klasach współpraca i szybka reakcja.
            Podam przykład. jest w klasie mojej córki ( V) dziewczynka. Sprawia
            kłopoty , ale ma ku temu powody. W czasie zebrania i rozmów z
            rodzicami broniłam jej jak lew smile))
            Dosłownie dwa dni później, byc może ośmielona po usłyszeniu relacji
            mamy (?!) , przystąpiła do nowego ataku. Zaczęła wyzywać dzieci,
            które odrabiają lekcje, wyśmiwać je, dokuczać im... Jest silna i
            dosyć zbuntowana i czasem nie przebierająca w słowach. Więc okazało
            się, ze dzieciaki, choć było im źle i przykro,nie widziały , co
            zrobic, oprócz zwykłego " odpyskiwania" się jej. Ktoś tam, komu nie
            przyszła do głowy tka opcja w dokuczaniu, dołaczył do niej. Nie
            miałam nawet czasu pojechać do szkoły - tak się wtedy układało.
            Zadzwoniłam. 5 minut ustalania szczegółów.Pani wzięła ją na rozmowę
            zaraz, zanim spirala niechęci sie nakręciła. Rozmowa serdeczna, ale
            nazywająca rzeczy po imieniu poskutkowała. Dziewczyna wyszła z niej
            zapłakana. Ale trzeba zaznaczyć, ze pani ta potrafi i nagrodzić i
            pomóc i po prostu zapytać o coś czy pogłaskać kogoś na korytarzu.
            Twierdzi, że jej współpraca z dziećmi i z klasą nie zaczyna sie w
            momencie wejścia do klasy, ale trwa ciągle - takze na zwykłym
            korytarzu. Ostra rozwmowa z Nią zrobiła wiec wrażenie.
            I wcale nie będzie to oznaczało, że ktoś sie będzie na tej małej
            mścił. Zostało to " zduszone", nie urosło do rangi dużego problemu.
            Kazdy ma prawo do błędu.
            • otryt Re: Pędząca kula śnieżna 17.10.07, 11:29
              Kto szybko daje , ten dwa razy daje. Ta zasada prawdziwa jest także
              w innych sferach życia, ale w wychowaniu szczególnie. Historia,
              którą opisałaś to pokazuje. A szybkość wiąże się z nieustanną uwagą
              skierowaną na drugiego człowieka, aby niczego nie przegapić, aby nie
              było już za późno na pewne działania. Pozdrawiam serdeczniesmile
              • mader1 Re: Pędząca kula śnieżna 17.10.07, 11:44
                Pozdrawiam serdeczniesmile
                Ja również smile
      • mamalgosia otrycie 11.10.07, 08:38
        no, cóż...
        Ja chyba też nie potrafię dodać żadnego komentarzasad((
    • magdalaena1977 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 10.10.07, 22:40
      Jako osoba bezdzietna znam sprawę tylko od strony ucznia i opiszę dwie sytuacje.

      1. Chodziłam do podstawówki, gdzie od początku były trzy klasy (A, B i C) po
      trzydzieści kilka osób, które stopniowo się rozrastały. Chyba w VI klasie
      postanowiono stworzyć klasę D i skierowano do niej uczniów najgorszych (pod
      względem stopni). Nie mogę zrozumieć, dlaczego mnie i inne grzeczne dzieci
      zupełnie to nie obeszło. Po prostu wiadomo było, co to za ziółka „ci z D”.
      A potem było wyraźnie widać, że ci średnio słabi zostawieni w „normalnych”
      klasach mieli szansę odbicia się od dna, pójścia do technikum itp., a tym z D
      zostały tylko zawodówki.

      2. W liceum czytałam w „Filipince” artykuł o Kącie, słynnej do dziś szkole dla
      nieprzystosowanych, o tym jak to idą tam uczyć świetni pedagodzy, jak nie
      wymaga się od uczniów przestrzegania nadmiernych formalności (zmiana butów). I
      pamiętam swoją mało chrześcijańską złość. Bo jakże to: ja zawsze dobrze się
      uczyłam, byłam grzeczna, a teraz mam się męczyć z głupią nauczycielką, a oni,
      którym nie chciało się postarać, dostają „w nagrodę” świetnego fachowca ?

      Generalnie
      1. objęłabym już na wczesnym etapie dzieci z rodzin patologicznych odpowiednią
      opieką wraz z rodzinami.
      2. na etapie starszych klas stosowałabym środki represji, aż do poprawczaka
      wobec osób stanowiących realne zagrożenie dla bezpieczeństwa innych.
      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 08:37
        magdalaena1977 napisała:

        > Jako osoba bezdzietna znam sprawę tylko od strony ucznia i opiszę
        dwie sytuacje
        > .
        >
        > 1. Chodziłam do podstawówki, gdzie od początku były trzy klasy (A,
        B i C) po
        > trzydzieści kilka osób, które stopniowo się rozrastały. Chyba w VI
        klasie
        > postanowiono stworzyć klasę D i skierowano do niej uczniów
        najgorszych (pod
        > względem stopni). Nie mogę zrozumieć, dlaczego mnie i inne
        grzeczne dzieci
        > zupełnie to nie obeszło. Po prostu wiadomo było, co to za
        ziółka „ci z D&
        > #8221;.
        > A potem było wyraźnie widać, że ci średnio słabi zostawieni
        w „normalnyc
        > h”
        > klasach mieli szansę odbicia się od dna, pójścia do technikum
        itp., a tym z D
        > zostały tylko zawodówki.

        Moim zdaniem to zupełnie coś innego. Mówisz o izolacji ze względu na
        słabe wyniki w nauce. Przyznam, że coś takiego bardzo mi się nie
        podoba

        > 1. objęłabym już na wczesnym etapie dzieci z rodzin patologicznych
        odpowiednią
        > opieką wraz z rodzinami.
        Ale jak? Nie możesz koś zmusić (mówię tu teraz o rodzinie,
        jakakolwiek by ona nie była) żeby dał się zaopiekować


        > 2. na etapie starszych klas stosowałabym środki represji, aż do
        poprawczaka
        > wobec osób stanowiących realne zagrożenie dla bezpieczeństwa
        innych.
        O tym już pisałam: poprawczaki przepełnione i nie ma siły: łebki sa
        bezkarne
    • ula27121 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 10:59
      Nie czytałam wszystkich postów bo ich baaardzo dużo. Ale napiszę tylko, ze ja
      przypadkiem trafiłam do podobnej klasy w szkole średniej. Była to klasa, do
      której zostało przyjętych sporo osób bez egzaminów wstępnych bo skierowani
      zostali przez pedagoga "żeby ich wyrwać ze złego środowiska" bo mają możliwości
      tylko znajomi nie tacy. Zatem jeśli w jednym miejscu zgromadzili około 10 takich
      osób....( z resztą moich dobrych znajomych do dnia dzisiejszego)

      Klasa przez 4 lata była klasą ostatniej szansy w całym mieście. Jak kogoś skądś
      wyrzucili to jeszcze u nas mógł spróbować...I ta, zaczęliśmy w 42 osobowym
      składzie do matury dotarło 18, zdało 14 na studiach dziennych znalazłam się ja
      jedna....w między czasie przez klasę przewinęło się 54 osoby ( takie, które
      przyszły w trakcie i odeszły ).

      Naprawdę było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie (w sensie nauki). W
      klasie, w której uczenie się nie było w dobrym tonie, wręcz dyskryminowane
      zostało w reszcie zaakceptowane że mi wolno...znaczy, że ja mogę się zgłaszać,
      otrzymywać dobre oceny....ale to nie było trudne. Uważam, że moja najbliższa
      koleżanka została " zniszczona". Dopasowała się do reszty, bardzo utalentowana a
      z czasem przestała się uczyć.

      W ostatecznym rozrachunku nie uważam, żeby to było złe. Miałam bardzo dużą
      motywację, chciałam sie uczyć, dostałam sie na tą swoją weterynarię i poznałam
      trochę "inny świat". Ale jak czasem wspominam to chyba nie chciałabym żeby moja
      córka zdobywała takie doświadczenia. No i rzeczywiście sytuacja osób, które chcą
      sie uczyć jest trudna w takiej klasie. Moja siostra chodziła do dobrego liceum,
      do klasy , w której każdy miał plany związane z nauką...miała konkurencje,
      wiedziała ile ludzie mogą umieć....było jej łatwiej uważam.

      Nie mam zdania w tym temacie ale dzieciom będę chyba bardziej wybierać szkołę.
      Chociaż z własnego doświadczenia wiem że najważniejsze żeby robić swoje to
      szkoła nie zaszkodzi i nie musi w tym pomagać....tylko że jest trudniej. No a
      żadnego z moich znajomych nie udało się zresocjalizować. Dwóch nie żyje bo
      przedawkowali ...i wiele innych historii ale i tak się rozpisałam.
      • otryt Jaki pożytek z takiej szkoły??? 11.10.07, 11:29
        ula27121 napisała:

        >Uważam, że moja najbliższa koleżanka została " zniszczona".
        >Dopasowała się do reszty, bardzo utalentowana a z czasem przestała
        >się uczyć.

        >No a żadnego z moich znajomych nie udało się zresocjalizować. Dwóch
        >nie żyje bo przedawkowali ...

        >W ostatecznym rozrachunku nie uważam, żeby to było złe.

        A ja uważam, że to było tragiczne. 1 osoba na 54 skończyła studia
        (po liceum?). Ulu, studia skończyłaś nie dzięki szkole, ale wbrew
        niej. Dzięki Twoim zdolnościom, sile, determinacji, ambicji i woli
        życia. To co napisałaś pokazuje, ze jednych nie zresocjalizowano, a
        drugich zniszczono. Powiedz jaka korzyść z takiej szkoły?




        • twoj_aniol_stroz Re: Jaki pożytek z takiej szkoły??? 11.10.07, 11:39
          W zupełności masz rację, to jest porażka szkoły jeśłi 1 uczeń na 54
          kończy studia. Po liceum nie masz zawodu, masz ciut większą wiedzę,
          ale nie masz knkretnej wiedzy potrzebnej do podjęcia pracy. Ta
          szkoła wypuściła właśnie takich ludzi.
          • ula27121 Re: Jaki pożytek z takiej szkoły??? 11.10.07, 11:51
            Dlatego mówię, że moim dzieciom staranniej dobiorę może nie szkołę a klasę...Bo
            w mojej szkole tylko w naszej klasie działy sie takie rzeczy. Nie wiem, może to
            był eksperyment....?

            Nie uważam żeby mi sie tam jakaś krzywda stała bo zdobyte doświadczenia
            owocują....ale chyba macie rację, że to nie wystarczający argument żeby popierać
            coś takiego.

            W mojej sytuacji bardzo dużą rolę odegrała rodzina. Ale teraz uważam, że chyba
            powinni mi byli pomóc zmienić szkołę. Fakt, ze do końca nie wiedzieli jak jest,
            o wszystkim do dziś nie opowiedziałamsmile Zawsze jednak słyszałam, że ze słabych
            klas i słabych szkół też ludzie dostają się na studia...Że trzeba się uczyć,
            robić swoje, nie patrzeć na innych.....To bardzo owocuje, bardzo
            • twoj_aniol_stroz Re: Jaki pożytek z takiej szkoły??? 11.10.07, 11:56
              Ja Cię podziwiam, sama wychowałam się w takim środowisku
              (opowiadałam o tym kilka odpowiedzi wyżej Mamalgosi), umiem dzięki
              temu rozmawiać z każdym i nie truchleję na widok jakiegoś draba, co
              nie zmienia postaci rzeczy, że do szkoły chodziłam normalnej. Wiem
              jakiego typu umiejętności dają takie doświadczenia, ale moim
              dzieciom bym ich nie zafundowała (podobnie jak Ty).
              Pozdrawiam
              Kasia
          • otryt Re: Jaki pożytek z takiej szkoły??? 11.10.07, 11:55
            twoj_aniol_stroz napisała:

            >Ta szkoła wypuściła właśnie takich ludzi.

            Kasiu, ta szkoła zrobiła coś znacznie gorszego. Zniszczyła człowieka
            zdolnego, który chciał się uczyć i mieć jakąś przyszłość? To
            zbrodnia, nawet gdyby to był tylko jeden człowiek. Podejrzewam
            jednak, że więcej było takich ludzi, których zniszczono, tylko
            dlatego, aby w imię politycznie poprawnej i modnej tezy, która
            głosi, że jednostki zdemoralizowane mogą się uczyć normalnego życia
            od tych, z którymi nie ma problemu, gdy ich się razem zmiesza. Bo
            jak nie od nich, to od kogo? Dano im "ostatnią szansę". Żaden nie
            skorzystał. Teoretycy wtłaczają praktykom takie tezy i domagają się
            ich realizacji. Efekty, jak na załączonych obrazkach. Jakie są
            dalsze losy tej dziewczyny, Ulu?



            • twoj_aniol_stroz Re: Jaki pożytek z takiej szkoły??? 11.10.07, 11:59
              Bo poprawność polityczna to jest teraz podstawa wszystkiego crying( ale
              ja jakoś mam wrażenie jestem "z innej bajki". Dobrze, że są podobni
              do mnie, bo czasem odnoszę wrażenie, że mnie leczyć trzeba smile)))
              Pozdrawiam
              Kasia
            • ula27121 Re: Jaki pożytek z takiej szkoły??? 11.10.07, 12:05
              otryt napisał:

              Jakie są
              > dalsze losy tej dziewczyny, Ulu?
              >
              Od dwóch lat nie ma z nią kontaktu...Ona akurat zdała maturę ale to tyle.
              Pracowała w księgarni jako sprzedająca. Potem związała sie z chłopakiem, rodzice
              coś tam z mieszkaniem pomagali i kontakt sie urwał. Ale naprawdę byłą bardzo
              utalentowana. Uważam, ze miała o wiele większy potencjał niż ja. W pierwszym
              półroczu pierwszej klasy bardzo odbiegała jeśli chodzi o poziom wiedzy i ocen od
              wszystkich. Była najlepsza, bardzo aktywna...a pod koniec pierwszej klasy pisała
              2 egzaminy komisyjne, nie wiedziała czy zda.

              Ale myślę, że rola rodziców jest ogromna. Naprawdę. Nie postawa roszczeniowa a
              wymagająca. Wiem, że moja mama po wywiadówkach przychodziła zadziwiona, ze
              wszyscy krzyczą ze duże wymagania, ze nauczyciele przesadzają....

              • otryt Re: Jaki pożytek z takiej szkoły??? 11.10.07, 12:17
                ula27121 napisała:

                >Ale myślę, że rola rodziców jest ogromna. Naprawdę.

                Masz rację. To, że przetrwałaś w tej szkole to zasługa Twoich cech
                osobowych i mądrego wsparcia rodziców. Powinni Cię jednak przenieść.
                Myślę, że skandalem jest to, co podejrzewasz, a mianowicie, że
                byliście przedmiotem jakiegoś eksperymentu. O tym każdy musi być
                wcześniej poinformowany i wyrazić na to zgodę. Pozdrawiam serdecznie.
      • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 11:43
        Ula! to jest koszmar, a nie dobre doświadczenie, to jest
        zaprzeczenie szkoły, bo tak naprawdę były to 4 lata kompletnie
        zmarnowane dla Ciebie, lata kiedy powinnaś w spokoju zdobywać
        wiedzę, przyjaciół i bawić się, Ty spędziłaś na walce o to żebyś
        mogła się uczyć, żebyś nie była z tego powodu wyśmiewana.
        A Twoja kolezanka? Chętnie przeczytalabym tu jej post o szkole, o
        tym czym dla niej była i czy postrzega szkołę jako pozytywne
        doświadczenie.
        Ciebie trzeba podziwiać za determinację, siłę i chęć zdobywania
        wiedzy, ale liceum to nie jest szkoła przetrwania.
        Pozdrawiam
        Kasia
        • ula27121 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 11:54
          Jejku...to nie aż tak. Ja nie jestem taka wielka....Przetrwałam pierwsze
          wyśmiewania a potem to już było dobrze. Bo zawsze była ta co się zgłosi. Miałam
          polonistkę, cudowną...ona sie zawsze tylko martwiła, że jak już sie dostanę na
          te studia to sobie nie poradzę bo tam właśnie spotkam ludzi, którzy sie uczyli,
          uczą...ze to będzie szok. A nie był. No i tylko ja skończyłam dzienne. Teraz co
          niektóre koleżanki kończą lub robią coś zaocznie.
          • twoj_aniol_stroz Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 12:03
            Teraz co
            > niektóre koleżanki kończą lub robią coś zaocznie.

            Bogu dzięki zmądrzały smile)) A co do oceny Twojej osoby to tak jest
            zawsze: Ty przeszłaś to osobiście i nie oceniasz tak mocno jak ktoś,
            kto ocenia z zewnątrz. Jeszcze dodatkowo "dzieciaty", więc spaczony
            troską o własne dziecko i natychmiast stawiający w takiej sytuacji
            wlaśnie swoje dziecko. Co mojej oceny Twojej osoby nadal nie
            zmienia smile))
            Kasia
      • anndelumester straszne to, co piszesz, straszne nt 11.10.07, 11:58

    • ula27121 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 12:12
      mamalgosia napisała:


      I jestem świadkiem, że u jednego z
      > nich następuje jakaś przemiana na lepsze. Powolna, ale jednak. Czy
      > stałoby się tak, gdyby był wśród gorszych?
      > Oczywiście odwrotne sytuacje są nader częste.
      >

      To ja jeszcze sobie pozwolę żeby nie zgubić wątku...
      Opierając wypowiedź na wyżej opisanych doświadczeniach ( o których nigdy nie
      myślałam,że są takie....no , aż tak inne od doświadczeń reszty licealistów
      )Myślę, że gdyby trafił do klasy, w której zgromadzono by samych takich lebrów
      to mogłoby mu być trudniej.
      Ale przyznam, ze nie mam pomysłu. Chyba, że to o czym ktoś już pisał- małe
      grupy, specjalnie przeszkolony personel...

      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:26
        Ja też nie sądziłam, że to jest aż tak. Chodziłam do liceum, potem
        pracowałam w liceum...A teraz to gimnazjum, no i takie w dodatku
        szczególne.
        Nie chcę by to zabrzmiało nieskromnie, ale należę do nauczycieli,
        którzy potrafią zapanowac nad klasą, wiem też, że uczniowie lubią
        moje lekcje. Do tego dość już duży staż - więc jeśli ja już
        mówię "pas", to znaczy, że jest niedobrze.
        Mamy nauczyciela (płcia męska), który kompletnie nie daje sobie
        rady, jego lekcje wyglądają jak ta słynna swego czasu z koszem na
        śmieci na głowie. Jest świetnym fachowcem ze swojego przedmiotu,
        chciał uczyć, więc przyszedł do szkoły.
        Bardzo mnie to przygnębiasad
    • mama_kasia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 12:53
      Z przerażeniem czytam Wasze wypowiedzi o szkole. Mój syn kończy
      podstawówkę. Rejonowe gimnazjum jest molochem. Mnóstwo uczniów,
      kilkadziesiąt nauczycieli. U nas jest ścisła rejonizacja. Do
      lepszych przylicealnych gimnazjów nie sposób się dostać -nawet
      z wysoką średnią. Zostaje płatne gimnazjum katolickie.
      Zawsze nam się z mężem wydawało, że syn i tak będzie się uczył
      w gorszym gimnazjum, że nie wymyślamy, bierzemy, co jest - rejon.
      Ale po Waszych postach, zastanawiam się - może nie mamy prawa
      skazywać go na trudności w imię kształtowania charakteru.
      Mam zamieszanie w głowie sad Oszczędzać dziecko, czy nie oszczędzać?
      Już pomijam kwestie finansowe - jakoś by się dało radę - może
      stypendium... Na pewno gimnazjum katolickie ma rewelacyjny
      poziom nauczania. Dzieciaki je chwalą. Dwie klasy tylko, mało
      uczniów. Inny świat. Może jednak... Do tego język. Tak się złożyło,
      że jego obowiązującym w szkole podst. jest niemiecki, więc
      musiałby się dalej go uczyć. Do takiej klasy by go przydzielili.
      Angielski w ostawkę. Bez różnicy, że ma 6 z tego przedmiotu.
      To działa w jakiś chory sposób sad Ci najlepsi wcale nie mają
      równych szans. Oni nie maję szans uczyć się w gimnazjum, w
      jakim chcą sad Ech, wyżaliłam się sad
      • anndelumester Kasiu 11.10.07, 13:06
        Wiesz, ja uważam, że skoro zdecydowalam się na dziecko to mam
        obowiązek zapewnic mu jak najlepsze warunki, zwłaszcza edukacyjne.
        A ponieważ mój charakter nie bardzo dopuszcza opcje "jakoś to
        bedzie", "zobaczymy, pozyjemy", staram się, zeby te nasze dzialania
        wychowawcze i wybory byly przemyslane, nie tylko doraźnie, ale i
        bardziej przyszłościowo.
        Nie ukrywam tez , ze mam lekkie zboczenie edukacyjne ;0)

        W naszych czasach (moich i m.) warunki edukacyjne byly jakie były,
        teraz zdaje sobie sprawe, ze przed moim synem w zasadzie świat stoi
        otworem, i grzechem, imo, byłoby nie umozliwić mu edukacji na miare
        jego zdolności, zainteresowań, mozliwości
        intlektualnych/emocjonalnych.
        Poza tym ja uwazam, ze warunki w niektórych szkolach nie kształtuja,
        a wypaczają osobowośc/charakter, zwlaszcza nastolatka,ale to jeest
        oczywiście moje zdanie wyrobione na podstawie lektur min. n.t
        rozwoju dzieci.
        • mama_kasia Re: Kasiu 11.10.07, 13:16
          Problem jest jeszcze taki, że on chciałby iść z innymi chłopakami
          z klasy. Nie wiem, jak wywalczyć, żeby nam naprawdę zdolne dzieci
          (Maciek miał tylko 3 piątki na świadectwie, reszta 6) przyjęli do
          państwowych gimnazjów - przylicealnych. Tak byśmy z tymi pozostałymi
          rodzicami chcieli najbardziej. Czemu to nie może być tak,
          że oczywiste jest, że ich tam przyjmą sad
          Jestem przekona, że on sobie poradzi i w gorszych warunkach, ale
          ...no właśnie... czy nie powinnam zrobić wszystkiego, aby tych
          gorszych warunków uniknął.
          • anndelumester Re: Kasiu 11.10.07, 13:26
            A nie da się poruszyc tego tematu, powiedzmy , bardziej medialnie?
            Nadać sprawie rozglos, ze oto dzieci zdolne, etc. sa pozbawiane
            szansy edukacyjnej itd., skazywane na coś tam itd...
            Mysle ze to jest raczej nosny temat wink)
      • samboraga Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 13:08
        To pewnie różnie bywa.
        Ja mieszkałam w takim miejscu jak pisze Ula, tyle że w kamienicy, a więc skala
        inna niż w blokach, wiadomo mniej osób. Rodzice celowo postarali się abym poszła
        do nierejonowej, lepszej, gdzie dzieci będą chciały się uczyć, gdzie dzieci będa
        miały rodziców pilnującyhc lekcji itp., bo na moim podwórku regułą były dzieci
        powtarzające klasy po dwa razy. Na studiach...spotkałam dziewczynę, która była
        po tej 'mojej' rejonowej szkole. Świetna studentka, stypendia, wyjazdy, zaczęty
        doktorat...
        Ale sama posłałabym dziecko do tej szkoły z innego światawink
      • mamalgosia mamo_kasiu 11.10.07, 14:29
        Oszczędzać. Takie jest moje zdanie, oczywiście przemyślcie i
        przemódlcie to jeszcze.
        To najtrudniejszy wiek. Podstawówki nawet z trudnymi dziećmi są do
        uchwycenia. Szkoła ponadgimnazjalna - człowiek jest już w miarę
        ukształtowany, wie czego chce, da sobie radę.
        Natomiast gimnazjum - jeśli tylko macie możliwości finansowe -
        podarujcie mu spokojne
    • ea-szarri Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 13:50
      Trochę będzie przewrotne (i być może niesprawiedliwe), to co
      napiszę. Ale myślę, że jako głowa rodziny niezaistniałej (chociaż
      tatuś dziecka znany) mogę sobie na przewrotność pozwolić.
      Siedemnastolatka w szkole nie da się zresocjalizować. I jak długo
      nauczyciele nie otrzymują automatycznie, z racji wykonywanego
      zawodu, pozwolenia na broń – lepiej ich nie gromadzić w jednej
      klasie. Przed grupą „swoich” będą się popisywać i wzajemnie
      nakręcać.
      Szkoła może jedynie współpracować w procesie „przywracania gnojków
      na łono społeczeństwa”.
      Najłatwiej cokolwiek zrobić na poziomie szkoły podstawowej. Ale
      nawet w sytuacji idealnej, kiedy angażuje się w sprawę nauczyciel,
      pedagog i powiedzmy psycholog – nadal niewiele można zrobić jeśli
      nie ma woli rodziców, ani żadnego bata, który wymusiłby na nich
      jakiekolwiek zmiany. Bo, poza drastycznymi przypadkami
      maltretowania, władza rodzicielska jest nienaruszalna.

      I jeszcze jedno – tylko agresją dziecko jest w stanie skutecznie
      sprawić, by dorośli zwrócili na niego uwagę. Wiem o tym z własnego
      doświadczenia. W IV klasie podstawówki zaczęłam uciekać z domu.
      Skierowano mnie do poradni, gdzie pani psycholog wykluczyła
      upośledzenie umysłowe. Była to moja jedyna wizyta w tej instytucji.
      Pani pedagog szkolna odbyła ze mną półgodzinną pogadankę
      umoralniającą i więcej z nią nie miałam przyjemności rozmawiać. Do
      końca szkoły dość systematycznie uciekałam z domu, szkoła znała
      przyczyny moich nieobecności, ale z racji mojej grzeczności i
      dobrych ocen usprawiedliwiano mi je i na koniec roku wręczano
      świadectwo z czerwonym paskiem.
      Niestety byłam głupim dzieckiem i zbyt późno zorientowałam się, że
      rozsądniej z mojej strony byłoby demolować szkolną toaletę. Dorośli
      mieliby motywację, żeby chociaż ze mną rozmawiać. A tak, wszyscy
      udawali, że absolutnie nic się nie dzieje.


      PS
      Moja rodzina nie była patologiczna. Jedynie była święcie przekonana
      o słuszności swojego postępowania.

      • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:22
        Bardzo przewrotne to, co piszesz smile Z jednej strony - nie da się nic
        zrobić z tymi "gnojkami", a z drugiej - ich złe postępowanie to
        wołanie o pomoc.
        • ea-szarri Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 15:22
          warszawianka51 napisała:

          > Bardzo przewrotne to, co piszesz smile Z jednej strony - nie da się
          nic
          > zrobić z tymi "gnojkami", a z drugiej - ich złe postępowanie to
          > wołanie o pomoc.
          >

          Bo jeżeli zejdzie się raz z drogi cnoty, to potem jest już równia
          pochyła, po której zjeżdża się coraz szybciej i szybciej... i coraz
          trudniej to zatrzymać.
          Siedemnastolatek już nie woła o pomoc. Tak dawno przestał w nią
          wierzyć, że jej nawet nie chce. I nie pamięta, że kiedykolwiek jej
          chciał.
      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:34
        1) Oj, przepraszam za to wyrażenie, może nieszczęsliwe
        2) Nie zgadzam się z tym, że tylko agresją dziecko jest w stanie
        zwrócić na siebie uwagę. Młodzież widzi doskonale, że uczniowie
        sympatyczni, aktywni, zaangażowani w zycie klasy zwracają na siebie
        uwagę. Dobrem, a nie agresją
        • ea-szarri Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 15:01
          mamalgosia napisała:

          > 1) Oj, przepraszam za to wyrażenie, może nieszczęsliwe

          Nie ma sprawy.

          > 2) Nie zgadzam się z tym, że tylko agresją dziecko jest w stanie
          > zwrócić na siebie uwagę. Młodzież widzi doskonale, że uczniowie
          > sympatyczni, aktywni, zaangażowani w zycie klasy zwracają na
          siebie
          > uwagę. Dobrem, a nie agresją

          No fajnie, ale co z tymi, którzy nie mają siły by być sympatyczni,
          aktywni i zaangażowani w życie klasy? Uczeń nie cyborg, nie zostawi
          swoich problemów za drzwiami szkoły.
          Wiesz, a poza tym ja naprawdę byłam sympatyczna, aktywna i
          zaangażowana. Uczestniczyłam w kółkach tematycznych, olimpiadach...
          no i co z tego? Ano nic.
          A w liceum byłam już w tak fatalnym stanie, że nie byłam zdolna by
          się zmobilizować do nauki, nie mówiąc już o aktywności i
          zaangazowaniu. Ale miła dalej byłam wink
          • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 15:05
            Wiem, że uczniowie nie cyborgi. Ale nauczyciele też nie.

            Piszesz: "no i nic", ale co masz na myśli? Że nie czułaś
            zainteresowania? Sympatii? Czyich?
            Przepraszam za to podpytywanie, ale przyznam, że po prostu nie
            rozumiem Twojego postu
            • ea-szarri Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 15:47
              OK. Wyjaśniam.
              Po prostu nikt, ani żaden z nauczycieli, ani szkolna pani pedagog
              nie podjęła żadnej próby rozmowy ze mną. Nikogo nie interesowalo,
              dlaczego grzeczna dziewczynka i dobra uczennica ucieka z domu.
              Wiesz, to było dość irytujące. Byłam tylko głupim dzieckiem. Sama do
              końca nie wiedziałam, co się dzieje - ze mną, wokół mnie. I nie było
              nikogo, kto spróbowałby mi pomóc, a sama byłam za mała,żeby próbować
              pomocy szukać.
              Moja rodzina była rodziną małą i zamkniętą. Tak naprawdę jedyni
              dorośli, z którymi miałam regularny kontakt to byli właśnie
              nauczyciele. Nie wiem, czy mogli mi w jakikolwiek sposób pomóc.
              Możliwe, że nie. Ale mnie wydawało się, że nawet nie próbują. Nie
              zakłocałam im pracy, więc się nie wtrącali w cudze życie.
              • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 20:51
                Wiesz, to u nas w szkole to by się nie zdarzyło. Mogę powiedzieć
                wiele niedobrych rzeczy, ale akurat nie to, że nauczyciele, pedagog
                nie interesują się uczniami. Przeciwnie, chyba nawet czasem
                uczniowie uciekają od tego zainteresowania, ich zdaniem nadmiernego.

                Ale jakoś Cię rozumiem. Nie na zasadzie analogii, bo ze mną w szkole
                było zupełnie inaczej. Ale teraz... Tak, zdecydowanie rozumiem...
    • rycerzowa Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:16
      ula27121 napisała:

      > ja
      > przypadkiem trafiłam do podobnej klasy w szkole średniej. Była to klasa, do
      > której zostało przyjętych sporo osób bez egzaminów wstępnych bo skierowani
      > zostali przez pedagoga "żeby ich wyrwać ze złego środowiska" bo mają możliwości
      > tylko znajomi nie tacy. Zatem jeśli w jednym miejscu zgromadzili około 10 takic
      > h
      > osób....( z resztą moich dobrych znajomych do dnia dzisiejszego)
      >
      > Klasa przez 4 lata była klasą ostatniej szansy w całym mieście. Jak kogoś skądś
      > wyrzucili to jeszcze u nas mógł spróbować.

      To jest właśnie przykład na "klasę lebrów w praktyce", czyli pomysł ministra
      Giertycha: zebrać patologię w jednym miejscu.
      Jak się skończyło - wiadomo.

      Wiadomo też jakie efekty przyniósł system sowiecki, czyli surowe prawo łącznie z
      karą śmierci, obozy pracy, izolacja niepoprawnych nastolatków. W porywach
      siedziało 30% społeczeństwa, bynajmniej nie tylko z powodów politycznych. I nie
      było ani moralniej, ani bezpieczniej.

      Lekarz powie,że zdrowy organizm poradzi sobie sam ze stanem zapalnym, jeśli
      jest on zlokalizowany i niewielki.
      Ale jeśli "stan zapalny" skupi sie w jednym miejscu, a zdrowej tkanki będzie tam
      niewiele - no to mamy zakażenie i stan zagrożenia dla CAŁEGO organizmu.

      Możemy izolować swoje dzieci od niewłaśiwych kolegów, możemy budować grodzone
      osiedla. Dojdzie do tego,że będziemy się bać wyjść na miasto, i słusznie. Bo
      prędzej czy później "lebry" sforsują ogrodzenia. Nie warto hodować klasy lebrów.

      Co zatem robić?
      1. Nie stawiać systemu edukacyjnego na głowie - zatroszczyć się trzeba o
      najmłodszych. Obowiązkowe przedszkola, małe klasy, wykwalifikowana, dobrze
      opłacona kadra.
      2. System szkolny nie powinien być zglajszachtowany, jednakowy dla wszystkich.
      Dzieci rozwijają się w różnym tempie, nawet zdolne.
      Powinny też być różne typy szkół, np. wojskowe, żeglarskie,i różne systemy, aby
      każdy młody człowiek znalazł swoje miejsce, swoją ścieżkę edukacyjną.
      3. Z młodymi chłopakami zawsze jest problem, pod każdą szerokością geograficzną.
      Wiek 16-26 to lata kryminogenne. Potem się z tego wyrasta, jeśli ma się szansę.
      (Spadek przestępczości w Polsce zaczął się 3 lata temu i związany jest wyłącznie
      ze spadkiem odsetka młodych ludzi w tym właśnie wieku - niż demograficzny).

      Ktoś powie, ale co robić teraz?
      Mamałgosia ma klasę gimnazjum, gdzie 29 uczniów chce się uczyć, a jeden nie
      chce, a innym przeszkadza.
      Zauważmy - to jest gimnazjum, praktycznie dorośli ludzie.
      30 dorosłych (klasa + nauczyciel) patrzy biernie, jak JEDEN dorosły dokucza,
      niszczy, pluje, bije.
      30 jest bezradnych wobec jednego!
      Ludzie, co się dzieje?!
      Czy to dlatego, że nauczyciel myśli przede wszystkim o tym, że zanim podwyższą
      mu płacę o 12 zł, to obniżą o 48?
      • ula27121 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:18
        Gimnazjum to nie są dorośli. To są dzieci.
        • rycerzowa Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 16:03
          ula27121 napisała:

          > Gimnazjum to nie są dorośli. To są dzieci.

          Są dorośli w dosłownym sensie - wyrośnięci, zdolni do rozrodu i do pracy
          fizycznej w stopniu wystarczającym na utrzymanie się.
          Tzw. współczesna dojrzałość społeczna to inna kwestia.
      • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:36
        ohoho...
        Nawet nie chce mi się z tym polemizować, wyznam szczerze. Bo ja
        właśnie z tych nauczycieli, którzy mają uczniów w d... i tak sobie
        tylko siedzę za biurkiem i czekam na podwyżkę.
      • anndelumester Brzmi cudownie 11.10.07, 14:37
        fantastyczne te postulaty, tylko za co? za czyje pieniądze?
        i jak to zrealizowac?
        za czyje pieniądze zrobic klasy dla dzieci dresów i blachar, którzy
        jako rodzice nie mają zamiaru uczestniczyć w wychowywaniu swoich
        dzieci - polecam spacer po placach zabaw na blokowiskach...bardzo
        pouczające doswiadczenie.
        Niestety, imo, czas pozytywizmu odczzedł w niebyt, a Silaczki mogą
        dostac co najwyżej w leb bejsbolem od wyemancypowanej młodziezy, z
        nowej klasy wyemancypowanych rodzin...
        • mamalgosia blachara 11.10.07, 15:02
          kto to?
          • anndelumester Re: blachara 11.10.07, 15:15
            wink))
            nonsensopedia.wikia.com/wiki/Blachara
            • mamalgosia Re: blachara 11.10.07, 15:16
              no patrz: całe życie człowiek się uczy...smile
              • anndelumester Re: blachara 11.10.07, 15:20
                to se kliknij na rodziny usportowione, jest tam słowniczek i mini
                rozmówki, może znajdziesz wspolny jezyk z uczniami???? ;0)
                • mamalgosia Re: blachara 11.10.07, 20:53
                  To chyba z jakąś klasą pośrednią, której u nas nei ma. Bo albo sa
                  uczniowie, z którymi porozumiewam się bez problemu; albo tacy, z
                  którymi się nie porozumiewam w ogóle, bo nie lubię przeklinać.

                  Ale wiesz, zastanawiam się, czy nie jestem blacharą. Fajny samochód
                  to jest cośsmile
      • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:37
        > Możemy izolować swoje dzieci od niewłaśiwych kolegów, możemy
        budować grodzone
        > osiedla. Dojdzie do tego,że będziemy się bać wyjść na miasto, i
        słusznie. Bo
        > prędzej czy później "lebry" sforsują ogrodzenia. Nie warto hodować
        klasy lebrów
        > .
        >

        Oooo właśnie. Miałam o tym napisać. Ludzie majętni, lepiej
        wykształceni - ci, którzy mogliby zmieniać rzeczywistośc uciekają na
        swoje zamknięte osiedla, posyłją dzieci do prywatnych szkół, nie
        chcą mieć nic wspólnego z "patologią". Jak mamy budować
        społeczeństwo obywatelskie, skoro uciekamy od problemów?
        • anndelumester Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 14:55
          >Ludzie majętni, lepiej
          > wykształceni....

          to oligarchowie i wykształciuchy....
          Nie mozna publicznie gardzić pewną grupą spoleczną i jednoczesnie
          żadać od niej misji i wizji uzdrowienia chorej sytuacji spolecznej.
          Albo albo.

          • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 15:00
            Z tego co wiem, to miłościwie nam panujący wcale nie chcieli
            zaangażowania oligarchów i wykształciuchów. Oni mieli swój pomysł na
            lebrów - specjalne szkoły o zaostrzonym rygorze.
            Pomysł społeczeństwa obywatelskiego to nie jest idea, która
            przyświecała ostatniemu rządowi a to właśnie oni operowali sławnymi
            pojęciami "oligarchowie" i "wykształciuchy". Więc nie bardzo wiem,
            co ma piernik do wiatraka smile
            • anndelumester Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 15:08
              Piernik do wiatraka ma to, ze nie ma w spoleczenstwie szacunku do
              warstwy, o której piszesz, że coś tam powinna.
              A trudno jest, imo, działać na rzecz kogoś, kto osobe/instytucje
              pomagająca ma w czterech literach.
              Osobiscie wole działać na rzecz spoleczenstwa w szkole spolecznej,
              gdzie widze efekty mojego zaangazowania i to , że moja praca nie
              idzie na marne.
        • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 15:13
          Ale to jak to: powinnam wybrać mieszkanie na osiedlu patologicznym
          (gdzie panuje "wirus z Filipin"smile ) zamiast domku jednorodzinnego z
          ogródkiem? (zakładam, że mam taką możliwość). Dla dziecka szkołę
          gorszą zamiast lepszej?
          Własnie takiej odpowiedzialności za społeczeństwo nie mam. Niestety
          • warszawianka51 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 17:27
            Sprowadzanie czyjejś wypowiedzi do absurdu to znany wybieg
            erystyczny.
            W którym miejscu napisałam, że masz być odpowiedzialna za wszelkie
            patologie?

            Mi chodziło tylko o wrażliwość społeczną. O to, aby nie uciekać od
            problemu.

            Ty założyłaś ten wątek, więc jak sądzę los lebrów nie jest Ci
            całkiem obojętny. Jednak pojawiły się głosy (teraz już nie pamiętam
            dokładnie czyje dlatego nie będę wymieniać), że to "nie nasza
            sprawa", że "tym gnojkom nic już nie pomoże", że należy ich izolować
            od "normalnego" społeczeństwa. Przykro mi, ale we mnie na takie
            głosy budzi się sprzeciw.
            • mamalgosia Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 20:56
              Prawda jest taka, że jeśli chodzi o mnie, to ja sama nie wiem, co
              się we mnie budzi. Właśnie dlatgeo między innymi poddałam ten temat
              pod dyskusję - widzę tyle ZA i tyle PRZECIW, że naparwdę nie wiem co
              byłoby dobre.
              No tak, ponad 100 postów, a ja nadal nie wiemsad

              Mówisz, że stosuję znane wybiegi erystyczne? (cokolwiek to
              oznaczasmile). No to chyba czuję się dumnasmile
    • rycerzowa Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 16:27

      Kilka dni temu na forum emama miała miejsce gorąca dyskusja-kłótnia na ten sam
      temat, ale na poziomie przedszkola. Bo inne trzylatki są zawszone, brudne,
      śmierdzące oraz niegrzeczne, a ich rodzice mają to w nosie.
      Czyli swoje dziecko trzeba jak najszybciej odizolować od tego plebsu.

      Szczególnie o te wszy poszło.
      Tak, jakby nie mogła do przedszkola przyjść pielęgniarka i posmarować głowy
      dzieci czymś anty-wszowym.
      (W ten sposób poradzono sobie z plagą wszy w latach 50. i 60.).
      Tak, jakby wychowawczyni nie mogła umyć brudnego dziecka.
      Tak, jakby nie można było dać mu czystego ubranka.
      Tak, jakby nie można było go nauczyć odpowiedniego zachowania, przecież dziecko
      przebywa w przedszkolu większą część dnia.

      Skąd wziąć na to pieniądze? Ot, zamiast akcji mundurkowej. Albo zamiast kupna
      każdej szkole kompletu dzieł Jana Pawła II ( na ten cel łatwo znajdzie się
      fundatorów). Przecież anty-wszowy płyn, woda i mydło nie kosztuje wiele.

      Powtórzę - działanie należy zacząć od przedszkola. Potem może być za późno.

      Nie można być bezradnym wobec dysfunkcyjnych rodziców.
      Gdyby o wszystkim decydowali rodzice - nigdy byśmy z drzew nie zeszli.

      • mamalgosia wszy 11.10.07, 20:57
        a, wlaśnie, u nas też sąsmile
        • kulinka3 Re: wszy 11.10.07, 21:20
          Wiecie co, to jest zupełnie nie do pojęcia w dzisiejszych czasach, ale wszawica
          panuje nagminnie, bez względu na miejsce i zasobność portfela.Czy rodzice nie
          oglądają głów swoich pociech? Nie wiem doprawdy, co się dzieje?.
          • mamalgosia Re: wszy 11.10.07, 21:29
            Właśnie uświadomiłam sobie, że ja nie oglądam. Patrzę na te śliczne
            główki, głaszczę po włosach... ale nie przyglądam się.
            Drapanie się bym zauważyła chyba?
            W każdym razie grzebienia wspólnego z uczennicami nie mam, ale i tak
            sie dziwnie czuję w tej klasie, o której wiem na pewno, kto ma wszy
            (tępi, ale to trwa)
      • anndelumester Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 11.10.07, 21:57
        > Tak, jakby nie mogła do przedszkola przyjść pielęgniarka i
        posmarować głowy
        > dzieci czymś anty-wszowym.
        > (W ten sposób poradzono sobie z plagą wszy w latach 50. i 60.).
        > Tak, jakby wychowawczyni nie mogła umyć brudnego dziecka.
        > Tak, jakby nie można było dać mu czystego ubranka.
        > Tak, jakby nie można było go nauczyć odpowiedniego zachowania,
        przecież dziecko
        > przebywa w przedszkolu większą część dnia.
        A ja mysle, że nie można mylić przedszkola i szkoly z pogotowiem
        opiekunczym.
        Ja oczekuję od przedszkola i szkoły edukowania mojego dziecka plus
        socjalizacji w grupie. Ktos kto uwaza ze placowka edukacyjna wyreczy
        go w pelnieniu roli ojca/matki powinien sie zastanowic nad
        zrzeczeniem praw rodzicielskich, imo, bo to swiadczy o jego
        niewydolnosci. I ja bym raczej wymagala od nauczycieli zdecydowanego
        stanowiska - albo spelniacie panstwo warunki (sa przecież
        regulaminy) albo dziekujemy bardzo, prosze szukac innego miejsca.

        Pomijajac juz koszty ubranek , kapieli, odwszania itd. w
        przedszkolach nie mozna wykonywac żadnych zabiegów leczniczych,
        zadnych. A i z myciem moga być problemy - bo w przedszkolu
        nauczycielki/panie pomoce mogą pomagac najwyżej w samoobsludze,
        wiec pomysly nie do konca przemyslane.
        > Powtórzę - działanie należy zacząć od przedszkola. Potem może być
        za późno.
        o nie , dzialanie nalezy zaczynac od rodziny. Moim zdaniem, każda z
        rodzin bedaca beneficjentem jakiegolwiek zasilku/pomocy finansowej
        etc. powina byc nie tylko rozliczana z wydanych pieniedzy, ale tez
        szkolona i nadzorowana w zakresie opieki nad dzieckiem. A jak sie
        nie podoba, to szybka sciezka, zero pieniedzy, a dziecko do rodziny
        zastępczej.
        Podobnie przy rodzinach dzieci sprawiajacych trudnosi szkolne - albo
        obowiazek uczestniczenia calej rodziny w bezplatnych zajeciach
        resocjalizacyjnych z pedagogiem/psychologiem etc. albo konkretne
        sankcje z pozbawieniem praw rodzicielskich.
        Bo w koncu chodzi o dobro dziecka a nie o udawanie, że ta rodzina to
        taka fajna.
        • ula27121 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 12.10.07, 08:11
          Dokładnie. Też tak uważam. Po przemyśleniu raz jeszcze tematu ( bo nie miałam
          zdania) uważam, że szkoła, przedszkola nie są od tego, żeby resocjalizować,
          wychowywać. Ja sobie sama dzieci wychowam a od szkoły oczekuję, żeby
          przekazywała wiedzę i jak mi dziecka do przyjmowania jej nie zniechęci to już
          bardzo dobrze. Cudownie jeśli pozna charyzmatycznych nauczycieli, którzy zapiszą
          pięknie w jego wspomnieniach i charakterze. Nie chciałabym też żeby ratowanie
          dzieci "trudnych" odbywało sie kosztem dzieci "łatwych" bez względu na to, w
          której grupie znalazło by się moje. W warunkach jakie może zapewnić nasze
          państwo ani resocjalizacja ani integracja ( chodzi mi o osoby upośledzone) nie
          są możliwe na tyle aby mogły dawać dobre efekty.

          Zatem moje na chwilę obecną zdanie- klasy lebrów owszem ale nie w zwykłych
          szkołach, nie w takiej formie w jakiej było to zrobione w mojej szkole bo
          bezefektywne. Jeśli już to rzeczywiście szkoły ze specjalnym wyposażeniem, kadra
          specjalnie przeszkolona.
          Jeśli to nie możliwe, niech zostanie jak jest tylko, żeby nauczyciele dali radę.....
          • ula27121 Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 12.10.07, 08:38
            Nie, wycofuję się...jednak nie mam zdania...
    • mader1 Prawdziwa historia 2 12.10.07, 09:48
      Nie dziw się Mamalgosiu, że ponad 100 wpisów a Ty dalej nie wiesz,
      co myśleć smile
      Ta rozmowa nie ma końca.
      Bo chyba teoretycznie nie można być " za" czy " przeciw" izolacji
      niegrzecznych, niedobrych dzieci, lebrów, blachar czy jak tam
      jeszcze...
      Bo co to słowo " niegrzeczny", " niedobry" oznacza ?
      Sama napisałaś o dwóch różnych uczniach, na których życie w klasie,
      wśród " normalnych" działa bardzo różnie - jeden się jednak "
      podciąga" powoli do reszty, drugi usiłuje "ściągnąć" resztę do
      swojego poziomu
      Każde z nich to różne światy. Ten, kto ma więcej niż jedno dziecko
      wie, że nie zawsze ta sama, sprawdzona na poprzednim metoda,
      zadziała w przypadku drugiego z nich. A przecież jesteśmy uważnymi
      rodzicami ! Pytamy, radzimy się, współpracujemy i... skutki są
      czasem daleko odbiegające od tego, co zamierzyliśmy...
      Opiszę Wam, przekornie, bo wszyscy są tu przekorni w tym wątku smile)),
      pewną historię. Historię tę opowiada mi zaprzyjaźniona ze mną
      kobieta na bieżąco. To historia Jej siostrzeńca ( ona sama jest
      podejrzliwie nastawiona do klas giertychowskich , choć jej argumenty
      nie były wcale personalne)
      Chłopak, o ktorym piszę, chodzi w tej chwili do drugiej klasy
      gimnazjum czyli gdyby nie spora odległośc, Mamalgosia mogłaby Go
      mieć w klasie. Swoją historią wtopiłby się idealnie w środowisko.
      Jego mama ma wykształcenie średnie - bez matury. Żle wyszła za mąż
      kiedyś tam. Ma czwórkę dzieci. Już jest po rozwodzie od jakiegoś
      czasu, przez cały czas pracuje, mieszka w średnie wielkości
      mieszkaniu ze swoją matką, która w razie jej nieobecności, kłopotów,
      choroby, opiekuje się dziećmi.
      Jej syn jest bardzo zdolny, jednak ... w jakimś momencie zaczął sie
      szkole gubić... Rodzice na skraju rozwodu, skłóceni, awantury,
      ojciec na bezrobociu, zapewne alkohol... Tato nie współpracował z
      nikim, zniknął po rozwodzie, nie płaci alimentow, nie daje znaku
      życia... Mama widziała, że z jej synem coś sie dzieje.
      Współpracowała od początku - z psychologami, pedagogami. U nich w
      domu nie bije się dzieci - ani ona, ani babcia. Stosowała się do rad
      specjalistów. Bez rezultatu. Reszta rodziny także ma z nimi kontakt -
      zaprasza, jeździ. Żadne rozmowy nie pomagały. Chłopak po prostu
      smiał się w twarz. Tak. Potrafił robić te dziwne, złe rzeczy -
      krzyczeć na nauczyciela, rozwalać mu lekcję, dokuczać kolegom,
      wreszcie przestał chodzić do szkoły... Matka, pracująca przez cały
      czas, na cały etat plus nadgodziny, w dużej firmie wcale nie
      zarabiała na utrzymanie czwórki dzieci ( !) Polski fenomen, co ?
      Więc korzystanie z pomocy ludzi, opieki społecznej - co dało efekt
      normalności, ale było upokarzające. Upokorzona, bezsilna zapracowana
      mama naprzeciwko wolnego, swobodnego ojca... teraz już dobrego i
      mitycznego. Trafiła do szpitala psychiatrycznego. Raz, potem drugi,
      w przerwach pracuje normalnie i stara się ogarniać wszystko...
      WSPÓŁPRACUJE z każdym, kto oferuje jej pomoc.
      Syn dostał oprócz opieki psychologów, których ma gdzieś, kuratora.
      Kurator... opiekuje się, przychodzi, rozmawia... Bardziej z rodziną
      i sam ze sobą niż z delikwentem, który zaczął już bić młodsze
      rodzeństwo...
      Chłopak skończył podstawówkę. Wyjazd z ciocią, rozmowy,
      tłumaczenia.Bezsilność. Spróbowali zmiany gimnazjum na dalsze.
      Przekonywali chłopaka, że jest przecież zdolny, że tu nikt go nie
      zna... Może zacząć od nowa. Oczywiście z żadnym skutkiem. Już od
      razu postanowił nie chodzić do szkoły...
      Kurator załawił Straż Miejską, ktora go codzinnie do szkoły
      odprowadzała. Więc z niej wychodzi sad chwilę później...
      Nie ma jeszcze klas giertychowskich.
      Po konsultacjach kurator postanawia przerwać krąg niemożności.
      Miejsce w ośrodku ( wychowawczym czy jak tam się inaczej teraz zwie)
      się zwalnia. Przyjeżdżają po chłopaka, jego rzeczy, mają pełen
      wywiad, pełne rozpoznanie sytuacji. Zabierają go do ośrodka, miedzy
      takich samych lub gorszych, nie musi już nigdzie wychodzić, żeby
      pójść do szkoły. Jest na miejscu.Na miejscu terapeuci.
      Był tam trzy miesiące. ....
      Zadziałało to niego tak, jak na moje maluchy odesłanie do drugiego
      pokoju " na otrzeźwienie". Zobaczył inny świat. Już nie mógł wcierać
      komuś wydzieliny we włosy... Uderzyć.Nikt by się nie dał. To on był
      zagrożony. Nie był najgorszy. Na historię jego życia koledzy
      patrzyli pobłażliwie...
      Wrócił do domu i wreszcie, po długim czasie zaczął współpracować.
      Wiecie, ja nie wiem, czy on skończy studia, choć gdyby był "
      grzeczny" mógłby zapewne. Na razie uratowano go, nie używając
      jeszcze nawet giertychowskich klas, przy pomocy dostępnyc środków,
      od NAJGORSZEGO.
      • warszawianka51 Re: Prawdziwa historia 2 12.10.07, 11:06
        Aleś napisała smile Mam nad czym myśleć smile
      • twoj_aniol_stroz Re: Prawdziwa historia 2 16.10.07, 10:10
        Bo mam wrażenie, że to był "kubeł zimnej wody", który jednak ma
        działanie terapeutyczne.
        Sama znam przypadek dziecka z "dobrego domu", żadna patologia, ludzi
        wykształceni, wierzący, dwoje starszych ok., jedno młodsze też ok.
        natomiast jedno środkowe - wychowawczy koszmar. WEychowywane tak
        samo jak reszta, wedle tych samych reguł i koniec podstawówki a tu
        wagary, totalna olewka, zblazowany młody człowiek, który zasady
        wychowania ma za nic. Jedno gimnazjum - rejonowe - porażka na całej
        linii, przeniesiony do prywatnego gimnazjum - koszmar. W końcu
        zdesperowani rodzice postanowili oddać delikwenta do szkoły
        prowadzonej przez księży - taka szkoła z internatem, gdzie dziecko
        mieszka 24h/dobę przez 5 dni w tygodniu, gdzie jest bardzo ścisły
        plan dnia wypełniony po brzegi. Pierwsze spotkanie z księdzem -
        dyrektorem, młody wchodzi do gabinetu z rodzicami i z marszu rozwala
        się na krześle. Na to ksiądz wstał i jednym celnym słowem wyrzucił
        chłopaka za drzwi, oznajmiając, że rodzice przyszli z problemem,
        dzieciak na razie problemu nie widzi, więc za drzwi (mina księdza,
        postura i wszystko razem było tak surowe, że rodzice struchleli).
        Młody zdębiał i wyszedł. Jak zamknęły się drzwi ksiądz się
        uśmiechnął, pogłaskał mamę i tatę po ramieniu i powiedział "będzie
        dobrze, wyjdzie na ludzi". I wyobraźcie sobie, że wyszedł, faktem
        jest, że przez pierwszy miesiąc był głęboko urażony wysłaniem go do
        tej szkoły, ale potem zmienił się w każdym calu. Jest zupełnie innym
        człowiekiem.
        Wniosek jest taki: nie zawsze zachowani młodego człowieka wynika z
        błędów wychowawczych rodziców. Wniosek drugi: czasem kubeł zimnej
        wody działa bardzo motywująco smile)))
        Kasia
        • otryt Re: Prawdziwa historia 2 17.10.07, 11:47
          twoj_aniol_stroz napisała:

          >Wniosek drugi: czasem kubeł zimnej wody działa bardzo
          >motywująco smile)))

          Każdy człowiek ma pewien zbiór przekonań, mądrości życiowych. Także
          nastolatek lub dziecko. Z tych przekonań wynika w dużej mierze
          postępowanie człowieka. Opisane przez Ciebie i Mader dwie historie
          młodych ludzi pokazują gwałtowne zetknięcie się z innym światem,
          którego do tej pory nie znali. Ten kubeł zimnej wody musiał wpłynąć
          na ich filozofię życiową. Mam takie pytanie: jak myślicie, jaką
          fałszywą filozofię wyznawali wcześniej i w jaki sposób się ona
          zmieniła pod wpływem nowych szkół?

          Jako przykłady błędnego myślenia podam kilka: "wszyscy
          kradną", "nie warto się uczyć - rodzice skończyli studia i co im to
          dało i tak cienko przędą" , "nikt mnie nie kocha", "trzeba być
          silnym - jeśli ja go nie podporządkuję sobie, to on mnie
          podporządkuje", "świat to dżungla - muszę stosować prawa
          dżungli", "nie ma bezinteresownej przyjaźni i miłości", etc...

          Pozdrawiamsmile

      • ea-szarri Re: Prawdziwa historia 2 17.10.07, 15:09
        Czasami to nieźle robi na rozum: przekonać się doświadczalnie, ze
        takie postępowanie może mieć nieprzyjemne skutki już teraz, a nie za
        pięć lat (czyli w zgrzybiałej starości). Szok sam w sobie terapią
        nie jest, ale może zmusić do myślenia wink
        Poza tym chłopak miał mnóstwo szczęścia, bo: po pierwsze primo: był
        tam trzy miesiące – wystarczająco długo, by poczuć dyskomfort, ale
        też zbyt krótko, by nową sytuację oswoić. A po drugie primo: wrócił
        do domu, gdzie rodzic chciał mu pomóc, a nie czekał bezczynnie, aż
        ktoś syna naprawi.

        No, jest jeszcze taka możliwość, że w tym ośrodku byli tacy świetni
        terapeuci i to ich zasługa... ale jakoś wątpię, niestety...
    • rycerzowa Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 16.10.07, 01:48
      anndelumester napisała:

      > A ja mysle, że nie można mylić przedszkola i szkoly z pogotowiem
      > opiekunczym.

      Przedszkole z definicji jest placówka opiekuńczo-wychowawczą.
      Czyli "opiekuńczość" jest na pierwszym miejscu.


      > I ja bym raczej wymagala od nauczycieli zdecydowanego
      > stanowiska - albo spelniacie panstwo warunki (sa przecież
      > regulaminy) albo dziekujemy bardzo, prosze szukac innego miejsca.

      O, gdybyż to było takie łatwe!
      >
      > Pomijajac juz koszty ubranek , kapieli, odwszania itd. w
      > przedszkolach nie mozna wykonywac żadnych zabiegów leczniczych,
      > zadnych. A i z myciem moga być problemy - bo w przedszkolu
      > nauczycielki/panie pomoce mogą pomagac najwyżej w samoobsludze,
      > wiec pomysly nie do konca przemyslane.

      W razie potrzeby każdy ma prawo wykonać "zabieg leczniczy", np. opatrzenie rany,
      sztuczne oddychanie.
      A pomysły są od tego , by je "przemyśleć",przedyskutować i ustalić ewentualne
      reguły. Imposibilizm w sprawie wszy i mycia jest skandalem.

      > o nie , dzialanie nalezy zaczynac od rodziny.

      Owszem, ale to jest trudne, nie zawsze skuteczne, a poza tym my potrzebujemy
      działań tu i teraz, bo TERAZ rodzą się i dorastają nasze dzieci (i wnuki).


      >Moim zdaniem, każda z
      > rodzin bedaca beneficjentem jakiegolwiek zasilku/pomocy finansowej
      > etc. powina byc nie tylko rozliczana z wydanych pieniedzy, ale tez
      > szkolona i nadzorowana w zakresie opieki nad dzieckiem.


      Spytajcie Sion, jak to działa, na ile takich rodziców można "wyszkolić i
      nadzorować". Ona takich jednych zna i robi co może.
      A może cokolwiek zrobić praktycznie tylko dla dzieci.

      >A jak sie nie podoba, to szybka sciezka, zero pieniedzy, a dziecko do rodziny
      > zastępczej.

      Hm, a skąd wziąć tak dużo rodzin zastępczych? Na razie mamy problem ze
      znalezieniem odpowiedniej liczby rodzin dla dzieci całkowicie porzuconych.

      > Podobnie przy rodzinach dzieci sprawiajacych trudnosi szkolne - albo
      > obowiazek uczestniczenia calej rodziny w bezplatnych zajeciach
      > resocjalizacyjnych z pedagogiem/psychologiem etc. albo konkretne
      > sankcje z pozbawieniem praw rodzicielskich.

      No i co zrobić z tymi dziećmi? Ilu jest ludzi gotowych stworzyć dom dla lebrów?
      Może jednak taniej i skuteczniej jest sfinansować odwszanie, mycie i zajęcie
      się przedszkolakiem? Żeby nie było za późno?

      Jeszcze jedno. My sobie wyobrażamy lebra jako agresywnego osobnika z
      patologicznej rodziny. Tymczasem zło to nie tylko agresja fizyczna.
      Klasa mojej córki to była super klasa, słynna w szkole. Czworo laureatów
      olimpiad w ósmej klasie, finalistów nie licząc.
      W tej klasie, jak i w każdej innej, działo się dużo niedobrych rzeczy.
      Ale nie z powodu tego jednego chłopaka z ADHD, który się z nimi uczył.On był
      jeden, a ich było 29. Z nim sobie poradzili.
      Zatem nie z powodu fizycznej i słownej agresji działo się zło w tej klasie.
      Największe świństwo (za przeproszeniem) zrobiły jednej dziewczynce spokojne i
      grzeczne koleżanki. Wzorowe uczennice, z dobrych rodzin.

      Czasem warto przyjrzeć się, gdzie czai się prawdziwy problem wychowawczy. To nie
      jest tak prosto, że ten wrzeszczący i podskakujący to zły, a ten cichy i
      ugrzeczniony, to dobry.
      Który minister zaproponuje stworzenie oddzielnych klas dla plotkujących ,
      złośliwych, uprawiających intrygi dziewczątek?

    • mader1 A dlaczego mamy obawy... 17.10.07, 12:17
      Swojego czasu dyskutowałysmy z Przyjaciółką o tym rozwiązaniu, które
      zaproponował Giertych.
      Wcale nie byłysmy uprzedzone do niego (do rozwiązania smile)) z powodów
      personalnych. Ani razu nie padł w trakcie argument o twórcy.
      Okazało się, że nasz sceptycyzm wynika z braku zaufania.
      Uważam, że szkoła publiczna - taka jaka jest, w takim stanie , jak
      obecny - podstawówki, gimnazja, licea- technika takie jakie widzę -
      przypomina moloch, kombinat kompletnie nieruchawy , a w swoich
      reakcjach na problemy niezmiernie powolny i bezsilny... Coraz
      bardziej bezsilny.
      Przepraszam nauczycielki forumowe,nie czujcie się urażone , mam
      wrażenie, że często ta ogólna sytuacja - nie piszę o sukcesach na
      konkretnych lekcjach czy w konkretnych klasach - nie do końca zależy
      nawet od starań i oddania poszczególnego nauczyciela.
      Uczeń często jest anonimowy , bardzo często nauczyciel niewiele o
      nim wie, bywa, że w średniej wielkości gimnazjum wcale nie pamięta
      (jeżeli ma 1 godzinę dziennie tygodniowo) , kto on zacz i co wie.Ma
      stopnie - 2,3 w ciągu półrocza wystawione z klasówek ! I na tym
      kończy się jego wiedza.
      Mam wrażenie, ze im wyżej się dzieciak pnie po stopniach edukacji ,
      w tym w lepszym stylu jest nie interesować się, nie wiedzieć nic o
      uczniu.Nie wnikać w życie prywatne, w zainteresowania. Udawać, że
      nie do końca pamięta się jego imię, a tylko czasem nazwisko...
      Często wcale nie są zauważane pierwsze sygnały - nawet dawane w
      sposób wyraźny : typu jedynki, pogorszenie zachowania - rodzice zaś
      wzywani są w sytuacjach ostatecznych. Często więc problem widoczny
      jest po pół roku, po roku - gdy on już jak kula śnieżna narośnie.
      W dodatku po tym pół roku postępowanie jest albo szalenie represyjne
      i histeryczne albo takie, jakby problem był wychwycony na samym
      początku sad - pewnie to zalezy od dyrektora.....
      Trochę o tym pisaliście wcześniej.
      Jak można pomóc komus, kogo się nie zna ? Przecież wiemy ze swojego
      doświadczenia, że trudno nawet jest pomóc komus, kogo zna się dobrze.
      Przecież mamy takie piękne teorie - na przykład na temat zachowań w
      grupach... Dziecko zwane lebrem inny wpływ będzie miało na klasę,
      gdzie nie ma pozytywnego mocnego przywodcy, który stanowi
      przeciwwagę, inny gdzie dzieci są spokojne, grzeczne, ale słabe i
      mozna je zastraszyć i nad nimi zapanować.
      Kto powiedział, że nie można dzieci " przesuwac " między klasami ?
      Nawet najlepszym pracuje się przecież z jednym nauczycielem lepiej,
      z innym gorzej... Przeniesienie ucznia do innej grupy czy klasy
      traktowane jest bardzo podejrzliwie - jeżeli chcą to zrobić rodzice,
      to jest to traktowane jak czerwona kartka dla wychowawcy, jeżeli
      szkoła - jakiś element " naznaczania". A może możnaby temu
      konkretnemu wychowawcy dac po jakimś czasie " odetchnąć" od
      konkretnego lebra ?
      Trzeba by być bardziej elastycznym w rozwiazaniach.
      Trzebaby się bardziej " pochylić" na konkretnym dzieckiem czy
      problemem. Poszukać rozwiązań.
      Są w związku z tym obawy, by " klasy giertychowskie" nie posłużyły
      do natychmiastowego, szybkiego i AUTOMATYCZNEGO załatwienia problemu.
      Wtedy nic nie załatwią. Utrzymają i usancjonują tylko stan
      stagnacji.
    • ea-szarri Re: klasa lebrów, czyli Giertych w praktyce 17.10.07, 15:12
      Powiem szczerze, że strasznie smutno mi się ten wątek czyta...
      Fuknęłam trochę na mamalgosię za „rodziny niezaistniałe”, ale prawdą
      jest niestety, że rodzina łatwiej niż inne może stać się
      dysfunkcyjna. Moja rodzina... Bo nie ma obok nikogo, kto by mógł dać
      dziecku to, czego ja dać nie umiem; bo mojego błędu nikt nie
      wyprostuje; bo nadmiar kłopotów może mnie wpakować w zwykłą nerwicę,
      czy depresję – żaden wstyd, ale dziecko może nie podołać wyzwaniu...
      dużo jeszcze innych „bo” może się zdarzyć, a ja mogę nawet nie
      zauważyć, że coś złego się dzieje, że mojemu dziecku dzieje się
      krzywda.
      I co wtedy?
      Jeżeli młoda schowa się w sobie i powiedzmy będzie się tylko gorzej
      uczyła – nie ma praktycznie szans, że ktoś zwróci uwagę, że dzieje
      się z nią coś złego.
      A jeżeli pójdzie w agresję... Jakoś czarno to widzę.
Inne wątki na temat:

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka