samotna_wyspa
26.04.20, 22:26
Podobno nikt nie jest samotną wyspą - ja jestem...
10 lat po ślubie, dziecko w wieku przedszkolnym, mąż jak nie mąż a współlokator. Żyjemy obok, nie razem.
Rozmowy w stylu: co kupić, co na obiad, co w pracy...
Zero uczucia, zero radości z bycia razem - kompletna emocjonalna pustynia przerywana tylko kłótniami, przez które najbardziej cierpi dziecko.
Seks? A co to takiego? Mam swoje potrzeby ale kogo to obchodzi? Kogo obchodzi że wychodząc za mąż i przysięgając wierność nie pisałam się na celibat w którym muszę żyć? Zapytacie czy próbowałam - tak, rozmów, próśb, gróźb, zakrapianych kolacyjek. Jak się udało to raz na rok i czułam, że to wymuszone. Wybrałam więc cierpienie z braku seksu niż w poczuciu upokorzenia że się o niego upominam.
On ma swój świat - komputer, gry - tam się spełnia, tam żyje i jak sam to nazywa "odpoczywa". Spędzanie czasu ze mną to dla niego wspólne obejrzenie serialu. Jak powiedziałam że serial to ja mogę sama oglądać to... teraz oglądam sama.
I tak co wieczór - ja serial, książka, coś poszperam w sieci, w słabsze dni łzy w poduszkę. On - komputer i gra.
Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam, zwłaszcza teraz kiedy musimy przebywać ze sobą 24h/dobę 7 dni w tygodni. Teraz kiedy w domu są dwa home office'y i przedszkole.
Ciągle tylko słyszę że narzekam bo przecież nie pali, nie pije, nie szlaja się z kumplami tylko pracuje, pomaga w domu, zajmuje się dzieckiem i ma swoje hobby (gry). A gdzie ja w tym wszystkim?
Najgorsze jest to że ja wiem jak może być w związku, wiem jak to jest być kochaną - byłam wcześniej w takim związku przez 6 lat. Pamiętam jak to jest czuć ciepło drugiego człowieka. Spontaniczne przytulenia. Tęsknotę za zapachem drugiej osoby. I nie chcę porównywać tych dwóch związków bo nie o to chodzi. Chodzi mi o to, że są mężczyźni którzy umieją inaczej.
Przepraszam, musiałam się wyżalić...