mamalgosia
09.10.07, 17:35
Jeśli macie ochotę, to przeczytajcie, ale chyba wyjdzie mi długie.
Być może nieciekawe. Temat mi bliski, choć tylko teoretycznie - bo
choć w praktyce dotyczy mnie bardzo, to nie jestem decyzyjna, więc
właściwie piszę o tym tylko (tylko?) dlatego, że jestem ciekawa
Waszych opinii. No i może i mnie się się coś wyjaśni - czasem tak
jest (jak ostatnio w wątku o świeckim pogrzebie), że nie mam
sprecyzowanego zdania, a czyjeś słowa pokażą jakiś nowy aspekt
sprawy i nagle zdanie się kształtuje.
Swego czasu minister Goertych miał pomysł, żeby tworzyć oddzielne
szkoły dla uczniów sprawiających problemy wychowawcze.
Moja szkoła jest w rejonie bardzo specyficznym. Mnóstwo rodzin
rozbitych lub niezaistniałych (bo np. matka nie wie, kto jest ojcem
dziecka), do tego olbrzymie bezrobocie (osiedle powstało przy
kopalni, którą później zamknięto), a jeszcze do tego ośrodek
interwencyjny.
Są uczniowie tacy, z którymi naprawdę nie wiadomo, co zrobić. Mają
po 17 lat, więc szkolić ich obowiązkowo trzeba.
Nie są to uczniowie po prostu niesforni, czy niegrzeczni, żywi,
nieposłuszni itp. Tacy też są, ale to normalne.
Mam na myśli delikwentów, którzy potrafią:
- całą lekcję wrzeszczeć ten sam wyraz ("masturbacja") z
częstotliwością co minutę
- pluć na koleżanki i kolegów, zlepiać im włosy swoją wydzieliną z
nosa, obciąć włosy nożyczkami
- podpalić zapalniczką brodę katechety
- rzucić krzesłem w nauczycielkę
- przez 45 minut bez przerwy tupać obiema nogami i walić stołem
Nie do wymienienia. Czasem są to "dzieci" z wyrokami (kradzieże,
narkotyki), poprawczak przepełniony więc lądują w tym ośrodku, czyli
i u nas.
Człowiek taki naprawdę uniemożliwia normalne przeprowadzenie lekcji
(o ile nie stanowi zagrożenia).
Jedna z matek na wywiadówce powiedziała: "Dać tych lebrów wszystkich
do jednej klasy!".
Co myślicie o takim pomyśle?
Gdyby oni wszyscy byli razem, odizolowani, czy jest jakakolwiek
szansa na ich resocjalizację? Który nauczyciel nie bałby się wejść
do takiej klasy?
Z drugiej strony: dlaczego dostosowywać 29 osób, które chcą wynieść
jakieś korzyści z lekcji, które chcą się czuć w szkole dobrze, miło
i bezpiecznie - dla jednego takiego "lebra"?
Jak myślałabym, gdybym była matką takiego spokojnego żądnego wiedzy
ucznia?
Jak myślałabym, gdybym była matką takiego lebra?
Mam jednego dwóch takich w klasie. Jeden z ośrodka, jeden co prawda
mieszka z mamą, ale ma kuratora. I jestem świadkiem, że u jednego z
nich następuje jakaś przemiana na lepsze. Powolna, ale jednak. Czy
stałoby się tak, gdyby był wśród gorszych?
Oczywiście odwrotne sytuacje są nader częste.
Jak z tego wybrnąć? (gdybyśmy na cokolwiek mieli wpływ)