boxing_cat
22.03.07, 13:48
Historia jest do pewnego momentu prosta i nieskomplikowana. Ja DDA, poznalam
jego, zakochalismy sie w sobie. Nie wiedzialam ze jest uzalezniony od heroiny
od 8 lat (scislej od palenia browna). Po 3 miesiacach nie dalo sie dluzej nie
widziec calego syfu:klamstw, manipulacji, kradziezy, dziwnego wzroku. Nie,
nie ucieklam z wrzaskiem. Poczulam ze mam misje. Postanowilam go ratowac.
Teraz wszyscy pewnie kiwacie glowami z politowaniem, ale ja nie wiedzialam
zbyt wiele o tej chorobie. Myslalam w swej naiwnosci, ze milosc go zbawi i
uleczy. Bylam gotowa do najwiekszych poswiecen. I w ten oto sposob
pograzalalam sie w tym bagnie razem z nim. Stalam sie klasykiem
wspoluzaleznienia: walczylam za niego, zamienilam sie w smutny, placzliwy
klebek nerwow, szukalam terapeutow, jezdzilam po osrodkach, placilam dlugi,
wymyslalam sposoby na konstruktywne zorganizowanie mu czasu: kochanka i
przedszkolanka w jednym. Moje zycie przestalo sie liczyc. W centrum mojego
wszechswiata stal ON.... A on - oczywiscie cpal. Mial wspanialy komfort.
Owszem trzezwial czasem, plakal i szlochal, zarzekal sie, ze pojdzie sie
leczyc, powtarzal ze kocha, a potem zaczynal sie kolejny ciag. Wytrzymalam
tak ponad 1.5 roku, dokladnie 18 miesiecy ciaglej szarpaniny. Schudlam 10kg
co przy mojej posturze oznacza, ze prawie zniknelam, zaczelam miec klopoty ze
snem, wlosy wychodza mi do tej pory garsciami, w koncu stwierdzilam, ze sama
sobie nie poradze i trafilam do psychologa blagajac o pomoc.
W koncu cos zaczelo pekac. Powolutku zaczelam zauwazac, ze nie wylecze sie za
niego, a on nie ma najmniejszej ochoty przestac brac. Do tego doszly klopoty
finansowe, w ktore wpakowalam sie przez niego. Zaczelam sie powoli odsuwac i
dostrzegac swiat na zewntarz. Kosztowalo mnie to mnostwo wysilku, bo
uzaleznilam sie od niego psychicznie, ale juz wiedzialam ze jesli nie odejde
to on mnie zniszczy.
I postanowilam odejsc na dobre. Myslalam ze od tego momentu bedzie juz
lepiej, strasznie sie mylilam. Zaczelo sie pieklo: histeria, telefony, smsy,
wystawanie pod domem, biurem, prosby, grozby, blagania - oczywiscie zebym
wrocila, bo on nagle zdal sobie sprawe z tego, ze jednak moze przestac brac,
za to nie moze beze mnie zyc, bo jestem miloscia jego zycia.
NIe wierze mu, nie ufam - tyle razy mnie zawiodl i oklamal. W srodku jestem
wypalona, nie potrafie dac mu juz szansy. Czuje jedynie ogromny strach.
On zaczyna sie zachowywac jak szaleniec. Tydzien temu nabral sie prochow
nasennych, ale go odratowali. Dzis w nocy stalo sie jeszcze gorsze: pocial
sobie rece, trafil do szpitala. Rano gdy wlaczylam telefon zobaczylam w nim
zdjecia jego pokrwawionych przedramion i smsy od tresci: masz mnie na
sumieniu, zostawilas mnie, to wszystko przez ciebie etc.
Przezywam horror. Jestem na skraju wytrzymalosci psychicznej. Nie wiem co mam
robic?? On chce mnie zlamac - zdaje sobie z tego sprawe,ze to szantaz. Z
drugiej strony - jak mam udzwignac odpowiedzialnosc za czyjes zycie jesli mu
sie rzeczywiscie uda je odebrac??
Slowa ktore napisal mam caly czas przed oczami...
Nie wiem czego oczekuje od forum, chcialam to po prostu wyrzucic z siebie, bo
oszaleje!!! Pierwszy raz w zyciu czuje ze znajduje sie w
martwym ,przerazajacym punkcie i nie widze wyjscia.