kalosze2
11.04.07, 09:24
Przeczytałam niedawno w Wysokich Obcasach wywiady z kilkoma rodzinami
wielodzietnymi. I przypomniało mi się, jak kiedyś sama chciałam mieć taką dużą
gromadkę

Niestety życie pisze własne scenariusze, wyznaczone i zarobkami i
metrażem mieszkania, i powołaniem.
Trochę im zazdroszczę. Widzę piękne, mądre (po oczach) dzieci, jak siedzą koło
siebie i się obejmują. Myślę, że życie w takiej gromadzie daje niesamowite
poczucie bezpieczeństwa, wspólnoty, uczy kompromisów i współpracy.
Moja dwójka nie siądzie razem, żeby równocześnie się nie spychać i nie
podszczypywać, i skarżyć zaraz na siebie. Wydaje mi się, że moje dzieci są
rozwydrzone, bo myślą, że świat kręci się wokół ich pępków. A może to nie
zależy od ilości dzieci? Mąż ma czwórkę rodzeństwa, i tylko z jednym bratem
utrzymuje ciepłe stosunki, reszta plus rodzice wiecznie skłócona, a przecież
piątka dzieci to nie bagatelka.
Nie sądzę, żeby rodzina rodem z elpeeru, czyli mama kwoka, dużo dzieci i
tatuś- wół roboczy to przepis na szczęście rodzinne, niemniej gromadka dzieci
wygląda mi bardzo obiecująco. No chyba, że to tak tylko na zdjęciu

Jak myślicie?