Forum Zdrowie DDA
ZMIEŃ
    Dodaj do ulubionych

    Radykalne Wybaczanie.

    02.12.07, 12:24
    Witam Wszystkich!
    Podczytuję to forum od jakiegoś czasu. Jak się okazało, choć nie jestem DDA,
    to mamy jednak sporo wspólnego.
    Czy ktoś z Was próbował metody radykalnego wybaczania?
    Trochę artykułów i informacji o tej metodzie możecie znaleźć na forum:

    www.radykalnewybaczanie.fora.pl/
    Ja przez to przeszłam. A miałam wiele, oj, wiele do wybaczenia moim rodzicom.
    Doskonale wiem, co to agresja. Ale mój ojciec nie bił po pijanemu. Bił na
    trzeźwo. I czasem nie mógł skończyć.

    Było ciężko, ale udało się.
    I warto było, wierzcie mi. Ten wysiłek bardzo się opłacił.
    Wreszcie mam normalne życie. Nie ma we mnie już nienawiści do siebie, do moich
    rodziców, lęku, pozbyłam się syndromu ofiary. I teraz czuję się tak, jakby
    ktoś zdjął mi z barków ogromny ciężar.
    Życie nigdy wcześniej nie było takie piękne :)

    Życzę Wam Wszystkim z całego serca, żeby i Wam się udało uwolnić od tego.
    Serdecznie pozdrawiam!
    Obserwuj wątek
      • log222 Re: Radykalne Wybaczanie. 02.12.07, 16:43
        (O maj gad)

        forumhumanitas.ipbhost.com/index.php?showtopic=33
      • anoosha Re: Radykalne Wybaczanie. 06.12.07, 10:21
        A chodzilas na warsztaty czy jakos sama nad sobą pracowałaś?
        Co polecasz w związku z tą metodą?
        • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 08.12.07, 13:28
          Pracowałam nad sobą wiele lat.
          Część spraw załatwiłam sama, kierując się tylko intuicją. Część później na
          warsztatach zahaczających o radykalne wybaczanie.
          Ale na takich typowych warsztatach nigdy nie byłam.
          Gdy pojawiły się w Polsce, ja nie mialam już konieczności, by z nich korzystać.

          Bardzo polecam wszystkim książkę po. "Toksyczni rodzice".
          Ta książka rozjaśniła mi wiele rzeczy.
          Są tam też podane techniki, z którymi można pracować, by uwolnić się od balastu
          z przeszłości. Ja te techniki na sobie zastosowałam i efekt był świetny. Udało się.
          Ja miałam wiele do załatwienia zarówno z nieżyjącym już wtedy ojcem, jak i z
          moją mamą. W tej książce piszą, jak np.załatwić sprawę, gdy rodzice nie żyją i
          nie można z nimi normalnie rozmawiać.

          Bardzo wszystkim polecam.
          • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 08.12.07, 13:31
            www.pedagogika.com.pl/product/549.html
            To link do książki "Toksyczni rodzice"
            • anoosha Re: Radykalne Wybaczanie. 08.12.07, 18:20
              Dziekuje Ci bardzo i pozdrawiam!
      • hilary1112 Re: Radykalne Wybaczanie. 08.12.07, 18:34
        hmmmm....szczerze mowiac to ja chyba nigdy nie wybacze swojemu ojcu
        i chyba nie mam zamiaru....na pewno nie teraz bo co najwazniejsze
        musze sie zajac soba postawic siebie na 1 miejscu a nie tak jak
        robilam to kiedys ze wszystko bylo uzaleznione od Niego, kazde
        posuniecie, dzien wyczekiwania czy przyjdzie do domu trzezwy i czy
        mozemy odetchnac z ulga....mam w sobie duzo gniewu ktory najpierw
        musi calkowicie ze mnie wyjsc a pozniej moge MYSLEC czy mu wybacze
        czy nie bo czasami same slowo wybaczam nie wystarcza jest taka
        przykrywka ze niby wszystko jest ok ale tak naprawde to oszukiwanie
        samego siebie...pozdrawiam
        • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 10.12.07, 22:15
          Zrozumienie, to klucz do wybaczenia.
          Bez zrozumienia przyczyny, dlaczego w ogóle pewne rzeczy się dzieją, nie można
          myśleć o wybaczeniu.
          Gdy się zrozumie, ból znika niemal automatycznie, a w człowieku pojawia się
          nieznana dotąd siła.
          Ja mogłam wybaczyć, bo zrozumiałam.
          A było to tak:

          Był 2002 rok. Kwiecień. W niewielkim schronisku w górach udało nam się
          zorganizować spotkanie dla grupy osób, które, podobnie jak ja, chciały spojrzeć
          na świat okiem detektywa z tej nieco "innej" strony. Cel tego spotkania można by
          określić jako "doświadczanie innych stanów świadomości".
          Mam za sobą regresing, przechodzenie przez proces śmierci, taniec transowy,
          spotkanie ze swoim duchem opiekuńczym i wiele innych doświadczeń.
          Ale to najważniejsze dla mnie miało miejsce na końcu.

          Wiedziałam, że prowadzący to spotkanie, mój serdeczny przyjaciel i cudowny
          człowiek, planuje na zakończenie chodzenie po rozżarzonych węglach. Ale ponieważ
          uczestnictwo w każdym z poszczególnych doświadczeń było całkowicie dobrowolne,
          mogłam w tym uczestniczyć, albo nie. Nikt mnie nie namawiał ani tym bardziej nie
          zmuszał. I, o ile z początku nie negowałam tego jakoś bardzo, zastanawiałam się,
          rozważałam, a może by jednak..?
          ...bardzo szybko zmieniałam zdanie, gdy zobaczyłam jak to na żywo wygląda.

          Ognisko paliło się przez dwa dni non stop. Podczas gdy my doświadczaliśmy dziwów
          w specjalnie przygotowanej do tego sali, poproszone przez nas osoby ciągle
          dorzucały drewno do ogniska. Żeby przygotować ścieżkę po której można przejść,
          trzeba spalić coś koło tony drewna.
          Potraficie sobie wyobrazić, jak takie ognicho wygląda? Jest przeogromne!!!
          Gdy to zobaczyłam, zwątpiłam od razu. Powiedziałam sobie: "O nie, moja droga!
          Żadnych takich hec! Masz wystarczająco dużo problemów, żeby jeszcze wylądować w
          szpitalu z poparzonymi nogami."
          I oznajmiłam wszystkim, że ja w tym zbiorowym samobójstwie uczestniczyć nie
          zamierzam.
          Usadowiłam się wygodnie gdzieś z boczku i cichutko siedząc obserwowałam rozwój
          dalszych wydarzeń.

          Żeby można było chodzić po rozżarzonych węglach, trzeba najpierw rozgrabić
          ognisko i przygotować kilkumetrowej długości ścieżkę. I tu pojawił się pewien
          problem, bo żar od ogniska bił taki, że nie można było do niego podejść na
          odległość półtora metra.
          Trzeba było przywiązać grabie do ponad dwumetrowej długości kija i wtedy
          pomalutku prace zaczęły się posuwać na przód. W końcu ścieżka była gotowa.
          Pierwszy oczywiście przeszedł nasz prowadzący. Za nim - kolejne osoby z grupy,
          między innymi mój mąż (potem przyznał mi się, że gdy zobaczył ognisko miał
          ochotę zrobić to samo, co ja, ale ponieważ wcześniej udawał twardziela, głupio
          mu było się wycofać).

          Dlaczego zmieniłam zdanie? Co skłoniło mnie, żeby jednak przejść przez ścieżkę?
          Zadałam sobie pytanie - "Skoro oni przeszli i nic im się nie stało, to dlaczego
          ja mam tego nie zrobić? W czym jestem od nich gorsza? Skoro inni mogą to robić,
          to dlaczego nie ja?"
          Kropką nad "i" była moja przyjaciółka, od wielu lat chorująca na stwardnienie
          rozsiane. W czasie tego spotkania nie czuła się najlepiej, bardzo słabo chodziła.
          Ale uparła się, że chce przejść i przeszła. Była pierwszą kobietą z grupy, która
          się odważyła. Drugą kobietą byłam ja.

          Co czuje człowiek, gdy stoi przed ścieżką z żarzących się węgli?
          Przede wszystkim - gorąco.
          Ledwie dało się wystać w odległości pół metra. Ale i tak zimny pot płynął mi
          stróżką po plecach. Ze strachu oczywiście.
          Potwornie się bałam. Stałam w kałuży wody (przed wejściem na ścieżkę trzeba
          najpierw zmoczyć stopy) i próbowałam słuchać, co prowadzący do mnie mówi.
          A potem jeszcze ze 20 sekund na wyciszenie, parę głębokich wdechów i... I w
          ciągu tych 20 sekund właśnie, miała miejsce moja króciutka rozmowa z Bogiem
          (kumplujemy się jakoś ostatnio i lubimy sobie pogadać czasami), której do końca
          życia chyba nie zapomnę.
          - Boże, jesteś? Słyszysz mnie?
          - No pewnie! Jak zawsze.
          - Potrzebuję cudu. Zrobisz to dla mnie?
          - A niby co?
          - Jak to...? Przecież...
          - Ani nawet palcem nie kiwnę!
          - (chwila mojej konsternacji) Przecież ja sama nie potrafię, nie dam rady...
          - Ech, wy ludzie... Tyle razy Wam mówiłem, że stworzyłem Was na swoje
          podobieństwo, więc skoro ja potrafię czynić cuda, wy też potraficie!
          - Więc jak mam to zrobić? Powiedz mi chociaż tyle...
          - Uwierz, że możesz! Po prostu uwierz!!!

          "Dobra, wierzę Ci! Potrafię to zrobić. Przejdę! Sama bez niczyjej pomocy."

          I wtedy właśnie usłyszałam cichy głos prowadzącego.
          - Idziesz!
          Dotknął delikatnie moich pleców, dając mi tym samym sygnał, że już czas. W jakiś
          przedziwny sposób wyczuł, że jestem gotowa, by to zrobić. Zupełnie tak, jakby
          słyszał całą tę rozmowę, która miała miejsce w mojej głowie. Jest naprawdę
          doskonały w tym, co robi, do bólu kompetentny. Po prostu wiedział, że to już.

          Pierwszy krok...
          Czas się zatrzymał, dźwięki przestały dźwięczeć, wszelki ruch wokół zamarł.
          A ja szłam. Nie czułam nawet gorąca. I nie bałam się już. Wiedziałam, że nic mi
          się nie stanie. Po prostu wiedziałam! Czułam to! I ta pewność była tak potężna,
          że w tym stanie mogłabym zrobić chyba wszystko (może nawet chodzić po wodzie,
          kto wie?)

          Żaden, ale to absolutnie żaden człowiek nie wejdzie na ścieżkę z żarzących się
          węgli, jeśli nie wytworzy w swoim umyśle tego stanu absolutnej pewności.
          Pewności, że nic mu się nie stanie. Gdyby tej pewności nie wytworzył, po prostu
          nie zrobiłby tego pierwszego kroku. Matka Natura tak nas zaprogramowała, dała
          nam odruch bezwarunkowy. Mamy w genach zaprogramowane, by uciekać przed gorącem.
          I wydawałoby się, że ze świadomego punktu widzenia nie mamy na to żadnego
          wpływu. Ale, jak się przekonałam na własnej skórze, mamy na to wpływ! Mamy wpływ
          na wszystko! Umysł człowieka jest PRZEPOTĘŻNY !!!

          "Gdybyście mieli wiarę choćby jak ziarnko maku, moglibyście góry przenosić"

          Szkoda, że nauczono nas rozumieć to na opak.
          Wiarę nie w Boga, ale w SIEBIE !!!
          To ja to zrobiłam! Ja sama.
          Wtedy, gdy zwróciłam się do Boga o pomoc, a on odmówił, przez chwilę byłam na
          Niego wściekła. Czułam żal, że mi nie pomógł... Ale tylko przez chwilę. Zdążyłam
          się już wielokrotnie przekonać, że On wie co robi, a jak czegoś nie robi, to też
          wie dlaczego.
          ("Bóg słucha naszych modlitw i spełnia wszystkie nasze prośby. A jeśli nie
          spełnia, to znaczy, że się o niewłaściwe dla nas rzeczy modlimy" - niestety, nie
          pamiętam już czyje to słowa. Długo nie mogłam zrozumieć, co one tak właściwie
          znaczą. Ale, jak widać, na wszystko musi przyjść właściwy czas.)

          Gdybym wtedy, w mojej głowie, usłyszała jego głos mówiący:
          "Dobra, Mała, zrobię to dla Ciebie, możesz iść! " , to znów byłby to Jego cud,
          nie mój. I nic by się nie zmieniło. Dalej byłabym małą, zakompleksioną
          dziewczynką, której się wydaje, że świat się na nią uwziął i z jakiegoś
          niezrozumiałego zupełnie powodu robi wszystko, by jeszcze bardziej jej dokuczyć.
          I znów wisiałabym na innych osobach błagając o jakąś pomoc, nie radząc sobie z
          niczym.

          Bóg nie ma żadnego interesu w tym, byśmy ciągle na Nim wisieli i mu jęczeli -
          "Boże, daj mi to, zrób dla nie tamto..."
          Tak jak każdy rodzic, nie ma żadnego interesu w tym, byśmy my - jego dzieci byli
          przez cały czas od niego zależni. Nie chce, byśmy ciągle zawracali mu głowę.
          Chce, byśmy docelowo stali się samodzielni. Żebyśmy się nauczyli sami o siebie
          dbać i spełniać swoje marzenia, zaspokajać swoje potrzeby, bo to daje POCZUCIE
          BEZPIECZEŃSTWA (a to z kolei jest jedną z najważniejszych potrzeb każdego
          człowieka).
          Tak - niezależność emocjonalna i poleganie na sobie dają poczucie
          bezpieczeństwa, jak nic innego na świecie.

          • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 10.12.07, 22:17
            Wszyscy rodzice doskonale wiedzą, że przychodzi taki moment w życiu każdego
            dziecka, kiedy - dla jego własnego dobra - trzeba wprowadzić zmiany. Ja też
            ciągle mówię mojemu synkowi, że nie będę go więcej karmić, ubierać, że musi się
            sam tego nauczyć, że musi się nauczyć być samodzielny, niezależny od nikogo.
            Buntuje się, płacze, obraża się na mnie, ale wiem, że muszę być konsekwentna, bo
            już na to czas. Dla mojego synka są to bolesne zmiany, wymagające od niego
            znacznego wysiłku, nie jest więc do nich zbyt skory. Przyjemniej jest, gdy to
            mama wsadza łyżeczkę z żarełkiem do buzi, podciąga spodenki, zakłada buciki...
            Ale ja, z perspektywy dorosłego człowieka (jakże innej, niż perspektywa
            trzylatka) wiem, że jeśli nie będę stanowcza, jeśli nie wymuszę w pewien sposób
            na nim tych zmian, to zrobię z niego życiowego kalekę.

            Dorastanie jest bolesne. W każdym wieku. Choć w pewnym momencie nasze ciało
            przestaje rosnąć, duchowo mamy szansę wzrastać cały czas. Buntujemy się przed
            tym wzrostem jak małe dzieci, nie chcemy wziąć odpowiedzialności za własne życie
            w swoje ręce, bo to wymaga wysiłku. Wymaga zmiany myślenia i nastawienia. A my
            nie lubimy myśleć, wysilać się. Wolimy obwiniać o wszystko innych, tak jest
            prościej. Poza tym, ta zmiana myślenia musi być często diametralna. A to oznacza
            z kolei przyznanie się przed samym sobą do tego, że jednak nie jesteśmy tak
            mądrzy, jak nam się wydawało, że się myliliśmy. Że świat jest inny, niż
            myśleliśmy. A niestety, łatwiej nieświadomie tkwić w błędzie, niż uświadomić
            sobie prawdę.
            Prawda boli, uwiera i niewygodnie się ją nosi, bo gdy już poznamy prawdę nie
            umiemy żyć tak, jak do tej pory. Poznanie prawdy nieuchronnie pociąga za sobą
            zmiany. A zmiany, to wysiłek. (Mój nieżyjący już ojciec palił papierosy nałogowo
            od czternastego roku życia i twierdził, że rzucenie nałogu po tylu latach jest
            niemożliwe. Po pierwszym stanie przedzawałowym odkrył prawdę - jego ciało nie
            jest nieśmiertelne, palenie naprawdę szkodzi, a nałóg da się rzucić - już nigdy
            więcej nie wziął do ust papierosa.)

            Ze mną było to samo. Też miałam jakieś tam swoje prawdy, w które święcie wierzyłam.

            "Co? Ja, ja taka mądra, wszystko wiedząca miałabym się przyznać, że to moja
            wina, że mi się w życiu nie wiedzie? Że jestem nieszczęśliwa?
            O nie, mam całe mnóstwo powodów, by twierdzić, że jest inaczej! Miałam
            przerąbane, odkąd tylko pamiętam. Gdy byłam dzieckiem ojciec strasznie mnie
            obijał. Wyżywał się na mnie zawsze, gdy miał zły humor by sobie ulżyć. Mama też
            nie pozostawała w tyle. Próbowała sobie ze mnie zrobić tresowanego pudla
            (chodzenie na smyczy było raczej modne w naszej rodzinie - to taka tradycja
            przekazywana z matki na córkę), a gdy nie chciałam grzecznie chodzić przy nodze,
            za każdym razem zalewała się łzami mówiąc mi, jaką to ja jestem wyrodną córką,
            próbując wzbudzić we mnie w ten sposób poczucie winy, I świetnie jej się to
            udawało, nie powiem. Była mistrzynią w psychicznym szantażowaniu mnie.
            Do tego w domu wieczne wojny między rodzicami, awantury, ciche dni...
            Potem zmiana szkoły (liceum), stres, i do tego poważna choroba, która zmieniła
            moje życie w jeszcze większe piekło. Potem przyszedł czas na pierwsze
            zauroczenia, miłość - i znów schody, bo rodzice nie zaakceptowali mojego
            wybranka (aktualnego męża - pewnie dlatego, że okazał się tak samo świrnięty,
            jak ja - naprawdę, jesteśmy świetnie dobraną parą). Skończyło się tym, że ojciec
            wyrzucił mnie z domu. Mieszkanie z teściową schizofreniczką też raczej nie
            należało do łatwych doświadczeń. I tak dalej, i tak dalej... Długo by mówić... I
            to ja mam być temu wszystkiemu winna? A niby z jakiej racji? A co ja mogłam
            zrobić? Nic nie mogłam, przecież byłam dzieckiem! Osobą totalnie zależną od
            innych. Więc jaka w tym moja wina?"

            Nie ma czegoś takiego, jak wina. Tak było, bo miało być. Bo sama wybrałam dla
            siebie takich rodziców i takie doświadczenia. Były mi one potrzebne, by
            zrozumieć pewne rzeczy. Teraz to wiem.
            Teraz wiem też, że takie myślenie jak to moje z przed paru lat było błędem, a
            tak niestety myśli większość z Was.
            A co jest prawdą? Tą prawdziwą prawdą?
            Chyba najłatwiej będzie mi ująć to w ten sposób:

            • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 10.12.07, 22:18
              "Dziękuję Ci, Tato, za te wszystkie razy, które mi zadałeś. (Chyba do końca
              życia nie zapomnę skrzypienia otwieranej szafy, widoku pasa w twojej wielkiej
              dłoni i jeszcze tego panicznego strachu przed tym, co stanie się za chwilę, a co
              jest nieuchronne).
              Wybrałam sobie na ojca nikogo innego, lecz właśnie Ciebie. Wiedziałam, że
              dorastanie przy Tobie może być dla mnie błogosławieństwem. Ty mogłeś mnie
              nauczyć, co to znaczy fizyczny ból, agresja. To właśnie poprzez ciągłe
              doświadczanie tych uczuć w dzieciństwie nauczyłam się empatii. To właśnie dzięki
              Tobie brzydzę się wszelkiej fizycznej przemocy (pewnie dlatego też jestem
              wegetarianką). Byłeś dla mnie jak "seria bolesnych zastrzyków". Dzięki Tobie
              Tato wyleczyłam się z choroby zwanej OBOJĘTNOŚCIĄ. Byłeś najlepszym ojcem,
              jakiego mogłam mieć. Dziękuję Ci, Tatusiu, za wszystko!

              Dziękuję Ci, Mamo, za psychiczny ból i każdą łzę, którą przez Ciebie wypłakałam.
              Dzięki Tobie, nauczyłam się, że matka jest tą osobą, która powinna ocierać łzy
              swoich dzieci, a nie je powodować.

              Dziękuję Ci, Mamo, za ten paniczny lęk o mnie, który zawsze nosiłaś w sobie i
              którym mnie próbowałaś zarazić.
              Dzięki Tobie zrozumiałam, że matka, to osoba, która powinna koić lęki swoich
              dzieci, a nie je wzmacniać.

              Dziękuję Ci, mamusiu i za to, że za wszelką cenę próbowałaś mnie trzymać na
              smyczy i kontrolować każdy mój krok, każdy mój oddech.
              Dzięki Tobie nauczyłam się być wolną. Dziś potrafię zerwać każdą smycz. Żyję,
              jak chcę, myślę, co chcę i jeszcze mam coraz więcej odwagi, by mówić to, co myślę.
              (Ech... kiedyś mnie za to pewnie na stosie spalą, ale co tam. Nie pierwszy to
              raz i pewnie nie ostatni.)

              Dziękuję Ci też za Twój brak wiary w siebie, za bezgraniczne poddaństwo wobec
              autorytetów, za totalne nieufanie swojej intuicji, za brak życiowej zaradności i
              nieumiejętność oddzielania rzeczy wartościowych od bezwartościowych. Byłaś dla
              mnie skrajnym zaprzeczeniem tego, jaka powinna być kobieta. W zasadzie, patrząc
              na Ciebie, łatwo mi się było domyślić, jaka powinna ona być. Nie chciałam być
              taka, jak Ty. Choć bardzo Cię kochałam, byłaś dla mnie antywzorem. Wiedziałam,
              że idziesz w złą stronę. Ja poszłam zupełnie inną drogą. Dokładnie w przeciwnym
              kierunku.

              Dzięki Tobie, Mamo nauczyłam się zwykłej, życiowej MĄDROŚCI i tego, co nazywa
              się ostatnio ładnie emocjonalną inteligencją. Widziałam wszystkie błędy, które
              popełniałaś tylko dlatego, że słuchałaś nie siebie, lecz głupich ludzi dookoła z
              paroma dodatkowymi literkami przed nazwiskiem. To właśnie dzięki Tobie
              zrozumiałam, że tak absolutnie nie wolno robić. Dzięki Tobie mamo nauczyłam się
              SAMODZIELNIE MYŚLEĆ. Pewnie dlatego, że ty nigdy tego nie robiłaś, a ja chciałam
              być Twoim totalnym przeciwieństwem. Byłaś dla mnie najlepszą matką z możliwych.
              Nauczyłaś mnie wszystkiego, czego potrzebowałam, by stać się tym, kim dzisiaj
              jestem - szczęśliwym człowiekiem (w sposób dość niekonwencjonalny, to prawda,
              ale za to bardzo skuteczny). Dziękuję Ci Mamo za wszystko. Byłaś dla mnie
              idealną matką. Teraz, patrząc na swoje życie z perspektywy czasu wiem, że nie
              mogłam lepiej wybrać."

              Boże... Tyle zmarnowanych lat. Tyle złości, nienawiści we mnie było, obwiniania
              o różne rzeczy... A wystarczyło tylko trochę zmienić perspektywę. Jakże inaczej
              wszystko teraz wygląda. Nagle, to bezsensowne, jak mi się kiedyś wydawało,
              cierpienie zaczęło mieć sens. Okazało się tak bardzo potrzebne, wręcz konieczne
              do dalszego rozwoju mojej samoświadomości.
              Tak trudno nam czasem zaakceptować cierpienie - swoje i innych. Pytamy o sens
              tego, wygrażamy Bogu pięściami, czujemy się skrzywdzeni, niesprawiedliwie
              potraktowani, obrażeni... Tak trudno nam zrozumieć istnienie zła, bólu,
              cierpienia i tego wszystkiego, co ogólnie nazywamy "złem".
              Ale, gdyby nie było zła, to jak nauczylibyśmy się doceniać to, co jest dobre?
              Czy ktoś, kto nigdy nie znalazł się w ciemności potrafiłby docenić światło?

              Nie ma rzeczy dobrych i złych. Rzeczy są takie, jakie są i takie, jakimi być
              powinny. To nasz stosunek do tych rzeczy może być dobry, albo zły.

              • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 10.12.07, 22:19

                Ciekawe, z jakiej perspektywy patrzy Bóg?
                Nawet nie będę sobie próbowała tego wyobrazić, ale myślę, że przepaść jest
                znacznie większa, niż między trzylatkiem i trzydziestolatkiem.

                On wiedział, że sama muszę zrobić ten pierwszy krok, wejść na tę ścieżkę bez
                niczyjej pomocy.
                On wiedział, że to będzie mój pierwszy krok w prawdziwą emocjonalną dorosłość.
                (To było, jak zdanie matury z emocjonalnej i duchowej dojrzałości - i początek
                dalszej nauki - dostałam się na studia i zaczęłam studiować "duchowość")
                On wiedział, że źródła mocy trzeba szukać w sobie, nie w innych, bo tylko to
                źródło jest pewne i niezawodne. I wiedział, że już jestem na to gotowa. Ja tego
                jeszcze wtedy nie wiedziałam, dlatego byłam zła na Niego, teraz już wiem, że
                miał rację. Jak zawsze.

                Ostatni krok na ścieżce...
                Niewiele pamiętam... Wiem tylko, że skakałam z radości i krzyczałam:
                "Zrobiłam to, zrobiłam to!" Miałam w oczach łzy radości.

                I od tamtej pory wszystko się zmieniło. Zaczęłam żyć jakby w innym wymiarze.
                Skoro mogłam chodzić po rozżarzonych węglach, to mogę zrobić w zasadzie
                wszystko. Granicą jest chyba jedynie moja wyobraźnia. Potrzeba tylko do tego
                mniejszej lub większej wiary w siebie.

                Pamiętam, jak pewnego dnia dopadł mnie straszny kryzys. Byłam wtedy w szóstym
                miesiącu ciąży. Przyznałam się mojemu mężowi, że bardzo boję się porodu.
                Pamiętam, jak wtedy na mnie spojrzał, jego totalne zdziwienie. I pamiętam też
                doskonale, co mi odpowiedział:
                "Po ogniu chodziłaś, a boisz się, że dziecka nie urodzisz?"
                Wystarczyło to jedno zdanie... Przypomniał mi po prostu to, co należało. Stan
                niemocy i lęku minął w jednej chwili. I zawsze mija. Zawsze, gdy przypomnę sobie
                te najbardziej niezwykłe pięć sekund mojego życia :)

                Zdałam sobie sprawę, że świat to trochę taki Matrix. I absolutnie każdy z nas
                może być "wybrańcem". Wiem, że to trochę głupio i pompatycznie brzmi. Ale zdaje
                się, że tak właśnie jest. Każdy, kto tylko zechce. Żyli już na tym świecie
                ludzie, którzy to wiedzieli. Jezus, Budda, jeszcze wielu innych... Oni próbowali
                nam to powiedzieć. Szkoda, że to, co mówili zostało tak bardzo zniekształcone
                zębem czasu. Wiedzieli, że nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia. Potrzeba
                tylko niczym nie zachwianej wiary w to, że wszystko jest możliwe i że jesteśmy w
                stanie to zrobić. Dokładnie takiej samej wiary, jak u małego dziecka, które
                właśnie uczy się chodzić. Przewraca się ono dziesiątki, a może i setki razy,
                zanim zupełnie samodzielnie zrobi parę pierwszych kroków. Ale nie ma takiej
                siły, która odwiodłaby dziecko od dalszych prób. I będzie ono podnosić się i
                próbować, aż do skutku. Aż się nauczy chodzić. (Jakże często nam, dorosłym
                brakuje takiej wiary i determinacji w dążeniu do celu).
                I tak, jak naszym biologicznym przeznaczeniem jest poruszanie się na dwóch
                nogach w pozycji wyprostowanej, tak naszym duchowym przeznaczeniem jest
                osiągnięcie tego niezwykłego stanu umysłu (duszy?). Mnie się udało na parę
                sekund. Oni (Jezus, Budda) byli w tym stanie umysłu przez cały czas.
                Mogę więc chyba zaryzykować i powiedzieć, że w pewnym sensie "otarłam się" o
                świętość. Jeszcze inni nazywają ten stan oświeceniem. I od tego czasu bardzo za
                tym tęsknię. Nie mogę o tym zapomnieć. Marzę, by znów to poczuć, choćby przez
                chwilę.

                Myślę, że to trochę tak, jak zobaczyć kosmos i naszą Ziemię z orbity, na żywo.
                Czytałam gdzieś, że wszyscy astronauci mają ten sam problem. Ponoć, gdy ktoś raz
                zobaczy ten widok na własne oczy, już zawsze za tym tęskni. Do końca życia. A
                gdy wróci na Ziemię, to już nie jest tak, jak było przedtem. Jest "za ciasno".

                Ja wróciłam. Bardzo szybko spadłam na ziemię. Znów zanurzyłam się po uszy w
                codzienności, w labiryncie niezałatwionych spraw, w gąszczu trosk, problemów...
                Ale teraz już wiem, że istnieje jeszcze inny świat.
                Doświadczenie z chodzeniem po rozżarzonych węglach dało mi tak potężnego
                "kopolota", że wyleciałam w powietrze wysoko, wysoko. Z lotu ptaka wszystko
                wygląda inaczej. Wszystko. I od razu pojawiają się odpowiedzi na pytania. Bo,
                gdy tkwimy w labiryncie, niewiele widzimy i nie wiemy dokąd iść. Ale, gdy dane
                nam jest choćby na chwilę unieść się wysoko nad nim, od razu widać w którą
                stronę trzeba iść, żeby znaleźć wyjście.

                Przez parę lat, dopóki nie urodziłam synka, pracowałam jako nauczycielka.
                I zawsze wiedziałam, że nie ma złych ani głupich dzieci - są tylko złe,
                nieudolne metody wychowawcze, brak zrozumienia, akceptacji, brak indywidualnego
                podejścia, empatii, miłości.
                Teraz wiem też, że nie ma nieuleczalnych chorób - są tylko złe metody leczenia,
                brak wiary w możliwość wyzdrowienia, bierność.

                I w ogóle nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia - jeśli coś nam w życiu nie
                wychodzi, coś się nie udaje, to znaczy, że źle się do tego zabieramy. Musimy
                szukać innych metod. Musimy ciągle próbować, próbować i próbować - tak, jak małe
                dziecko uczące się chodzić. I wierzyć w siebie. Wierzyć, że nam się uda! To nie
                świat jest winien, że nam się nie udaje. Świat jest dokładnie taki, jaki ma być.
                Jest idealnie skonstruowany (Boże, odwaliłeś naprawdę kawał dobrej roboty!) Błąd
                jest gdzieś w nas samych, w środku. Zawsze!

                Na koniec jeszcze tylko jedno zdanie, które kiedyś usłyszałam, a które zawsze w
                sposób cudowny stawia mnie na nogi:

                "Jeśli uważasz, że jesteś życiowym pechowcem, jeśli tkwisz w dołku, bo zgubiłeś
                gdzieś wiarę w swoje możliwości, przypomnij sobie, że kiedyś byłeś tym jednym z
                paru milionów plemników i to właśnie Tobie się udało!"

                • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 10.12.07, 22:27
                  Kochani!

                  Jeżeli nie chcecie wybaczyć, spróbujcie zrozumieć. A wybaczenie przyjdzie samo.
                  Jeśli nie zrozumiecie i nie wybaczycie, skarzecie samych siebie na to, że ten
                  ból, ten gniew, tę nienawiść będziecie dźwigać w sobie do końca życia. To będzie
                  jak kula u nogi. To nigdy nie pozwoli Wam normalnie żyć i cieszyć się życiem.

                  Czy chcecie się tak czuć?
                  Czy chcecie, żeby bolało już do końca życia?

                  Tak naprawdę nie robimy (myślę o wybaczeniu) tego dla rodziców. Robimy to DLA
                  SIEBIE.
                  Uwolnienie się od tego, to najpiękniejszy prezent, jaki można sobie podarować.
                  Naszym rodzicom często jest wszystko jedno czy im wybaczymy, czy nie.
                  Ale NAM nie jest wszystko jedno.
                  Te destruktywne uczucia obciążają Was, nie ich.
                  Warto się od tego uwolnić.

                  Ja jestem wolna. I bardzo szczęśliwa.
                  I z całego serca życzę Wam wszystkim tego samego.
              • log222 Re: Radykalne Wybaczanie. 11.12.07, 18:41
                A ci ludzie, którzy teraz swoim dzieciom "oddają" przemoc, którą dostali w
                dzieciństwie, też mają dziękować za nią rodzicom?
                Znaczy tfu, już to zrobili...
          • log222 Re: Radykalne Wybaczanie. 11.12.07, 18:57
            Dość uproszczone to "zrozumienie". Myślałam, że będzie o wzorcach, o tym jak to
            przechodzi z pokolenia na pokolenie, itd. a tu tłumaczenie tego sprowadza się do
            prostego stwierdzenia, że zło jest dobre. Że zło ma sens, że to dobrze, że
            cierpisz (oh, znajome te teksty). Podobno u ludzi to jest naturalne, że nie
            lubią się przemęczać :)
            • januszek96 Re: Radykalne Wybaczanie. 11.12.07, 20:54
              Nieee ....no fajne ...bardzo mi się to podoba ;-) Joasiu mam do
              Ciebie prośbę ....czy mogę Cię skopać i poobkładać trochę pięściami
              po głowie ? ....bo wiesz ....siedzi we mnie jeszcze dużo złości, na
              ludzi którzy mnie skrzywdzili .... a to ,może by to mi trochę
              pomogło... Ja bym się rozładował ,a Ty najprawdopodobniej byś znowu
              dostała jakiegoś korzystnego olśnienia .... Co Ty na to ? Pisz na
              skrzynkę.
              • januszek96 Re: Radykalne Wybaczanie. 11.12.07, 21:01
                >>>>>Ale mój ojciec nie bił po pijanemu. Bił na
                trzeźwo. I czasem nie mógł skończyć.<<<<< noo tak ..... i
                twierdzisz Joasiu ,ze nie jesteś DDA ..... no cóż ... proponuję się
                w końcu obudzić ! .... bo niedługo zaczniesz też katować swoje
                dziecko....Chociaż po tym co napisałaś , to już właściwie jesteś
                KATEM !
                • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 11.12.07, 22:34

                  Chcecie o powielanych wzorcach?
                  Proszę bardzo. Tu znajdziecie trochę.
                  forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=44500&w=56604129&v=2&s=0
                  • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 11.12.07, 22:57
                    I tu też:
                    forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=44500&w=55933678
                    Był taki czas, że to, co się ze mną działo, spowodowało, że bardzo się
                    rozchorowałam. Bardzo.
                    To było dawno, 17 lat temu.
                    Ale to tak często jest, że emocje, złe emocje, które w nas siedzą i których nie
                    potrafimy się pozbyć, powodują, że nasze ciało zaczyna chorować na poziomie
                    fizycznym.

                    Nie miałam wyjścia. Zrozumiałam, że jeśli czegoś z tym nie zrobię, to mogę po
                    prostu umrzeć. Niewiele brakowało zresztą.

                    Wzięłam się porządnie za siebie i bez żadnego leczenia farmakologicznego
                    (lekarze nie byli w stanie postawić mi diagnozy) wstałam z inwalidzkiego wózka.
                    Funkcjonuję jak normalny, zdrowy człowiek.
                    I nie biję swojego dziecka.
                    Na szczęście nie muszę.

                    Bardzo mało o mnie wiecie. Nie oceniajcie mnie zbyt pochopnie.
                    Żeby rozwiązać swoje problemy, żeby dowiedzieć się, co się we mnie dzieje,
                    zaczęłam studiować psychologię. I mało brakowało, a skończyłabym te studia.
                    Ale zresztą. Zróbcie z tym co chcecie. Wasze życie.

                    Na forum Borelioza - Grupa Wsparcia napisałam bardzo wiele o tym, jak
                    wychodziłam powoli ze swojej totalnej psychicznej i zdrowotnej zapadki. Sama,
                    bez pomocy lekarzy, bo oni nie chcieli i nie umieli mi pomóc. Byłam zdana tylko
                    na siebie.
                    Możecie tam zajrzeć i poczytać, jeśli chcecie. Będziecie mieli pełniejszy obraz.
                    Mam bardzo wiele ciekawych doświadczeń z przeróżnych szkoleń z dziedziny
                    psychologii i nie tylko. Włożyłam bardzo dużo pracy, by stanąć na nogi dosłownie
                    i w przenośni.
                    Dziś jestem w świetnej kondycji zarówno fizycznej, jak i psychicznej.
                    Ale oczywiście możecie mi nie wierzyć. Macie takie prawo.

                    A rzucanie kamieniami wychodzi Wam bardzo dobrze. Widać, że macie wprawę :)
                    Na szczęście tu, gdzie jestem w tej chwili, takie kamienie już nie dolatują.
                    Pozdrawiam.
                    • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 12.12.07, 00:38
                      A, jeszcze jedno. Napisałam, że nie jestem DDA, bo mój ojciec nie był
                      alkoholikiem. W ogóle bardzo rzadko pił alkohol.
                      A bił mnie dlatego, że miał poważne problemy ze swoimi emocjami. Kompletnie nad
                      sobą nie panował, gdy wpadł w złość. Dostawał jakiejś "białej gorączki", szału i
                      nie potrafił się w tym zatrzymać.
                      Potem, gdy już ochłonął, widziałam, że żałuje.
                      Jednak, ponieważ sam był bity w dzieciństwie, uważał bicie za jedyną skuteczną
                      metodę wychowawczą.
                      A że chciał mnie naprawdę dobrze wychować, pasa mi nie skąpił.
                      On po prostu nie umiał inaczej.
                      Robił najlepiej, jak umiał. A że nie umiał i robił źle, to już inna sprawa.
                      Większy miałam żal tak naprawdę do mojej mamy, która stała z boku i patrzyła na
                      to wszystko.
                      Ja nie pozwoliłabym za nic w świecie, żeby mój mąż tak się znęcał nad moim
                      dzieckiem. Rozwiodłabym się z nim. Nie umiałabym na to patrzeć.
                      Na szczęcie mój mąż jest bardzo łagodnym człowiekiem, wyjątkowo nieagresywnym,
                      więc nie mam tego problemu.

                      Moja mama niby coś tam próbowała robić, niby próbowała ojcu tłumaczyć, że nie
                      tędy droga (sama w zasadzie mnie nie biła. Zaledwie dwa, może trzy razy w całym
                      życiu dostałam od niej klapsa ręką, nawet nie bolało). Ale tak naprawdę
                      panicznie bała się ojca. Gdy kiedyś wstawiła się ostrzej za moją siostrą, sama
                      oberwała.
                      Mój ojciec był po prostu nerwowo chorym człowiekiem, bardzo agresywnym, nie
                      panującym nad swoimi emocjami. Ale pijakiem nie był. Raptem kilka razy w życiu
                      widziałam go pijanego, ale wtedy nie zachowywał się agresywnie. Jak popił, to
                      chorował (alkohol bardzo mu szkodził). Kładł się i szedł spać potulny jak baranek.

                      Czy jestem więc DDA?
                      Chyba nie, chociaż, tak jak wcześniej napisałam, pewne doświadczenia są mi
                      bardzo bliskie DDA. Lęk, przemoc, agresja. Ja również nie uslyszałam nigdy od
                      ojca przepraszam, choć bywały takie chwile, że czułam, że on bardzo żałuje tego,
                      co robi.
                      Był jednak za słaby, by to w sobie zmienić.

                      A ja przez wiele lat nosiłam w sobie syndrom ofiary, miałam lęki, depresję,
                      nerwicę, a ponieważ nie umiałam sobie sama z tym wszystkim na poczatku poradzić,
                      w pewnym momencie coś we mnie pękło i zachorowałam. Organizm nie wytrzymał tego
                      ogromu bólu i nienawiści, jaki w sobie nosiłam.
                      I wtedy postanowiłam, że już dość. Poczułam, że bardzo chcę się z tego wyrwać.
                      Próbowałam wszystkiego, co tylko wpadło mi w ręce.
                      Czytałam mnóstwo książek z dziedzimy psychologii, psychiatrii, pedagodiki.
                      Jeździłam na różne kursy, szkolenia, warsztaty.
                      I widziałam, że to daje efekty. Byłam bardzo zdeterminowana.

                      Pracowałam bardzo mocno z afirmacjami, autohipnozą, zrobiłam kurs Rei-ki (i to
                      mi bardzo pomogło).
                      Zaczełam studia - kierunek psychologia.
                      Ale najwięcej udało mi się zrobić i przepracować na warsztatach z odmiennych
                      stanów świadomości.
                      To tam między innymi doświadczyłam regresingu (cofnięcie się w stanie hipnozy do
                      swoich poprzednich wcieleń).
                      Absolutnie niezwykłe doświadczenie. To ono pozwoliło mi zrozumieć, że sami
                      wybieramy sobie doświadczenia, które chcemy przeżyć w konkretnym życiu. Sami
                      wybieramy sobie rodziców, miejsce, w którym chcemy przyjść na świat, płeć, kolor
                      skóry itp. A to, co się z nami dzieje w dzieciństwie, to jest jak lekcja do
                      przerobienia na to konkretnie wcielenie. Nasi rodzice robią po części to, co
                      sami zaplanowaliśmy.
                      To jest dość skomplikowane, nie sposób napisac o tym w trzech zdaniach.
                      Tam też chodziłam po rozżarzonych węglach.
                      Wiele załatwiłam poprzez taniec transowy.
                      To są metody dość niekonwencjonalne, ale okazały się bardzo skuteczne.
                      Bardzo mi pomogły i wyszłam z tego.
                      Wam życzę tego samego.


                      • anoosha Re: Radykalne Wybaczanie. 12.12.07, 09:02
                        Joasiu, ja wierze w to, co piszesz i tez chce dojsc do miejsca, gdzie kamienie
                        nie dolatuja. Czy Radykalne wybaczanie to jedyna metoda, o ktorej piszesz, czy
                        jest jeszcze cos?
                        Jakies warsztaty, jeszcze jakies książki ... pisalas o przejsciu przez sciezke
                        ognia ... ja tez slyszalam o takich wyjazdach; mam znajomych, ktorzy je organizują.
                        Asiu, prosze powiedz mi jak najwiecej o Twoim uzdrowieniu!
                        Ja jestem DDA - to taka choroba duszy, ktora ja bardz chce wybaczyc i uleczyc.
                        Jestem pod wrazeniem tego, ze wstalas z wozka i dalas rade, naprawde sie ciesze!!!
                      • log222 Re: Radykalne Wybaczanie. 12.12.07, 18:17
                        > Jednak, ponieważ sam był bity w dzieciństwie, uważał bicie za jedyną skuteczną
                        > metodę wychowawczą.

                        Albo uważał, że rodzice dobrze go wychowali i dzięki biciu stał się lepszym
                        człowiekiem :))))
                        hahaha!
                        • januszek96 Re: Radykalne Wybaczanie. 12.12.07, 20:36
                          Kamienie ? Jakie kamienie ? Nie szukaj i nie obrażaj ludzi i nie rób
                          z siebie ofiary..... Skup się na tym psychopacie ....którego
                          usprawiedliwiasz ,dziękujesz mu i nazywasz ojcem .... acha...matki
                          też nie miałaś....bo nie można nazywać matką , osobę która temu się
                          przyglądała.... Ty w ogóle nie miałaś rodziców ! ( nie odpowiadają
                          definicji)... Byłaś i jesteś sama . Skup się na sobie ,a nie na
                          jakiś pieprzonych psycholach !
                          • laila83 Re: Radykalne Wybaczanie. 12.12.07, 21:57
                            Niesamowite...
                            Czytalam opowiesc Joanny na forum dda i borelioza. Tu Januszek
                            zarzuca jej ze robi z siebie ofiare, a jej rodzice sa psycholami.
                            Tam atakuja ja ludzie twierdzac ze ma normalnych rodzicow i to ona
                            jest wyrodna corka bo ich oczernia publicznie i wyolbrzymia..
                            Ja nie zgadzam sie z zadnym z tych zarzutow.
                            Jestem dda i od roku jestem na terapii, ucze sie na nowo budowac
                            siebie oraz szanowac innych i siebie. Zycze tego wszystkim
                            atakujacym Joanne.

                            Ludzie przeciez ona Wam nie robi zadnej krzywdy! O co chodzi???
                            Joanna pisze o tym jaka droge wybrala i jak radzi sobie w zyciu.
                            Super ze jej sie udalo, ze pracuje nad soba i chce zmienic jakas
                            czastke swiata.
                            Januszek nie wiem po co Ty jej udzielasz rad odnosnie tego co ma
                            robic. Mysle ze ona poradzi sobie bez nich..

                            Jak chcesz komus pomoc to napisz o sobie, swoich doswiadczeniach i
                            przemysleniach..

                            Joasiu, bedzie mi milo dalej czytac o Twoich przezyciach:)
                            • log222 Re: Radykalne Wybaczanie. 12.12.07, 23:50
                              O retyy, ci z boreliozy to jeszcze lepsi artyści! ;D
                              • wyrdlove1 ASIA......... 13.12.07, 11:09
                                Jesteś Wielka!:)Pozdrawiam:)
                                • januszek96 Re: ASIA......... 13.12.07, 13:09
                                  >>>>>Ceremonia Radykalnego Wybaczania to rodzaj rytuału w kręgu, w
                                  którym bierze udział od kilkunastu do kilkudziesięciu osób. Został
                                  on zaczerpnięty z tradycji Indian. Ciężko w paru słowach opisać jej
                                  cały przebieg, ponieważ jest tam wiele istotnych elementów, których
                                  omówienie zajęłoby dużo czasu i nadal byłby to tylko opis czegoś,
                                  czego trzeba doświadczyć, a nie objąć umysłem :-)
                                  Najważniejsze jest chyba to, że dzięki wzięciu udziału w ceremonii,
                                  można za jednym razem wybaczyć wiele krzywd, róznym osobom, które
                                  wyrządziły nam jakieś "zło" w życiu, a także wybaczyć sobie, że
                                  skrzywdziliśmy kogoś. Przy czym, nie trzeba nikomu opowiadać, co
                                  dokładnie nas spotkało i czy to nas skrzywdzono, czy też to my kogoś
                                  skrzywdziliśmy. <<<<<<< Pierwsze słyszę , że Indianie komuś
                                  cokolwiek wybaczali ;-)).....i napewno sobie nie życzą aby ich
                                  wciągano w jakieś "magiczne gierki" .... PS. Czy za uczestnictwo w
                                  tej " ceremonii " jest odpłatne ?
                                  • joannbernat Re: ASIA......... 13.12.07, 20:19
                                    Czy jest odpłatne?
                                    O tak!
                                    Za wszystko w życiu się płaci :)
                                    • joannbernat Re: ASIA......... 13.12.07, 20:33
                                      Ale jak dla mnie, to warto było zapłacić. Ja nie żałuję tych pieniędzy. Nie były
                                      stracone ani wyrzucone w błoto. Zapłaciłam tak naprawdę bardzo mało w stosunku
                                      do tego, co zyskałam.

                                      A co do Indian i wybaczania...
                                      Wiesz to na pewno, czy tylko Ci się wydaje?
                                      Słyszałeś kiedyś może o indiańskim, rytualnym Tańcu Słońca?
                                      Jeśli nie, to radzę poczytać trochę, a dopiero później wydawać opinię.

                                      Jest wiele miar, którymi można mierzyć wielkość człowieka.
                                      Jedną z nich jest niewątpliwie to, na ile potrafi on zachować milczenie w
                                      sprawach, o których nie ma bladego pojęcia.

                                      Pozdrawiam.
                                      • 48xmax1 Re: Nie przebaczam 14.12.07, 18:49
                                        Kiedy uznalam, ze przebaczenie jest chore i wpedza mnie w chorobe,
                                        pojelam, jakie sa tego mechanizmy, czuje sie duzo lepiej. Moja
                                        wscieklosc, moja zlosc i nienawisc jest uzasadniona i trafia do
                                        sprawcow, a nie na niewinnych i nie majacych pojecia o co mi chodzi.
                                        Mscic sie, nie mam zamiaru, ale przekazuje im moje uczucia i g...
                                        mnie obchodzi, jak sobie z tym radza.
                                        • wyrdlove1 Re: Nie przebaczam 14.12.07, 21:56
                                          Jak najbardziej masz do tego prawo.
      • mskaiq Re: Radykalne Wybaczanie. 17.12.07, 12:24
        Wybaczenie jest przede wszystkim dla nas. Jest to pozbycie sie
        nienawisci ktora siega tylko nas, nie siega kata.
        Jesli chodzi o kata to aby nim zostac trzeba miec w sobie pieklo, bo
        tylko wtedy przekazujemy to pieklo wszystkim wokol. Kiedy jest
        milosc przekazujemy milosc.
        Ciesze sie Joanno ze wybaczylas, nagroda jest w Tobie, masz milosc,
        radosc i zycie w ktorym nie ma bolu.
        Wesolych swiat Bozego Narodzenia Joanno dla Ciebie i wszystkich
        bliskich, dla tych co kiedys skrzywdzili Ciebie rowniez.
        Serdeczne pozdrowienia.
        • log222 Re: Radykalne Wybaczanie. 17.12.07, 17:16
          Nie każdy "mający w sobie piekło" zostaje katem
          • mskaiq Re: Radykalne Wybaczanie. 18.12.07, 13:09
            Nie majac w sobie milosci nie oddaje sie innym ludziom milosci bo
            jej nie ma. Oddaje sie to co jest czyli pieklo.
            Serdeczne pozdrowienia.
            • log222 Re: Radykalne Wybaczanie. 18.12.07, 17:37
              Nie każdy "mający w sobie piekło" zostaje katem
              Pozdro!
              • mskaiq Re: Radykalne Wybaczanie. 19.12.07, 11:55
                Tylko kiedy pojawi sie milosc silniejsza od zlosci, zalu i od
                nienawisci ktora nosi taka osoba. Zwykle jednak osoba majaca w sobie
                pieklo nie wie co to jest milosc. Znam matki ktore kochajac Swoje
                dziecko bily je bo uwazaly ze za kazdy blad dziecko musi dotac w
                skore, ze nie nalezy przytulic dziecka, ze nalezy krzyczec na nie,
                zabraniac, itp.
                Serdeczne pozdrowienia.
                • joannbernat Re: Radykalne Wybaczanie. 20.12.07, 14:24
                  Miłość silniejsza od złości?
                  Ba, nawet to nie wystarcza.
                  Pozostają jeszcze wdrukowane z dzieciństwa kody determinujące nasze późniejsze
                  zachowanie w wieku dorosłym.
                  Ktoś, kto w dzieciństwie był bity, kogo krytykowano, kogo odtrącano za każde
                  przewinienie itd. przejmuje te sposoby zachowań niemal automatycznie i w
                  dorosłym życiu tak właśnie reaguje.
                  Bo to jedyne, co znamy. Tego nas nauczono. Pewne rzeczy robimy niemal odruchowo,
                  automatycznie. Gdy przychodzą silne emocje, często nasza wiedza i świadomość nie
                  wystarczają.

                  Oprócz wybaczenia, pozbycia się bólu, złości, gniewu, nienawiści, poczucia
                  krzywdy, trzeba jeszcze zrobić jedną, niezwykle ważną rzecz - PRZEPROGRAMOWAĆ
                  SWÓJ UMYSŁ.

                  Nasz mózg jest jak komputer - jak nas rodzice i najbliższe otoczenie
                  zaprogramują w dzieciństwie, tak później działamy przez całe życie - złe
                  oprogramowanie, złe działanie.

                  Po tym, jak już udało mi się zrozumieć i wybaczyć, przeszłam jeszcze bardzo
                  długą drogę przeprogramowania swojego umysłu.
                  Posłużyły mi do tego afirmacje i jeszcze kilka innych technik.
                  Niestety, mózg ludzki to taki specyficzny komputer. Nie da się z niego wykasować
                  danych tak za jednym zamachem i wpisać drugich (no, chyba, że przy pomocy
                  hipnozy, ale tego nigdy nie próbowałam).
                  To się zwykle odbywa latami, ciężką systematyczną pracą nad sobą.
                  Ale efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania.

                  Moje reakcje bardzo się zmieniły. Gdy mój synek rozrabia, albo bardzo go coś
                  rozzłości i krzyczy, nie budzi to we mnie agresji, złości, nie wpadam w szał,
                  nie krzyczę, nie biję.
                  Wyprowadzam go do drugiego pokoju i rozmawiam z nim spokojnie. Biorę go na
                  kolana i mówię:
                  - widzę, że bardzo się złościsz. Przytul się do mnie mocno i razem poczekamy, aż
                  złość przejdzie.

                  Przytulam go, głaskam, całuję i próbuję rozmawiać, opowiadać mu coś tak, by tę
                  złość w nim wyciszyć.
                  Potrafię akceptować i kochać mojego synka nawet wtedy, gdy zachowuje się
                  niegrzecznie, albo jest bardzo rozkapryszony i rozzłoszczony.
                  Nie odrzucam go wtedy, akceptuję go razem ze wszystkimi jego emocjami.
                  Jeżeli już staram się coś w nim poprawiać i krytykować, to krytykuję jego złe
                  zachowanie, a nie jego samego.
                  Mowię:
                  - Skarbie, bardzo Cię kocham, ale nie będę tolerować takiego zachowania. To co
                  zrobiłeś (mówię konkretnie co) jest złe, niewłaściwe i jeżeli nie przestaniesz,
                  będę musiała wyprowadzić Cię z pokoju i nie będziesz mógł siedzieć z nami
                  (często taka sytuacja zdarza się, gdy przychodzą goście i maluch zaczyna się
                  popisywać). Oczekuję, że od teraz będziesz się zachowywał tak, tak i tak... (tu
                  również mówię konkretnie o jakie zachowanie mi chodzi)

                  I to zwykle pomaga.
                  Ale to nie przyszło tak od razu. Mnóstwo pracy włożyłam, by nauczyć się panować
                  nad swoimi emocjami.
                  Obserwuję też, że to przełożyło się niemal automatycznie na moje stosunki z
                  mężem. Przestałam się na niego denerwować, zlościć o byle co, obwiniać go o całe
                  zło tego świata.
                  Kiedyś robiłam to nagminnie. Kłóciliśmy się bardzo często, zwykle ja wszczynałam
                  awantury, obrażałam się, nie odzywałam się do niego, co chwilę się wyprowadzałam
                  itd.

                  Możecie mi wierzyć lub nie, ale my się od paru ładnych lat nie pokłóciliśmy!
                  Jeśli pojawia się jakiś problem, wtedy spokojnie o tym rozmawiamy i szukamy
                  rozwiązania. I zawsze się udaje je znaleźć.
                  A nasze życie seksualne tak rozkwitło, jest nam w łóżku tak dobrze ze sobą, że
                  aż się wieczora nie mogę doczekać :)

                  Czuję naprawdę OGROMNĄ zmianę.
                  Jakość życia jest wręcz nieporównywalna.
                  To tak, jakbym się przesiadła ze starego, rozklekotanego Malucha do nowiutkiego
                  BMW. Życie stało się dla mnie przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem.
                  I teraz mam wspaniałą rodzinę, szczęście, spokój.
                  Tak, jest we mnie miłość. jest jej tyle, że cały świat mogłabym obdzielić. Mam
                  tyle energii, że dosłownie góry mogłabym przenosić.
                  A co najważniejsze chyba, mam poczucie tego, że sama decyduję o sobie, że sama
                  kieruję własnym życiem kształtując je tak, jak sama chę.
                  Jestem WOLNYM człowiekiem.

                • log222 Re: Radykalne Wybaczanie. 22.12.07, 18:07
                  Niech zgadnę! Pewnie wspaniałomyślnie wybaczyły swoim rodzicom i są im
                  wdzięczne, bo uznały, że wychowali je na porządnych ludzi ;P

    Nie pamiętasz hasła

    lub ?

     

    Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

    Nakarm Pajacyka