oio6789
10.12.14, 18:09
Zona pisala na tym forum. Czytala mi wypowiedzi czlonkow forum, gdy bylismy mlodym malzenstwem. Lubilem to, fajnie pisalyscie, rzeczowo.
Nie chce ujawniac jej imienia, ale chce poznac Wasze kobiece zdanie.
Moja zona jest kobieta 35+, nie dajaca sobie w kasze dmuchac, charakterna, inteligentna, wrazliwa, dobre serce (pomaga zwierzetom w wolontariacie). Jestesmy 10 lat w zwiazku.
Zona jest aktualnie nie do wytrzymania, awantury od jakiegos czasu sa prawie codziennie.
Caly czas idzie płyta:
1. nie pomagaj koleżance z pracy, ten czas, ktory poswiecasz na jej projekt, poswiec na pomaganie mi. Oswiadczylem jej, ze kolezance bede nadal pomagal, bo to lubie, rowniez wazne jest dla mnie nawiazywanie wspolprac. Temat mnie tez interesuje.
2. czemu mnie zostawiles i wyjechales sam na urlop (to bylo ponad rok temu a ja bede to slyszal do smierci! Lezala wtedy caly czas w lozku i mowila, ze nie ma nic sily, zapytalem jej, czy moge wyjechac sam (ciezko pracuje, musze wypoczywac, nie zamierzalem trwonic czasu w domu przy pieknej pogodzie jesli z nia i tak nie ma kontaktu, ona sie zgodzila, teraz caly czas slysze, ze "zostawilem" ja w depresji)
3. ze nie pytam, nie rozmawiam o jej terapii (chodzi na jakas terapie). Ale kiedy pytalem, to nie umiala mi wytlumaczyc, wiec przestalem pytac. Ona glownie krzyczy. Dala mi ksiazke o depresji do przeczytania. Ja sam duzo pracuje, przychodze po nocy do domu i nie mam fizycznie czasu czytac, wole porozmawiac, ale z nia nie ma szansy.
Ja rozumiem, ze depresja to jest choroba, ale moim zdaniem pomagac mozna tylko do jakiegos stopnia, nie mozna poswiecac sie dla nikogo, bo to chorujacy musi miec wole wyjscia z choroby. Mam ogrom pracy, kieruje duzym zespolem, jestem odpowiedzialny za projekty unijne. Nie moge zawalic pracy. Czy dorosla osobe bez chorob fizycznych naprawde trzeba prowadzic za raczke i zapewniac opieke calodobowa?
Obecnie zona ma obsesje na punkcie tej kolezanki z pracy, ktorej pomagam w projekcie do awansu. Zona tez ma zalegly projekt do oddania, ktorego nie moze od roku zlozyc. Byla wybrana do zarzadu, miala duzo na glowie, byla aktywna. Teraz: zero aktywnosci, jest na zwolnieniu, lezy w lozku, nie wychodzi z domu, twierdzi, ze ma zmiane lekow i nie czuje sie na silach. Czy leki naprawde nie pomagaja, czy to raczej usprawiedliwienie dla lenistwa? Teoretycznie moglbym jej pomoc w tym nie oddanym projekcie, bo mamy zblizona branze inzynieryjna, ale ja mysle, ze to jest jej sprawa, ja swoje projekty sam oddawalem. Rowniez nie widze jej checi pracy nad nim... Ja sadze, ze jej choroba jest zaslona dymna, zeby nie musiec pracowac, nie oddawac zaleglosci.
Dodam, ze zona w domu nie musi nic robic, mamy pania do ogolnego sprzatania domu, wiec jej zostaje tylko pranie/gotowanie.
Zona latem rok temu (wtedy gdy "nie miala na nic sily") po kolejnym wybuchu zlosci z jej strony kazala mi sie wyprowadzic. Zaczela mi pakowac rzeczy, mowila ze mam sie wyprowadzic na trcohe, zebysmy przemysleli. Jak powiedzialem, ze jak sie wyprowadze to raz a dobrze, to blagala mnie na kolanach zebym zostal. Zostalem. Nie wiem, czy jest miedzy nami milosc, nie wiem, co jest z jej strony, chociaz mozna by pomyslec, ze jednak jej zalezy.
Jak dotrzec do zony? Prosze tylko o merytoryczne odpowiedzi. Wyprowadzic sie? (musialbym wynajac sobie mieszkanie) Rozwiesc sie z orzeczeniem o jej winie - niezdolnosci do jej zycia w zwiazku? Naprawiac?
Moje zarzuty do niej: nie chce miec dzieci (mowi, ze na razie sobie by nie poradzila, to "na razie" trwa juz 4 lata), natomiast ja chce miec duza rodzine, nienawidze jej awantur, nie zyjemy dobrze. Nie ma na nic sily, ale ma sile krzyczec.
Moze powinienem zaczac zyc dla siebie juz osobno? Jest kolezanka, ktora mi sie podoba (mila, bystra dziewczyna, super sobie w pracy radzi, ogarnieta, ladna).
Z drugiej strony zona wczesniej byla super osoba, zadbana (teraz nawet nie myje wlosow), inteligentna, jestesmy razem juz dosc dlugo, cos zbudowalismy.
Jak kobiety widza ta sytuacje, gdzie jest granica dla meza w poswiecaniu sie dla zony?