Dodaj do ulubionych

Długo się zbierałam...

08.01.06, 00:30
i tak naprawdę nie wiem, czy to tu powinnam napisać...bo to trochę inna
sytuacja, tzn nie, sytuacja podobna, ale inna choroba, inne rokowania... i
nie wiem juz co robić, dokąd się udać, gdzie szukać...
10 lat temu stwierdzono u mojego ojca marskość wątroby. Od siedmiu lat jest
właściwie ciągle w stanie krytycznym. Przy każdej prawie wizycie w szpitalu
słyszymy, że "to już stan agonalny". Ojciec ma jednak, przy całej tej
koszmarnej chorobie, idących za nią zmianach mózgowych - ma po prostu
niewiarygodnie, zadziwiająco wprost silny, żywotny organizm. Nie starczy tej
żywotnosci, zeby wróciło zdrowie, ale starczy jej, żeby żył. Niestety, z tą
chorobą w parze idzie alkoholizm i skłonność do agresji (słownej już tylko,
bo nie ma siły). Ja nie mieszkam już z nimi - opiekuje się nim moja mama, ja
oczywiście jestem, jak tylko mogę, jak tylko daję radę... ale to za mało.
Właściwie od lat wszystko wygląda tak samo, znamy już scenariusz. Atak
padaczki lub zasłabnięcie, takie jak "zapadanie w śpiączke", szpital, "stan
agonalny", po kilku dniach powolny powrót do stanu sprzed szpitala, powrót do
domu, lepszy lub gorszy stan fizyczny lub psychiczny... czasem spokój przez
jakiś czas, czasem agresja od razu, domaganie się alkoholu (który dostaje i
nie potepiajcie mojej mamy, ja też walczyłam z tym kupowaniem, ale on potrafi
się też dźwignąć na nogi i wyjść na mróz w kapciach i piżamie, jak mu sie
odmówi).. po jakimś czasie osłabienie znów, tak, że trzeba robic wszystko,
karmić, dźwigać, myć... potem znów atak lub zaslabnięcie - i cala historia od
nowa.
Wiem, że moja mama nie ma już siły. W lipcu tego roku po raz pierwszy
poważnie zachorowała, jak stwierdził neurolog, wyczerpały się już jej siły
obronne organizmu. Jest w depresji, boje sie o nią. Tak, właśnie o nią. I nie
wiem, co możemy zrobić? Starac się o dom opieki? Kiedyś się starałyśmy, to
pani przejrzała ojca papiery 9był wtedy w szpitalu) i powiedziała, że "z tego
szpitala już nie wyjdzie" - bylo to chyba 5 lat temu. Hospicjum - nie, bo to
może trwać jeszcze kolejne kilka lat... Jakaś opieka do domu, żeby ktoś
przychodził choć na pare godzin, odciążyć moją mamę w tej opiece? Nie wiem, o
kogo się starac, pielęgniarkę?
Nie wiem... sytuacja wydaje się bez wyjścia. strasznie mi trudno o tym pisac,
nie wiem, czy jasno określiłam sytuację, bo może nie, może to was jakos
urazi, że o takiej chorobie piszę która wzięła się, nie ukrywam, z
alkoholizmu... zwłaszcza że nie ukrywam, że w tej sytuacji... my śmierć
przyjmiemy z ulgą. nie wiem, nie jestem chyba potworem i nie czuje się nim,
ale tak, tu śmierć byłaby ulgą. Oczywiście, dopóki ona nie nastąpi, będziemy
się opiekować tak jak damy radę... tylko już coraz trudniej sobie dawać radę.

przepraszam,jeżeli kogoś tu uraziłam, jezeli to co napisałam, było
niestosowne. ale jezeli nie, poradźcie co możemy zrobic w tej sytuacji, żeby
nie zwariować, żeby dać radę.
aha, na leczenie odwykowe też nie ma szans. jest za słaby fizycznie, nie
przyjmą go. Bo może wtedy, nie wiem, złagodniałby przebieg tej choroby, nie
byłoby tych ataków,szpitali, tego wszystkiego - gdyby to już byla tylko
choroba, albo raczej - tylko jedna, bo tamto to przecież też choroba
Obserwuj wątek
    • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 08.01.06, 00:53
      Przepraszam, może to bylo rzeczywiście niestosowne tu...
      może niepotrzebnie nakreśliłam całą historię, sama jak ją czytam, to brzmi jak
      jakiś koszmar jakby rodem z najgorszych patologii, a Wy tu zmagacie się ze
      swoimi tragediami i chorobami bliskich, którzy niczym nie zawinili, że ich ta
      choroba dopadła
      Przepraszam
      dziś się to ze mnie wylało, jak wróciłam od mamy... może niepotrzebnie
      • sloggi Re: Długo się zbierałam... 08.01.06, 16:59
        a.g.n.i napisała:

        > Przepraszam, może to bylo rzeczywiście niestosowne tu...
        > może niepotrzebnie nakreśliłam całą historię, sama jak ją czytam, to brzmi jak
        > jakiś koszmar jakby rodem z najgorszych patologii, a Wy tu zmagacie się ze
        > swoimi tragediami i chorobami bliskich, którzy niczym nie zawinili, że ich ta
        > choroba dopadła
        > Przepraszam
        > dziś się to ze mnie wylało, jak wróciłam od mamy... może niepotrzebnie

        Za co przepraszasz - za swoje życie?
        Nie będę Ci pisał, że masz się trzymać, bo to oczywiste.
        Ojciec ojcem, ale chyba o wiele bardziej powinnaś drżeć o Mamę.
        • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 08.01.06, 23:29
          Dzięki... no własnie o Mamę drżę potwornie i to wlaśnie jej chciałabym jakoś
          pomóc. Bo co z tego, że jestem, tyle ile jestem. Proponowałam nawet, że w takie
          najgorsze dni będę u niej spać, ale ona nie chce... zresztą, nawet nie mam
          gdzie, mój dawny pokój już nie jest moim pokojem. ale mniejsza, moglabym nawet
          na podłodze, tylko ona nie chce. Bo jak mieszkałam jeszcze, to tak się
          rozwiązywało, w nocy raz wstawała jedna, raz druga i zawsze któraś mogła trochę
          snu zlapać...
          • sloggi Re: Długo się zbierałam... 09.01.06, 07:00
            Czy mogę powiedzieć, że macie śmiertelnie chorego terrorystę - chyba mogę.
            • peterstillman Re: Długo się zbierałam... 09.01.06, 07:55
              moj boze, jak ci pomoc?!!!!musza byc jakies organizacje ktore wam moga pomoc,
              wam czyli tobie i mamie, psycholog, pielegniarki, pytałysice o hospicjum
              stajomarne?oni tez sie takimiprzypadkami zajmuja! nie wiem co moge ci
              powiedziec zeby ci pomoc...
              • sloggi Re: Długo się zbierałam... 09.01.06, 17:39
                Hospicjum stacjonarne wbrew woli chorego?
                • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 09.01.06, 23:22
                  Nie, właśnie o hospicjum nie pytalyśmy nigdy.
                  Z tą zgodą jest dziwnie. Nie jest ubezwłasnowolniony, ale... Kiedyś jak był w
                  szpitalu w takim właśnie ciężkim stanie, mówili nam o jakimś zakładzie, ale
                  zrozumiałam, że to było raczej coś w rodzaju domu opieki, nie hospicjum...
                  chyba. Pamiętam, że miał tam jechać prosto ze szpitala i moja mama wtedy się
                  nie zdecydowała, nie chciała go oddać. Było z nim wtedy źle, ale jeszcze
                  miałyśmy siłę, nie byłyśmy tak wyczerpane fizycznie i psychicznie... a
                  myślałyśmy, że to już koniec i nie - zdecydowałyśmy, ze weźmiemy go do domu. Po
                  paru tygodniach zaczął stawać na nogi.

                  Wiem też, że kiedyś po innym dłuższym leżeniu w szpitalu on podpisał zgodę na
                  umieszczenie go w zakładzie, przekonała go lekarka. Nie wiem tylko, czy ta
                  zgoda ma jeszcze jakąś moc, po tych kilku latach. Starałyśmy się wtedy o
                  miejsce w jednym domu, niestety, miejsca tam zwalniają się rzadko, a jeszcze
                  przekonywano nas, że "nie wyjdzie ze szpitala". A on w trakcie tego starania
                  się zaczął znów stawać na nogi, przytomnieć. I... zostało tak jak jest.

                  Teraz od świąt znów jest źle. Przed świętami był w szpitalu. Na drobiazgu,
                  usunięciu dwóch zębów, ale w jego stanie wszystkie takie rzeczy musi mieć
                  robione na szpitalnym łóżku, bo jest niebezpieczeństwo krwotoku. Oddali go nam
                  słabego, obolałego i niestety bardzo pobudzonego. W tej chwili słabnie, jest
                  leżący, od dwóch dni prawie bez kontaktu. Pewnie za jakieś dwa dni albo
                  będziemy wzywać pogotowie albo... otworzy oczy i zacznie się powoli
                  regenerować. Dlatego nie wiem, czy hospicjum jako takie w ogóle by go
                  przyjęło...
                  Na razie zastanawiam się, czy nie przenieść się choć na te parę dni do mamy,
                  nawet jak ona się upiera, że nie. Najgorsze, że kiedyś pielęgniarka pokazywała
                  nam, jak go przewracać na łóżku, zeby np zmienić podkład, pościel, etc., ale
                  nie wychodzi to nam niestety, nawet we dwie. A trudno go dźwigać, niestety,
                  obie jesteśmy dość drobnej postury i do najsilniejszych nie należymy...
                  Dziękuję Wam w każdym razie... nie wiem, zobaczymy, co będziemy dalej robić. Na
                  pewno jeszcze czasem o coś zapytam tu, jak pozwolicie, albo w ogóle zajrzę, jak
                  mi będzie ciężko.
            • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 09.01.06, 23:40
              Możesz... ja przecież wiem, że tak jest.
              No, ale na razie jest znowu źle, jest bez kontaktu, trudno go wybudzić, nawet
              żeby nakarmić i podać leki. Przecież nie zostawimy bez opieki, niezależnie od
              tego, jak zachowuje się po dojściu do nieco lepszego stanu. A to też sytuacja
              bez wyjścia trochę, bo "zdrowego" (fizycznie) alkoholika można zostawić,
              pogonić etc. - takiego chorego nie.

              wiesz, stałam dziś nad jego łóżkiem i prosiłam go w myślach, żeby spokojnie
              odszedł. mam nadzieję, że nikt mnie nie uzna za potwora
    • magosiaa Re: Długo się zbierałam... 09.01.06, 17:52
      Angi walcz o swoją Mamę ze wszystkich sił. Moja odeszła nagle 30.12. Odeszła,
      bo opiekowała się swoją Matką, a moją Babcią. Tak jak ty pomagałam ile mogłam,
      ale Mama odmawiała, nie chciała słyszeć o wynajęciu kogoś do pomocy. Tak bardzo
      teraz żałuję, że nie byłam bardziej stanowcza. Dowiedz się w MOPS, oni kierują
      chorych do domów opieki, są zakłady opiekuńczo-pielęgnacyjne, które świadczą
      usługi stacjonarne i w domu chorego, są prywatne agencje pielęgniarski i
      opiekuńcze. Działaj jak najszybciej, żebyś nie musiała żałować jak ja teraz.
      Jeżeli chcesz wiedzieć coś więcej, o odpłatności itp, pisz na priv, może będę
      mogła ci jakoś pomóc.
      Pozdrawiam, M.
      • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 09.01.06, 23:28
        Magosiu, dziekuję. Napiszę. Możliwe, że na parę dni przeprowadzę się do Mamy
        jednak.
    • a.g.n.i Na razie jest w szpitalu... 11.01.06, 00:07
      moja mama wezwała pogotowie wieczorem, już było trzeba, bo odwodnienie etc....
      pewnie zostanie tam przez jakiś tydzień, doraźnie poprawią jego stan i wypiszą.
      póki co, strasznie skołowana jestem, prosto z pracy pojechałam tam, dopiero
      wróciłyśmy...
      Myślę o tym domu opieki ciągle, pewnie zaczniemy szukać - Magosiaa juz mi
      napisała, na co mam zwracać uwagę i jak się starać... nie wiem, ile to może
      trwać, takie szukanie.
      Dziękuję Wam za wsparcie.
      • regine Re: Na razie jest w szpitalu... 11.01.06, 01:15
        Nie jesteś wcale potworem, prosząc Boga, aby poawolił mu godnie odejść.
        Ulży to i mamie i Tobie.
        Byłam w podobnej sytuacji,(choć mąż nie alkoholikiem, tylko ciężko chorym na
        raka).
        Też myślałam, że grzeszę prosząc aby już odszedł, bo i ja i on nie mieliśmy
        siły.
        On, bo zżerał go rak, ja bo była sama pół roku, z ciężko chorym człowiekiem,
        choć chodzącym prawie do ostatniego dnia. Nerwy zrobiły ze mnie strzępek
        człowieka, jeszcze teraz po prawie 2.5 roku od śmierci męża, nie mogę spokojnie
        zasnąć.
        Było domowe hospicjum, owszem i lekarz i pielęgniarka i ja całą dobę. Ale nie
        miałam już siły...
        Więc radzę Ci wprowadź się na ten czas,(nie mnie sądzić jak długi), do mamy,
        będziesz jej wsparciem, nawet gdy spojrzy na Ciebie lub gdy podasz jej,
        filiżankę ciepłej herbaty.
        Nie może być sama w tak ciężkich chwilach, bo chory potrzebuje opieki jak wróci
        do domu. A ja jakoś nie widzę tutaj takiego rozwiązania, jak jakiś Dom Opieki,
        czy coś innego. Ten typ człowieka nie zagrzeje tam długo miejsca, on wróci do
        domu...Pozdrawiam i jestem z Tobą w tych trudnych chwilach.
        • a.g.n.i Re: Na razie jest w szpitalu... 11.01.06, 01:35
          No chyba się przeniosę, choć przypuszczam, ze teraz jak ojciec jest w szpitalu,
          to ona będzie tym bardziej mówić, że "nie trzeba". Ale na parę dni chociaż,
          jednak ta jej depresja to coś poważnego moim zdaniem i na pewno moja obecnosć
          dobrze jej zrobi... mój dom sie przez ten czas nie zawali przecież.

          Jak byłam na tej izbie przyjęć, tak stałam i patrzyłam na niego... nie wiem,
          najgorsze, że tu nie mozna już nic zrobić, żeby cos jeszcze naprawić, poprawić,
          bo czasem jak tak chory leżał, to tak sobie mówiłam "żeby jeszcze odzyskał
          kontakt, żeby może zdażyć mu wszytsko powiedziec". No ale odzyskiwał i... nie
          mówiło się, tego co się chciało. a potem dochodziła do głosu ta druga choroba -
          i wszystko było i złość i nienawiść i złe słowa... no a potem znów jak słabł,
          to wracało poczucie winy... błędne koło.
          Dziś też tak miałam, ale juz chyba wiem, że nawet jak odzyska świadomość, to
          nic lepiej nie będzie
      • sloggi Re: Na razie jest w szpitalu... 11.01.06, 01:20
        Z jakiego miasta jesteś?
        • a.g.n.i Re: Na razie jest w szpitalu... 11.01.06, 01:27
          Z Warszawy
          czekaj, bo informowałam na Salonie o zmianie nicka z modern_witch na a.g.n.i,
          ale może w mało widocznym miejscu... rozmawialiśmy już na Salonie czasem
          • sloggi Re: Na razie jest w szpitalu... 11.01.06, 01:28
            Zmiany nie wychwyciłem.
            Popytaj o miejsce na Kiejstuta 1. Numeru telefonu nie mam.
            • a.g.n.i Re: Na razie jest w szpitalu... 11.01.06, 01:38
              Nie słyszałam. Sprawdzę numer telefonu. My czekałyśmy na miejsce na Mehoffera
              kiedyś.
              Dzięki
    • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 11.01.06, 10:09
      Całą noc nie spałam ale to chyba jakieś odreagowanie było, szlajałam się
      bezmyślnie to tu, to tam w internecie, to czasem pomaga. Dzis chyba sobie
      pozwolę jeszcze na taki raczej rozlazły dzień, a potem trzeba będzie pewnie
      zacząć działać. Dobrze, że w środy nie mam dużo pracy i mogę przyjść później,
      Bo tak naprawdę, to nie wiemy na jaki oddział trafił, wczoraj miejsc nie było
      (tzn były, ale jak przyszły wyniki badań, okazało się, że... nie może zostać
      nawet na noc na tym oddziale, na który już go zawieźli i połozyli, a na tym, na
      który powinien trafić, nie ma miejsc. Zwieźli go zatem z powrotem na izbę
      przyjęć...). Porozmawiamy z lekarzem i dopiero pójdę do pracy.
      Dziękuję Wam jeszcze raz
    • magosiaa Re: Długo się zbierałam... 11.01.06, 10:41
      A.g.n.i tak sobie jeszcze myślę. Skąd wiesz, że Tata po podleczeniu w szpitalu
      nie kwalifikuje się na leczenie odwykowe? Czy konsultowałaś to z lekarzami z
      takiego oddziału? Zdaję sobie sprawę na podstawie tego co napisałaś, że on nie
      wyraża chęci aby podjąć leczenie, ale może to też wynika z tego, że czuje się
      bezpieczny i bezkarny. Wykorzystuje was, bo wie, że nie wyląduje w przytułku.
      To są bardzo trudne sprawy, trochę o nich wiem, bo mój ex miał problemy z
      alkoholem. Teraz nie pije chyba już 2 lata. Może znajdziesz jakieś wsparcie w
      klubie AA dla rodzin alkoholików. Nie pamiętam jak nazywa się taki klub dla
      rodzin, jest też klub dla dzieci alkoholików, korzystał z tego mój syn, zresztą
      za namową mojego ex, a swojego ojca. Tam naprawdę są mądrzy i życzliwi ludzie.
      Może pomogą ci spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy, wzmocnisz się
      psychicznie, zrozumiesz pewne mechanizmy manipulacyjne, które stosują
      alkoholicy w stosunku do swoich bliskich.
      Przepraszam, że o tym piszę, ale może to będzie początek właściwej drogi w
      rozwiązaniu twojego problemu.
      Trzymaj się dzielnie, jestem z tobą, pozdrawiam, M.
      • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 11.01.06, 11:09
        Byłam przez kilka lat na terapii, w tak zwanej grupie DDA. Znam te mechanizmy
        manipulacji. Wydaje mi się, że juz się im nie poddaję. To bardziej moja mama...

        Wiesz, jeśli chodzi o ojca, to kiedyś już wyraził zgodę na leczenie w zakładzie
        zamkniętym. Niestety, jak mama go tam zawiozła, usłyszała (przy nim), że się
        nie kwalifikuje, bo jest zbyt chory i nie wytrzyma zajęć, etc. fakt, nawet by
        nie usiedział, on właściwie leży ciągle, tam schody były, po których on
        przecież nie da rady chodzić etc. Był też raz w Drewnicy, wzywałyśmy kiedyś w
        nocy po ataku agresji, potrzymali dwa tygodnie, ale jak prosiłyśmy, żeby się
        zajęli psychiką - nie chcieli.
        Problem z tą psychiką i z połączeniem tych dwóch chorób jest taki, ze efektem
        zdekompensowanej marskości wątroby jest tak zwana encefalopatia, poważne zmiany
        mózgowe. Nasza rodzinna lekarka wprost twierdzi, że "on już nie ma mózgu" i że
        działa na zasadzie "odruchów Pawłowa". czasem w to trudno uwierzyć, bo często
        mówi i działa logicznie. Neurolog, u którego ostatnio była moja mama,
        powiedzial, że przy takiej degeneracji mózgu, gdzie podobno rzeczywiście
        występuje zanik uczuc wyższych etc. zdarzają się tzw. wysepki intelektu,
        zwłaszcza jak człowiek był wyksztalcony, oczytany etc. - a on był.
        Kiedyś też lekarz w szpitalu, bardzo nam życzliwy, dał mu nadzieję na
        przeszczep wątroby, jeżeli nie będzie pił. Wytrzymał pół roku, niestety. Inna
        sprawa, że ta nadzieja była podobno złudna - przy jego stanie zdrowia (tak
        twierdzi rodzinna lekarka) i tak by go na ten przeszczep nie zakwalifikowali.

        Magosiu, jest juz u mnie Mama. Ja bliżej bielańskiego szpitala mieszkam, więc
        ode mnie jedziemy. Jedziemy do szpitala. Dziękuję Ci.
    • a.g.n.i Decyzja... 12.01.06, 23:06
      Wlasciwie już prawie podjęłyśmy decyzję. Pielęgniarki dały nam listę takich
      zakładów opiekuńczych (to sie tak nazywa, chodzi o takie z całodobową opieką
      pielęgniarską no i lekarzem na każde wezwanie), bo już nawet lekarz stwierdzil,
      ze nie damy sobie rady, nawet we dwie.
      Jeden nam chyba odpowiada i nawet nie jest drogi, tzn. byłoby nas na niego
      stać. Prywatny jest, ale w panstwowych dlugo czeka się na miejsce. Zobaczymy
      zresztą, bo może jak zwolni się miejsce na Mehoffera, przeniesiemy go tam.
      Teraz, jak juz jest to właściwie postanowione, zaczynam sie dziwnie czuć.
      Chcemy to zalatwić tak, żeby przewieźli go tam już ze szpitala... i chyba
      wolałabym, żeby nie odzyskiwal na razie przytomności. Bo co powiedzieć, jak się
      zacznie pytać, kiedy wróci do domu - "nie wrócisz do domu"?
      Nie wiem... ale z drugiej strony bardziej się boję o mamę. A on tam będzie miał
      opiekę, której my nie jesteśmy mu już w stanie zapewnić. A przecież będziemy do
      niego jeździć... zresztą, jeżeli tam by się jego stan poprawił, rowniez ten
      psychiczny (tam przecież picia nie będzie) to przecież nie jest tak, że
      wyrzucamy go z domu...
    • a.g.n.i Dziękuję 22.01.06, 12:03
      Dziękuję Wam za pomoc. W piątek ojciec zostal przewieziony do takiego
      prywatnego zakładu pielęgniarskiego w Łomiankach. Zakład został nam polecony
      przez pielęgniarkę ze szpitala, która bardzo serdecznie opiekowała się ojcem,
      mamy zatem nadzieję, że jest rzeczywiście dobry. Byłyśmy tam zresztą wcześniej
      i wszystko obejrzałyśmy. Na Mehoffera złozyłyśmy papiery i czekamy na miejsce.

      Czuję się z tym trochę dziwnie. Dopóki się o tym tylko mówiło, wszystko
      wyglądalo inaczej. Ja nie raz przecież namawiałam moją mame na takie
      rozwiązanie, a jak teraz przyszło do realizacji, zaczęłam się z tym czuć
      okropnie. Wiem, że tam ma opiekę, wiem, że jakby w tym stanie wypisany ze
      szpitala wrócił do domu, moja mama by sie umęczyła, a on pewnie za kilka dni by
      do szpitala pojechał z powrotem... albo dźwignąłby się na nogi i niekoniecznie
      zrobił z tego dobry użytek. To wszystko wiem, ale jakoś takie przemawianie do
      rozumu to jedno, a i tak czuję sie źle. W piątek jak go tam przewozili,
      oprzytomniał, sprawiał wrażenie, jakby wiedział, gdzie jest. Ale wczoraj cały
      dzien spał i pielęgniarki powiedziały, że w nocy był spokojny. Dziś pojedziemy
      do niego po południu.
      Nie wiem... mam nadzieję, że to była dobra decyzja. Dziękuję Wam za rady i
      wsparcie, wszystko jakoś strasznie szybko poszło, jak już zaczęlyśmy działac w
      tej sprawie... Do mnie samej trochę to nie do końca dociera, właśnie z powodu
      tego tempa. Bo tyle lat się o tym mówiło, a teraz nagle już jest... i pojawiły
      się watpliwości. Ale nie wiem, to chyba naprawdę było jedyne rozwiązanie...
      obie chodzimy skołowane i popłakujemy, ale przynajmniej wiem, że moja mama może
      spać w nocy, nie musi go dzwigac, jak spadnie z łóżka, co już zaczynalo
      przekraczać jej siły, a oczywiście nie zawsze po mnie dzwoniła w takich
      przypadkach. ja się oczywiście wściekałam, jak nie zadzwoniła, ale i tak po
      fakcie było zwykle. Ech, nieważne.
      Dziękuję
      • sloggi Re: Dziękuję 24.01.06, 00:18
        Zaglądaj tu i pisz co u Ciebie, jak ojciec się odnalazł w nowych warunkach.
        Czy jest przytomny?
        • a.g.n.i Re: Dziękuję 24.01.06, 01:15
          Zaczyna być... i niestety, boję się, że wie, gdzie się znalazł. Ja już sama nie
          wiem, co jest lepsze, czy to była dobra decyzja... dziwnie się z mamą czujemy
          teraz

          • sloggi Re: Dziękuję 24.01.06, 23:29
            Ale mam nadzieję, że nie macie poczucia winy, to byłoby niedorzeczne.
    • magosiaa Re: Długo się zbierałam... 24.01.06, 21:56
      Agni, to była bardzo dobra decyzja i tego się trzymaj. Co będziesz myślała
      jeżeli Mamie coś się stanie? Nigdy sobie tego nie darujesz. Wiem jak wam
      trudno, ale wszystko się ułoży, potrzeba tylko trochę więcej czasu.
      Serdecznie pozdrawiam, M.
      • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 24.01.06, 23:41
        nie wiem... strasznie skołowana jestem, dopiero wróciłam z pracy... mama dziś u
        niego była, mówi, że oprzytomniał i prosi, żeby go zabrac do domu. Ale to
        przecież pewne, że w domu zaczęłoby się od nowa wszystko.
        Czy mam wyrzuty sumienia, nawet jak niedorzeczne są? Nie wiem, trochę mam na
        pewno, tego się nie da uniknąć.
        Małgosiu, ale wiem, że masz rację. jakby Mamie coś się stało, nie darowałabym
        sobie tego... Ale obie chodzimy jak z krzyża zdjęte teraz, to nie takie łatwe...
    • magosiaa Re: Długo się zbierałam... 25.01.06, 20:07
      Agni, trzymajcie się. Pomyśl, że gdybyś zabrała Tatę do domu to wprawdzie nie
      miałabyś wyrzutów sumienia, ale lepiej to by nie było nic a nic. On teraz na
      pewno gotów jest wszystko obiecać, ale gdyby trafił do domu to sama wiesz co
      będzie. Ja też prosto z pracy jadę do Babci, karmię, układam spać i dopiero
      wracam do domu. Jak wchodzę na oddział to serce mam w gardle bo się boję, że z
      Babcią może być coś nie tak, że ktoś nie dopilnował, chociaż naprawdę wszyscy
      są bardzo troskliwi i nawet dzielnie znoszą moją upierdliwość, bo sprawdzam
      wszystko: jakie leki, jaka dieta, czy piła, czy siedziała itp.
      Też bardzo to przeżywam, tym bardziej, że Babcia od dłuższego czasu już nie
      mówiła, pisałam, że nie zdaje sobie sprawy z otoczenia. A teraz zaczęła się
      raptem odzywać: tak, dobrze, muszę, chcę i nawet dziś na mój widok się
      uśmiechnęła, nie pamiętałam już jak się uśmiechała... Też się boję, że mogę
      usłyszeć: chcę do domu. Jednak wierzę, a przynajmniej wmawiam to sobie, że
      podjęłam słuszną decyzję, tak samo jak ty.
      Dużo sił życzę, bardzo pozdrawiam, M.
    • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 18.05.06, 00:36
      Odzywam się, bo miałam co jakiś czas informować, co się dzieje.

      Dziś zadzwonili z tego domu na Mehoffera, że zwolniło się miejsce. Zawiozą go
      tam jutro. Znów był przez prawie miesiac w szpitalu, tym razem w bardzo ciężkim
      stanie, pod respiratorem i całą aparaturą. Męczy się bardzo, tydzień temu
      zrobili mu tracheotomię, podobno tej rury od respiratora nie można mieć za
      długo w gardle. Teraz już oddycha sam, ale przez tę właśnie rurę w tchawicy.
      Już zaczyna przytomnieć, próbuje coś powiedzieć, nie może, denerwuje się, ech.
      Dosłownie dwa dni temu przenieśli go z OIOMu na internę, na internie widocznie
      nie chcą go trzymać dłużej, pewnie muszą zwolnić miejsce... No niby pod tym
      wszystkim może leżeć i w tamtym domu...widocznie już nic więcej nie mogą zrobić.

      Od czasu, kiedy ostatni raz tu pisałam, był w prywatnym domu opieki w
      Łomiankach. Do szpitala pojechał już stamtąd. Cały czas nie wiedziałyśmy, czy
      to najlepsze rozwiązanie, ale nie widziałyśmy innego - moja mama nie miała już
      siły, po poprzednim szpitalu nie stanął już na nogi... A nawet gdyby stanął i
      był w domu, mogłoby to znów się skończyć tak jak się kończyło wcześniej, na co
      już żadna z nas nie miała siły.

      Teraz znów mamy jakieś wyrzuty sumienia. No ale nie damy rady inaczej... Tam na
      Mehoffera są dobre warunki, niestety, dziś nie mogłam się wyrwać z pracy, moja
      mama pojechała tam sama załatwiać formalności.
    • magosiaa Re: Długo się zbierałam... 18.05.06, 21:07
      Witaj A.g.n.i. Często myślałam co tam u ciebie. Przykro mi, że tak się układa z
      twoim Tatą, ale powtórzę po raz kolejny, podjęłyście z Mamą dobrą decyzję. Ja
      czasem myślę, że gdyby.... ale z drugiej strony wiem, że tak musiało się widać
      zdarzyć. Z tą rurką tracheostomijną to prawda, że trzeba było ją załozyć, bo
      zbyt długie utrzymywanie rurki intubacyjnej niesie ze sobą wiele komplikacji.
      Może z czasem będzie można zrezygnować z tracheostomii, wszystko zależy od
      ogólnego stanu zdrowia Taty.
      U mnie wszystko toczy się powoli. Niczego nie przyspieszam, czekam, aż czas
      zrobi swoje. Wczoraj były mojej Mamy urodziny i w takie dni jest mi znowu
      bardzo źle, jednak trzeba iść do przodu, bo na pewne rzeczy nie mamy wpływu,
      niestety.
      Bardzo serdecznie pozdrawiam, życzę tobie i twojej Mamie dużo siły, M.
      • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 18.05.06, 23:21
        No jestem, jestem. Nie chciałam też tak za dużo tu się rozpisywać i absorbować
        sobą za bardzo. Zwłaszcza, że nic się nie działo, ojciec był w tamtym domu,
        spokojny, choć może trochę mało kontaktowy. Miesiąc temu tak nagle się
        pogorszył jego stan, stracił oddech, zaraz trafił do szpitala, stąd ten
        respirator tak długo, potem ta tracheotomia. Od chyba tygodnia jest na własnym
        oddechu, ale nie jest dobrze. Rozwinął się gronkowiec, właśnie dziś nam
        powiedziała lekarka, a ma bardzo słaby organizm już.
        Mimo to wypisali go ze szpitala, już widocznie to, co mogliby dla niego zrobić,
        mogą i tamci lekarze z Mehoffera.
        Warunki są tam dobre, nawet chyba lepsze niż w Łomiankach, jest w 3-osobowym
        pokoju z dwoma bardzo sympatycznymi starszymi panami, jeden od razu zaczął
        próbować z nim rozmawiać, pytał nas, czy coś mu pomagać etc.
        No nic, zobaczymy.
        A miałam znów napisać do Ciebie maila, tylko od miesiąca taka jakaś średnio
        przytomna chodzę.
        Dzięki za wszystko, trzymaj się mocno, Małgosiu.
    • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 03.06.06, 09:08
      Już napisałam w innym wątku.
      Ojciec wczoraj odszedł, byłyśmy przy nim prawie do końca. prawie, bo widocznie
      nie chciał umierać przy nas, skorzystał z momentu, kiedy wyszłyśmy z pokoju.
      Podobno często tak się zdarza...
      Jeszcze raz Wam dziękuję za wsparcie na tym forum, byc może, gdyby nie Wy,
      gdybyście mnie nie zmobilizowali do działań, umarłby w trudniejszych warunkach,
      mniej godnie, w większych cierpieniach... Mam wielką wdzięczność dla tego
      zakładu na Mehoffera... tak troskliwej opieki, tak życzliwych lekarzy i
      pielęgnarek nie spotkałyśmy wcześniej, tzn, trafiały się poszczególne osoby,
      ale tu był taki absolutnie cały personel... warunki, odnoszenie się do
      pacjentów... nawet tak myślałyśmy, jeśli ojciec stanie na nogi... tam był
      piękny park, mógłby sobie w nim siedzieć na słoneczku... może by doszedł do
      zdrowia, także psychicznego, bo i psychoterapia tam była, wszystko.
      No ale nie było pisane.
      Jeszcze raz dziękuję za ogromne wsparcie jakie tu dostałam. Będę zaglądać, może
      teraz i ja będę coś czasem mogła komuś tu pomóc, doradzić - oczywiście na ile
      będę umiała.
      • magosiaa Re: Długo się zbierałam... 03.06.06, 15:06
        Mocno, mocno przytulam (*)
        • a.g.n.i Re: Długo się zbierałam... 03.06.06, 18:02
          Dziękujękiss
          Zdążyłam mu jeszcze powiedzieć, jak na chwilę zostałam z nim sama w pokoju, że
          mu wszystko wybaczam, co było złe i co się nie udało i że jego też proszę o
          wybaczenie - bo to nigdy nie jest tak, że tylko czarne-białe, na pewno i z
          mojej strony padało i wiele cierpkich słów i sporo było złości i nienawiści...
          to już trudno nawet było w pewnym momencie się rozeznać, gdzie i kiedy co się
          zaczęło. Mozna było czegoś nie dostrzec, coś, jakąś szansę przepuścić.

          No w każdym razie powiedziałam to. I tak sobie teraz myślę, a może on właśnie
          na te słowa czekał. Przez te wszystkie lata, kiedy chorował, przecież nie raz
          słyszałyśmy, że to już koniec. Może to go trzymało, nie mógł odejść i tak się
          męczył, bo coś było nie zakończone.
          Może to przypadek, że akurat wczoraj, po tym jak mu to powiedziałam... a może
          nie. Z drugiej strony, do tego trzeba było dojrzeć, żeby to szczerze
          powiedzieć. Cieszę się, że to powiedziałam... jakąś taką ulgę czuję.
Inne wątki na temat:

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka