Dodaj do ulubionych

SiDzej w podrozy

20.10.08, 15:39
No dobra, BratSister, tutaj spisuj memuary podrozne - zdalam sobie sprawe, ze
juz za dwa tygodnie nawiedzasz Paryz, wiec poprosze o raporty z calej Twej
wyprawy (juz nie pamietam, gdzie bedziesz oprocz Paryza i Hiszpanii, i czy cos
sie zmienilo oprocz dat...).

Z gory dziekuje i scielem siem :-)))
Obserwuj wątek
    • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 20.10.08, 20:37
      Za dwa tygodnie to mialo byc wedle pierwotnej rozpiski. Wedle ostatniej i
      -qurna!- ostatecznej, to juz za tydzien prawie.

      Zjezdzam z Mtl w przyszla srode wieczorem i w Paryzu sie zjawiam we czwartek
      wczesnym popoludniem.
      Przeanalizuj pilnie swa agende i zacynkuj, kiedy sie spotykamy- piatek? sobota?
      Rzuc sie tez jakims telefonem na priwie, czycus, oraz instrukcja obslugi
      paryskich telefonow publicznych, bo bede bezkomorkowy. Sie odwdziecze
      ewentulnie numerem do hotelu.

      Jesli memuary beda, to niewykluczne ze dopiero na Kanarach, bo sztafeta
      kontynentalna bedzie chyba pod duzym napieciem :)

      Mua
      • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 20.10.08, 20:42
        Sobota :-) Może być większość dnia, i już lecę kurować wątrobę na zaś. ;-))))
        Telefony wyślę na priwa. :-)
        Can't wait :-)
        • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 20.10.08, 20:52
          No to notuje w sztambuchu: "sobota, zaduszki w Paryzu: jutka".
          Dziady bedziem obchodzic :))) O kurcze, moze by tak na Pere Lachaise....

          A do Wersalu sie wybiore we piatek.
          • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 20.10.08, 21:14
            Bardzo lubię Pere Lachaise, możemy pójść. :-)
            I/albo na cmentarz Montparnasse (Beckett) albo Passy (ładny). A potem pójdziemy
            do marais, pod warunkiem, że mnie nie zostawisz w środku wieczoru boś kogoś
            poderwał, hehehe ;-)))))))
            • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 20.10.08, 21:28
              Alez najdrozsza! Jestem osoba zamezna i sie (juz) dobrze prowadze, wiec za fag
              hag nie bedziesz musiala robic :) Ale poogladac bez macanek to se mozemy, nie? :))

              Do PL musze, bo Marcela P. obiecalem odwiedzic i bedzie czekal, co do reszty
              bardzo chetnie takze. We'll play by the ear, jak Dziady to i Improwizacja. Na
              paryskim bruku zreszta :)

              Can't wait...
              • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 20.10.08, 21:40
                Pełna zgoda :-)))
    • ewa553 Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 10:54
      o kurna! ale sie imprezka szykuje!
      A co Braz na to wszystko? Jakos go sidzeju nie wspominasz, wiec
      zakladam, ze nie leci z Toba? Oj, to niebezpieczne, bo mam wrazenie
      ze lubisz flirtowac!
      • iwannabesedated Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 11:01
        E tam, obaw nie ma. Polskie chłopy brzydkie, z kim tu flitrować.
        Nie zapomnij Krisie krzesła wziąć bo tu jakiś deficyt ostatnio się
        rozpanoszył, wszyscy się boją że dla nich zabraknie.
        • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 11:16
          Ale w Marais sa ladne chlopaki, wiec bede go pilnowac: gapic sie tak, macankom
          stanowcze nie. ;-)))
          • iwannabesedated Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 11:28
            Ewętualnie jedną ręką zza pleców przez rękawiczkę ;)
          • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 11:31
            Wanna sie nie martwi, ja postoje. Zreszta sie wysiedze w samolotach i na
            Zapasiewiczu, bo on robi bez antraktu.
            A z Brazem sie zmowila rodzina- ciotka postanowila na gwalt umierac na raka,
            matka tez raz-praz se jakies chorobsko przywlokla, byle tylko chlopaka do domu
            sciagnac. Zreszta sie nie dziwie. Tez bym wolal w listopadzie w Brazylii sie
            wygrzewac.

            Co do chlopakow- w Marais to ja bym chetnie tylko sobie jakiegos ortodoksa
            przygruchal. To byloby trofeum! Cala village gai by zieleniala z zazdrosci :))
            • ewa553 Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 11:51
              Braz tez by zielenial z zazdrosci?
            • iwannabesedated Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 11:54
              E tam, to jest myślenie tendencyjne. Z Marais ortodoksa, z Krakowa
              pewnie krakowiaka z piórkiem.
              A jakbyś tak z Białegostoku, księdza młodego poderwał?
              A z Krakowa, to strażaka co hejnał gra mariacki. I to tak zmyślnie,
              żeby tego hejnału nie zagrał ;) Albo zagrał fałszując.
            • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 14:26
              To by sie dalo zalatwic, ale jak juz przywdzialam szaty szaperona, to Ci nie
              zalatwie. :-))))))
              • iwannabesedated Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 14:45
                Kris taki rozflirtowany jest?? A to chłopa mojego muszę zbunkrować
                gdzieś na czas pobytu Krisa, albo go wysłać gdzieś, bo on egzotyczny
                z wyglądu, więc pewnie w typie.
                Psa na wszelki wypadek może też, czyco?
                • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 19:45
                  I dzieci! Przede wszystkim ochron dzieci!
                  • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 20:54
                    Ciebie trza będzie chronić przed Kotą, hehehehe... :-)))
                    I walizki nie przynoś ;-D
                  • iwannabesedated Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 20:56
                    No racja. Dzieci! Bo tu jedzie Kris z przygruchanym ordodoxem,
                    zagrożenie do kwadrantu!
                    A jeszcze jakiś kolorowy się tam pałęta, Brazylijczyk czy Balijczyk.
                    A może Biskajczyk?
                    • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 21.10.08, 23:07
                      Alez niech wanna nie cuduje!
                      B bedzie w Brazylii, ortodoks w Marais, zas Kris bedzie z rodzicami chodzil na
                      spacery i na pączki. Badz zalegal na kozetce z jetlagiem i polmiskami golabkow,
                      nozek w galarecie i octem i z golonka. Bedzie ogolnie do niczego nieprzydatny,
                      apatyczny i osowialy i nawet sie napic pewnie nie napije.
                      Wiec nawet na wanny przystojniaka zamachu nie przeprowadzi. Wanna moze go
                      spokojnie spuscic ze smyczy.
    • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 23.10.08, 20:50
      Zakupilem dzis na necie -raczej z ciekawosci, ale i z lenistwa- audiotours po
      Madrycie i Barcelonie. Po Dublinie sciagnalem za darmo, bo miasto daje.
      Drukuje sie mapke marszrut, wrzuca mp3's na odtwarzacz i idzie sie w miasto
      zgodnie z rozpiska. Chmm, ciekawe...
      • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 23.10.08, 22:41
        Indywidualista ;-))))))))
        Jak mi w Paryżu wyciągniesz jakieś audiotury, to torepkombezłep :-)
      • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 23.10.08, 22:43
        Na Paryz nic nie mam. A zwlaszcza na sobote :)
        • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 23.10.08, 22:52
          NIO! :-))))
    • ewa553 polska szopka 24.10.08, 08:24
      ciesz sie, ze do Polski jedziesz tylko w odwiedziny. Opis szopki:
      zblizaja sie urodziny Wladyslawa Warnenczyka. Organizatorzy urodzin
      uwazaja, ze byl gejem. A poniewaz w dniu urodzin bedzie kaczuor w
      Krakowie, z obchodow...zrezygnowano. Co za kretynski kraj.....
    • jutka1 Porombalo mnie siem :-))) 27.10.08, 10:51
      Bylam swiecie przekonana, ze jestes juz w Polsce, i ze DoopaRyza przylecisz
      stamtad. Skad mi sie to wzielo? Nie mam zielonego pojecia. A moze mi sie snilo i
      przenioslo sie na jawe, kifijute wie. :-)))

      Tak czy siak, i jorstruli, i Paryz - czekamy na Ciebie. :-)
      • chris-joe Re: Porombalo mnie siem :-))) 27.10.08, 20:02
        Na wyprostowanie zamieszania zapodaje kolejnosc nawiedzanych skupisk ludzkich:
        1. Paryz
        2. Warszawa
        3. Dublin
        4. Figueres
        5. Barcelona
        6. Puerto de la Cruz (Teneryfa)
        7. Madryt
        8. Paryz (nocleg pod CDG jedynie)

        Czekajta! Wylatuje pojutrze i.e. we srode :)
    • chris-joe Pedze lece... 29.10.08, 22:05
      ...matko, Europo!
      Jutka, a samedi :)

      Zjezdzam na lotnisko.
      • maria421 Bon voyage! (ntx) 29.10.08, 22:10
        • jutka1 Re: Bon voyage! (ntx) -- Donoszę uprzejmie 30.10.08, 17:15
          ... że BratSister dojechał, trafił do hotelu, zadzwonił, i wyruszył w miasto. :-)
          Narzekał na pogodę (leje i jest zimno jak jasna cha) - nie dziwię się. Moje dwa
          dwudziestominutowe spacery do i z pozostawiły mnie w stanie sopla, mokrego do tego.
      • jutka1 Re: Pedze lece... 30.10.08, 07:41
        A samedi, mon frere :-)))))
    • ewa553 Re: SiDzej w podrozy 30.10.08, 17:40
      myslalam ze jedzie do paryza tylko na spotkanie z jutkom:))))
      a co ten biedny chlopak bedzie przy tej pogodzie robil tyle dni w
      paryzu? i czy ma suszarke do przemoknietych rzeczy w hotelu?
      Co mi przypomina: na wyspie Mainau na jeziorze bodenskim, jest w
      kacie uciech dla dzieci i doroslych jeziorko z tratwami itd.
      widocznie glowna atrakcja tego jest wpadanie do wody, bo obok
      jeziorka zainstalowano...suszarke !! Zeby ludzie mieli w czym do
      domu wrocic:)))))
      • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 30.10.08, 17:55
        Jakie "tyle dni"? Dzisiaj po południu przyleciał, jutro jedzie do Wersalu, a
        pojutrze spędzamy razem cały dzień. :-)))
        A w niedzielę wylatuje do Polski. :-)
    • jutka1 DiDej 01.11.08, 11:46
      Za pół godziny powinien się zjawić BratSister.
      Szampan i maliny czekają. Jorstruli też, bięsjur. :-)))

      Może zapoda pierwsze paryskie przygody z mojego laptoka. A może nie. :-)))

      Bajfornał :-D
      • ewa553 Re: DiDej 01.11.08, 12:53
        skad sie wlasciwie wzielo to jorstruli? brzmi ze szfecka:))))
        • jutka1 Re: DiDej 02.11.08, 22:37
          jorstruly = yours truly = podpis pod listami, typu "z wyrazami szacunku" =
          dosłownie: "oddana Państwu...." - czycuś
          • ewa553 Re: DiDej 02.11.08, 23:05
            yours truly - jest mi jak najbardziej znane, jakby nie bylo
            pracowalam prawie 20 lat w amerykanskiej firmie. ale zupelnie nie
            skojarzylam:))))
    • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 02.11.08, 23:30
      W biegu, bo padam na twarz po paryskich baletach i zaraz sie chowam
      pod rodzicielska pierzyne.

      W samolocie dzis odkrylem, ze golen mam pokryta malinkami. Zeby nie
      bylo niezdrowych domyslow, mowa o malinkach doslownych, golen zas to
      nogawka dzinsow.
      Te malinki poczatkowo byly w szampanie, ale pozniej -nie wiem jak-
      znalazly sie na jutczynym dywanie, na tym zas dywanie -nie wiem jak-
      znalazlem sie ja i tam w wygodnej pozie horyzontalnej zalegalem
      oddajac sie upojnym konwersacjom o sprawach dusznych. Bo dzien byl
      • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 02.11.08, 23:33
        (zezarlo!)

        ...bo dzien by zaduszny.



        W planie byl Pere Lachaise. I tak planujac ten Pere Lachaise
        obalilim pierwszego, potem drugiego szampana. Z malinkami.
        Pozniej, nadal planujac Pere Lachaise, udalismy sie na taras
        ogrzewany pobliskiej knajpki. Tam doszly dwie kolejne panie, z
        jedna z tych pan dosc szybko sie poklocilem po to, by natychmiast
        odkryc ze tak naprawde to sie wlasciwie uwielbiamy. I to
        wzajemnie.
        Ach! No i ten kelner sniady, co dla mnie zupelnie zmysly postradal!

        Kolejnych butelek wina rose nikt nie liczyl. Po czym w rose
        nastrojach, a wieczor juz pozny nie wiadomo kiedy nastal, udalismy
        sie na powrot do apartamentow jutczynych w towarzystwie rzeczonej
        pani A. by kontynuowac konsumpcje malinek nurzajacych sie w
        szampanie.

        Wieczor i towarzystwo bylo bossssskie. Pere Lachaise planuje na
        kolejna wizyte w Paryzu, rzecz jasna ;)

        Pisze to wszystko, by wyjasnic skad te zaschle placki malinek na
        moich spodniach w dzisiejszym samolocie do Warszawy.

        Jutka, dzieki szalone za ten do szczetu rozkoszny paryski dzionek na
        Pere Lachaise :)))
        I wielkie i gorace usciski dla pani A. si te plait, sis.

        C'etait un vrai grand scandale adorable :)
        • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 03.11.08, 00:17
          Pozdrowienia przekażę, i cieszy mnie, że miło pamiętasz. :-)))
        • jutka1 Re: SiDzej w podrozy 03.11.08, 11:18
          Pozdrowilam. Kolezanka powiedziala, ze wiecej z Polakami nie pije, bo wczoraj
          caly dzien spedzila w poblizu WC. ;-))))))))
          Ale tez pozdrawia serdecznie :-)
    • chris-joe Paryz 1 23.11.08, 18:42
      Europa, odkad tu nie mieszkam, czyni ze mnie chorobliwego chciwca.
      Nie wystarcza mi jakis gotycki kosciol, lecz wszystkie gotyckie
      koscioly. Nie zadawala mnie mnie zachwyt nad jednym skwerem, czy
      placem, lecz -jak narkotyku- chce calej serii zachwytow, jednego za
      drugim, nad kolejnym skwerem, fasada, palacem, pomnikiem.

      Wyczytalem niedawno o syndromie japonskiego turysty, ktory polega na
      depresji wyniklej z rozczarowania np. Paryzem po stanie podwyzszonej
      ekscytacji towarzyszacej oczekiwaniu na ten Paryz. najwyrazniej
      cierpie na syndrom odwrotny, bo ja zachwyty otrzymuje bez pudla.
      Ciagle wpadam w Europie na kafejke-pieknosci, na boczna uliczke-
      cudo, na slicznie po zmierzchu oswietlony zaulek, na pomniczek,
      latarnie, laweczke, drzewko, schodki, kotka, pieska, golabka.

      Ten permanentny stan glodu, poszukiwania jego zaspokojenia i ciagly
      niemal stan upojenia wreszcie jest jednak fizycznie wyczerpujacy. W
      Europie wiec jestem nieustannie przechodzony, przezachwycony,
      niedospany. A gdy, jak tym razem, podrozuje sam, takze dziwaczeje.
      Zaczyna sie to od glosnego okazjonalnego zachwytu, a konczy na
      gadaniu, komentowaniu, wydawaniu sobie polecen, gdzie isc;
      targowaniu sie na glos z samym soba, czy skrecic tu, czy jeszcze
      dalej; wybuchaniu smichow-chichow.
      Jestem wiec fizycznie wyczerpanym dziwadlem.

      Montreal w dniu wylotu byl paskudny- zimowy i rozwiany,
      przedzimowy. Podle chmury przykryly tez caly Atlantyk i dopiero nad
      Londynem trafilem na dziure w chmurach. W trakcie kilkugodzinnego
      postoju na Heathrow wypuscilem sie wczesnym ranem do pobliskiego
      miasteczka na sniadanie. Zlazilem caly Hounslow do podszewki, nim
      otwarte zostaly pierwsze sklepy i knajpy. Bylo zimno, ale
      slonecznie. Angielski dookolny brzmial czesto obcym akcentem,
      czesto slyszane slowa to kurwa, jebany, pierdole. Pozniej, juz w
      Dublinie, siedzaca obok mnie przy piwie holenderska para dla zabawy
      powtarzala w trakcie rozmowy "kurwa, kurwa, kurwa" przy czym
      strzelala salwe smiechu.

      Londynska dziura w chmurze ciagnela sie po polnocna Francje,
      obejmowala wiec caly kanal La Manche. Z samolotu za jednym zamachem
      widac oba wybrzeza i, jak za kazdym razem gdy lece nad tym wodnym
      przesmykiem, tak i teraz nie moglem sie uwolnic od
      parahistoriozoficznych, banalnych myslowych natrectw zwiazanych z
      dniem D.
      Blogoslawiona jednak niech bedzie historyczna wiedza tylko z
      grubsza. Czy historyk detaliczny i zawodowy np. Europy moze
      podrozowac po np. Europie bez maniakalnych odchylen i aberracji?
      Przysiasc na skwerze i po prostu zjesc ciasteczko do kawy?
      Ignoramus, jak ja, padnie tylko ofiara kanalu La manche z okna
      samolotu, spacerem przez Brame Brandenburska, wizyta na Majdanku.
      Para niemieckich staruszkow w brytyjskim pubie na Teneryfie pelnym
      brytyjskich staruszkow. Ale tak na okraglo?!

      Paryz przywital mnie zimnym deszczem i wiatrem. Wpol skulony i
      zaopatrzony w nowa parasolke (20 Eu!) ruszylem do La Defence, ktora
      ominalem za poprzednim, debiutanckim pobytem w Paryzu. La Defence
      lezaca daleko na tylach Luku Triumfalnego, na przedluzeniu Champs
      Elysees i Grande Armee, to Paryz nowy, biurowy, z nowoczesnym
      rozmachem. Zamyka ja wyolbrzymione echo Luku Triumfalnego- gmach
      Grande Arche. Rozmach i przestrzen dostarczyly mi, owszem,
      poszukiwanego haju, narkotyk jednak byl syntetykiem geneyycznie
      zmodyfikowanym, odurzenie zas powierzchowne i szybko przemijajace.
      Przestrzen, ktora otaczaja wiezowce jest zbyt duza, nadto otwarta,
      znow- jak przestrzen przed Les Invalides- zbyt przytlaczajaca, jak
      warszawski Plac Defilad, czy berlinski Alexander Platz, zbyt
      wyrezyserowana, zainscenizowana.
      Ultranowoczesny Potsdamer Platz w Berlinie w swym hurtowym zamysle
      dostarcza takze sprefabrykowanych zakatkow i zaulkow, klasyczny
      Manhattan zas poczucie nieladu i spontanicznosci swymi naturalnie
      wydrazonymi kanionami; La Defence brakuje i zaulkow i nieladu.
      Czlowiek ma tu przestrzen zapelniac i dostarczac iluzje ozywienia,
      ma byc statysta w zamarlym dramacie bez akcji.
    • chris-joe Paryz 2 23.11.08, 18:43
      Ulge -i lepszy haj- znalazlem na Placu Vendome, ktory polubilem juz
      za pierwszym razem. Wieczorem tam jest juz pusto, przemykaja tylko
      piekni i bogaci, the jet set zamieszkujacy okoliczne 5-o gwiazdkowe
      hotele, szykownie defilujacy po dniu zakupow z eleganckimi
      papierowymi torbami noszacymi imiona najsmakowitszych swiatowych
      projektantow.

      Fotograficzne zabawy daja glejt pewnej swobody, dostarczaja alibi
      normalnie nieakceptowanych wybrykow. Pozwalaja wspiac sie na slup,
      polozyc plackiem na balustradzie, zejsc do poziomu spodnic
      przechodniow. Ustawiajac statyw mego aparatu moglem sie wiec
      swobodnie klasc ludziom pod nogi, tarzac sie na chodniku wlasciwie
      niewidzialny dla zandarmow, milionerow i oddzwiernych w hotelowych
      liberiach przy placu Vendome.
      I tak, w przysiadach, na kucki, fikolkami i na czworaka oblazlem
      okolice Champs Elysees, Luku i Opery, dotarlem pod legendarna
      Olimpie w sprawie Leonarda C.

      W dzien Wersalu deszcz ustal. Z okna pociagu w drodze na krolewskie
      przedmiescie nacpalem sie nieprzyzwoicie widokami okolic Viroflay i
      Chaville.

      Jesli jednak o pociagach juz mowa, to wroce na chwile do trasy z
      lotniska De Gaulle`a do centrum Paryza. O ile fasada miasta -i nie
      dotyczy to tylko Paryza- jest w miare skutecznie chroniona przed
      rakiem graffiti , to kolejowy wawoz zdaje sie byc bez reszty rzucony
      na zer grafomanow farby w spreju. Pnacza bohomazu pokrywaja
      doszczetnie kazda piedz murow przytornych, kazda kwadratowa stope
      towarowych wagonow, kolorowy bluszcz siega zakamarkow, gdzie
      dotarcie reki ludzkiej zdaje sie byc teoretycznie niemozliwe.
      Porosty te wawozami, kanalami, skladami pociagow i kontenerow
      pokrywaja planete od Sao Paulo i Nowego Jorku przez Paryz, Warszawe
      do Kamczatki. Jak hip-hop, lekki pop i bejsbolowe kaszkiety z
      daszkiem na odwrot.

      W Wersalu zas, choc wolnym od graffiti, akurat trafilem na
      ekspozycje Jeff´a Coons. W kazdej komnacie zainstalowane zostalo
      dzielo wyolbrzymionego pop-kiczu: wielki, czerwony piesek ze
      splatanych balonow, wylakierowany na wysoki polysk posag Michaela
      Jacksona w pozie odaliski ze swoja malpka, dzieciece kolo ratunkowe
      w ksztalcie zolwika przymocowane do generycznego segmentu parkanu.
      Obok loza krolowej zas ledwo zauwazalny na pierwszy rzut oka
      plastykowy stoliczek z ceratowym obrusikiem i wazonikiem sztucznych,
      jarmarcznych kwiatkow.
    • chris-joe Paryz 3 23.11.08, 18:44
      Najsmakowitszy jednak kasek wersalski czekal mnie poza palacem, w
      glebi parku, na tylach Petit Trianon: sztuczny, bukoliczny
      przysiolek zaprojektowany dla -i z udzialem- Marii Antoniny.
      Chatki, wiezyczki, stodolki, mlynik wodny, oborki, serownia nawet;
      ogrodki z grzadkami ogrodzone zywoplocikami, a na grzadkach kapusta
      i wonna kalarepa. Sa i kurki, gaski i kaczuszki pluskajace w
      brodzikach, sa krowki, kucyki i osiolki; jest i miniaturowa winnica
      z krzaczkami do pasa. Tu uciekala krolowa znuzona ciasteczkami,
      balami i intrygami palacu. Tu z dziewczatka wyrastala na kobiete i
      tu trudno jej nie lubic i nie dumac z pewnym zalem nad tym, kim
      stalaby sie w wieku dojrzalym, gdyby nie nagly wypadek z gilotyna.

      Z wieczora obilem sie jeszcze o Inwalidow, Trocadero, Pola Marsowe i
      przepiekna wieze Eiffla na francuska kadencje europejskiej
      prezydentury oswietlona na niebiesko z broszka z dwunastu zlotych
      gwiazd przypieta do stanu.

      Za sprawa wczesniejszej niz u nas zmiany czasu w Europie na zimowy i
      mego montrealskiego nienaturalnie wczesnego wstawania, od pierwszej
      nocy w Paryzu spie bez klopotu i po raz pierwszy wlasciwie nie
      cierpie na jetlag. Tylko budze sie za wczesnie, o osmej, z
      regularnoscia budzika niezaleznie od tego, o ktorej poloze sie spac,
      tak ze nie potrafie sie wakacyjnie wyspac do przesady.

      Na dzien przed wylotem z Paryza tez wstalem wczesnie, by wylenic sie
      przy dlugim sniadaniu na Trocadero, do poludnia prawie. Bo w
      poludnie, jak wiecie, mialem rendez-vous z malinowym szampanem,
      lewantynskimi tancami i towarzystwem, ktore pozwolilo mi
      przegrupowac moj stan umyslu na wakacyjny.

      I polubilem Paryz. Lubie jego niepretensjonalna pewnosc siebie,
      jego niecierpliwe prychniecie z nadetych policzkow, gdy wspomniec,
      ze jest miastem-legenda.
      Legenda, smegenda!
      A ja lubie miasta -i ludzi- bez kompleksow, bez zbytecznych
      komplikacji i zawracania sobie i innym glowy, miasta do rzeczy.
      Miasta, ktore moga sobie pozwolic na dziwactwa, bo jest w nich
      miejsce na wszystko, wszystko sie w nich zmiesci i zrownowazy.
      Miasta, dla ktorych wazne jest tylko to, ze maja cale zycie do
      przezycia, rain or shine.

      A miast takich, jak i ludzi, jest naprawde niewiele.
      • chris-joe Re: Paryz 3 23.11.08, 18:45
        Od dwoch dni na Teneryfie. Ale o tym pozniej, gdy nadgonie
        raporty :)

        Pozdrawiam.
      • jutka1 Re: Paryz 3 23.11.08, 19:16
        Mais oui, cheri. :-)))))
    • chris-joe Warszawa 1 28.11.08, 20:19
      Od Paryza do Warszawy nieprzerwane zwaly chmur. Dziura tylko tuz
      nad Warszawa, akurat by wyladowac i dojechac do domu. Po czym sie
      zatkala.
      Na lotnisku nici z hucznego powitania, bo monitory przylotow
      pomylily terminale i w rezultacie na tym nowym, gdzie przylecialem,
      nikt na mnie nie czekal. Zdazylem wypalic papierosa, zaczac sie
      szwedac po lotnisku (nie mialem przy sobie zadnych numerow
      warszawskich komorek), gdy trafem wpadlem na biegajaca w poplochu
      mame.

      Tatus znow starszy, niz rok temu w Brazylii. I tak jak w Brazylii,
      drugiego juz dnia wywalil sie jak dlugi, tym razem na rogu Alei i
      Nowego Swiatu. Stlukl sobie kolano, zadrapal nos. Irytuja go
      dziury w pamieci, nieustannie siega do wczesnej mlodosci, do
      okupacji, liczy trupy wsrod dawnych znajomych. Duzo zalega i unika
      tak koniecznej dla niego aktywnosci. Zorganicznial, zredukowal do:
      cieplo, zimno, zjesc, spac. Czasem gada od rzeczy, badz robi
      glupstwa, czasem potrafi sie z tego smiac.
      Gdy bywa na granicy popelnienia gluptactwa, niekiedy go ofukne, na
      co ten zawsze -niegdys- dyktatorski indywidualista i egocentryk sie
      konfuduje, zaperza, staje sie skarconym dzieckiem o wilgotniejacych
      oczach i buzia w drzaca podkowke. Wtedy chce mi sie plakac, piecze
      mnie poczucie winy i tesknie za dawnym patriarcha ucinajacym w lot
      wszelkie oznaki krytyki, badz rebelii.

      Mama tez zmieniona. Rzadzi tatusiem jak uposledzonym dzieckiem, raz
      prawi mu dydaktyczna tyrade, raz otula, dokarmia, doglaszcza.
      Oboje utkneli w swych rolach, ktore pozwalaja im z przewidywalna
      regularnoscia odgrywac ta sama domowa drame codziennosci. Ich
      zrytualizowany swiat jest kompletny. Nawet wizyta synow zdaje sie
      byc w warstwie podskornej meczaca dla nich, wytraca ich z ustalonych
      rol, wprowadza zamet i chaos.

      Troche doradzam mamie spokoj i popuszczenie tatusinej smyczy,
      tatusia zas przekonuje do aktywnosci i wiekszej samodzielnosci (w
      sytuacjach pozadomowych, towarzyskich, bez maminej kurateli potrafi
      sie zebrac w sobie, wykrzesac dawna szarmancje i polor).
      Skutki mego doradztwa sa mialkie, zreszta nie bardzo chyba mam do
      niego prawo.

      Przynajmniej jednak tatus zaczal wreszcie uzywac aparat sluchowy,
      przekonanie go do laski zajmie wiecej czasu i uporu.

      Idziemy na "Szczesliwe dni" Becketta. Jak to Beckett: czlowiek
      odarty z kory do samego rdzenia egzystencji, dwoje starych ludzi w
      zrytualizowanym swiecie codziennosci, na granicy niebytu. Jest i
      komicznie. Mama smieje sie do lez i szepce mi do ucha: "To ja i
      tatus, jak zywi" i dalej zaciska nogi by nie posikac sie ze smiechu.

      (Co do Buffo, wanna miala racje- nudny gniot w gimnazjalnym
      teatrzyku. Na Zapasiewicza w Beckecie nie starczylo czasu.)
    • chris-joe Warszawa 2 28.11.08, 20:20
      Odwiedza mnie coraz czesciej ciotka Deprecha. Dom, stan tatusia,
      pogoda i miasto to mieszanka idealna dla jej odwiedzin.

      Zabaw towarzyskich niewiele, bo sie w calosci niemal zarezerwowalem
      dla rodzicow.

      Warszawy zas nie potrafie widziec chlodnym okiem, pewnie dla Tirany
      i Bukaresztu potrafilbym byc laskawszy. Tu zawsze od wyjazdu
      dopadaja mnie blusy. Miasto moje-nie-moje, znane-a-nieznane.
      Dostrzegam kazde zawirowanie czasoprzestrzeni, wyolbrzymiam je do
      deprymujacych rozmiarow. Tu Europa, a za rogiem bazar, gierek i
      pekaes. Moi upwardly mobile i bywszy w swiecie przyjaciele mowia,
      ze tu juz Berlin prawie, zaraz Paryz, a dla mnie to tylko
      Banialuka. Nie mam tez, niestety, talentu do lubowania sie w tych
      warszawskich smaczkach; jestem tu tylko przejazdem wiec nie
      wyksztalcam w sobie tego obronnego odruchu.

      Zreszta z Warszawa mam na bakier, przyznam. Nie chce i nie potrafie
      zaakceptowac faktu, ze z taka latwoscia i ulga wyrzucila z siebie
      kompletnie wielki szmat swojej historii, odciela go od siebie i
      wyrzucila precz; ze gdy na kazdym rogu wylicza ilu tu padlo jej
      powstancow, to za sprawa jednego pomnika ledwo, czy dwoch, ma z
      glowy i na odczepne los zydowskich Polakow. Jakby to nie byla jej
      historia, jakby rozegrala sie gdzies na innej planecie.

      Przylatuje wreszcie brat, ktorego nie widzialem od 4 lat. Ta druga
      para obcych tu oczu odwariowuje troche moje zwariowanie. Co nie
      znaczy, ze pare razy nie rzucamy sie sobie obrzydliwie do gardel.
      Taka juz jest ta nasza braterska milosc- jestesmy ze soba zwiazani,
      brak nam siebie wzajemnie i lubimy blaznowac razem przez telefon,
      jednak lubi ona tez perwersyjnie sie zblizac do granic zerwania.

      Z rodzina z Zamojszczyzny ustalamy spotkanie w Lublinie- kompromis,
      bo zwyczajowa wizyta na Roztoczu tym razem nam nie wyjdzie.
      Oblegamy taras knajpy na Starowce, zarlo i gadactwo, jednak ja i
      brat jakby troche z boku, na uboczu glownego nurtu rozmow, troche
      nie tacy juz swoi.
      Starowka ladna, a za pare dlugich dekad byc moze bedzie piekna.

      50-lecie rodzicow mialo byc w jakiejs eleganckiej knajpie, lecz sie
      rozlazlo, bo tatus zmeczony i pewnie nie da rady, bo mama nie ma
      ochoty. Zreszta, jest mila , swojska knajpa -mowi mama- tuz obok i
      nie przeszkadza nawet wcale, ze w sali obok odbywa sie wlasnie
      stypa. Zycie samo.

      Pozniej w domu dalsze alkohole, tort, kanapa i konwersacje.

      I znow lotnisko, troche nagle, niemal niespodziewanie i my wszyscy
      razem jak na obrazku, pierwszy raz od 20 lat, jeszcze przez chwile.
      Gdy przechodze przez brame odpraw, machamy do siebie, jak machaja
      wszyscy dookola. Wiem tez natychmiast, ze znow nie powiedzielismy
      sobie wszystkiego, co chcielismy sobie powiedziec, ale sie pocieszam
      ze dopowiem to wszystko przez telefon, pozniej.

      Zycie samo. Odarte z kory do samego rdzenia egzystencji.
      • ewa553 Polskie tempo 29.11.08, 10:06
        Nie wiedzialam czy to napisac na pierdolach czy tu, ale skoro sidzej
        sprawozdaje z Polski akurat, to moze tu wolno sie dopisac?
        Od ponad tygodnia zagladam sobie na portal, na ktorym przez kamery
        internetowe zainstalowane w roznych miejscach Krakowa, mozna
        obserwowac na biezaco co sie tam dzieje, czy ludzie z parasolami
        chodza (prawie codziennie), czy slonko zaswieci (oj rzadko, rzadko).
        Od ponad tygodnia obserwuje tez budowanie/stawianie bazaru
        Swiatecznego kolo Sukiennic. U nas takie bazary maja wieloletnia
        tradycje, wiec widze od 34 lat jak to sie urzadza. A wiec urzadza
        sie najwyzej w dwa dni. A w Krakowie stawiaja juz z 10 dni i jeszcze
        nie sa gotowi... Brak im wprawy? Zla organizacja? Maja czas?
        No, ale moze daza do perfekcji, ktora jak wiadomo, potrzebuje czasu?
        Na pewno bedzie pieknie - jedyne pocieszenie, jakie mi na mysl
        przychodzi.
      • blues28 Chris... 29.11.08, 10:12
        Piekny reportaz Chris. Rozkleil mnie, ale ja sie teraz latwo
        rozklejam. Bardzo zaluje, ze nie uda mi sie kawa czy Madryt by night
        z Toba, jak planowalam. Ale wrócilo wredne choróbsko i nic z tego ;((
        Masz malo czasu na Madryt a mnie brak weny twórczej, wiec radze
        ruszyc po szlaku najbardziej turystycznym, Stare Miasto, Gran Via,
        moze Paseo del Prado, Recoletos az do Plaza de Cibeles lub do placu
        Kolumba (plaza de Colón).
        Na Starym Miescie beda tlumy, lepiej nie wygladac jak turysta, nie
        obwieszac sie aparatami, komórkami, wystajacymi portfelami, itd.
        Zaczyna sie tzw raj kieszonkowców i oni sa nadzwyczaj utalentowani.
        Mlodociani tez!
        Co moze nie jest wymienione na glównej trasie turystycznej to
        dzielnica Chueca. Jest to stara dzielnica Madytu (stacja metro
        Chueca), do roku 2000 jeszcze bardzo zaniedbana, opuszczona az gay
        community – bardzo tutaj dobrze zorganizowana – wziela sprawe w
        swoje rece i przeniosla sie tam, odnowila, odswiezyla i doprowadzila
        do ladu. W tej chwili Chueca tetni zyciem, pelna jest butików i
        sklepów, bardzo cool knajpek, barów i kawiarenek. Na ulicy Augusto
        Figueroa 47 jest La Bardemcilla, restauracja rodzenstwa Bardem
        (Javier Bardem, tegoroczny Oscar za role w No Country for Old Men
        braci Cohen), w piatki i soboty wieczorem niemozliwie oblegana
        (ulubiona knajpa Pedro Almodovara), ale w tygodniu a zwlaszca w
        porze obiadowej zupelnie latwo o miejsce. Ceny dostepne, dosc blisko
        metro Chueca.
        Acha, obiady w Madrycie jada sie ok 13.30 do 16.00 (bo tzw
        sobremesa). Oplaca Ci sie kupic bilet metrobus, wazny na 10
        przejazdów metro lub czerwonym autobusem. Kosztuje ok. 7 Euro.
        Chris, jakbys chcial zobaczyc jakis spektakl flamenco by night (noc
        w Madrycie mimo kryzysu jest bardzo bogata, zrób chociaz spacer
        wieczorem please, zobacz miasto w swiatlach, jest inne, bardzo
        bogate, piekne, pospaceruj choc do 22.00, nie strac tego, bo jak
        inne mista zamieraja wieczorem – noca, to Madryt ozywa)... wracajac
        do flamenco, to swiatynia flamenco jest Corral de la Morreria, ul
        Morreria, 17, Dzielnica La Latina (dzielnice zobaczyc koniecznie).
        Faktem jest, ze jest to pewnik, ale tez jest zabójczo drogi i nie
        wolno palic!!! Wiec masz ryzyko. O ile pamietam, wolno palic w Café
        de las Chinitas, ul Torija, 7 (poblize Gran Via), albo Las
        Carboneras –Plaza del Conde Miranda,1 (metro Sol).
        Ech, ... obys mial piekna pogode. Ostatnio mrozy mamy.
        Milych spacerów Chris!

        • chris-joe Re: Chris... 01.12.08, 16:31
          Sie nie martw, blues, i sie kuruj. Mi lot z Teneryfy do Madrytu na
          wieczor przesuneli, wiec na Madryt bede mial niecaly dzien z
          noclegiem raptem. Madrytu nocnego polize tylko troche i przez
          papierek tuz po przylocie, zas nastepnego dnia obiegne glowne
          atrakcje w formacie mp3.
          Twoj tekst sobie wydrukowalem i sprobuje to i owo wplatac do
          marszruty.
          Flamenco zas ogladalem w Barcelonie: Matko ty moja najswietsza!!!
          Jestem w stanie kompletnego uzaleznienia od tego narkotyku!

          pozdrawiam
          • jutka1 Re: Chris... 02.12.08, 09:40
            Flamenco w Barcelonie to nie flamenco ;-P
            Do Andaluzji na flamenco, kochanieńki. :-))))
            • ewa553 flamenco 02.12.08, 10:21
              dp Andaluzji? A nie do Szwecji? :)))))
            • chris-joe Re: Chris... 02.12.08, 13:51
              A jesli w Andaluzji, to tylko wsrod taborow sekretnie ukrytych w
              gorach odleglych, przy ognisku... Widac wszyscy skazani jestesmy na
              ersatze :)
              • jutka1 Re: Chris... 02.12.08, 14:18
                Kochanienki, pojedziemy kiedys razem do Sewillii i pokaze Ci w Triana takie
                miejsca, ze odplyniesz :-)))))
                • chris-joe Re: Chris... 02.12.08, 20:31
                  Milutka, jesli ja juz bezwstydnie i kompletnie odplynalem w -za
                  przeproszeniem- Barcelonie, to w Sewillii bede gotowy na multiple
                  orgasm :)))
                  • jutka1 Re: Chris... 02.12.08, 20:37
                    chris-joe napisał:

                    > Milutka, jesli ja juz bezwstydnie i kompletnie odplynalem w -za
                    > przeproszeniem- Barcelonie, to w Sewillii bede gotowy na multiple
                    > orgasm :)))
                    ************
                    Yep. With the g-point to boot ;-))))))))))))))
      • iwannabesedated Re: Warszawa 2 29.11.08, 15:17
        Dość dawno już zauważyłam, że teatry warszawskie są ogólnie dość
        depresyjne. Nie wiem co to jest - czy podstarzałe, przetarte
        sprzęty, czy te "panie teatralne" rodem z poprzedniej epoki, czyteż
        archaiczne bufety serwujące kawę, herbatę i nieśmiertelne paluszki?
        No nie wiem, ale już szczególnie Buffo jest jakieś totalnie
        rozpaczliwe w tym względzie.
        Pamiętam lat temu dziesięć a tak właściwie pewnie i piętnaście moja
        Mama wpadła na pomysł kulturalnej aktywizajci rodziny i kupiła
        bilety na owe "Tyle miłości"*. Dla wujów od lat ugrzęźniętym między
        nieudacznym prowadzeniem gospodarstwa ogrodniczego a równie
        nieudaczną budką warzywną. Dla dziadków, niegdyś zadających szyku w
        przedwojennej Warszawie, ale potem, o mój boże, złamanych latami
        urzędniczych szykan (bo prywaciarze), pecha, pesymizmu, niedostatku,
        a teraz w końcu - starością.

        Smutne to było patrzeć jak oni się czują źle, niekomfortowo, jeszcze
        biedniejsi, nieudaczniejsi, pechowsi, i starsi niż normalnie, u
        siebie w domu. Sytuację rozładował Dziadek, który zrzuciwszy
        bohatersko z siebie (co z tego że tylko na chwilę) pancerz
        Alzheimera, tonem zblazowanego salonowca oświadczył "No ładne,
        ładne, ale ja już to przecież znam" i oddalił się w stronę szatni.

        Pozwoliło to się roześmiać (co z tego, że przez łzy trochę), z
        samych siebie, z naszych dobrych chęci zrobienia wrażenia na
        Dziadku, który przecież już to zna, i mało tego - widział to pewnie
        w oryginale, w lepszym wydaniu, na piękniejszej scenie, i w
        znamienitszej kompaniji.
        Bo choćbyśmy tu i teraz byli nie wiem jak zmiąchani przez pecha,
        nieudaczność, chorobę, starość, to w głębi zawsze jest ta część z
        nas która w pewnym momencie była oszałamiająca, wspaniała, która w
        elegancim fraku tańczyła na obracanym parkiecie w Adrii, a w tle, w
        łopocie rzęs i ptasich piór śpiewała Hanka Ordonówna...
        Czycoś.

        * "Tyle miłości" to kompilacja przebojów 20-lecia
        • jutka1 Piękne, 100Krocie -- ntx 29.11.08, 15:32

          • iwannabesedated A, Kris mnie rozjątrzył tymi wspominkami no/txt 29.11.08, 15:44

            • jutka1 No i dobrze, że rozjątrzył :-) -- ntxt 29.11.08, 15:48

    • chris-joe Dublin 01.12.08, 16:20
      Od Warszawy po Dublin wciaz te same chmury, z dziura nad kawalkiem
      Holandii i nad poludniowa Anglia.

      Dublin-smudlin-Lublin. Bo tez czuje sie tu, ze jeszcze niedawno
      bylo to takie sobie prowincjonalne miasto na obrzezach Europy. Za
      jego rogatkami nadal mozna zobaczyc jakis na wpol, lub wcale,
      dzialajacy warsztat samochodowy ze starych dni. Lecz reszta miasta
      i centrum to juz nowe bogactwo na starych, odpicowanych kamienicach
      i nowiutkie, jak spod igly, nowoczesne gmachy: Dior, D&G, YSL.
      Names, names, names! Swiatla, neony, wystroje, nastroje i
      elegancja. I ceny. Jakby Paryz najechal Lublin i przylaczyl do
      okolic Placu Vendome.

      Ludzie ladni, dobrze i ze stylem odziani. A do tego mowia ze
      slicznym akcentem. Nie znosze kolokwialnego British-English, gdzie
      spogloski sa wszystkie polkniete na wydechu, ale Irish-English
      rocks, baby!

      Miasto mozna spokojnie zejsc wte i wewte w poltora dnia, jak ja to
      zrobilem. I mowie wam: Lublin za pare dobrych dekad -jesli gwiazdy
      sie dla niego pomyslnie uloza, jesli w Lublinie i Warszawie znajda
      sie odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach, jesli znajdzie
      sie na to miasto i na Polske cala i pomysl, i wizje, jesli ten
      pomysl, i ta wizje, i pieniadze sie rzetelnie spozytkuje- wiec ten
      Lublin wtedy moglby stac sie miastem ciekawszym od Dublina. Poki co
      jednak Dublin moze spac spokojnie.

      Jednak starej biblioteki w Trinity College kazde miasto swiata moze
      Dublinowi pozazdroscic. To bylo jedno wielkie ACH! i kop prosto w
      tetnice.
      Drugie dublinskie ACH! To slynny Temple Bar, czyli pare ledwie ulic
      na krzyz, ktorym ni Lublin, ni Warszawa, ni wiele innych miast nie
      dorowna nigdy w kategorii ilosci knajp na centymetr szescienny. Nie
      zeby Dublinczykom piatek byl do ochlajstwa koniecznie niezbedny, ale
      akurat byl piatek i Dublin chlal na calego. Sam- przyznam- wypilem
      nie wiecej niz cztery kufle Heinekena (Guiness mi nie lezy i tyle),
      bo zimno bylo kurwa, kurwa, kurwa, ze zacytuje wspomnianych
      wczesniej Holendrow, a pic i palic na raz mozna bylo tylko na
      wydzielonych wybiegach na ulicy. Zreszta dzien mialem ciezki, bo
      rodzine zegnalem, bo zbieglem trzy cwierci Dublina, bo dzien kolejny
      tez lekki mial nie byc.

      A tego kolejnego dnia moglem doznac, byc moze, ale nie doznalem
      kolejnej egzaltacji. Dnia pierwszego bowiem Sw. Patryk byl
      zamkniety dla niezrzeszonych, bo gusla tam odprawiano, zas dnia
      drugiego akurat miala tam miejsce jakas ceremonia wreczania jakichs
      dyplomow. Wiec nici.

      Lecz egzaltacji drobniejszych bylo kilka: sciana dublinskich pisarzy
      w parku pod Patrykiem- Swift, Yeats, Wilde, Beckett, Joyce. Starczy
      jak na jedno niewielkie, prowincjonalne miasto? Gdzies tam tez i
      dom Wilde`a z samym Wilde´em rozlozonym w pozie lubieznej na glazie
      w parku po drugiej stronie ulicy. Gdzie indziej jeszcze niewielki
      pomnik z tablica, gdzie mieszkal drogi mi John Field, bez ktorego
      Chopin nie bylby Chopinem.

      Drugiego dnia oblazlem tez w formacie mp3 i na zywo Dublin epoki
      czterech Jerzych, czyli ciagi cale bardzo nieokazalych kamienic z 18
      i paczatku 19 wieku, ktorymi Dublin sie lubi szczycic. Baast´n ma
      takich tez wiele i to okazalszych niz Doblyn.

      Ale prosze sie nie mylic i nie sadzic, ze Dublin sobie waze lekce.
      Szanuje to miasto i pewnie Irlandie cala za przemyslnosc i talent,
      ktore z otchlani dlugowiecznej nedzy pozwolila mu znalezc sobie
      miejsce u pana boga za piecem. Widac, potrafia tam wykorzystac
      rzadko im dane okazje, tak jak potrafia chlac i pisac. Bo jak
      chlaja i pisza, to juz chlaja i pisza. I spiewaja tez nie najgorzej.

      Za to wszystko wiec daj, panie boze, Dublinczykom duzo duzo
      zdrowia. I mnie w opiece swej miej.
      • iwannabesedated Re: Dublin 01.12.08, 16:37
        Amen amen amen.
    • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 02.12.08, 13:52
      Nadal nieprzerwana masa chmur nad Europa urywa sie dosc nagle nad
      poludniowa Francja, gdzis miedzy Bordeaux a Tuluza. Widac juz
      swiatla miast, samolot zatacza luk nad Morzem Srodziemnym.
      Na lotnisku w Gironie czeka na mnie polsko-amerykanska para
      przyjaciol mieszkajacych w Hiszpanii juz od lat. W ich domowym
      Figueres, zaraz po wrzuceniu mojego majdanu do hotelu, atakujemy
      bar, piwo i caipirinhe az po noc.
      Z wielka niechecia i pozno daje sie odprowadzic do hotelu. Jeszcze
      przez chwile, sam, oblaze w kolko Ramble, czyli centralny deptak
      miasta, przy ktorym znajduje sie moj hotel. Wdycham wreszcie
      Poludnie, srodziemnomorskie platany, palmy, powietrze czlowiekowi
      spolegliwe, ceramiczne chodniki tak dla poludnia typowe, czy to w
      Buenos, Atenach, Rio, czy w Montevideo. Leb sie otwiera, skora sie
      uspokaja, wlos sie rozkurcza, mysli zmieniaja tempo i zawartosc.
      Wkrotce spie jak kamien.

      Rano zalew slonca. Nie jakiegos takiego zlachanego i wylinialego,
      zeby tylko, ale slonca jak nalezy, w twarz, po oczach,
      upraszczajacego kontury rzeczy. Slonca jakiego nie widzialem od
      lipca, albo od roku, w Brazylii.

      Sniadanie z przyjaciolka w szalenie stylowej, pustej restauracji o
      wielkich palacowych salach i dekorze z 2-go Cesarstwa, oraz z
      kelnerem czyszczacym srebro o trzy stoliki dalej. Moj zarzut wobec
      Poludnia to brak tresciwego sniadania, bo plasterek szynki zapiekany
      w racuszku to dla mnie nie sniadanie. Ratowac sie wiec musze trzema
      racuszkami.

      Zaraz po sniadaniu, na deser, nurzalismy sie w pokojach Domu Z
      Jajami, weszlismy w pukle Mae West i za jedno euro wymoczylismy
      rzesiscie parke opleciona pnaczem w nieruchomym samochodzie pod rufa
      okretu.
      A pozniej towarzystwo zabralo mnie w morskie okolice, w drogi
      gorskie o szalonych przeleczach i roslinnosci, do miasteczka w
      zatoce, gdzie uliczne koty gadaly ludzkim glosem, i do restauracji
      na skale, gdzie nic tylko nieprzerwany morski horyzont o rownym
      pulsie i morze szarpiace skaly daleko pod nami.
      Takie sa chwile, gdy czlowiek dotyka bostwa, moi drodzy.

      Wieczorem w Figueres u moich przyjaciol popijanie do pozna, zdzblo
      trawy, powolne rozmowy przy otwartym balkonie.

      Nazajutrz oni do pracy, ja zas do pociagu i do Barcelony, z
      kilkugodzinna przerwa na Girone.

      Ewa tu chyba pisala kiedys, ze Girona jest ladna, ale chyba o tym
      zapomnialem, bo gdy dotarlem do starowki najzwyczajniej rozpadlem
      sie na kawalki.
      Klopot polegal jednak na tym, ze na dworcu RENFE, ani nigdzie
      indziej, nie ma przechowalni bagazu, bo terroryzm, zwarci i gotowi,
      wiec ja do tej starowki gironskiej z mym samsonitem (czule go the
      bitch nazywam) sie wepchnalem. Pod katedra z ma suka az dotarlem
      wykrzykujac dziwki zachwytu i przeklenstwa na przemian, bo starowka
      gironska brukiem na sztorc jest wykladana. Dalej nie dalo rady,
      wiec z suka ze starowki musialem sie wycofac. I tak na informacje
      turystyczna sie natknalem, gdzie mi wyszeptano do ucha, ze jest taki
      jeden hotelik cztery przecznice dalej, ktory nieoficjalnie, za
      drobna oplata, suke mi przechowa. Wkrotce wiec, juz bez suki, znow
      bylem pod katedra, gdzie na przykatedralnym placyku przy cafe
      americano i racuszku moglem do mych okrzykow zachwytu powrocic.

      Bo gironska starowka jest zwyczajnie nadzwyczajna! Pare ladnych
      godzin spedzilem tam kluczac labiryntem waziutkich uliczek, przejsc,
      przesmykow stromych w dol i w gore, placykow, murow obronnych, w
      sloncu oslepiajacym, wsrod cyprysow po niebo, palm, kwiecia i
      krzewu. A poza miastem, tuz za jego murami, gory dookolne, a na
      gorach tych cyprysy, a wokol cyprysow zas kolejne cyprysy. I pusto
      bylo, bo ludzi gdzies wygnalo, garsc przechodniow tylko i paru
      zblakanych turystow. A wsrod nich ja, bez suki, gadajacy do siebie
      nieustannie w zupelnej nacpanej egzaltacji.

      Poznym popoludniem dotarlismy z suka do Barcelony, ktora miatem
      wielkim jest. A tam cztery pelne dni biegalem do upadlego,
      wieczorami piwo spijajac przy ulicznych stolikach.
      Lecz sie streszcze w tym temacie, by nie pasc ofiara nieprzerwanego
      slowotoku i na gwozdziach sie skupie.

      W Barrio Gotico najbardziej sie wyslinilem w katedrze sw. Eulalii,
      ktora -nie bede rzeczy w bawelne owijal- do skraju lkania mnie
      przywiodla.

      Z katalonskiego art deco taka jedna apteka przy Las Ramblas byla, i
      sklepienia La Sagrada Familia, rzecz jasna, i jej fasada (chyba to
      fasada, bo nadal nie jestem pewien, gdzie przod, gdzie tyl tego
      przybytku), i moment, gdy wieczorem po raz pierwszy pod La Sagrade
      dotarlem i jeszcze na schodach z metra glowe w gore zadarlem- i od
      razu tam byly te wieze rozswietlone.

      I jeszcze gaudyjska Casa Mila w Eixample, w ktorej bardzo bym chcial
      zamieszkac, najchetniej na dachu, albo tez w podworcu.

      I ten pokaz flamenco byl w niewielkim teatrzyku przy Las ramblas,
      ponoc jeden z dwoch naj w Barcelonie, gdzie zamowionego drinka nawet
      nie liznalem i oczy zmordowalem, bo mrugnac nie mialem czasu, i
      miesnie wytargalem napieciem nieludzkim, i nerwy skolatalem od
      nieustannego wspol-czucia.
      www.tablaocordobes.com/
      A po flamenco ostatni spacer zatloczona juz Rambla, wieczorna wizyta
      na placu Jaume I, jeszcze pare piw przy ulicznym stoliku i
      caipirinha za tych, co w Brazylii.

      I znow lotnisko na stepnego dnia i widowiskowy lot przy czystym
      niebie. Tuz za Barcelona koguci grzebien Montserrat, cale wybrzeze
      Hiszpanii z Walencja, Almeria i Malaga az po nagly Gibraltar otulony
      w jedna jedyna chmura, a zaraz potem i Gibraltar i Ceuta za jednym
      zamachem i wybrzeze Maroka wpierw srodziemnomorskie, a zaraz za
      rogiem, za Tangierem, atlantyckie z Rabatem i Casablanca tuz pod
      prawym lokciem. Wkrotce tylko Atlantyk i nagle ksiezycowa,
      podziurawiona kraterami Lanzarote, i znow ocean i coraz nizsze
      szybowanie wsrod spektakularnych wiez cumulusow w rudziejacym
      swietle poznego popoludnia. I zaraz tuz pod nami Santa Cruz de
      Tenerife.

      Czemu tak rzadko piszemy o lotach? Przeciez zdarza sie, ze sa one
      atrakcja sama w sobie, a czasem nawet sa piekniejsze, niz miejsca do
      ktorych lecimy.
      Gdyby nie ten lot nad Gibraltarem i Casablanca nie wiedzialbym
      nawet, ze opuscilem Europe, ze pierwszy raz w zyciu znalazlem sie w
      Afryce.
      • chris-joe Czyli Barcelona n/txt 02.12.08, 13:57

        • iwannabesedated Re: Czyli Barcelona n/txt 02.12.08, 14:11
          Jeśli mowa o Barcelonie to autor Cienia wiatru, opublikował następną
          książkę "Gra Anioła" - jeszcze bardziej (wieść głosi) wciągająca i
          barcelońsko klimatyczna. W zamyśle ma to być ponć czteroksiąg, gdzie
          każda książka stanowi inne wrota do tego tajemniczego miasta. To na
          żer tym, którzy chwilowo nie mogą się Barceloną na żywca paść:)
          • jutka1 Re: Czyli Barcelona n/txt 02.12.08, 20:32
            Nie czytałam - następna pozycja na listę "do przeczytania"?
    • ewa553 Re: SiDzej w podrozy 02.12.08, 14:05
      oj jak sie ciesze Twoim zachwytem Girona! Bo jest
      wlasciwie "odhaczana" po drodze do Barcelony i przez to czesto
      lekcewazona. Byles moze w Muzeum Zydowskim? Wydaje mi sie
      nieciekawe - rozbestwiona jestem wspanialymi muzeami w Amsterdamie i
      Berlinie, a nawet male muzeum kolo mnie, w Worms (Wormacji) jest
      lepsze. Ale w Gironie ma to muzeum przepiekny podworzec: maly,
      piekny, mozna sie w nim zagubic.... Jak tylko znajde zdjecie, to Ci
      przesle na skrzynke GW.
      No i co mnie jeszcze zachwycilo: na tej ulicy kolo Muzeum, a
      prowadzacej do stop schodow koscielnych, jest po lewej stronie
      antykwariat. Takiego antykwariatu nie uswiadzysz nigdzie! Wlasciciel
      chyba jakis namietny kochanek ksiazek (hehe, to germanizm), ma
      ksiazki nie tylko na polkach, ale i w kazdym kacie na podlodze, na
      stosach, na krzeslach, po prostu wszedzie. Jak z filmu!!
      Miales szczescie z przechowalnia: mysmy sie w G. zjawili prosto z
      lotniska, chcac zostawic bagaze na dworcu. Po smutnym odkryciu
      pojechalismy pociagiem do Barcelony i ktoregos dnia po prostu
      pojechalismy do G. na caly dzien. Zachwycil mnie najzwyklejszy pociag
      ktory jednak byl klimatyzowany.. Ojej, o takich podrozach moznaby w
      nieskonczonoisc, prawda?
    • ewa553 Figueros 02.12.08, 14:06
      Czy miales okazje pochodzic troche po miasteczku, czy tylko byles u
      znajomych? Ja F. uwielbiam, bylam tam kilka razy i nazachwycac sie
      nie moge.
      • chris-joe Re: Figueros 02.12.08, 20:36
        A jakze, polazilem. I jak juz sie wyspowiadalem mym tam
        przyjaciolom- dokonali swietnego wyboru miejsca zamieszkania. Bo ja-
        w kazdej chwili, gdybym mogl... Mile miasteczko, mila okolica,
        klimat cudowny, miasta i lotniska za parkanem. Ech...
        • jutka1 Re: Figueros 02.12.08, 21:25
          Powiem prawdę - byłam w Figueres raz, nawet tam spałam dwie noce, ale nie
          widziałam nic, co by mnie zachwyciło. Ślepa byłam chyba.
          • chris-joe Re: Figueros 02.12.08, 22:15
            Much w nosie sie dorobilas, najslodsza. Flamenco w Barcelonie nie
            tak, Figueres jeszcze gorsze. Odczep sie i pisz, jak tam L.C.
            Tymczasem ide pic :)
            • jutka1 Re: Figueros 03.12.08, 00:16
              LC mnie rozebral na czesci.
              Jednym slowem - koncert boski.
              :-)))
    • chris-joe Teneryfa 02.12.08, 22:11
      Pogloska niesie, ze od czasow wojny, gdy niemieckie U-boaty zawijaly
      czesto do wysp kanaryjskich, Niemcy zaadoptowali ten archipelag jak
      swoj i od tej pory zalewaja go wielkimi i cyklicznymi falami.

      Niby to Afryka, niby Hiszpania, a jednak niemiecki jest tu jezykiem
      czesciej slyszanym niz jakikolwiek inny, lacznie z hiszpanskim. W
      kioskach przewazaja niemieckie gazety od tych ogolnokrajowych po
      wszelkie lokalne zeitungi.

      Klimat jest tu mily, sceneria wspaniala, miasteczka ladne i
      malownicze, nie obwiniam wiec nikogo o szukanie tu swego miejsca pod
      sloncem. A jednak ten glosny, tlumny, wszechogarniajacy jezyk
      odbiera przyjemnosci przyjemnosc.

      Zwlaszcza, ze ci nieszczesni Niemcy zyja tu w chmarach. Nie, ze do
      kafejki wejdzie 4-5 Niemcow, to musi byc grupa przynajmniej 15-o
      osobowa, zatapiajaca swa obecnoscia wszystko w jej zasiegu.

      Gdy jade na wycieczke lokalnym autobusem (guagua), jest nas kilku
      tylko niezrzeszonych cudzoziemcow, kilku miejscowych i nagle buch!
      do autobusu sie wlewa zwarta magma Niemcow ze swymi wszechobecnymi
      spacerowymi kijami. I w kazdej takiej grupie jej jest wlasny
      fuhrer, co w tym publicznym autobusie co chwile bedzie oznajmial
      mocnym, donosnym glosem wszelkie atrakcje za oknem z lewej, na
      prawo, znow z lewj i przed nami. A oni beda mu zadawac pyatnia hen
      z konca autobusu, on bedzie tlumaczyl, oni pozniej zas miedzy soba
      beda komentarze plodzic wzdluz autobusu, wszerz i na oba skosy.

      Jest taka wioska na Teneryfie, Masca sie nazywa i jest chyba
      najpiekniejsza wsia jaka kiedykolwiek widzialem. Z Puerto de la
      Cruz, gdzie stacjonuje, dojezdza sie tam az dwoma guagami. T druga
      guaga jest mala i gdy przyszlo do wsiadania don, nagle
      zmaterialozowala sie chmara Niemcow, tak ze w autobusie nikt inny
      sie juz nie zmiescil. Kolejna guagua za 3 godziny, wiec zrobilem
      scene pekaesowi wraz z jednym lokalnym, az zdecydowano podstawic
      zapasowy autobus. I wtedy nagle ci Niemcy okazali wspanialomyslnosc
      i zrozumienie, wysiedli tlumnie z guagui zapraszajac rozbitkow na
      swe miejsca. Bo okazalo sie, ze ta zapasowa guagua bedzie wieksza,
      luzniejsza i wygodniejsza.

      Wiec do Masci wkrotce dotarlem droga wolno pelzaca zygzakiem na
      zboczu gory, gdy zas droga dotarla do szczytu ukazal sie widok
      niebianski, szczyty o szalonych urwiskach otwarly sie na ocean z
      zarysem wyspy Gomera na dalekim horyzoncie.

      Na urwiskach zas zawieszona byla wlasnie rzeczona wies Masca.
      Przysiolek niemal tarasowo rozlozony wsrod palm porastajacych
      zbocza. Garstka wiesniakow cos tam jeszcze uprawia, glownie jednak
      przerobila chalupy na knajpy i chyba turysci ich utrzymuja.

      Moja mala guagua musiala bec jednym z pierwszych tego dnia
      autobusow, jaki tam dotarl, bo pusto jeszcze bylo z pozoru.
      Znalazlem piekna knajpe z wygodnym tarasem, gdzie wymarzylem sobie
      dobra kawe wypic, lecz gdy na taras wstapilem, okazalo sie ze juz
      jest calkiem zajety i rozgaworzony glosno w oczywistym jezyku.

      Wkrotce dotarly nowe autobusy, sami Niemcy z krzykliwymi
      przewodnikami, wszyscy w peletonach ok. 20 osobowych, wszyscy z
      kijami.

      Ze wsi do oceanu prowadzil dlugi, stromy wawoz: trzy godziny marszu
      dla chetnych w najlepszej formie fizycznej, jak glosilo ostrzezenie,
      a stamtad lodla co pare godzin do sasiedniego miasteczka na
      wybrzezu. Zdecydowalem sie wiec ewakuowac z Masci, gdy ja juz do
      cna oblazlem. Wrocilem jeszcze do knajpki za potrzeba, ale tam za
      potrzeba stal juz w ogonku uzbrojony w kijki dywizjon caly.

      Ruszylem w dol, w wawoz zupelnie szalony o scianach skalnych, wolno
      i dlugo schodzacy do oceanu. Po drodze mijalem kolejne dywizje,
      ktore skrzetnie wymijalem w poszukiwaniu pustki i ciszy, by cudem
      sie delektowac. W ten oto sposob do oceanu dotarlem w 1 godz. 15
      min. dzieki Niemcom wiec odkrylem, ze jestem w formie fizycznej
      lepszej, niz najlepsza.

      A u ujcia wawozu czekala mala plaza w zatoce o piasku czarnym,
      wulkanicznym jak caly archipelag. Tam sie raczylem kapiele w wodzie
      milej i cieplej po chwilowym dreszczu. A pozniej zabrala mnie lodz,
      co planela, malutka u stop kolosalnych skalnych urwisk od niebo po
      morze, Los Gigantes, jak lud okoliczny je nazywa. I jeszcze delfiny
      za burta wziely sie za blazenstwa dla mojej uciechy. Bylo bardzo,
      bardzo milo.

      By jednak skonczyc nieszczesny temat niemieckich dywizjonow, wspomne
      jeszcze o moim hotelu. Jest to kurort nalezacy, a jakze, do
      niemieckiego giganta wczasowego, LTI. Wywczasy zakupilem na
      websajcie przyjaznym wszelkim nacjom, oferujacym mozliwosc
      uiszczania naleznosci w wielu ludzkich jezykach. Kurort 4
      gwiazdkowy, cena atrakcyjna, wraz z wiktem.
      Na miejscu sie jednak okazalo, ze wszystko w hotelu jest tylko po
      niemiecku, z powitalnym pakietem wlacznie i obsluga. Sa atrakcje
      oferowane dla wczasowiczow, gry i zabawy- tylko po niemiecku. Mozna
      tez dokupic lokalne wycieczki, jakie oferuje lokalny kaowiec.
      Wstapilem do jego biura w celach, przyznam, prowokacyjnych i
      zapytalem o te wycieczki, bo widze wywieszki, ale niezbyt jasne, bo
      po niemiecku, niech mi wiec wyjasni, co maja za towar. "Ach! -
      zaskoczyl mnie od razu, bo jako jeden z nielicznych w hotelowej
      obsludze poslugiwal sie angielskim- te wycieczki jednak sa
      adresowane do naszych niemieckich klientow i tylko po niemiecku".

      Jest i sklepik hotelowy z cackami i garscia ksiazek i przewodnikow w
      jezykach -jak glosi wywieszka- pieciu bodajze. A ze moj Lonely
      Planet pozostal przez przypadek w Montrealu, zainteresowalem sie
      przewodnikami. Okazalo sie jednak, ze te 5 jezykow to bujda na
      kolkach i kijach spacerowych, bo na stanie maja tylko edycje w
      jednym tylko z pieciu reklamowanych jezykow.

      W hotelowej stolowce menu, opis dan w bufecie tylko w tymze jezyku.
      Z rana witaja mnie guten morgen, pozniej przechodza na guten abend,
      a koncza na guten nacht.
      W rzeczonej stolowce wspolwczasowicze mierza mnie wzrokiem, co raz
      lapie ich spojrzenia. Gapia sie jednak bez zaintrygowania, cienia
      ciekawosci, jak na muche na scianie- zesra sie, nie zesra.

      Nawet chcialem z poczatku sie podlizac, przymilic, wkrecic i
      zagadnac, dostapic rangi czlowieczenstwa. Ale pudlo i nici,
      pierzchna jak przed syfilitykiem. Jaks babe z usmiechem spytalem
      przy sniadaniu o maslo, po angielsku- ja zatkalo, zamarla z talerzem
      w dloni, gebe uchylila po tlen i normalnie uciekla, ni me, ni be, ni
      nicht english, czy spierdalaj.
      A ubrana szykownie i elegencko, klasa srednia, pewnie po jakichs
      szkolach, maniery i obycie.

      Co jest? Zadam wyjasnien. Ewa, Maria- uchylcie rabka tajemnicy.

      Wczoraj poszedlem na piwo do kanaryjskiej knajpy- fajny przybytek,
      lokalna muzyka na zywo. Dywizja Niemcow i garsc autochtonow. Jedni
      wbici w lawy, klaszczacy miarowo, drudzy tancza. Kilka Niemek sie
      jednak zebralo na odwage i tez tancza w swoim krazku. Siedze obok
      nich, zagadalem po angielsku- i znow poploch, znow nie me ni be,
      glupawe usmiechy.

      Tanczy Hiszpanka z Hiszpanem na cala tancbude. Ona lapie moj wzrok
      i moje rozesmianie, nie przerywajac tanca, wciaz w objeciach
      partnera, drapie mnie zaczepnie pod broda i sie smieje. Przy
      kolejnej piosence rekwiruje mnie do tanca za nic majac symboliczne
      protesty i moja niesmialosc.
      Fajna byla, w stylu jutki, a te inne wokol- nie wiem w jakim stylu.

      Prosze mi tu wyjasnic dlaczego zadna inna mnie pod broda nie
      lechtala?

      Dzis jednak moj ostatni kanaryjski wieczor. Ide w bal. Juz jestem
      spakowany. A jesli nikt mnie dzisiaj pod broda nie podrapie, to
      przynajmniej sie posmieje z Niemcow. Bo to jak sie ubieraja, to
      kolejny temat na setna zabawe :)))
      • jutka1 Re: Teneryfa 03.12.08, 08:24
        Obśmiałam się - dzięki! :-)))))))))
      • jutka1 Re: Teneryfa --- Pi Es ? 03.12.08, 08:31
        Boję się zapytać, co to znaczy "w stylu jutki", więc nie zapytam, ale może mi
        kiedyś zeznasz osobiście ;-)))))))))))))
    • luiza-w-ogrodzie SiDzej, myslales zeby wydac ksiazke? 03.12.08, 01:34
      Ksiazka albo blog podrozniczy, tak pieknie piszesz, ze wiecej ludzi
      powinno miec mozliwosc czytania Twoich poetyckich tekstow.

      ...a jak sobie wyobraze co pisalbys po wizycie w Australii, to mie
      niezdrowe dreszcze przechodza ;o[+]

      Pozdrawiam
      Luiza-w-Ogrodzie
      Forum AUSTRALIA
    • ewa553 Niemcy na Kanarach 03.12.08, 09:50
      Dziekuje Ci bardzo za wstrzasajacy :))) opis Niemcow na K.
      Potwierdziles moje najgorsze przypuszczenia, ktore zreszta sa powodem
      dla ktorego nigdy tam jeszcze nie bylam. K. sa po Majorce kolejnym
      Landem niemieckim. Z jednej strony emigruja tam chmary zasobnych
      niemieckich rencistow celem spedzenia tego odcinka zycia w milym
      klimacie. To na nich jest nastawiona miejscowa gastronomia itepe
      (ten zalew niemieckiej prasy). Pamietaj ze to, co nas razi, jest dla
      miejscowych blogoslawienstwem finansowym.
      Z drugiej strony sa Kanary reklamowane jako raj dla wedrownikow,
      takich jak ja. Sa piekne trasy, na kazda kondycje, dobre do chodzenia
      i z pieknymi widokami. Oczywiscie jezdza glownie "zorganizowani", bo
      latwiej poruszac sie w stadzie, bez wlaczania szarych komorek
      szukajac tras na wlasna reke. Grupy takie zorganizowane oplacaja sie
      dla organizatora dopiero od 20 osob, stad te stada. A jak jest
      stado, to sila rzeczy jest glosno. Widywalam takie stada
      holenderskie i angielskie w Grecji i wierz mi, ze nie byli cichsi
      jak Niemcy. To prawo stada. Ale dlatego czlowiek normalny jak Ty czy
      ja, unika stad jak tylko moze. Jezdze przeciez od lat w Dolomity
      i tam rowniez spotykam stada, ktorym zorganizowano taki tygodniowy
      wypad w gory. To po prostu gorsze od szaranczy i jedyne co nam
      pozostaje, to unikac ich. Jak widzisz na wlasnym przykladzie, maja
      oni tez dobre strony: powoduja wzrost kondycji uciekajacego od
      nich:)))
      Ja wiele lat temu jak zostalam nagle sama, przylaczylam sie do malej
      grupy wedrowniczej tutaj, w pieknym Palatynacie, czyli Pfalzu.
      Bylo nas 8, w porywach 10 osob. Po 3 latach cos im odbilo i grupe
      poszerzyli. Odeszlam, choc niektore przyjaznie zostaly. teraz jestem
      w grupce gdzie jest nas 6 osob, czesto kogos brakuje, wiec
      najczesciej wedrujemy w czworke. I jest pieknie. Ale i nam sie zdarza
      na trasie wrzucac piaty bieg, jak natrafiamy na jakis Wander-Verein.

      Czekam z niecierpliwoscia na opis ubran Twojej szaranczy.

      Kijkow natomiast bronie. Ja ich wprawdzie uzywam jedynie w gorach, a
      nie na wpolplaskim terenie, ale podobno Teneryfa jest gorzysta, wiec
      spelniaja jak najbardziej swoja role.

      LUIZO: ja od lat, po kazdym chrisowym urlopie blagam o wydanie
      zbioru refleksji urlopowych. Bezskutecznie. To jak z Xurkiem,
      ktorego opowiesci o Malym Piranii tez sie nie doczekalam. Zmowili
      sie chyba:((((
      • maria421 Re: Niemcy na Kanarach 03.12.08, 13:31
        Chris, tak to juz jest ze w przewodniku turystycznym czy prospekcie znajdziesz
        informacje nawet o godzinach otwarcia poczty, ale zero informacji o tym na jakie
        stada barbarzyncow sie natkniesz w restauracji hotelowej i kto bedzie obok
        Ciebie siedzial na wycieczce autokarem. Jak to mowil jeden komik- jak masz obok
        siebie Rosjanina to nie zapalaj papierosa, jak masz kolo siebie Wlocha to
        zaopatrz sie w korki do uszu...
        Widzisz, Niemcy narzekaja na Wlochow ze to oni glosni:)

        Ja nie mam duzego doswiadczenia bo nie spedzam urlopow we "wczasowiskach". O tym
        jak Majorka jest sprofanowana przez hordy Niemcow i Anglikow donosi od lat
        tutejsza telewizja, wystarczy popatrzec zeby tam nie jechac. Tak wiec kiedys,
        chyba jakies juz 15 lat temu, pojechalismy na Menorke- maly, slicznie polozony
        hotel, cicho spokojnie choc flamenco tez bylo:)
        Rok pozniej pojechalismy na Korfu i byly to chyba najgorsze wakacje. Hotel byl
        wielki, mial jakies dzikie "animacje" (brrrr), jakies motorowki ciagnace ludzi
        na gumowych bananach i tym podobne rozrywki.Nigdy wiecej.
        Potem nastapily lata toskanskie, w posiadlosci ktora owczas nalezala do naszych
        znajomych :
        www.ilburchio.it/en/index.htm
        A potem zupelnie indywidualne wakacje tu i tam we Francji, wsrod Francuzow.

        Z hordami Niemcow spotykam sie jednak we Wloszech, w Limone sul Garda, gdzie od
        20 lat spedzam co roku pare dni bo jestem w tym miejscu absolutnie zakochana i
        coroczny weekend w Limone to jest to, co mi lekarz przepisal. Tam tez sa
        dwujezyczne napisy w sklepach, a sklepikarze witaja cie "Guten Tag", tylko ze
        dla mnie to juz jest czesc tamtego folkloru i po prostu nie zauwazam. Bardziej
        rzuca mi sie w oczy to, co tu niedawno opisywalam, a mianowicie to ze Niemcy
        ciagle cos konsumuja- a to lody, a to cappuccino, a to pizze. Na okraglo.

        Co do kijkow, to teraz jest taka moda i to sie nazywa "Nordic Walking". W moich
        okolicach sa cudowne tereny do spacerowania, tam zawsze mozna spotkac ludzi z
        kijkami.


        • ewa553 Re: Niemcy na Kanarach 03.12.08, 13:41
          mysle Mario ze kijki w takiej duzej grupie to raczej nie do
          walkingu, tylko te gorskie, ktore sa czesto przez ceprow starszych
          troche uzywanych do podpierania sie nawet na wiekszych spacerach.
          Ale ch nie wysmiewajmy, bo w koncu podpierac sie ten i ow musi,
          a taki kijek milszy jest od laski.
    • chris-joe Madryt 04.12.08, 00:11
      Do Teneryfy wroce juz w Mtl. Tymczasem kilka godzin temu dobilem do
      Madrytu, zadekowany jestwm przy samej Gran Via. Juz oblecialem
      kawalek nocnego Madrytu w stopnie najwyzszej egzaltacji.
      Ja juz uwielbiam to miasto!!!

      Tymczasem lece spac, by jutro jak najwiecej skorzystac. A tak
      chetnie bym sobie polazil przez cala noc...
      • chris-joe Re: Madryt 11.12.08, 00:51
        Bluesie, plan zostal wykonany.
        Noca jeszcze dotarlem do Pl. Puerto del Sol, po czym do Pl. Mayor i Casa de la
        Villa. Na tych dwoch ostatnich tarzalem sie z zachwytu. I dalej do Palacio
        Real. Tam tez pieknie, zwlaszcza noca. Bylo juz po 11pm, wiec Madryt robil sie
        pustawy. Cieplo tez nie bylo, zwlaszcza ze roznica temperatur miedzy Teneryfa a
        Madrytem wynosila cos okolo 30 stopni.

        Zlazilem jednak tej nocy kawalek Gran Via i Calle Mayor. A od rana wzialem sie
        powaznie do rzeczy. Wiec Plaza de Oriente znow z Palacem Krolewskim, Katedre (z
        pomnikiem Wielkiego Polaka), znow Calle Mayor z Plaza de la Villa i Puerta del
        Sol. Obejrzalem Museo de Jamon, udalo mi sie nawet wkrasc do Taurina Tapas przy
        San Jeronimo, mimo ze byla zamknieta. Przez Pl. De Canalejas i Calle Principe
        po Santa Ana, zas tam, znow na krzywy ryj, udalo mi sie wypic kawe w zamknietej
        Cerveterii Alemana.
        Nastepnie przez Calle del Prado do Plaza de las Cortes i San Jeronimo do Paseo
        del Prado. I tu wyznam, ze sie zlamalem i wbrew planom wlazlem do El Prado,
        gdzie bezwstydnie obieglem i El Greco, i Velasqueza, i Goye, i Cranacha Seniora.
        I jeszcze tym samym cugiem zgnalem bonus w postaci tymczasowej ekspozycji
        Rembranta, bo akurat rzucili- wszystko tam bylo!

        Paseo del Prado zawiodlo mnie przez Plaza de Cibeles po Plaza de Colon. Stamtad
        zas udalem sie do Chueca, a tam do braci Bardemow na wino i flaki. Jesli
        bedziesz tam wkrotce, to wceluj sie w narozny stolik w glebi sali, tuz pod
        japonskim plakatem "Jamon, Jamon", i tam lyknij za nasze z duchem moim :)

        Nastepnie obieglem La Latine, gdzie sie calkiem pogubilem i wreszcie przy Puerto
        de Toledo zszedlem w podziemie metra.
        A pozniej sie szwedalem bez ladu i skladu, nie wiem gdzie i jak, ale dobrze,
        choc z kolnierzem na sztorc postawionym. I bylo szalenie, szalenie przyjemnie.
        I bardzo mnie sie wszystko podobalo, zwlaszcza ze znow czulem sie troche jak w
        mym ulubionym Buenos Aires.

        I przyznam, ze Madryt byl dla mnie wielkim odkryciem, bo o Barcelonie sie wie,
        ze Wielkie Miasto, Madryt zas jakos tak polgebkiem sie wspomnina, wiec tych
        cudow sie nie bardzo spodziewalem.
        Ach, gdyby to jeszcze byl merry month of May...

        Tu jednak musze narzeknac tez: wszystkich Hiszpanow, hurtowo, raz w miesiacu
        przynajmniej, obkladalbym regularnie kolosalna grzywna za absolutnie
        barbarzynskie parkowanie! Od Barcelony, przez Madryt po Teneryfe. Przy nich
        nawet Montrealczycy parkuja jak trusie! Z drugiej jednak strony zupelnie
        zaskoczyli mnie w tym chaosie tym, ze mimo wszystko szanuja pieszego, pasy dla
        pieszych i swiatla- w przeciwienstwie do Montrealczykow.
        No, i zupelnie nie rozumiem hiszpanskiego szalu wokol jamonu... Ani to
        specjalnie smaczne, ani latwe do zgryzienia. Tak, przyznaje w tym miejscu:
        prosciutto tez nie ma miejsca w mym panteonie kielbas i baleronow :)

        Ale Madryt jest cudowny i wkradl sie do czolowki mych ulubionych miast!
        • blues28 Re: Madryt 13.12.08, 17:31
          Chris ;) Ty chyba sobie wlaczasz jakis propeler turystyczny w ten
          no... bo inaczej bez jezyka na brodzie to ja tego nie widze ;)
          Kurcze, jak mi zal, ze kawy czy choc te flaki (brr, nie lubie) nie
          dalo rady, ale taki lajf... walcze ze smokiem, czasem lepiej, czasem
          gorzej i daleko jeszcze do konca... ale dam rade.
          Jak uslyszalam ze bedziesz raptem póltora dnia, to do glowy mi nie
          przyszlo wspominac o zlotym trójkacie muzealnym: Prado- Thyssen
          Bornemisha – Reina Sofia Modern Art.
          Z tych trzech Thyssen jest najslabsze, choc ma kilku znakomitych
          impresjonistów, (pare Gauguinów i Van Goghów) i czeste ekspozycje.
          Reina Sofia ma spore zbiory Picasso, Dalego, Braque, Joan Miró,
          Kandinsky’ego, Chagala, Lempickiej i wielu ciekawych wspólczesnych
          hiszpanskich twórców.
          A gdybym wiedziala, ze wpadniesz do Prado, to (wiem, wiem szedles
          jak wicher) to zapodalabym Ci moja wydeptana przez lata sciezke. Bo
          zawsze zagladam, oprócz wzmiankowanych przez Ciebie do: Pieter
          Bruegel Stary, choc jego Tryumf Smierci jest malo uspokajajacy, a
          potem Heronim Bosch i jego Wóz z Sianem, Ogród Delicji i przede
          wszystkim Siedem Grzechów Glównych. Jaka niesamowita wyobraznie mial
          Den Bosch! Potem zawsze ide do Durera. W takiej malej salce –
          zakatku znajduje sie jego autopartret cudo i obraz Adam i Ewa.
          W poblizu Prado sa dwie fundacje Mapfre i BBV(Paseo Recoletos),
          które w ciagu roku miewaja kilka bardzo ciekawych i róznorodnych
          ekspozycji. Teraz jestem uziemiona, ale zdazylam i na Rembranta w
          Prado i na wspaniala retrospektywe Degasa w Mapfre, która zawiera
          jego rzezby, szkice i obrazy a takze na ciekawa wystawe
          fotograficzna Nicholasa Nixona Siostry Brown 1975-2007.
          Na przestrzeni 32 lat, raz do roku, zona fotografa i jej trzy
          siostry ustawialy sie do zdjecia, bez dekoracji, bez zbednych
          makijazy, mniej wiecej w tym samym ustawieniu. Spojrzenie czterech
          osób, o których nie wiemy nic ale dla których stajemy sie swiadkami
          nieublaganego przeplywu czasu. Poruszyla mnie ta bardzo niewymuszona
          ale bardzo prawdziwa ekspozycja.

          No widzisz Chris;) W tym moim miescie ciagle cos sie dzieje. Oferta
          kulturalna jest ogromna i wszelaka, a poza tym ono obejmuje cie jak
          ramieniem. To zyczliwe miasto, otwarte, pozytywne. Choc wad ma cala
          mase. Ale ja je kocham pomimo tych wad (halas, okropny ruch kolowy,
          upalne lata, mrozne zimy,tlok) i mnie tu dobrze. A Twoje Buenos
          Aires querido skojarzylbys dopiero naprawde w innych dzielnicach,
          Barrio Salamanca, piekne, senorial, zaprojektowane przez Marquez de
          Salamanca, operajace sie o Park de Retiro z prosciutko wytyczonymi
          ulicami, tonacymi w zieleni (buganvillas i jacarandas!) eleganckimi
          kamiennicami. Podobne tez jest Chamberi i Arguelles.
          Madryt nie ma bogactwa zabytkowego Toledo, Granady czy Burgos, nie
          ma lekkosci i jasnosci Barcelony ani spontanicznosci i niemal
          infantylnej gorliwosci Sewilli z jej procesjami i feriami. Madryt
          jest ...inny. I ja takim go lubie.
          A wiesz z szynka tak bywa. U mnie tez potrwalo zanim polubilam. Dzis
          zreszta tez wole lomo (poledwica) niz jamon (szynka).
          Jak juz wyjde na prosta to zajrze do Bardemów (swoja droga, to ta
          knajpa ladna nie jest - zalowalam, ze Cie tam poslalam - i nabiera
          atmosfery jak jest pelna i uzbiera sie duzo fajnych ludzi) i za
          Twoje (i moje) zdrowie wzniose pod japonskim plakatem Jamon,
          jamon! ;)
          • chris-joe Re: Madryt 14.12.08, 15:10
            Blusie najslodszy, pisz o Madrycie jak najwiecej, bo robisz to cudnie. A ja w
            twoim miescie -choc przez chwile- poczulem sie jak u siebie w domu. Bieg,
            deszcz, krotka chwila slonca akurat kiedy bylem w El Prado- a jednak dobrze mi
            tam bylo. Nawet sprzeczka u Bardemow dobrze mi zrobila.
            A Bylo to tak:
            Do stolika musialem odczekac jakies 40 minut, wiec przy barze zamowilem sobie
            wino... po angielsku. Barman postanowil mnie troche wykpic za ten angielski,
            wiec po hiszpansku -chcac zabawic innych czekajacych moim kosztem- zaserwowal mi
            tyrade o tym, ze przeciez jestem w Hiszpanii, i ze w Anglii on tez po angielsku
            przeciez musi. Sekundowaly mu dwie panie tez oczekujace stolika, dobrze i
            stylowo ubrane, i tez mierzace moj angielski dezaprobujacymi usmieszkami, zas
            tyrade barmana solidarnymi smichami-chichami. Poniewaz byly ewidentnie z klas
            wyzszych i wyedukowane, poprosilem (prowokacyjnie, przyznaje), by mi
            przetlumaczyly o czym barman mnie poucza, jednak one po angielsku rowniez nie.
            Wowczas zadalem wszystkim cios smiertelny, proponujac francuszczyzne, zas na ich
            "ze tez nie" odparlem w mej zalosnej lingua franca, ze to smutne, iz zadnym
            jezykiem obcym nie operuja... I barmanowi zabraklo sarkazmu, i panie szybciutko
            zajely sie zmieszane porzucona wczesniej konwersacja. Ale ja tak mam-
            wycwiczony czestym postponowaniem angielskiego w Quebecu.
            Odkrylem tez dosc dawno, ze nawet drobna sprzeczka czesto kruszy lody miedzy
            nami, a obcym miejscem, bo pozwala sie wkrasc "za linie", przerzucic most nad
            fosa, stac sie czlowiekiem w oczach nieznanego. (Kto wie, moze wlasnie w ten
            tez sposob polubilismy sie z pewna pania w Paryzu? :)
            A knajpka mi sie podobala, stylowa, bez pretensji. I maitre d' i kelner po
            angielsku byli bardzo pomocni.

            Twoj kacik Durera w El Prado tez odkrylem- jest maly i zaciszny, a ja Durera
            lubie, a ten wlasnie jego autoportret intrygowal mnie od wczesnego mlodu.

            Wspomnialem o Cranachu Starszym, bo w reprodukcjach on mi tylko migal, zas w
            pradowskich orginalach zrobil on na mnie wielkie wrazenie- jakims cudem nie
            wiedzialem, ze on jest tak jasnym i zywym kolorem.
            Macie tam duzo pieknego gotyku w tym muzeum, a choc nie jestem zbyt wizualny,
            tej obecnosci bardzo ci zazdroszcze.

            Moja hiszpanska przyjaciolka bardzo mi wlasnie Thyssen Bornemisha (z tablica
            pamiatkowa, ze tu gral Liszt) polecala, lecz gdy podjalem nagla decyzje, ze
            jednak "wejde", poszedlem na skos skrzyzowania- za fama El Prado.

            Pluje sobie w brode, ze przegapilem Bruegla i Boscha- a moze to i lepiej, bo
            wowczas niewiele bym Madrytu zobaczyl... Zreszta ja do Madrytu musze wrocic.

            I walcz i zabij smoka, por favor, blusie. Z calego serca. Lazac po tym
            Madrycie troche ci do kuchni sie wkradlem, i stalas mi sie blizsza, i cie
            polubilem, tak jak polubilem twoje miasto :)
            • blues28 Re: Madryt 14.12.08, 17:40
              Dzieki ;) Ide, bo usmarkalam sie do pasa;)

              Odwiedz koniecznie na troche dluzej, wybierajac marzec-kwiecien-maj-
              czerwiec, albo koniec wrzesnia-pazdziernik.
              Szczerze odradzam lipiec-sierpien, chyba ze nie straszne Ci 35-40
              stopni, nawet noca (noca temperatura lekko spada, ale nie mysl ze az
              tak bardzo).
              ;)
    • ewa553 Re: SiDzej w podrozy 04.12.08, 19:51
      Sidzeju, a ten hotelik na Rambli to jaki? Mozesz go polecic?
      Karaluchy nie spaceruja po podlodze? Powiedz cos i jesli byles
      zadowolony, to podaj prosze nazwe hotelu.
      • chris-joe Re: SiDzej w podrozy 06.12.08, 17:35
        Hotel bardzo porzadny i mucha, ni karaluch nie siada. Placilem 50 Eu poza
        sezonem. Zdecydowanie polecam.
        www.hotelrambla.net/
        • ewa553 alesmy sie dogadali:((((( 06.12.08, 20:01
          cos zle przeczytalam i myslalam ze mowisz o hotelu na...Rambli w
          Barcelonie! Ale dzieki za link, moze sie kiedys przyda?
          • chris-joe Re: alesmy sie dogadali:((((( 06.12.08, 21:35
            Aaaaa! W Barcelonie to byl ten hotelik:
            www.hoteldelcomte.com/
            Rowniez mucha, ni inne robactwo. Wrecz przeciwnie- czysciutko i milutko bardzo.
            Dobre polozenie: tuz obok metra, ale mozna i spacerem do Barrio Gotico dotrzec.
            • ewa553 Re: alesmy sie dogadali:((((( 07.12.08, 09:07
              dziekuje za ladny hotel, sidzeju. Wierze, ze nie ma tam robactwa:
              przy cenie 220 Eurosow za noc w maju, musi byc sterylnie:))))
              Niestety, nie na kieszen emerytki:((((
              • maria421 Re: alesmy sie dogadali:((((( 07.12.08, 11:17
                Ewa, z ciekawosci sama uruchomilam link Chrisa, w grudniu wyszlo mi jedyne €
                45,- w maju nie znalazlam zadnej ceny.
                • chris-joe Re: alesmy sie dogadali:((((( 07.12.08, 17:07
                  Ponadto, ceny noclegu ustalily mi inne wyszukiwarki i nie bylo to 220 Eu za noc :)
                  Rzadko kupuje nocleg bezposrednio w hotelu, bo tak wychodzi najdrozej. Sprobuj
                  easytobook.com, gtahotels.com, booking.com i wiele innych. Porownaj ceny miedzy
                  nimi i bezposrednio hotelem- czesto sa spore.
    • maly.ksiaze Re: While you were out... 09.12.08, 05:12
      C-J,

      Spiesze doniesc, ze strasznie nam sie tu dluzy bez Was. Dla zabicia
      czasu zdecydowalem sie zatem zmienic rzad w labelli. Na ten sam, co
      poprzednio. Taki ksiazecy kaprys...
      Pauline m’a dit qu’elle était fière quand même.

      Czego i Wam zycze,

      mk.
      • chris-joe Re: While you were out... 09.12.08, 11:26
        Nie omieszkalem zauwazyc ksiazecych kaprysow. Na obu szczeblach. Przy czym
        prowincjonalnie odebrano mi prawo glosu, bo wybory ogloszono w trakcie mej
        nieobecnosci, zas przeprowadzono w dzien po weekendzie mego powrotu- tym samym
        nie dajac mi szansy na rejestracje. Zreszta mi sie -naiwnie- wydawalo, ze
        rejestracja federalna automatycznie mnie umieszcza na prowincjonalej liscie
        wyborcow. Takiego wala! Moze w innych prowincjach, lecz labella jak zwykle
        inna inaczej.

        Moze by sie tak zebrac wkrotce, mk, co bys mnie poinformowal o reszcie
        ksiazecych kaprysow? Zebranko informacyjne polaczone z konsumpcja?
        • maly.ksiaze Re: To juz wrociles?! 10.12.08, 16:49
          Skoro tak, to koniecznie. Detale proponuje omowic poczta
          dyplomatyczna albowiem wrog nie spi: napadal nam sniegu z
          verglassem! To bardzo niefortunne, gdyz Zuzanna lubi je tylko
          jesienia!

          Czego i Wam zycze,

          mk.
          • chris-joe Re: To juz wrociles?! 10.12.08, 23:22
            Patrz pan, u nas tez snieg napadal. Wlasnie odkopalismy samochod i -jak sie szczesliwie okazalo- nawet ten co trzeba.

            Wiadomosc poszla w dyplomatycznym worku.
          • lucja7 Re: To juz wrociles?! 11.12.08, 00:05
            maly.ksiaze napisał:

            "Skoro tak, to koniecznie. Detale proponuje omowic poczta
            dyplomatyczna albowiem wrog nie spi: napadal nam sniegu z
            verglassem! To bardzo niefortunne, gdyz Zuzanna lubi je tylko
            jesienia!

            Czego i Wam zycze,

            mk."

            To znaczy ze zyczysz nam czego???
            • chris-joe Paryz- odslona ostatnia 11.12.08, 01:33
              Po Madrycie jeszcze byl lot do Paryza, tam nocleg przylotniskowy w bardzo tanim
              i zaskakujaco przyjemnym Ibis Roissy, tam zas ostatnia europejska popijawa w
              hotelowym barze w towarzystwie lekko zawiedzionego zyciem Brytyjczyka,
              Amerykanki z pochodnia poparcie dla amerykanskiej armii, barmanki oraz jej dwoch
              lokalnych absztyfikantow pijanych w sztok.
              A pozniej CDG, Terminal 2...

              Tlumy totalnie wkurwionych pasazerow i burdel na kolkach! Dezorganizacja, brak
              informacji, czesciej zas dezinformacja. Swiatowcy informowali mnie dla
              pocieszenia, ze T2 jest bodaj najlepiej tam funkcjonujacym terminalem, zas
              pewien Francuz, z ktorym szybko sie zaprzyjaznilem i ktory lecial ze mna do
              Londynu cieszyl sie zlosliwie, ze CDG nadal ciezko pracuje nad utrzymaniem swej
              fatalnej reputacji.

              Moja niewyparzona geba oczywiscie mi nie pomogla, bo nawciskalem babie przy
              bramce, ktora zapomniala ze to wlasnie jej stanowisko obsluguje londynski lot, i
              ktora natychmiast pobiegla do swych kolegow przy roentgenie by wydac im
              instrukcje, by dali mi wycisk. Szykowalem sie na strip-search. X-ray oczywiscie
              nic w mojej torbie nie wykryl, lecz dwojka towarzyszy baby spedzila 20 minut
              przesiewajac kazdy duperel w mojej podrecznej torbie, podczas gdy tlum luda
              klebil sie za mna w kolejce. Wreszcie znalezli i zarekwirowali- niemal
              kompletnie pusta tubke po pascie do zebow, bo opiewala na nieprzepisowe 120
              mililitrow zawartosci. A ja jeszcze sie zebralem na ostateczny akt
              bezczelnosci: "Toute ca pour une vendette personelle? C'est triste, ca..." I
              przysiegam- glupio im sie zrobilo! I normalnie pozwolili mi odleciec, bez
              wilczego biletu na Francje!

              Tak oto pozegnalem sie z Paryzem :)
              • lucja7 Re: Paryz- odslona ostatnia 12.12.08, 10:31
                CJ pisze:
                "Wreszcie znalezli i zarekwirowali- niemal kompletnie pusta tubke po
                pascie do zebow, bo opiewala na nieprzepisowe 120 mililitrow
                zawartosci. A ja jeszcze sie zebralem na ostateczny akt
                bezczelnosci: "Toute ca pour une vendette personelle? C'est triste,
                ca..." I przysiegam- glupio im sie zrobilo! I normalnie pozwolili mi
                odleciec, bez wilczego biletu na Francje!

                Tak oto pozegnalem sie z Paryzem :)"

                Oh la la, CJ, troche spokoju..
                Pozegnales sie nie z Paryzem a z bramkarzami od pasty do zebow i
                panienka od przedzierania biletow.
                Pozbawie cie tez zludzen, nie sadze by zrobilo im sie glupio, sadze
                ze maja to gleboko w dupie.
                A ty tam zaraz wilczy bilet czy nie wiem co. Przeciez to nie
                Ameryka, no i jest jeszcze przyslowie: jak sobie poscielisz tak sie
                wyspisz.
                A miales przynajmniej czas poogladac najnowsza czesc portu
                lotniczego? Jest absolutna bomba!
                • chris-joe Re: Paryz- odslona ostatnia 12.12.08, 20:53
                  Nie wiem nawet co obejrzalem, bo z progu zostalem pozarty przez maszyne.

                  Na dziendobry okazalo sie, ze nie ma kobitki z linii lotniczych (British, czy
                  jakiejkolwiek innej), co powita, pod brode podrapie i da mietuska, tylko jakis
                  taki lotniskowy kazal mi paszport w dziure wsadzic, wybrac se krzeslo na
                  monitorze i zaraz z czemodanem sie w kolejke ustawic. I naklamal mi, ze sobie
                  jeszcze po tym pojaram, bo z tej kolejki nie bylo odwrotu. Po tej kolejce
                  paszporciki-i-bileciki-prosze, wpadalo sie w kolejke kolejna do zdania bagazu,
                  gdzie juz tylko krzyki, lamenty, placz, zgrzytanie i rwanie. Lud przerazony sie
                  tam kotlowal, nie wiedzac czy na pewno dobrze sie ukolejkowil, bo wygladalo na
                  to, ze ta kolejka obslugiwala bramki 31-33, a np. moj lot na monitorze nie mial
                  zadnej bramki wyznaczonej. Alesmy stali wszyscy londynczycy tuszac na najlepsze
                  i przeczuwajac najgorsze. Sam sie oddelegowalem samozwanczo do sprawdzania
                  monitoru. Wreszcie rzucili info na monitor, wiec ja w krzyk do moich
                  londynczykow "bramka 29!!!", a w kolejce 31-33 bylismy juz po pachy, brudni,
                  zlachmanieni i posiniaczeni. I rzucilismy sie precz z tej kolejki i pedem,
                  galopem sie podzielilismy na trzy peletony co w trzy kierunki popedzily w
                  poszukiwania stanowiska 29. I to bez bagazu, bo ten zdalismy w 31-33. Ale 29
                  nigdzie nie bylo i nikt nie chcial i nie potrafil nam nic podpowiedziec. Nagle
                  buch! jest 29, wlasnie u rzeczonej pani, co sie darla na nas zeby mi tu zaraz do
                  31-33 wracac, ale to juz! bo ona zadne 29 nie jest na pewno, mimo ze wlasnie
                  przytaszczyli jej pod stanowisko tablice, a na tablicy stalo w cyfrach arabskich
                  "29". Kiedy wiec ja ja besztalem, ze jest albo slepa, albo niedoinformowana i
                  nas dezinformuje, albo czytac nie umie, reszta londynczykow skorzystala z
                  zamieszania i normalnie za jej plecami pod sznurkiem sie przeslizgla. Po chwili
                  ona normalnie porzucila stanowisko, by roztrzesiona uciec do bezpieczniakow,
                  ktorym lapami wymachiwala na mnie wskazujac "tego bierzcie! roszarpac mi go!
                  ukatrupic!". I tak wlasnie zostalem obrabowany z pustej tubki po pascie do
                  zebow, wpierw jednak do tego rabunku musialem sie wylajdaczyc w trzeciej
                  kolejce. A pozniej juz, po rabunku, nie bylo ni ochoty, ni mozliwosci na
                  lotniska zwiedzanie. I tam wlasnie sie od obiezyswiatow wywiedzialem, ze odkad
                  jakis rok temu CDG sprywatyzowal swa obsluge, stoczyl sie na samo dno i nadal
                  sie toczy.

                  Uff! Sie na nowo rozezlilem... ide odsapnac :)
            • maly.ksiaze Re: To juz wrociles?! 11.12.08, 05:05
              Detali, ktore lubi Zuzanna, rzecz jasna. Niby tylko jesienia, alec to zawsze
              cos. Poza tym generalnie zycze Wam dobrze, bom mily i laskawy. Wnikliwosc Sz.P.
              doceniam, z tych samych powodow.

              Goraco i serdecznie,

              mk.

Nie pamiętasz hasła

lub ?

 

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nakarm Pajacyka