augenthaler
16.11.10, 03:18
Pisze to chyba dla samego siebie...
Pogubilem sie troche w zyciu, jak prawie kazdy z nas, kiedys, raz. I nie sadze abym sie wyplatal z tego. Nadzieja dla mnie jest starzenie sie, glupota, demencja, skleroza, zdziecinnienie. Nie czuje pustki, ale nie czuje tez zadnego sensu. Jem, oddycham, spie, uprawiam seks i przede wszystkim do tego sprowadza sie moje zycie. Czy to wystarczy by czuc w tym wiekszy, glebszy sens? Jak kazdy doznam smierci, po niej nie bedzie juz nic albo prawie nic. Moja swiadomosc zgasnie, ale te wszystkie atomy, te komorki rozprosza sie w przyrodzie, wszechswiecie, pewnie w jakiejs formie wciaz beda trwac. Do czasu. Po kres czasu, bo i on nastapi.
I co? I nic. Mozna zyc dniem dzisiejszym i jutrzejszym, ale pojutrze stajemy samotnie w obliczu smierci. Przechodzimy przez te gwiezdne wrota, ale nie po to by znalezc druga strone, ale by dopelnic tego bezsensu, ktory nas otacza za zycia. Czescia bezsensu zycia jest smierc, ostateczny koniec, ciemnosc, prawdziwe nieistnienie. Nie ma zadnej drugiej strony, nie ma nowego zycia, nowego istnienia, bytu, swiadomosci, nie ma tez martwoty, bo nie ma nic, jest nic.
Wszystko co my, jako gatunek dominujacy na tej planecie, osiagnelismy i osiagniemy, i tak ulegnie zapomnieniu, bo tez pograzy sie w niebycie. Idee polityczne, spoleczne, filozofie, religie, odkrycia naukowe, rozwoj cywilizacyjny, technologiczny... pyk i po wszystkim. I te wszystkie uczucia milosci, zazdrosci, zlosci, namietnosci, szalenstwa, zabawy, tworcze eksplozje, inspiracje, natchnienia, mity, idee i idealy zasnute zostana plaszczem ciemnosci, tak jakby nigdy nie zaistnialy. A moze nigdy nie zaistnialy, a nawet jezeli to po co i jaki jest tego moral?
Gdzie sie podzialo wspomnienie tego wielkiego uczucia sprzed 250 lat tego mlodzienca do tej pieknej panny? Ktos pamieta okolicznosci, scenerie, jak to sie dalej potoczylo? Nikt nawet nie pamieta ich konca. Nikt nie wie gdzie oni spoczywaja i czy w ogole maja swoj grob. A nawet jezeli maja to i tak przestana miec, predzej czy pozniej. Gdzie sa groby bestailsko pomordownych w 1788 r pne? Czy ich smierc ma dla nas znaczenie? Czy ma dla nas znaczenie, ze ich oprawcy zyli jeszcze troche dluzej? Czy ta tragedia ma jakies przelozenie na nasza terazniejszosc, czy nasze tragedie i dramaty maja jakiejs przelozenie
na czyjas przyszlosc?
Po co to? Przeciez to smieszne. Nawet nasz smiech ucichnie, moze bedzie dluzej pobrzmiewal niz my, ale tez przestanie byc slyszalny przez kogokolwiek i gdziekolwiek. Cokolwiek zrobimy, jak bardzo sie rozpelzniemy i rozplenimy po tej czesci galaktyki to i tak bedzie ten pyk, on nastapi, i nic. Bo to nie ma zadnego znaczenia. Dla kogo? Jakie znaczenie dla tego goscia sprzed 400 lat co handlowal pszenica ma znaczenie konflikt Chilijczykow z Peruwianczykami o ogranice? My tym zyjemy, ten konflikt sni nam sie po nocach, przezywamy smierc ofiar, napiete stosunki, ale to tylko dlatego, ze jestesmy tu i teraz. A moze nawet tu i teraz nie wystarcza, by zyc tym konfliktem, by sledzic go na biezaco? Moze nie tylko czas nas odizolowuje, ale tez przestrzen, wszystko? Nasze zycie jest tak malo istotne, tak puste, tak plaskie, ze nawet nie interesujemy sie czyms tak waznym dla naszych wspolczesnych jak konflitk o granice pomiedzy Peru i Chile. Wiec jezeli tym sie nie interesujemy, to czym my sie wlasciwie interesujemy? Jedzieniem, oddychaniem, snem, seksem...? I to wszystko? A gdy smierc sie zainteresuje nami, co wtedy? Czy nie jestesmy jak gowno, ktore rzeczywistosc wydala poza swoje granice, czyli do sciekow smierci, poprzez klozet i kanalizacje? Czym wiecej jestesmy? A moze mowienie tu o "wiecej" jest naduzyciem, bo my nawet nie jestesmy niczym. Czyms znacznie mniej, w kazdym razie.