3nd
12.06.18, 12:02
www.tygodnikpowszechny.pl/izraelski-umysl-153348
Naród start-upów narodził się wtedy, co państwo: w 1948 r., i to w konkretnym momencie. Choć technologia, którą właśnie zamierzano stworzyć, zdawała się eksperymentalna i nikt nie miał pewności, czy się powiedzie. A jednak inicjatywa budowy własnego komputera weszła w fazę realizacji. Projekt wymagał ogromnych jak na tamten czas inwestycji: 50 tys. dolarów (dzisiaj równowartość pół miliona). Nie było oczywiste, czy Izrael znajdzie na to pieniądze – w pierwszych latach niepodległości był krajem biednym i trudno mu było inwestować w ryzykowne idee.
Ale profesorowie departamentu matematyki w Instytucie Weizmanna uparli się, że ów sprzęt jest im potrzebny do badań. Po kilku latach dyskusji i przygotowań w 1955 r. Instytut uruchomił komputer, który na cześć pomysłodawców otrzymał dumną nazwę WEIZAC (od Weizmann Automatic Computer). Jego stworzenie wymagało improwizacji – część komponentów produkowano w warsztacie do naprawy rowerów.
Nawet ci, którzy byli komputerowi przeciwni, szybko zrozumieli jego potencjał i przekonali się, że był to strzał w dziesiątkę. Do maszyny ustawiały się kolejki: każdy chciał dostać pozwolenie, by móc używać komputera w swej pracy. Wśród oczekujących był Cahal – nowo narodzona armia. Jej przedstawiciele prosili Ben Guriona, by przekonał Instytut Weizmanna do udzielenia specjalnej zgody na korzystanie z tego cudu techniki – na początek po kilka godzin w nocy.
Ojciec z Płońska
Powoli komputer pchał Izrael w stronę sukcesu: najpierw przemysłu high-tech, a później tego, co dziś określamy mianem „narodu start-upów”.
Stworzenie komputera szeroko opisywały ówczesne media. Nazywały go elektronicznym mózgiem z Rehowot [miasto koło Tel Awiwu, siedziba Instytutu Weiz- manna – red.]. „Wystarczy pokazać komputerowi wykonanie jakiegoś zadania, a będzie powtarzał to działanie w nieskończoność” – tłumaczył dziennikowi „Dawar” jeden z badaczy po konferencji prasowej prezentującej wynalazek. „Bardzo skomplikowana matematyczna kalkulacja, której rozwiązanie zajęłoby człowiekowi dwa dni, dla komputera jest pestką: rozwiązuje je w kilka chwil”– donosiła zachwycona gazeta.
Dziś WEIZAC jest eksponatem muzealnym, można go oglądać w Instytucie Weizmanna. Wydaje się dziwny zwłaszcza młodej generacji, wyrosłej na iPhone’ach i iPadach – faktycznie, z dzisiejszej perspektywy to staromodna maszyna z dużą ilością kabli. Na tabliczce obok napisano: „WEIZAC 1954-1964, pierwszy elektroniczny komputer w Izraelu”. Nie ma wątpliwości, że był kamieniem milowym na drodze do izraelskiego high-tech i narodu start-upów.
Oba miały swojego ojca: był nim sam Dawid Ben Gurion. Niski mężczyzna z przerzedzoną czupryną, polski Żyd z Płońska, który 70 lat temu zrealizował to, co początkowo wydawało się niemożliwe: ogłosił niepodległość Izraela. Z perspektywy historycznej możemy powiedzieć, że ten sam Ben Gurion był mądrym innowatorem, a jego start-up nazywał się państwo Izrael.
Dlaczego właściwie nazywam mój kraj start-upem? Bo w historii jego powstawania można dostrzec te same cechy, które są potrzebne do rozwoju firmy: wizję, odwagę, brak zgody na słowo „nie”, myślenie poza schematami, niezależność, wielką wolę, bohaterskość i hucpę (gdy są potrzebne), a także mnóstwo szczęścia, umiejętność improwizacji i zbierania funduszy na projekt. Wreszcie – nastawienie na sukces.
Bo co do sukcesu Izraela nikt nie ma dziś wątpliwości. Owszem, słusznej krytyce poddawanych jest wiele jego aspektów. Ale trudno przejść obojętnie wobec faktu, że 70-letnie państwo z jedynie ośmioma milionami obywateli, otoczone przez wrogów i będące w sytuacji stałej gotowości wojennej, nieposiadające zasobów naturalnych – potrafiło stworzyć więcej start-upów niż inne narody znajdujące się w lepszej, spokojniejszej sytuacji. To powód do dumy!
Strach i innowacyjność
Jak to się stało? Niektórzy mówią o „żydowskim umyśle”: tym od Einsteina, Freuda, Kafki, Majmonidesa i wielu innych synów narodu wybranego, którzy z pokolenia na pokolenie potrafili rozwinąć sposoby na przetrwanie. Nie bez znaczenia jest tu historia Holokaustu i trudności, których Żydzi doświadczali w diasporze. W Hagadzie [przypowieści – red.] na święto Pesach jest zdanie, które powtarzamy naszym dzieciom co roku: „W każdym pokoleniu powstają przeciw nam, by nas unicestwić, a Święty Błogosławiony ratuje nas z ich rąk”.
Przekonania o byciu na słabszej pozycji, o ciągłym zagrożeniu były dla Żydów w diasporze motywacją do wytężonej pracy i kreatywności. Setki lat takiego życia wytworzyły w nas mechanizm, który legł u podstaw start-upowego myślenia. Dzisiejsi przedsiębiorcy w tej branży są ekspertami w znajdowaniu szybkich i efektywnych rozwiązań problemów.
Izrael to również kraj imigracji, tygiel kulturowy żydowskich przybyszów z różnych części świata. Przyjeżdżali tu na przestrzeni dekad, a każdy dawał coś od siebie. Kulturowy ferment i wymiana pomysłów mogły uczynić to miejsce lepszym i otwartym na różnorodność i pomysły.
Jest jeszcze jedna odpowiedź na pytanie, jak to było możliwe – istnienie izraelskiej armii. Po pierwsze, bo zmusza nastolatki do szybkiego dorastania i dostosowania się do trudnego świata, gdy w tym czasie ich równolatki w krajach Zachodu mogą swobodnie cieszyć się młodością. Po drugie, armia stała się wielkim laboratorium start-upów w dziedzinach obronności i wywiadu. Wielu żołnierzy, którzy służą w takich oddziałach, łatwo znajduje potem pracę w innowacjach. Znów więc istnienie ciągłego zagrożenia stało się motorem do rozwoju technologii w dziedzinie obronności.
Aplikacje, leki, rolnictwo
Lista znanych izraelskich start-upów jest długa i stale rośnie.
Kierowcy na całym świecie, także w Polsce, nawigują przy użyciu izraelskiej aplikacji Waze. Użytkownicy komunikują się ze znajomymi, używając stworzonej tu aplikacji Viber (w przeszłości używali komunikatora ICQ). Wszędzie przekazujemy sobie pliki, używając pamięci USB. Inne izraelskie start-upy stworzyły np. druk cyfrowy, zaporę sieciową, pocztę głosową i wiele innych wynalazków. Ostatnio do listy dołączyła technologia mobileye, pomagająca kierowcom bezpieczniej poruszać się po drogach.
Ale izraelski rynek start-upów nie ogranicza się do techniki. To także medycyna: np. octan glatirameru (lek na stwardnienie rozsiane), izraelska wersja wykorzystywanego w kardiologii stentu, a także nogi robotyczne – protezy, które umożliwiają chodzenie. W rolnictwie – pomidory cherry, systemy ogrzewania wody energią słoneczną czy inteligentne systemy nawadniające (liderem jest firma Netafim, operująca też w Polsce). W obronności hitem był kiedyś pistolet maszynowy uzi (produkowany od 1956 r. do dziś, w kolejnych wersjach). Teraz prym wiedzie „Żelazna Kopuła”: system, który niedawno ochronił północ kraju przed dwudziestoma nadlatującymi irańskimi rakietami.
Izraelski sen
W ostatnich dekadach w naszych słownikach zagościło nowe słowo, które przyprawia przedsiębiorców o szybsze bicie serca: exit, czyli kupno start-upu. Izraelska matka nie marzy już dla swojego dziecka o karierze prawnika czy lekarza – chce raczej, by pracowało w odnoszącym sukcesy start-upie. Exitem mogą się pochwalić setki izraelskich start-upów – ich pomysły chętnie wykupują za miliardy dolarów takie firmy jak Microsoft, Facebook czy Google. Izraelski sen ma teraz jeden scenariusz: założyć start-up, zrobić exit i zostać młodym milionerem, który nie musi już się martwić o utrzymanie siebie i rodziny.
Nie możemy zapomnieć o jeszcze innym start-upowym umyśle w tym kraju: o Szimonie Peresie, pochodzącym z Wiszniewa. Jeszcze zanim ukuliśmy słowo „startupowiec”, ten człowiek przez dziesięciolecia pokazywał nam swoim przykładem, co znaczy myśleć w tych kategoriach. Był w stanie zlokalizować problem i znaleźć sposób na jego rozwiązanie.
Największym przykładem jego działalności było stworzenie przemysłu nuklearnego w Dim